Pomimo, iż saunowiczem jestem już od niespełna 11 lat, to jednak przez większość mojej saunowej aktywności nie miałem styczności ze światowym poziomem saunowania i seansów saunowych. W zasadzie Play-Offy w 2021 roku były pierwszą moją międzynarodową imprezą turniejową. A już coś takiego jak Mistrzostwa Świata wydawało się jakoś takie nieosiągalne. Cóż, prestiżowa impreza, która z reguły bywała w różnych odległych destynacjach... Fakt jest taki, że finałowe zmagania Aufguss WM mają tylko kilka europejskich obiektów gospodarzy, które są w stanie to zorganizować i rotacyjnie ten event u siebie goszczą. Ale jeden z tych obiektów to właśnie Satama, która jest dla mnie obiektem w dość wygodnym geograficznym zasięgu. Niemniej, kiedy kilka lat temu to miejsce już gościło tę imprezę, z wielu względów nie mogłem tam być. Ale już od dobrych paru lat wiedziałem, że jeśli tylko ponownie mistrzostwa odbędą się właśnie tam, podejmę wszelkie możliwe zabiegi, by na nich zawitać. No i w końcu się udało, wprawdzie zdołałem wygospodarować tylko (i aż!) dzień finałowy, ale w sumie to przecież ten najważniejszy!
Niby wiadomość, że w 2023 to Satama będzie gościć mistrzostwa, dawała sporo nadziei, ale początkowo nad moją bytnością zawisły przysłowiowe "czarne chmury". A to dlatego, że w momencie pojawienia się w sprzedaży biletów, coś koło jesieni 2022, wśród oferowanych przez obiekt opcji biletowych w ogóle nie było wejściówek na samą sobotę. Była wyraźna informacja, że finałowa sobota (tak jak również poprzedzający turniejowy piątek) jest dostępna tylko w pakietach sześcio- lub siedmiodniowych... Wyglądało więc na tym etapie na to, że znów będę musiał obejść się smakiem... Ale po kilku miesiącach nadszedł zwrot akcji. Otóż, okazało się, że był to jedynie zabieg ekonomiczno-marketingowy, bowiem po tym, jak obiekt sprzedał wszystkie karnety wielodniowe na mistrzostwa, to uruchomił sprzedaż pojedynczych wejściówek na uprzednio "zablokowane" dni mistrzostw. Cóż, cwane to... Po prostu, gospodarzowi turnieju chodziło o to, by opchnąć wszystkie karnety. Ale grunt, że finalnie bilet na samą sobotę udało się zakupić :) Swoją drogą ciekawe, ile osób dało się na ten trick nabrać... Ktoś się przyzna? ;)
Jeśli chodzi o sam opisywany dzień turniejowy, to ujmując to w chronologicznej kolejności, po dotarciu w sobotni ranek do Satamy zostałem skonfrontowany z pokaźnymi kolejkami, najpierw przy wejściu, a potem jeszcze kolejna, już wewnątrz, do stanowiska wyboru seansów, na które to w ramach biletu można było sobie wybrać 5 gwarantowanych wejść. Rozwiązanie w sumie identyczne, jak na Play-Offach przed dwoma laty. Wtedy się sprawdzało, ale było to przy zdecydowanie mniejszej wówczas frekwencji. Chyba przy opisywanej okazji bardziej optymalnym rozwiązaniem byłby wybór seansów już na recepcji, bo konieczność stania w dwóch kolejkach zabrała jednak sporo czasu. W efekcie to naprawdę ledwo zdążyłem się oporządzić i już trzeba było się ustawiać w kolejce na pierwszy turniejowy seans... Były osoby, które przez opisaną procedurę na pierwszy seans nie miały już szans zdążyć, bo gdy zaczynała się pierwsza ceremonia, jeszcze stały w kolejce po bilety na gwarantowane seanse. Ale cóż, taka jest praktyka również na mistrzostwach krajowych pod egidą Aufguss WM - seanse wybiera się przy odrębnym stanowisku, też nierzadko z kolejkami. Trzeba to przyjąć z godnością. Jedyne wyjście to starać się w miarę możliwości wcześnie ustawić w kolejce.
W kwestii organizacji wchodzenia na seanse, to w porównaniu chociażby z Play-Offami sprzed 2 lat, rozwiązane to było inaczej. Przede wszystkim, tym razem wchodziło się wejściem frontowym. Poza tym, osoby posiadające bilety na dany seans ustawiały się w podcieniach Satama-Theater, po obu jego stronach, a osoby bez biletów na wprost przed wejściem. Kolejki stały tam praktycznie cały czas, nawet przy wychodzeniu z seansu widać było, jak jakieś osoby już tam warowały... Ale czy było to potrzebne? Otóż ja w tym miejscu muszę nadmienić, że zdecydowałem się na dość nietypowe jak na turniejowe realia rozwiązanie. Z uwagi na bezchmurne niebo i piękną letnią pogodę, postanowiłem, że przynajmniej w godzinach mocnego operowania przez słońce, między seansami zdecydowanie wolę się opalać niż stać w kolejce, nawet ryzykując niewejście na ceremonię. Efekt - przychodziłem na seanse jako ostatni. A i tak wchodziłem na większość - nie wszedłem tylko na dwa... Ale i na te wystarczyłoby stanąć raptem kilkanaście minut wcześniej, bo nie weszły tylko pojedyncze osoby. I co osobliwe, zawsze najmniej chętnych było na górne ławy i na tych najdłużej pozostawały wolne miejsca, więc jeśli wszedłem, to siedziałem na ulubionym poziomie :) Tak więc sens stać ekstremalnie wcześniej był może jedynie tylko w przypadku chęci usadowienia się na dole... Z kolei, później moja strategia wróciła do bardziej standardowo turniejowej. Słońce już chyliło się ku zachodowi, więc plażowania w tej fazie dnia nie było, a ogólnie wiadomo, że zawsze większą frekwencją cieszą się seanse późno-popołudniowe i wieczorne, więc w przypadku tych już stawałem w kolejkach nieco wcześniej, choć też w sumie też bez przesady. Na seanse, na które biletu nie miałem, po czynnościach higienicznych i krótkim wypoczynku po prostu stawałem, ostatecznie plasując się mniej więcej pośrodku "bezbiletowej" kolejki. I w tych okolicznościach wszedłem już na wszystko, na co się ustawiałem, czyli generalnie można by powiedzieć, że wchodzenie na seanse ogólnie przysparzało mniej problemów niż przed rozpoczęciem imprezy można było się obawiać. Z uwagi na najwyższą możliwą rangę imprezy i dnia, było to zaskoczenie, ale bynajmniej bardzo pozytywne.
A nawiązując jeszcze może do tego plażowania na słońcu (skoro w pierwszej części dnia to miało swoisty priorytet), to należy przypomnieć, że akurat w Satamie opalanie to nieco ciężki temat. Realnie nadaje się do tego tylko areał położony z tyłu Satama-Theater. No i cóż, tam się rozstawiłem, zaklepując sobie jedną z leżanek w nasłonecznionej przed południem strefie. No ale wczesnym popołudniem, co zresztą było poniekąd wiadome, na tę część zaczął powoli padać cień. Ale... współkorzystający podsunęli rozwiązanie! Otóż, leżanki mają tam z jednej strony kółka, co sprawia, że stosunkowo łatwo jest je transportować w inne miejsce. Tak też zrobiłem i tym sposobem znalazłem się już w nasłonecznionej strefie :) Ten sam manewr zastosowało też kilkoro innych osób, które również chciały być cały czas na słońcu. Innej opcji w Satamie nie ma, bo nie ma tam żadnego skrawka strefy, który byłby nasłoneczniony przez cały dzień. Chcąc być na słońcu, po prostu trzeba sie przenosić. Ale dało radę :)
No, ale może wreszcie o seansach. No i tak, niby to teoretycznie w tym dniu powinien być absolutny top seansów saunowych, ale z tych seansów, na których byłem w pierwszej części dnia, to jakoś żaden z nich poziomem tylnej części ciała nie urywał. Jedyny seans, który z początkowej tury utkwił mi jako tako w pamięci, to seans Duńczyka Henrika Baunkjæra opowiadający o żołnierzu, który poszukiwał miłości swojego życia. Była tu w sumie jasna historia, bez chaosu i z odpowiednim poziomem zarówno dogrzania, jak i technik. Poza tym, trudno w ogóle wskazać coś pamiętnego, a jeden seans, który pozostawię bez nazwiska, to była po prostu tragedia... Jak takie coś dostało się w ogóle do mistrzostw i to jeszcze do ich rundy finałowej, jest dla mnie rzeczą kompletnie niezrozumiałą. Ale cóż, może na wcześniejszych etapach wyglądało to lepiej...
Późne popołudnie przyniosło już zdecydowanie lepszy poziom. I tu może moje wyróżnienia już chronologicznie. Najpierw wrażenie zrobiła "Syrena", którą zaprezentowała Holenderka Ashley Fijma. Był to seans, który wyróżniał sie przede wszystkim wyjątkowym balansem technik klasycznych i pokazowych oraz płynnym przechodzeniem z jednych do drugich. Dodać do tego należy imponującą wręcz grację ruchów saunamistrzyni, szeroki repertuar technik, no i równiemierny wzrost temperatury. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, z niżej podpisanym włącznie typowali "pudło" dla tej ceremonii, jednak sędziowie byli innego zdania. Czegoś ich zdaniem zabrakło, mogę typować, że nieco bardziej wyrazistej historii, bo ta faktycznie chwilami (nazwijmy to) "uciekała" odbiorcom. Ale dla mnie to był i tak seans-sztos! Następnie już pod wieczór wystąpiła włoska trójka Letizia, Elia i Francesco, z seansem "Pieśń Dzwonów". W tym przypadku historia z motywem dzwonnika z Notre Dame była już na pewno składna, a towarzyszył jej niesamowity dynamizm przeprowadzenia seansu i dogrzanie jedno z najlepszych w ciągu dnia. Widzę, że taki jest właśnie ten włoski styl, który widziałem już w wykonaniach innych saunamistrzów z tego kraju przed półtora miesiącem w Eibenstock - jest dopracowana historia, jest składny pokaz technik i przede wszystkim - jest gorąco! No i trzecie wyróżnienie to znany mi już z Mistrzostw Czech seans Roberta Židka o historii Alfreda Nobla. Ten już dopracowany dosłownie pod każdym względem. No i wygrał, co zresztą typowałem jeszcze przed ogłoszeniem wyników. Po prostu - seans, który określić mógłbym hasłem: "potęga perfekcji" - nie można było mu zarzucić absolutnie NIC!
Tradycyjnie przyznaję też wyróżnienie specjalne, tym razem dla innego znanego mi wcześniej seansu, ale z kolei z Mistrzostw Niemiec. Ceremonia "Taka jak ona" Emmy i Josepha zasłużyła sobie na laurkę za... najlepszy (i wyjątkowy jak na ceremonie show) temperaturowy "dopał"! Wcześniej się zastanawiałem, czy w ogóle na ten seans wbijać, bo widziałem go wcześniej 2 razy i historię znałem na wylot, ale jednak poszedłem i nie żałowałem ani chwili. Po stokroć warto było - dla tych doznań temperaturowych właśnie!
Z reguły przy każdej recenzji piszę o bywalcach. No i z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko, że klasyczny turniejowy standard - swoisty zlot pozytywnie zakręconych pasjonatów seansów saunowych z różnych krajów. Wszystko wzorowo i tak, jak być powinno. No, ale czy może być inaczej na wydarzeniu takim jak Mistrzostwa Świata? I to jeszcze w obiekcie, który jest absolutnym numerem 1 mojego (i chyba nie tylko mojego) osobistego rankingu obiektów saunowych... Ten obiekt to od zawsze wzór tej ogólnie oczekiwanej saunowej atmosfery pod każdym względem, i to pomimo tak dużej ilości ludzi obecnych w tym finałowym dniu wydarzenia...
No i tak w ramach podsumowania, to jednak pozwolę sobie na pewien "głodny kawałek". Szkoda, że takiej imprezy w tym akurat obiekcie nie dane mi było doświadczyć w pełnym wymiarze. Gdybym mógł w tym uczestniczyć przez cały tydzień, z pewnością byłaby to najlepsza saunowa impreza w moim życiu... Ale i tak zacnie było. Pojechałem na ten crème de la crème turnieju i cóż - nic tylko się upajać. Było połączenie sauny z opalaniem, z pięknym słońcem i wieloma świetnymi seansami na światowym poziomie i to przy tej wyjątkowej satamowej atmosferze. Czego tu chcieć więcej? No cóż, jw. - całego tygodnia tego wszystkiego... Niektórzy mieli to szczęście... Ja niestety nie. Mogłem tylko tyle. Ale tak czy owak, kolejny sezon saunowy został zainaugurowany w iście imponującym stylu! Oby był to dobry prognostyk...