W jaskini PSM...

Malownicze krajobrazy Pirenejów Atlantydzkich - okolica Sainte Engrace.
Przejście tym wodospadem oficjalnie otwiera partie wodne jaskini.

„W jaskiniach Pierre Saint-Martin toczy się walka na śmierć i życie garstki grotołazów z bezlitosną przyrodą. Dopiero trzeci atak doprowadza do zdobycia jaskini”. 

    Tymi słowami Hauron Tazieff rozpoczyna swoją książkę, zapisując na kartach historii jeden z 

najważniejszych rozdziałów eksploracji jaskiń. Niezwykła historia odkrycia systemu Pierre Saint Martin, a także jego ogrom i możliwość zejścia na – 1000m, doprowadzają nas w odległe Pireneje Atlantydzkie, na granicę francusko-hiszpańską. 

    23 września 2015 roku wyruszamy z małej wioski Sainte Engrace, położonej tuż pod Przełęczą Pierre Saint Martin, by częściowo śladami odkrywców, przejść ten 10-cio kilometrowy system. Z Przełęczy idziemy trasą nartostrady, w kierunku dominującego nad okolicą szczytu Pic d’Anie (2507m npm) o wybitnym kształcie piramidy. Idziemy przez lapiaz, w którym 65 lat temu Georges Lapineux i Giuseppe Occhialini znaleźli pierwszy otwór systemu. Trzy wielkie wyprawy w kolejnych latach, doprowadziły grotołazów ciągiem wielkich sal do kulminacji systemu, jakim jest Sala Verna o średnicy 250m i wysokości 194m, największa jaskiniowa sala udostępniona do zwiedzania turystom, w której szaleńcy latali nawet balonem! Z sali na powierzchnię można wydostać się wykutym w skale 600 metrowym tunelem EDF, którym podążają przewodnicy z turystami. Dzięki temu możliwy jest do zrobienia trawers systemu, na co też się decydujemy. 

   Wybieramy górny otwór SC3, który systemem studni sprowadza nas 400 metrów niżej, na dno studni Liberty Bell. Stąd zaczyna się 10 kilometrowy odcinek do Verny, który przechodzimy przede wszystkim z nurtem podziemnej rzeki. Po krótkich odcinkach ciasnych korytarzy idziemy na przemian w wodzie i w większych salach, pokonując po drodze niewielkie prożki i małe wodospady. Później zaczynają się jeziorka i słynny Grand Canyon – 2 kilometrowy meander o imponujących rozmiarach i pięknie mytych ścianach. Zachwyca nas również Korytarz Marmitowy, w którym zalane wodą misy zmuszają nas do ekwilibrystyki, aby się niepotrzebnie nie zmoczyć. Wody tu sporo, zdarzają się odcinki, że mamy jej po szyję i nie możliwości żadnego suchego obejścia.         Największe wrażenie robi na nas kulminacyjne jezioro, w zasadzie kończące partie wodne – 25 metrów pływania wpław. Później dowiemy się, że pod nogami mieliśmy około 7 metrową głębię. Przemarznięci do kości wchodzimy na powrót w suche partie. Docieramy do słynnej Sali Lapineux, skąd zaczęła się historia eksploracji systemu. To tu w 1953r rozegrała się również tragedia, o której pisze Tazieff – podczas wyciągania na powierzchnię eksploratorów, zawiodła specjalnie skonstruowana do wyciągania grotołazów wyciągarka, w skutek czego ginie Marcel Loubens. W miejscu jego śmierci odnajdujemy nosze, na których umierał. To miejsce szczególne, odwiedzane przez przewodników prowadzących do Sali Lapineux najsprawniejszych klientów, zmierzających z Sali Verna.

 

    Tuż za Lipineux, otwierają się przed nami kolejne ogromne sale, których ścian, światła naszych czołówek nawet nie doświetlają. Krótkimi prożkami, na których wiszą na stałe liny dla klientów, przez Sale Loubensa i Queffeleca docieramy do Sali Chevaliera, by po 17 godzinach podziemnej akcji, wreszcie stanąć w Sali Verna, osiągając głębokość -1058m. Tunel EDF prowadzi nas na powierzchnię, gdzie czeka na nas upragniona gorąca herbata. Następnego dnia udaje się nam zwiedzić pobliski wąwóz Kakouette, z którego ściany wypływa 20 metrowy wodospad, jak się okazuje – odwadniający cały system PSM. Tym samym wędrówka szlakiem podziemnej rzeki dobiega końca.

PS: Więcej zdjęć TUTAJ

W trawersie systemu Pierre Saint Martin wzięli udział:

Anna Atraszkiewicz, Marcin Atraszkiewicz (Katowicki Klub Speleologiczny)

Sylwia Solarczyk, Krzysztof Dudziński (Speleoklub Tatrzański)

Tu jeszcze zaporęczowany trawers nad wodą pozwala przejść na sucho.

Tekst Anna Atraszkiewicz

Zdjęcia Sylwia i Ania