Dziesięciu nie w Ciesenciu

Dziesięciu nie w Ciesenciu, czyli nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

    Jak miło jest zrobić sobie w środku tygodnia namiastkę weekendu, odskocznie od pracy, gdzie człowiek choć na chwilę może oddać się małym przyjemnością. Dlatego jakiś czas temu jednogłośnie doszliśmy do wniosku, że reaktywujemy „środy jaskiniowe”. Z ta inicjatywą zawsze kojarzyły się miłe wspomnienia. Często wyruszaliśmy na jaskinie prosto z pracy, z torebkami pod pachą czy też w białej koszuli, jednak po dotarciu na miejsce człowiek zapominał gdzie tak naprawdę był jeszcze niespełne 2 godziny wcześniej.

    Frekwencja dopisała i spod klubu wyruszyliśmy pełnym busem, a po drodze zgarnęliśmy kolejnych klubowiczów. Tym razem postawiliśmy na jaskinie Ciesenć, jednak na miejscu spotkaliśmy się z niemiła niespodzianką i pocałowaliśmy klamkę domu, w którym mieliśmy odebrać klucze. Na szczęście zapał klubowiczów nie odpadł ani na trochę i szybko podjęliśmy decyzję, że uderzamy w kierunku jaskini Racłwickiej. Pół godziny później byliśmy już na miejscu. Do samego otworu, mimo późnej godziny, trafiliśmy bez problemu. A sama jaskinia to już właśnie te przyjemności, o których wcześniej wspominałam.

    W drodze powrotnej padły pomysły na kolejne środy jaskiniowe na najbliższe dwa miesiące. Także jedyne co mogę nam życzyć to spotkania się następnym razem w tym samym albo liczniejszym gronie. 

Do zobaczenia!

PS: Więcej zdjęć TUTAJ

tekst: Dorota Klar

foto: Ania Atraszkiewicz