Integracyjna impreza na Jurze - wrzesień 2011

Integracyjna impreza na Jurze - wrzesień 2011

Jakiś czas temu, w luźnej rozmowie w nudny czwartkowy wieczór, ktoś wpadł na pomysł, aby zorganizować klubową imprezę. Po kilku wymienionych zdaniach już było wiadomo czego chcemy, a więc założenia: impreza ma być na świeżym powietrzu (namioty, ognisko i takie tam), ma w niej uczestniczyć jak najwięcej ludzi (zarówno młodych stażem klubowiczów, jak i tych „starych” - w końcu ma to być impreza integracyjna), miejsce – w miarę blisko, ale z atrakcjami, no i żeby dało się dojechać samochodem (to dla tych, co chcą, ale już nie mogą ;) ). Cóż, wybór wbrew pozorom łatwy, gdyż wszystkie te założenia spełnia Jura, a jeśli Jura to padło na wzgórze Jelnica – bliżej znane jak „okolice jaskini Wiercica”, które spełnia wszystkie powyższe założenia. Data: 17-18 września.

Jest dobrze, mamy miejsce – to najważniejsze, teraz sprawy organizacji. Chcemy, aby na imprezie można było zwiedzić Wierną i Wiercicę, więc dzwonię do Prezesa Speleo Myszkowa Grzegorza Skorka. Po krótkiej rozmowie wszystko ustalone, bez najmniejszych problemów otworzą obie nory. Super, kolejny punkt za nami. Teraz ludzie, kurczę, kto się zaangażuje? Rozmowa z kilkoma osobami z klubu i mieszany odzew, na szczęście wśród głosów niedowiarków („…a kto Ci przyjedzie we wrześniu pod namiot…”, „…a gdzie tam ludziom się będzie chciało…”, itp.), dało się też usłyszeć bardziej pozytywne typu: „…świetnie, kiedy?, jak mogę pomóc?” lub „…jestem za, ustalmy tylko kto co robi i działajmy!”. Te ostatnie spowodowały, że postanowiliśmy jednak spróbować. Na początku klasyczne pytanie: kto dołączy do komitetu organizacyjnego? Zgłosiło się nas 6 – wystarczy. Kolejne założenie – trzeba ludziom dać wcześnie znać, żeby mogli sobie wolne załatwić, wszak czym prędzej tym lepiej. Podczas przerwy w pracy powstaje zaproszenie, krótkie acz treściwe, jeszcze tylko wysłać mejle i prośba o przekazanie wszystkim „krewnym i znajomym królika” tychże informacji. W międzyczasie powstaje nowa strona internetowa KKS’u, tak więc i tam zamieszczamy ogłoszenie o wyjeździe. Kolejny odhaczony punkt, informacja poszła w świat, miejmy nadzieję, że ktoś się odezwie. W trakcie upływającego czasu przychodzą odpowiedzi, ktoś tam odpisał, ktoś zadzwonił, jeszcze kto inny przekazał komuś osobiście chęć uczestnictwa, byli też i tacy, którzy po dłuższej nieobecności odwiedzili klub pytając o szczegóły imprezy - fajnie, jest odzew, chce się pracować. A samej pracy niewiele, trzeba tylko zorganizować trochę sprzętu z klubu, jakiś stolik, narzędzia do drewna, ze dwie płachty – jakby miało lać, dowieźć napoje i załatwić agregat. Na szczęście przy wspólnym zaangażowaniu okazało się że z niczym nie będzie problemu.

    Ekipa organizacyjna pojechała na miejsce już w piątek, wszak trzeba wszystko ogarnąć. Kilkoma środkami transportu, w różnych godzinach, ale w końcu się udało. Pierwszy dojechał Sylwek, który musiał się nieźle natrudzić, aby dotrzeć na miejsce, gdyż na drodze stanął mu wielki buk, który łamiąc się pod naporem wiatru, skutecznie zablokował wjazd. Na szczęście nasz dzielny kolega miał przy sobie odpowiednie narzędzia, dzięki którym w niedługim czasie dokonał czynności umożliwiających przejazd. Następni mieli już łatwiej, to też ok. godziny 19 wzięliśmy się za robotę. Przygotowanie terenu i wstępne zebranie chrustu zajęło nam parę godzin, ok. 21 dojechała reszta ekipy, która dowiozła niezbędny sprzęt. Główne podziękowania dla Roberta, które samochód był podstawowym środkiem transportowym i nie tylko. W międzyczasie odwiedzili nas koledzy ze SpeleoMyszkowa, którzy otwarli obie jaskinie. My jednak nie zdecydowaliśmy się wchodzić do nich tego dnia. Po rozładowaniu wszystkiego udaliśmy się na zasłużony odpoczynek, najpierw przy ognisku i napojach gazowanych, następnie w namiotach.

        Nazajutrz okazało się, że w nocy ktoś do nas dołączył, byli to koledzy z Speleoklubu Łódzkiego. Ich heroiczna walka i pomoc w ściągnięciu zagrażającego zdrowiu i życiu uczestników imprezy oraz turystów złamanego buka - okazała się nieoceniona. Dzięki wspólnej pracy udało się opuścić na ziemię to, co wisiało nad naszymi głowami, a 

dzięki temu wzbogaciliśmy się o świetne miejsca do siedzenia i znaczną ilość drewna na opał. Następnie przystąpiliśmy do przygotowania ogniska i paliwa do niego. Po porannym oczyszczeniu paleniska, wzięliśmy się za transport tego, co natura przygotowała dla nas, w postaci połamanych, nienadających się do niczego innego gałęzi i konarów leżących nieopodal. Ku naszemu zdziwieniu zebrało się tego dosyć sporo. W międzyczasie część ekipy przygotowała bardzo smaczne posiłki, zarówno śniadanie jak i obiad były wyśmienite. Przy okazji wyszło na jaw, że w kuchni doskonale radzą sobie także mężczyźni, (dwóch klubowiczów pokazało swój ukryty talent kulinarski), a dziewczyny, mogą nie tylko gotować, ale i pracować w polu (czyt. lesie). Po obiedzie pozostało już tylko poprzycinać opał, rozwiesić plandeki i baner sponsora oraz zorganizować „sklepik” i rozłożyć pamiątkowe materiały. W międzyczasie zaczęli zjeżdżać się pierwsi „goście”. Przyznam, że początkowo miałem obawy (pierwszy raz podczas całego procesu przygotowań), wydawało mi się, że ludzi powinno być więcej, przecież jest już tak późno, a tutaj dopiero kilka osób. Okazało się jednak, że dopiero co minęło południe, a moje poczucie czasu zostało zachwiane poprzez fakt, iż pierwszy raz od dawna, wstaliśmy w sobotę przed 7 rano (sic!)  i od razu wzięliśmy się do roboty!

Na szczęście z biegiem czasu, ludzi przybywało. Kolejne samochody z trudem wjeżdżały po górę, a byli i

tacy, którzy po przekonaniu się, że jednak można, wracali po auta zostawione na dole. Pojawili się też kolejny raz koledzy z Myszkowa, którzy zaproszeni  na imprezę i zaciekawieni tym co się tam dzieje, po krótkiej namowie zaporęczowali Wiercicę i zeszli jako pierwsi na dno (mnie osobiście bardzo nie chciało się tego robić i chwała im za to). Kolejne ekipy wchodziły do jaskiń niemal bez przerwy, co ktoś wyszedł, to zjeżdżał kolejny, nie raz trzeba był swoje odczekać w kolejce z powodu korka, jaki tworzył się w studni wejściowej. Kto nie mógł się dopchać lub wolał zobaczyć co innego, maszerował w kierunku jaskini Wiernej, w której po krótkim czasie również było pełno. Widać, że nasi grotołazi (i nie tylko oni, gdyż na imprezie znalazło się sporo osób, których kontakt z jaskiniami do tej pory ograniczał się do jaskiń turystycznych lub żadnych), są spragnieni zwiedzenia także nor jurajskich, które może i nie są tak wielkie i wymagające jak choćby „podziemia” tatrzańskie, za to w wielu miejscach przewyższają je bogactwem nacieków lub choćby możliwością łatwego dotarcia do ciekawych partii.

Podczas gdy jedni zwiedzali jaskinie, inni spędzali czas przy ognisku, a to przygotowując tradycyjne „pieczonki’- które na tej imprezie miały milion wariantów i odmian- a to piecząc kiełbaskę  dyskutując  przy okazji o tym i owym. Widać było, że niektórzy spotkali się po wielu latach, przez co rozmowy miały nieraz charakter wspomnień prawie historycznych. Działo się sporo,  wielu ludzi było zainteresowanych naszym sklepikiem i muszę przyznać, że nie tylko napoje gazowane były chodliwym towarem. Naszywki, breloczki, czy nasz klubowy magazyn Meander, rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Podobnie cegiełki na remont siedziby naszego klubu, po udanej akcji marketingowej jednego z naszych zacnych kolegów, które udało się sprzedać w liczbie 31.

        Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a ludzi cały czas przybywało, w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy wapień po nami wytrzyma, czy może nie przeniesiemy się z imprezą kilkanaście metrów w dół, do Wiercicy, na szczęście góra dała radę. Cały czas kolejne ekipy schodziły pod ziemią,co chwilę ktoś pytał o kask,

a to o czołówkę, widać było, że część uczestników mimo, iż początkowo tego nie planowała, dała się czy to namówić, czy to skusić samym widokiem, na zejście w głąb ziemi. I z pewnością tego nie żałowali, gdyż ich miny, mimo iż nieraz zdradzające niemały przecież wysiłek, zawsze były uśmiechnięte i radosne. Nieraz był to uśmiech „wzmocniony” innymi okolicznościami, ale to tylko jeden z powodów. W miarę, jak kolejne napoje znikały w gardłach naszych gości, zwiększała się liczba osób przy ognisku, aż w końcu pojawiły się i gitary. Grało kilka ludzi, czy to na zmianę, czy wspólnie, w każdym razie bawiono się wyśmienicie. Śpiewali młodzi starzy, ci co potrafią i ci co nie potrafią, znający tekst i nieznający, każdy na swój sposób, co jak zawsze w takim wypadku było bardzo zabawne. W środku nocy, gdy część osób z różnych powodów była zmuszona wrócić do domu, okazało się, że są i tacy, którzy na imprezę dopiero przyjechali. Dzięki temu swoją energią wzbogacali tych, którzy sił mieli już trochę mniej, więc impreza była w stanie trwać niemal w nieskończoność. Osobiście nie dotrwałem do jej końca tego dnia, gdyż zmęczony i lekko rozmiękczony położyłem się do namiotu, więc nie do końca wiem, jak się zakończyła. 

     

   Nazajutrz przywitał nas cudowny dzień, wspaniała pogoda pozwalała cieszyć się złotą polską jesienią. Zero chmur na niebie i przyjemny ciepły wiatr, był tym, czego w te wakacje rzadko można było doświadczyć. Wrzesień pokazał to, co mógł najl najlepszego, dzięki temu można było rozpocząć kolejny dzień imprezy, bez obaw że coś spadnie nam na głowę (chyba tylko liście). Kolejne osoby wstawały w najrozmaitszym stanie ciała i umysłu. Byli i tacy, którzy nawet się nie kładli, no bo po co? Jednakże każdy z nich, niezależnie od stanu świadomości wyglądał na bardzo zadowolonego (jednak to jurajskie powietrze służy ludziom). Niestety niedziela była ostatnim dniem naszego spotkania. Część osób skorzystała jeszcze z okazji i zeszła do jaskiń, część postanowiła ciągnąć wczorajszą imprezę, nie pozwalając, aby zahartowany dzień wcześniej organizm zdążył wejść w ten nieprzyjemny etap detoksykacji, pozostali snuli się ciekawe rozmowy, powoli sprzątając i pakując swoje szpeje. Znaleźli się i tacy, którzy mimo , iż w nocy nas opuścili, wrócili rano rześcy, wyspani i wyjątkowo świeżo pachnący (trzeba przyznać, że odbiegali nieco od standardu, który w tym akurat miejscu był o wiele, wiele niższy). Ok. godziny 15, po zamknięciu obu jaskiń, nastąpiło krótkie przemówienie prezesa KKS’u, który dziękując wszystkim za uczestnictwo, pomoc jak i dobre słowo, obiecał, że to nie ostatnia tego typu impreza, następnie oficjalnie zakończył imprezę. Oczywiście część z nas została jeszcze nad Wiercicą. Ekipa organizacyjna wzięła się za sprzątanie i demontaż swoich konstrukcji, a pozostali powoli, aczkolwiek systematycznie, wracali do swoich domów, z nadzieją czekając na kolejny wyjazd.  

prezes
wiercica
Impreza KKS
nazir
nad wierną
stalaktyty
granie
wierna

        Na koniec czas na podsumowanie. Trzeba przyznać, że impreza przeszła nasze najśmielsze oczekiwania i powiem, że nie ma w tym stwierdzeniu przesady. Przypuszczaliśmy, że zjawi się sporo osób (30-40), ale to co zobaczyliśmy, wprowadziło nas niemal w osłupienie, z naszych szacunków wynika, że przez imprezę przewinęło w granicach 80 osób, a może i więcej. Nie sposób wszystkich zliczyć. Do jaskiń zeszło kilkadziesiąt osób. Na wyjeździe pojawiło się także sporo ludzi, którzy dopiero rozpoczęli swoją przygodę z jaskiniami, miejmy nadzieję, że im się ona spodoba. Udało nam się zebrać ludzi niemal od niemowlaka do staruszka, a to wszystko nie tylko z naszego klubu, ale i z innych zaprzyjaźnionych klubów i stowarzyszeń. Wszystko to oraz nieocenione zaangażowanie i pomoc wielu ludzi (zarówno materialna jak i niematerialna), także tych, którzy bezpośrednio z naszym klubem nie są związani pozwalają z nadzieją i jeszcze większym zaangażowanie myśleć o kolejnych tego typu wyjazdach, na które już teraz serdecznie wszystkim zapraszamy.  Nie może się obejść bez wymienienia paru osób bezpośrednio zaangażowanych w organizację, tak więc moje osobiste podziękowania pragnę złożyć tym poniżej: 1.   Grzegorz Skorek

2.   Rafał Morawski

3.       Krzysztof Miklas

4.       Ola Rudek

5.       Dorota Klar

6.       Szymon Konsek

7.       Sylwester Wójcik

8.       Robert Gałuszka

9.       Chłopaki z Łodzi i Bełchatowa (sorry, nie znam Waszych nazwisk)

10.   Wszyscy uczestnicy z KKS’u, SpeleoMyszkowa, SDG, AKG, Speleoklubu Częstochowa, Speleoklubu Brzeszcze i innych zrzeszonych lub nie, którzy uświetnili tę imprezę swoją obecnością.

PS: Zdjęcia różnych autorów, więcej możecie zobaczyć w naszej galerii.

autor relacji: Łukasz Kuc 

 

impreza kks