Plaża w Grzybowie jest miejscem, w którym staram się zawitać w każdym roku. Jest to nadbałtycka plaża naturystyczna, do której najdogodniej mi dojechać i taka, do której jednak czuję jakiś sentyment. To ta właśnie była pierwszą nadmorską plażą naturystyczną, którą odwiedziłem. No i tak już zostało - jeśli jechać poplażować nad morze, to w pierwszej kolejności moje myśli kieruję właśnie tam. No i już właściwie od czerwca wypatrywałem nadarzającej się okazji na pierwsze w tym sezonie opalania nadmorskie plażowanie. Jednak zawsze coś stało na przeszkodzie - a to pogoda nie ta ( ja jadę nad morze tylko przy absolutnie bezchmurnej), a jak już pogoda była, to inne okoliczności uniemożliwiały przyjazd. Udało się dopiero w ostatni dzień lipca.
Już dobre kilka dni wcześniej prognozy wskazywały taki właśnie wariant, że moich stronach pogoda "take se", a na Pomorzu Zachodnim bezchmurne niebo. Idealnie na taki wyjazd... Jednak pewne mieszane uczucia miałem. Bo to... niedziela. Dzień, w którym takich wypadów unikam, z uwagi na spodziewany typowy dla tego dnia wzmożony ruch w drodze powrotnej. Ale skoro prognozy na pierwszy tydzień sierpnia są mniej zdecydowane, to cóż. Stwierdziłem, że jakoś przeboleję ten powrót w realiach weekendowych powrotów znad morza sporej części narodu. I zawitałem.
Może więc zacznę właśnie od kwestii komunikacyjnych. Rano dojazd marzenie - jak to w niedzielny poranek. Ruch niewielki. Natomiast w czasie drogi powrotnej, której się obawiałem, jednak nie było źle. Były odcinki jazdy gęsiego, było trochę spowolnień, ale jazda była zaskakująco płynna.
Inną rzeczą, której się nieco obawiałem w kontekście niedzielnej wizyty, była perspektywa tłoku na plaży. I, jak się okazało, też nic takiego nie miało miejsca. Ilość ludzi na plaży, powiedzmy, w wakacyjnej normie. Co do plażowiczów, to w 100% naturystycznie nie było. Obrzeża plaży tradycyjnie są mieszane tekstylno-naturystyczne, ale i w części środkowej, gdzie bywają zazwyczaj sami nadzy plażowicze, też tekstylni niestety się zdarzyli. Z kolei bardzo pozytywną rzeczą było to, że podglądaczy na wydmach (czy gdziekolwiek indziej na plaży) - zero. Tekstylnych spacerowiczów wzdłuż brzegu też nieszczególnie dużo.
Na plaży widać skutki zimowych sztormów. Spora część wydm została "wyżarta" przez morze. Morze zabrało też ogrodzenie od strony plaży. Oznacza to tyle, że znowu wydmy stały się celem wychodzenia za potrzebą, co niestety powoduje więcej śmieci na wydmach. Ja nie wiem, dlaczego co niektórym tak ciężko zabrać zużyte chusteczki z powrotem na plażę i wrzucić do postawionego tam kosza... Ale swoją drogą, to już od lat aż się prosi o jakiś toi-toi.
Zdecydowaną zaletą wizyty była woda w morzu, czyli coś do czego w minionych latach bardzo często nie miałem szczęścia. Była ona tym razem czysta, a jej temperatura była, określmy to, optymalnie orzeźwiająca.
Nowością na plaży jest boisko do siatkówki. Chyba bywalcy pozazdrościli podobnego elementu krajobrazu lubiewskim plażowiczom. No i teraz w Grzybowie gra w siatkówkę plażową też jest. Ja nie skorzystałem, ale chętni byli, chyba nawet za każdym razem był to z grubsza ten sam, albo bardzo zbliżony zestaw graczy. Ogólna atmosfera na plaży bardzo pozytywna.
Ogólnie, pozytywny pobyt. Była okazja podrasować nieco tę dotychczas głównie działkową opaleniznę. Przydałoby się jednak więcej takich wypadów, by tego morskiego kolorytu skóry jeszcze bardziej nabrać :) Choć oprócz kolejnych wizyt w Grzybowie, fajnie byłoby też odwiedzić inne nadmorskie plaże.