„Lot motyla”– czy rzeczywiście szukamy Boga?

Jako wprowadzenie do refleksji zapraszam do przeczytania „Pouczenia Duchowego” Mistrza Eckharta (dominikanina żyjącego w latach 1260 – 1327). Są to  fragmenty wyjęte z  pouczenia dotyczącego „O posiadaniu Boga i odosobnieniu”:

Postawiono mi kiedyś następujące pytanie: są tacy, którzy chętnie by porzucili towarzystwo ludzi i wybrali na stałe samotność albo też nie opuszczali kościoła i w ten sposób znajdowali pokój: czy to jest rzeczywiście najlepsze? Na co odparłem: Nie! – Posłuchaj, dlaczego.

Kto jest rzeczywiście dobry, jest taki we wszystkich miejscach i w każdym towarzystwie. Podobnie zły: będzie taki wszędzie i z wszystkimi. Dobry ma, bowiem zawsze przy sobie Boga, a kto Jego ma prawdziwie, ten ma Go wszędzie, zarówno na ulicy i wśród ludzi, jak w kościele, pustelni czy celi klasztornej. Kto ma Boga i tylko Jego, w jakichś innych jeszcze sytuacjach, temu nikt nie może wyrządzić szkody.

(…) Człowiek powinien dostrzegać Boga we wszystkich rzeczach i przyzwyczajając swe serce do ustawicznej Jego obecności w pragnieniu, dążeniach i miłości. Przyjrzyj się pilnie, jak jesteś skierowany ku Bogu, gdy przebywasz w kościele lub w celi, i pozostań w tym samym usposobieniu, zachowaj je i wtedy, gdy się znajdziesz w licznym towarzystwie, w niepokoju i nierówności. Jak to już nieraz powtarzałem, równość nie oznacza zapoznawania wszelkiej różnicy między uczynkami, miejscami ludźmi. Takie rozumienie byłoby całkowicie niesłuszne, bo modlitwa jest przecież lepszą czynnością niż przędzenie, a kościół godniejszym miejscem od ulicy. We wszystkich czynnościach zachowaj natomiast jedno i to samo usposobienie serca, tę samą ufność i miłość ku Bogu oraz jednakową i zdecydowaną postawę. Gdy osiągniesz taką stałość, wtedy, wierz mi, nikt ci nie zdoła przeszkodzić w trwaniu w Bożej obecności. Ten zaś nie przebywa tak prawdziwie w Bogu, lecz musi Go stale ujmować od zewnątrz, w tym i tamtym, kto w uczynkach, ludziach i miejscach szuka Go ze zmiennym usposobieniem, ten Boga nie ma.

(…) Ale co to znaczy: mieć naprawdę Boga, na czym polega to Jego prawdziwe posiadanie? Prawdziwie ma Boga ten, kto Go ma w sercu, kto w swym wnętrzu, swym duchu zwraca się i dąży do Niego. Niekoniecznie zaś trzeba stale i niezmiennie o Nim myśleć; dla natury byłoby to trudne czy wręcz niemożliwe do osiągnięcia, a poza tym nie jest to najlepsze. Niech człowiek nie poprzestaje na Bogu pojęciowym, w tym wypadku  bowiem z chwilą zniknięcia myśli znikałby i Bóg. Powinniśmy raczej mieć  Boga istotowego, który się wznosi wysoko ponad myśli człowieka i wszystkich stworzeń. Taki Bóg nie znika, chyba, że człowiek się od Niego odwróci swoją wolą.

 

Zainteresowanych zapraszam w wolnej chwili do kontynuowania mam nadzieję, tej ciekawej lektury[1]. A teraz przejdźmy do sedna, czyli do postawienia sobie pytania, czego szukam szukając Boga i czy rzeczywiście w swoich poszukiwaniach zachowuję się jak motyl, który lecąc z jednego miejsca na drugie zatrzymuje się na chwilę, aby za jakiś czas zniknąć i rozpocząć kolejny lot w nieznane. Jak każdy obraz jest to tylko porównanie, jakaś metafora życia duchowego. Rozwijając obraz motyla, zauważmy, że wtedy zachowujemy się podobnie, gdy w swoim poszukiwaniu jesteśmy niestali, nie możemy zdecydować się na jakąś konkretną duchową drogę. Oczywiście w młodym wieku, lub zaraz po nawróceniu neofita pragnie poznać wszystko, co związane jest z duchowym rozwojem. Znajduje czas na „połykanie” literatury religijnej, a ponieważ obecnie dostęp jest prawie nieograniczony, (wliczając do tego zasoby Internetu) po pewnym czasie można mieć zupełny „mętlik” w głowie. Człowiek może przeskakiwać od literatury dewocyjnej, do zbyt trudnych opracowań, albo można przylgnąć do literatury, która infantylizuje naszą wiarę. Bez spotkania z kimś, kto by nam doradził czytać klasyków duchowości chrześcijańskiej możemy zatrzymać się na poziomie dziecka ze szkoły podstawowej. Podobnie rzecz ma się z uczestnictwem w różnych grupach, wspólnotach parafialnych. Proszę mnie dobrze zrozumie, nie dyskredytuje różnych grup, tylko chcę zwrócić uwagę na pewne niebezpieczeństwo, jakie może się pojawi. Możę ono wynikać także z winy liderów danej grupy, czy ruchu religijnego. Tak się składa, że od kilkunastu lat pracuję duszpastersko na wschodzie (Białoruś, Ukraina) i mam takie doświadczenie, związane z pojawieniem się w jednej z parafii pewnego ruchu religijnego. Chcę dodać, że parafia jest mała, liczy około 200 osób. Po latach komunizmu, po ponad 60 latach nieobecności kapłana pojawia się jeden z naszych ojców (dominikanin) i rozpoczyna budowanie parafii, nie od remontu kościoła, ale od szukania ludzi, którzy kiedyś byli ochrzczeni, czy mają korzenie polskie… Po kilku latach powstała mała grupa, która spotykała się na codziennej mszy świętej, była katecheza, czyli normalne życie parafialne. W parafii pojawiła się grupa różańcowa, grupa modlitewna, w każdą niedzielę po sumie jest prowadzona katecheza dla dorosłych. I jak wcześniej zaznaczyłem, kilka lat temu pojawiła się nowa grupa, katechizatorów, którzy według mnie rozpoczęli swoje wejście w parafię fatalnie; gdyż zaczęli od tego, że zanegowali dotychczasowy rozwój parafii, zwracając uwagę, na fakt, że dopiero teraz poprzez katechezy rozpocznie się duchowe odrodzenie wspólnoty, i wszyscy powinni przejść przez tego typu formację. Nie umniejszając  niewątpliwych zasług tego ruchu, smutnym faktem jest to, że przekreślono pracę  starszego, już nieżyjącego mojego współbrata, który wszystkie swoje siły i zdrowie oddał tym ludziom. Jedna z parafianek, także była zdziwiona takim podejściem, pytała mnie: Proszę ojca, jak to jest, przecież mimo tego, że ja jestem w Kościele od niecałych 10 lat, czy to nic nie znaczy, przecież wierzę, że Bóg mnie odnalazł, i co ja złego zrobiłam, że mnie i niektórych parafian tak traktują. Ale znalazła się cześć parafian, którzy weszli w tę nową grupę. To trochę według mnie na zasadzie „lotu motyla”; pojawia się coś nowego – warto spróbować. A to, że wcześniej cześć tych ludzi była w grupie różańcowej i spotykali się raz na tydzień przestało gra ważną rolę. Z boku obserwując całe to zdarzenie w pewnym momencie się trochę przeraziłem, gdyż wschód jest takim miejscem, gdzie wierni przyjmą każdą nową rzecz tylko dlatego, że wcześniej tego nie było, poza tym istnieje potrzeba wspólnotowości, tworzenia personalnych relacji, poczucia braterstwa – wspólnoty. Tak jak się spodziewałem, ta nowa grupa długo nie przetrwała. Może to też wynika stąd, że w małej parafii nie można tworzyć zbyt dużo grup, tym bardziej, że mimo prawie dwudziestu lat istnienia struktury parafialnej, to jednak początki. W morzu prawosławia i obojętności religijnej nasza parafia jest wyspą. Do tego dochodzą różne propozycje związane z wolnymi kościołami protestanckimi. I powstaje mimo woli u ludzi myślących i poszukujących pytanie o wiarygodność, o to gdzie jest Prawda. A „lot motyla” trwa dalej, człowiek szuka sensu życia, pragnie znaleźć swoje miejsce we wspólnocie; tym bardziej, że często jest zagubiony, rodzina rozbita, matki wychowujące samotnie dzieci … Niewątpliwie szukanie Boga, nawet po omacku jest wpisane w naszą naturę, ale dlaczego niektórym osobom trudno jest się zakorzenić w daną grupę (mam na myśli wspólnotę religijną)? Czasami sama wspólnota jest winna, ale to już inny temat, chociaż dla nas, czy to katolików czy prawosławnych życie sakramentalne stanowi istotny wymiar życia chrześcijańskiego. Odkrycie faktu, że w Eucharystii Zmartwychwstały Pan jednoczy i umacnia nas na naszej drodze nadaje sens poszukiwaniom. Także inne formy życia chrześcijańskiego jeśli prowadzą  nas do komunii z Bogiem i z innymi stają się kryterium autentyzmu naszego poszukiwania. Dochodzi tu także ważny fakt, spotkanie z Chrystusem w Kościele to spotkanie pełne, to znaczy przyjmujemy całą Ewangelię jako uczeń Jezusa, jest w nas gotowość pójścia z Jezusem nawet pod krzyż. „Lot motyla” może być także poszukiwanie chrześcijaństwa łatwego, przyjemnego, bez trudności, bez cierpienia. Kiedy zaczyna się coś dziać w naszym życiu nie według naszych wyobrażeń, wtedy znikamy i rozpoczynamy szukanie czegoś nowego, nowych doznań. Możemy zatrzymać się na  poziomie emocji, i jedynym kryterium naszego doświadczenia może być tylko to, że jest „super”,  i jesteśmy szczęśliwi. Niewątpliwie teraz trochę upraszczam, ale moja wiara powinna być jednak karmiona i budowana także w sposób rozumny. Należy także korzystać z całego bogactwa Kościoła, nasza tradycja ma wielowiekową historie, a w spotkaniu z Bogiem może nam pomóc doświadczony brat czy siostra, którzy osiągnęli pełnię spotkania z Bogiem. I też taka jest rola świętych, to ci, którzy wspierają nas w naszej drodze do nieba. Jest też znaczna grupa świętych, z którymi możemy się spotkać biorąc do ręki świadectwa ich życia. Mogą to być książki zawierające autobiografię, traktaty duchowe, rozważania. I tak zaczynając od literatury starochrześcijańskiej po czasy nowożytne mamy możliwość spotkania się kimś, kto może stać się naszym przewodnikiem w naszych poszukiwaniach Boga.

 

 Dla trapisty Thomasa Mertona, jednym z najważniejszych  kryteriów powołania monastycznego było to, czy rzeczywiście kandydat szuka Boga[2]. I tutaj nie chodzi o wymiar  psychologiczny, czy nawet ucieczkę od życia, lub o zaspokojenie potrzeb, tych nawet nieuświadomionych. Sprawa polega na tym, aby w szarej nawet codzienności odkryć, że jest Bóg. Z tym, że szukać oznacza także znajdować  Go. Św. Bernard podkreślał, że „nie moglibyśmy Go szukać, gdybyśmy Go już nie znaleźli”.

 

Oczywiście każdy z nas jest osobą psychofizyczną, zanurzoną w konkretną codzienność. Na nasze wybory czasami decydujący wpływ może mieć moje wychowanie, takie a nie inne wykształcenie, spotkani ludzie, przeczytane lektury, oglądnięte filmy, spotkani ludzie, etc. To wszystko w większym lub mniejszym stopniu miało czy ma wpływ na to, kim jestem. Ale nie możemy zapomnieć także o czymś, co kształtowało naszą wiarę. Według mnie tutaj tkwi istota tego, co można nazwać rzeczywistym szukaniem Boga. To ja dokonuję wyboru, w sposób wolny, gdyż moja wola ze swojej natury jest skierowana w stronę dobra. A biorąc szerzej, w swoim najgłębszym wymiarze jest we mnie pragnienie Boga. Chrześcijanin to ktoś, kto szuka Boga, ale to także ktoś, kto znalazł Boga, ale też ma świadomość, że wiara jest darem, który jednocześnie jest wezwaniem. I na tym by może polega paradoks życia, nieustannej drogi, która swój kres ma w Bogu. Wspaniale o tym mówi ojciec Kościoła św. Grzegorz z Nyssy (335 – 394)  w swojej Homilii VII:

 

Ten, kto wspina się do Boga nigdy się nie zatrzymuje, ciągle rozpoczynając od początku rozpoczynaniem, które nie ma końca. Ktoś, kto wspina się ku Bogu nie zatrzymuje swego pragnienia na tym, co już poznał…  Ale ciągle wznosząc się innym pragnieniem ku czemuś jeszcze większemu, ku jeszcze większemu pragnieniu, jego serce posuwa się droga ku nieskończoności nigdy nie przestając zmierza ku Bogu.

 

Dlatego też wracając do przykładu z motylem, który także jest w nieustannym locie, warto mieć na uwadze w swoim poszukiwaniu Boga, aby było one pełne, z jednej strony otwarte na szukanie swojego miejsca we wspólnocie Kościoła, (niezależne od tego jakie mamy doświadczenie parafii, spotkanych osób duchownych); a z drugiej strony abyśmy byli wierni swoim poszukiwaniom Boga. Co to znaczy, co się kryje w tym prostym stwierdzeniu. Przede wszystkim ważnym jest to, z jakim Bogiem się spotykamy, czy jest to obraz Boga biblijny, który objawia nam się na przykład w przypowieściach (por. Łk 15, 1 – 32) czy wręcz przeciwnie jest to Bóg daleki, którego się boimy, który tak naprawdę jest dodatkiem do naszego codziennego życia, jako cześć tradycji, relikt z zamieszłych czasów,  nie pasujący do naszego świata. W sumie i tak bez takiego boga można się obejść. Można budować swoje życie, szczęście zupełnie bez chrześcijaństwa. Czy rzeczywiście? To nie tylko pytanie retoryczne, to pytanie, które zawsze sobie stawiamy, lub kiedyś postawiliśmy. Inna sprawa, jaką sobie dajemy odpowiedź. Może być tak, że w naszym wychowaniu religijnym nie spotkaliśmy mądrych osób, ale było to spotkanie z wręcz jakaś karykaturą chrześcijaństwa i teraz trudno nam przebić się przez taką skorupę. Taka sytuacja jest podobna do ponownej nauki chodzenia, odkrywania na nowo świata. Zresztą w każdym z nas jest pragnienie dobra, prawdy, piękna. I w jakiś sposób realizujemy to pragnienie, czasami po omacku, budując na wątpliwych wartościach. Ale są to nasze wybory i je także należy uszanować. Dlaczego w postmodernistycznym świecie jak go określają filozofowie kultury warto zajmować się Bogiem? Dlatego, że On zajmuje się nami, nawet jeśli uciekamy od pytania o Niego, nawet jeśli zachowujemy się jak motyl, który „traci czas” na lot. Jednak jest różnica pomiędzy obrazem lotu motyla a drogą człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. I to nie tylko w wymiarze porównania. Rzecz polega na tym, co można określić nie jako w akademickim podejściu do „problemu Boga”, ale na doświadczeniu Boga, tak jak to określił cytowany na początku dominikanin Johannes Eckhart. Dlatego jeszcze raz chcę podkreślić, że warto spotkać się z braćmi i siostrami w chrześcijańskiej wierze, którzy uprzedzili nas w swoich poszukiwaniach Boga, tym bardziej, że dali się znaleźć Temu, który jest pełnią i zbawieniem, przekraczającym nasze najśmielsze wyobrażenia. Zawsze pozostaje droga, którą odkrywamy jako zaproszenie do podróży, która swój kres ma w Tym, który objawił się nam jako Droga, Prawda i Zycie.

 

Mariusz Woźniak OP   / Kijów, 27.07.2010

[1] Mistrz Eckhart, Traktaty, W drodze 1987, s. 23 – 27.

[2] Thomas Merton, SZUKANIE BOGA,  Wydawnictwo Karmelitów Bosych 1988


Artykuł ukazał się w Kwartalniku: Chrześcijańska Medytacja Nr12 / Październik 2010