Kończy się już lipiec i można o nim powiedzieć jedno - że pogodowo naprawdę się udał. Słonecznych dni zdecydowanie nie brakowało, także jak ktoś sobie to odpowiednio zaplanował, albo bacznie śledził pogodę, mógł konkretnie skorzystać. O sobie mogę powiedzieć tyle, że takiej ciemnej opalenizny, jak obecnie, to pod koniec lipca nie miałem dawno... W zasadzie to w tej chwili można w moim przypadku mówić już nie o opalaniu, a bardziej o podrasowywaniu opalenizny. W związku z tym nadal wykorzystuję okazje z zapowiadaną ładną pogodą na nadmorskie wypady. A tytułowy poniedziałek zapowiadany był słoneczny tylko na wschodniej części wybrzeża, toteż zdecydowałem się właśnie na Rowy, w sumie tylko dlatego, że do najbardziej popularnych naturystycznie w tym regionie Dębek po prostu mi się tyle kilometrów nie chciało jechać...
No i zaczynając tym razem chronologicznie, wyruszyć w trasę się udało w zasadzie skoro świt, a nawet jeszcze przed świtem, w efekcie czego w Rowach byłem już po godzinie 8:00. Chodziło przede wszystkim o to, by mieć miejsca do parkowania tam, gdzie, jak się dowiedziałem, można to zrobić za darmo, czyli wzdłuż ulicy Pensjonatowej. No i miejsce się tam znalazło. O tej porze zresztą kurort był tak pusty, jakby to w ogóle poza sezonem było. Więc parkuję, zabieram majdan i ruszam na plażę. Jak dotarłem do morza, to... super! Silny wiatr i wysokie fale. Zapowiadało się, że będzie można trochę frajdy z tego mieć. A tuż po minięciu głównej plaży tekstylnej w stronę wschodnią średnio miła niespodzianka... - plaży nagle w ogóle brak... Morskie fale rozbijały się o klif i jedyną opcją przejścia było na bosaka. To cóż, tak się zrobiło. Tak czy owak po jakimś półgodzinnym pieszym drałowaniu dochodzę na naszą plażę. Ta akurat była niezagarnięta przez morze, ale mokry piasek sugerował, że i na całą niewydmową część fale dochodziły, także owe typowe dla Rowów naturalne wydmowe grajdołki były jedyną opcją, by była pewność, że do stanowiska nie dotrze jedna z morskich fal.
Jednak mimo wszystko trzeba powiedzieć, że wbrew pierwszemu wrażeniu, zastane realia pogodowe nie były jednak takie super. Po pierwsze, słońce, które według prognoz miało pięknie świecić cały dzień, coraz częściej zaczynało się chować za chmurami. Na tyle, że już miałem myśli, by się zwinąć i zamiast opalania zafundować sobie jakąś trasę turystyczną po Słowińskim PN. No, ale jednak zostałem i w sumie chyba słusznie, bo po południu się wypogodziło. Po drugie, silny wiatr, który z jednej strony był całkiem przyjemny i to właśnie ten czynnik całkiem nieźle nadrabiał braki słońca w kwestii koloryzacji skóry, ale z drugiej strony nawiewał piasek, co sprawiało, że leżeć się w zasadzie nie dało, bo tuż przy gruncie drobinki piasku wpychały się dosłownie wszędzie (nawet w zębach poczułem...) a wydmowa roślinność pomagała w osłonięciu się od tego piasku tylko częściowo. Taka pogoda to jest w sumie jedyna, w której ewentualne rozstawianie parawanu ma moim zdaniem faktycznie jakiś sens. Ale cóż, ja czegoś takiego nie mam i nie używam, więc pozostała pozycja siedząca lub stojąca.
Skoro już się chmurzyło, to spróbowałem iść trochę do wody z nadzieją pobaraszkowania z wysokimi falami. Niestety... Musiałbym mieć ze sobą np. saunowe trepki, by osłonić stopy. Kamieni tyle, że na boso przy takich falach wytrzymać się nie dało - bolało w podeszwy. Woda chyba czysta, ale przy takich okolicznościach to nie dało się tego jednoznacznie nawet stwierdzić. Inną opcją, by jakoś zagospodarować chmurne przestoje, było pójść pooglądać osobliwe w tym miejscu wydmy. I tu ciekawostka - utworzył się tam taki swoisty wydmowy wąwóz, którego z ubiegłego roku nie kojarzę. Czyżby morze taki wyżłobiło w czasie zimowych sztormów?
Teraz o (nazwijmy to) "czynniku ludzkim". I tu niestety ogólne wrażenia, delikatnie mówiąc, bardzo nieszczególne. Na początku byłem tylko ja i jeden starszy pan - swoje stanowiska rozkładaliśmy w zasadzie jednocześnie. Potem ludzie zaczęli przybywać, choć nieszczególnie tłumnie. Większość w sumie chyba w porządku, ale cóż... z jednym niestety dość zasadniczym wyjątkiem... Jeszcze przed południem pojawiła się pewna parka - jakiś postawny koleś wraz ze swoją panną, których stanowisko było z mojej perspektywy względnie na widoku. No i ich specyficzne ruchy rękoma nie pozostawiały złudzeń, że wzajemnie miętosili sobie części ciała powszechnie uważane za intymne. W pewnym momencie mieli chyba nawet ideę, by iść o krok dalej i było już na etapie, że pani już na pana usiadła okrakiem, ale finalnie coś ich od tego pomysłu odwiodło. Wprawdzie w dalszej części dnia, zwłaszcza jak słońce bardziej operowało, już normalnie plażowali, ale niesmak z przedpołudnia pozostał. No cóż, ostatnio czytałem w różnych relacjach, że zjawisko seksualizacji plaż naturystycznych się ostatnio nasiliło. Tym razem i mnie się trafiło być świadkiem takiego nienaturystycznego zachowania. I to niestety kolejny element do tego niestety pokaźnego już w tym roku zbioru tego typu obserwacji opisywanych przez plażowiczów... :(
Teraz kwestia tekstylnych... Też miałbym niemało zastrzeżeń. Wśród plażowiczów po południu przybyły zdaje się dwie naturystyczno-tekstylne rodzinki, obie w schemacie naturystyczni rodzice+tekstylne dzieci. Były dość daleko ode mnie, więc szczególnie mi nie wadziły, ale fakt odnotowałem. Gorzej jednak było od strony linii brzegowej. Miałem nadzieję, że ta "wodna zapora" z fal dochodzących do klifu zniechęci większość tekstylnych spacerowiczów. Nic podobnego - było ich całkiem sporo, w tym duży odsetek podśmiechujących się pannic. Całe szczęście, że w tych grajdołkach wystarczy usiąść (co przy każdym nasileniu zjawiska robiłem), by w zasadzie być osłoniętym od wzroku spacerowiczów, ale i tak najczęściej jakichś tam golasów ci przechodzący na widoku mieli. I nieraz reagowali (a ściślej, reagowały, bo tylko płci żeńskiej to dotyczyło) jakimiś śmiechami i chichami na zastaną sytuację. No cóż, co tu komentować... Brak słów...
Podsumowując, bardzo średnio udany plażowy wyjazd. Już trochę samo za siebie mówi to, że wenę, by cokolwiek o tym napisać, znalazłem dopiero 2 dni po. Słońca nie tyle, ile bym oczekiwał, z fal skorzystać się nie udało, atmosfera nie w pełni naturystyczna, a i spacerowicze jakoś bardziej uciążliwi choćby od tych grzybowskich - więcej się gapiący i rozglądający, a do tego dziwnie reagujący... Opaleniznę trochę tam podkręcić się wprawdzie udało - wiejący wiatr i słoneczne popołudnie jakoś jeszcze tę kwestię uratowały. Ale tak ogólnie ujmując, to cóż - ten nadmorski wyjazd po prostu tylko był. I niech będzie tyle...
Na koniec tradycyjnie trochę zdjęć - krajobrazy w miejscówce zacne (chociaż coś...), to i zdjęć więcej :)