Żona Jamesa Lee mówi na skale
(James Lee’s Wife, V. On the Cliff, Dramatis Personae)
Gdzie perz porasta siadłam na brzegu;
Przed sobą widzę, gdy szyję nagnę,
Kamień obmyty przez fale w biegu.
Nazwać perz trawą? Ktoś mógłby myśleć, że zadrwić pragnę —
Bo wysechł niemal do ostatniego nędznego kłącza
Pod uderzeniem groźnego żaru letniego słońca.
Tarcza kamienia płaska leżała
Lśniąc jak kowadła blask żelaznego,
Nie, takim blaskiem i stal nie pała;
Tak rozpalony, że żadna muszla nie lgnie do niego;
Z wierzchu gorący, zimny od środka, podobny lodowej bryle,
Jak ołtarz śmierci wybudowany na skał mogile.
Z źdźbła się poderwał i w górę skoczył
Brzękiem błękitnych skrzydeł niesiony
Nie pasikonik (chociaż uroczy),
Lecz koń rycerski, zbrojny i strojny, w boju ćwiczony;
Zaczarowany dar od jakiegoś dawnego maga
Dla bohatera toczonych w locie powietrznych zmagań.
Nagle na kamień, niczym ulewa
Iskier, co świecą, by zgasnąć zaraz,
Kiedy pochodni ruch je rozwiewa,
Dwie plamki spadły czerwone — skrzydeł motylich para;
Perzu już nie ma, kamień gdzieś zniknął z takiej przyczyny,
Że w moich oczach zalśniły blaskiem owe rubiny.
Czy nie tak właśnie mają się rzeczy
(Gdy na nie spojrzeć od naszej strony),
Jeśli się kryje umysł człowieczy
Całkiem zamknięty w sobie, zapiekły i wysuszony,
Aż nagle tutaj niezwykłej barwy czerwień zagości,
Pozostawione przez zaskoczenie znamię miłości.
(tłum. Wiktor J. Darasz)
Tn utwór został napisany sekstyną, czyli strofą sześciowersową rymowana ababcc.