relacja z wyjścia do Wielkiej Litworowej

Data publikacji: 2016-11-25 12:51:03

Po kilku latach jesiennej aury towarzyszącej listopadowym wyjściom w Tatry, tym razem długi weekend przywitał nas śnieżnym krajobrazem. Planowaliśmy wyjść wysoko – do Wielkiej Litworowej, więc śnieg nie był naszym sprzymierzeńcem. Nasz dwuosobowy skład nie był zbyt rozchodzony po sezonie więc pomimo pozornie ambitnego planu, podeszliśmy z dużym dystansem do naszego celu, a było nim dojście gdzieś do Śnieżnej. A gdzie dokładnie? Gdzie stwierdzimy, że na dziś wystarczy. Itak założyliśmy, że zawracamy maksymalnie po 10 godzinach od wyjścia z bazy, bez względu na to do którego punktu dotrzemy.  O 7.30 ruszamy z Gronika i ok. 9.30 ściągamy czekany z plecaków przy zejściu ze szlaku na Czerwonym Grzbiecie. Tylko jakoś w tej bieli wszystko wygląda tak samo, ścieżki brak, widoczności z resztą też, no ale jak nie my to kto. Doszliśmy mniej więcej w okolice otworu i tak krzątaliśmy się ze 30 minut po tych szarych skałkach w szarej mgle. Aż dotarli do nas koledzy z KW Katowice również zmierzający do Litworki – mieli GPS. Oczywiście okazało się, że byliśmy pół godziny wcześniej tuż przy otworze, ale w tym mleku znane nam skałki nabrały innych kształtów. W efekcie przebrani i gotowi do działania byliśmy dopiero przed 12. Dość liczna ekipa z KW puściła nas przodem i tak po niecałej godzinie wyciągnęliśmy plan jaskini w Sali pod Płytowcem – stąd do połącznia teren był nam nieznany. Do strzałki „Magiel” pod IV Płytowcem plan i opis były wyciągane prawie co zakręt. Zsuwając się Maglem już wyobrażałem sobie tę walkę jaka nas czeka w górę. Do Elektromagla doszedłem kiedyś od dołu więc plan można było porzucić – niestety wiedziałem co mnie czeka. Leżąc na ostatnim wystającym kamieniu w Szczelinie Agonii, jeszcze na sucho, zapytałem siebie na głos „na pewno chcesz to zrobić?”. Odpowiedział mi Gucio „po to tu przyszedłeś”. No i z czym tu dyskutować. Potem jak to w krokodylu – mokro i ciasno, raczej nie zimno, systematycznie bez napinki do przodu. Lądujemy na biwaku o 14.45. Baton, woda i kalkulacja: w dół poszło błyskiem ale w górę będzie rzeź w tym maglu, i jeszcze ta zima na powierzchni, a w ogóle to co tu szukać wymówek, do dna i tak nie mieliśmy iść tylko po prostu się przejść – wracamy. W górę również szło sprawnie. Jeszcze tylko zmoczyć drugi bok w Lagunie parę szybkich ruchów w Elektromaglu i chwile po 16 uzupełniamy kalorie pod Maglem. Tu już szybko nie było, nie było też tak strasznie jak mi się wydawało, w końcu takich szczelin jest sporo, tylko ta jest po prostu dłuższa. Powyżej IV Płytowca okazało się, że znowu musimy sięgnąć do planu.  Labirynt miedzy wantami w końcu nas wypuszcza i z radością wpinamy się w linę: koniec trudności teraz tylko tępe je... Na trawersie nad Studnią Flacha doganiamy ekipa z KW, Chłopaki zaopatrzeni w termosy, znów nas puszczają przodem. Nawet nie wiemy, o której dotarliśmy pod zlotówke. Musiało być około 19, bo sporo czasu zajęło nam przebranie się i zjedzenie wszystkiego co zostało żeby nie znosić, a po 20 dzwoniliśmy na bazę już z powierzchni gotowi do zejścia. To okazało się być najbardziej stresującym elementem wycieczki. Schodziła z nami dwójka z KW. Dodam tylko że „zima zaskoczyła drogowców” więc kucie lekkimi czekanami stopni w betonie zajmowało sporo czasu, a im bliżej grani tym wiatr się nasilała. Na samej grani prawie przewracał. W efekcie odcinek otwór – zejście do żlebu zajął nam dobrze ponad godzinę. Wtedy ucieszyliśmy się z decyzji o nie schodzeniu głębiej. Powrót w takich warunkach „na solidnym zmęczeniu” mógłby się źle skończyć. O 23.50 zaparkowaliśmy pod naszą bazą u Kasi przy dźwiękach „Kill’em all”.

Fakty: Przejście Jaskini Wielkiej Litworowej do biwaku w Galerii Krokodyla (ok. -480); używaliśmy swoich lin do Sali pod Płytowcem

skład: Jacek Szczygieł i Tomek Chojnacki (Gucio; TKTJ)

czas: ok. 8h w jaskini i 16h auto-auto; zaskakująco długi czas spędzony na powierzchni wynikał ze złych warunków... które nas zaskoczyły :)