Ku ciszy (12) Thích Nhất Hạnh

Thích Nhất Hạnh (wym. tʰǐk ɲɜ̌t hɐ̂ʔɲ ( ur. 11 października 1926 w Huế, zm. 22 stycznia 2022 tamże) – wietnamski mnich buddyjski, mistrz zen, nauczyciel, autor książek, poeta oraz aktywista ruchów pokojowych. Mieszkał w Plum Village w departamencie Dordogne w południowej Francji. Podróżował po całym świecie, by nauczać. Opublikował ponad 100 książek. Jako aktywista ruchów pokojowych, promował on rozwiązywanie konfliktów bez używania przemocy. 

*** *** *** *** *** *** *** *** *** 

/ Proszę wymów każde z moich imion... 

Nie mów, że Cię opuszczam
ja przecież nadal przybywam.

Spójrz uważnie: przybywam w każdej sekundzie,
żeby zostać wiosennym pączkiem na drzewie,
maleńkim ptaszkiem o słabych skrzydełkach,
który w gnieździe uczy się śpiewać,
gąsienicą ukrytą w kwiecie,
klejnotem ukrytym w kamieniu.

Wciąż przybywam by śmiać się i płakać,
żywić nadzieję i lęk.
Rytm mojego serca odmierza narodziny i śmierć
wszelkiego istnienia.

Jestem ważką, która wylęga się z poczwarki,
i ptakiem, który przylatuje nad rzekę,
w samą porę, by zjeść ważkę.

Jestem żabką radośnie pływającą w stawie
i zaskrońcem, który cicho pełznie w trawie,
żeby pożywić się żabką - nagle zerwał się wiatr.

Jestem dzieckiem Ugandy wychudzonym do kości.
Moje nóżki są cienkie, jak pręty bambusa.
Jestem handlarzem bronią.
Sprzedaję Ugandzie śmiercionośny oręż.

Jestem dwunastoletnią dziewczynką uciekająca na łodzi
zgwałconą przez pirata.
Rzucam się w fale oceanu.
I jestem piratem, a moje serce niezdolne jest kochać,
ani rozumieć.

Jestem członkiem politbiura
w moich dłoniach spoczywa władza
i jestem człowiekiem,
który spłaca ludowi dług krwi
umierając powoli w obozie przymusowej pracy.

Moja radość jest jak wiosna,
pod jej tchnieniem kwitną kwiaty.
Mój smutek jest jak rzeka łez,
zdolna wypełnić sobą cztery oceany.

Proszę, wymień wszystkie moje prawdziwe imiona,
abym mógł naraz usłyszeć cały mój płacz i śmiech,
zobaczyć, że mój smutek i radość są jednym.

Proszę, wymień każde z moich imion
bym się przebudził,
i by otwarły się wrota mojego serca-
bramy współczucia.

/ Kamyk  

Dlaczego medytacja ma tak duże znaczenie? Przede wszystkim każdy z nas potrzebuje doświadczenia całkowitego odpoczynku. Nawet przespawszy całą noc, nie odpoczywamy w pełni. Gdy kręcisz się i obracasz w czasie snu, napinasz mięśnie twarzy, śnisz - to jeszcze nie jest wypoczynek! Dobrą pozycją do wypoczynku i praktyki oddychania jest leżenie z rękami i nogami wyciągniętymi, lecz nie usztywnionymi, bez poduszki pod głową. Jednak w pozycji tej łatwo zasnąć. Pozycja leżąca mniej sprzyja głębokiej medytacji niż pozycja siedząca. Siedząc można odpocząć całkowicie i wejść szybciej w stan głębokiej medytacji i uwolnić się od niepokojów i kłopotów, które zakłócają i blokują świadomość.

Wśród członków naszego ruchu w Wietnamie jest wielu, którzy potrafią siedzieć w pozycji lotosu -z lewą stopą ułożoną na prawym udzie i prawą stopą na udzie lewym. Niektórzy siedzą w półlotosie - z lewą stopą na udzie prawym lub z prawą stopą na udzie lewym. W paryskiej grupie medytacyjnej są osoby, które czują niewygodę w obu tych pozycjach. Pokazałem im więc, jak siedzieć na sposób japoński - opierając się na kolanach z pośladkami spoczywającymi na piętach. Dzięki podłożeniu poduszki pod stopy można siedzieć tak nawet ponad półtorej godziny. Jednakże każdy może nauczyć się siedzieć w półlotosie, chociaż na początku bywa to bolesne. Po kilku tygodniach praktyki pozycja ta stopniowo stanie się wygodniejsza. W początkowym okresie, kiedy ból jest przykry, zmieniaj pozycje i ułożenie nóg. Jeśli ktoś wybiera pozycję lotosu lub półlotosu, musi siedzieć na poduszce tak, aby obydwa kolana dotykały podłogi. W ten sposób uzyskujemy trzy punkty kontaktu ciała z podłogą, co daje maksymalną stabilność.

Wyprostuj plecy - to bardzo ważne. Szyja i głowa powinny tworzyć linię prostą z kręgosłupem. Nie usztywniaj się. Wzrok zogniskuj na ścianie lub podłodze pod kątem 45°. Jeśli to możliwe, utrzymuj półuśmiech na twarzy.

Teraz zacznij podążać za oddechem i rozluźniać mięśnie. Skoncentruj się na utrzymaniu prostego kręgosłupa i na jednoczeniu się z oddechem. Innymi rzeczami zupełnie się nie przejmuj. Puść wszystko.

Uśmiechnij się półuśmiechem, co pomoże ci rozluźnić mięśnie twarzy napięte zmartwieniami. Gdy pojawi się półuśmiech, wszystkie mięśnie twarzy zaczną się relaksować. Im dłużej półuśmiech gości na twej twarzy, tym lepiej - jest to ten sam uśmiech, którym uśmiecha się Budda.

Ułóż lewą rękę - wewnętrzną stroną do góry -w prawej dłoni. Rozluźnij wszystkie mięśnie rąk, palców, ramion i nóg. Puść wszystko. Bądź jak roślina żyjąca na powierzchni wody, płynąca z prądem rzeki, podczas gdy koryto rzena plecachczne pozostaje niewzruszone. Nie lgnij do niczego, bądź tylko z oddechem i uśmiechem.
Zaleca się, by początkujący siedzieli nie dłużej niż 20-30 minut. W tym czasie łatwo można doświadczyć całkowitego odpoczynku. Technika dochodzenia do tego odpoczynku polega na dwóch rzeczach: na obserwowaniu oddechu i porzucaniu myśli i uczuć, które się pojawią. Rozluźnij wszystkie mięśnie. Po około 15 minutach można osiągnąć głębokie wyciszenie wypełnione spokojem i radością. Utrzymuj tę ciszę i spokój.

Niektórzy ludzie doświadczają medytacji jako ciężkiej pracy i pragną, by czas jak najszybciej minął i by mogli w końcu odpocząć. Oznacza to, że nie potrafią siedzieć właściwie. Jeśli siedzi się prawidłowo, to właśnie w tej pozycji można odprężyć się i osiągnąć spokój. Często bywa pomocne wyobrażenie sobie kamyka rzuconego do rzeki.

Siądź w pozycji, która najbardziej ci odpowiada -w lotosie lub półlotosie. Wyprostuj plecy i przywołaj półuśmiech. Oddychaj wolno i głęboko, podążaj za oddechem, jednocząc się z nim. Puść wszystko. Wyobraź sobie, że jesteś kamykiem wrzuconym do rzeki. Kamień bez wysiłku przenika wodę, przez nic nie zatrzymywany, przebywszy możliwie najkrótszą drogę, opada na dno. Jesteś jak ten kamyk, który pozwolił sobie na to, by wszystko porzucić i wpaść do wody. W centrum twego istnienia jest oddech. Nie obchodzi cię, ile czasu kamyk będzie potrzebował, by dotrzeć do piaszczystego dna rzeki. Gdy poczujesz się jak kamyk, który osiadł na dnie, to zaczniesz odkrywać całkowity spokój. Już cię nic nie popycha i nie ciągnie.

* * *

Jeśli nie potrafisz znaleźć przyjemności w spokoju tej właśnie chwili - gdy siedzisz, wtedy i przyszłość przepłynie obok ciebie jak rzeka, której biegu nie jesteś w stanie powstrzymać. Nie będziesz zdolny do przeżywania jej, gdy stanie się teraźniejszością. Radość i spokój są możliwe właśnie w tej godzinie, kiedy siedzisz. Jeśli nie możesz znaleźć ich tutaj, to nie znajdziesz ich nigdzie. Nie biegnij za myślami jak cień za swym źródłem. Nie goń myśli. Znajdź radość i spokój właśnie w tej chwili - teraz.

Ten czas jest twoim czasem. Miejsce, gdzie siedzisz -twoim miejscem. Właśnie tu, na tym miejscu i w tym momencie możesz doświadczyć oświecenia. Do tego nie trzeba siedzieć pod specjalnym drzewem w odległej krainie. Praktykuj przez kilka miesięcy, a zaczniesz poznawać głęboką i odświeżającą radość.
Stopień trudności, jaki napotykasz w siedzeniu, zależy od tego, ile czasu dziennie poświęcasz praktyce Uwagi i od tego, czy siedzisz regularnie. Kiedy tylko możliwe, z przyjaciółmi czy z krewnymi organizuj godzinne siedzenie, na przykład od godziny 22 do 23. Każdy, kto zechce, może dołączyć do was na pół godziny lub nawet na całą godzinę.

/ Nhat Hanh: Patrzeć oczami współczucia

***

Najlepszy sposób, aby zadbać o przyszłość, to zadbać o teraźniejszość.”   - Thich Nhat Hanh

***

W 1968 roku podróżowałem z Thich Nhat Hanhem, delegowany przez Stowarzyszenie na Rzecz Pojednania W czasie podróży odbywaliśmy spotkania z duchownymi, ze studentami, senatorami, dziennikarzami, profesorami, ludźmi biznesu i kilkoma poetami. Ten odziany w brązowe szaty buddyjski mnich z Wietnamu (wyglądający na mniej lat niż miał, a miał około czterdziestu) szybko rozbrajał wszystkich, których spotkał.

Jego łagodność, inteligencja i rozsądek sprawiały, ze wielu ludzi, z którymi miał kontakt, pozbywało się stereotypów na temat Wietnamczyków. Przez jego opowiadania i wyjaśnienia przebijało ogromne bogactwo wietnamskiej i buddyjskiej przeszłości. Jego zainteresowania, a nawet entuzjazm okazywany chrześcijaństwu, często powodowały wzajemność i przyciągały chrześcijan ku tradycji buddyjskiej. Nhat Hanh sprawiał, ze choć przez chwilę wielu Amerykanów spojrzało na wojnę oczami wieśniaków pracujących na polach ryżowych i wychowujących dzieci i wnuki w wioskach, otoczonych starymi bambusowymi lasami. Potrafił obudzić w dorosłym dziecko opowieścią o tym, jak wioskowy rzemieślnik wyrabiał latawce i opisem dźwięku, jaki wydawały na wietrze, wzlatując ku niebu.

Po godzinie spędzonej z Nhat Hanhem czuło się piękno Wietnamu i ogromny żal z powodu amerykańskiej interwencji wojskowej. Ludzie zaczynali rozumieć, jak cierpi naród wietnamski. Nie pozostawał najmniejszy cień ideologicznej lojalności, która usprawiedliwiałaby jedną, czy drugą stronę w tej wojnie. Czuło się okropność nieba zrytego bombowcami, spalonych na popiół domów i ludzi oraz tragedię dzieci pozostawionych na pastwę losu, pozbawionych obecności i miłości rodziców i dziadków.

Któregoś wieczoru jednak Nhat Hanh wywołał w pewnym Amerykaninie nie zrozumienie, lecz niepohamowaną furię. Spotkanie odbywało się w sali należącej do zamożnej parafii na przedmieściach St. Louis. Jak zawsze podkreślał, że Amerykanie muszą zaprzestać bombardowania i zabijania w jego kraju. Były pytania i odpowiedzi, gdy nagle podniósł się z miejsca wysoki mężczyzna i zaczepnie i lekceważąco zaczął mówić o „rzekomym współczuciu tego pana Hanh".

„Jeśli tak bardzo dbasz o swoich ludzi, panie Hanh, dlaczego jeszcze jesteś tutaj? Jeśli tak się troszczysz o tych, którzy są ranni, dlaczego nie jesteś z nimi?" Dalszego ciągu jego wystąpienia nie pamiętam, gdyż owładnęła mną olbrzymia złość.

Kiedy mężczyzna skończył, spojrzałem na Nhat Hanha zupełnie oszołomiony. Co mógłby on, czy ktokolwiek inny, powiedzieć w takiej sytuacji? Klimat wojny wypełnił salę i ciężko było oddychać.

Zapanowała cisza. Nhat Hanh zaczął mówić spokojnie, z wielkim opanowaniem i czuło się jego głęboką troskę o człowieka, który właśnie go obraził. Słowa jego były jak deszcz padający na ogień. Powiedział: „Jeśli chcesz, by drzewo rosło, to nie pomoże podlewanie liści. Musisz podlewać korzenie. Wiele korzeni wojny jest tu, w twoim kraju. Przyjechałem więc tutaj, żeby pomóc ludziom, którzy mają być zbombardowani, żeby próbować zapobiec ich cierpieniom".

Atmosfera w sali zmieniła się. We wściekłości tego mężczyzny doświadczyliśmy swej własnej złości, zobaczyliśmy świat jak przez lej po bombie. Natomiast w odpowiedzi Nhat Hanha doświadczyliśmy innej możliwości - możliwości (przyniesionej tutaj chrześcijanom przez buddystę i Amerykanom przez „wroga") przejścia z miłością ponad nienawiścią i przerwania – mogłoby się wydawać - nie mającego końca łańcucha gwałtu i odwetu, ciągnącego się przez całe ludzkie dzieje.

Po tej odpowiedzi Nhat Hanh szepnął coś do prowadzącego spotkanie i wyszedł szybko z sali. Mając złe przeczucia, poszedłem za nim. Była chłodna, jasna noc. Nhat Hanh stał na chodniku przy parkingu należącym do kościoła. Z trudem łapał powietrze - jak ktoś, kto długo był pod wodą i ledwo zdołał wypłynąć na powierzchnię, by nabrać tchu. Upłynęło parę minut, zanim odważyłem spytać, co się stało.

Nhat Hanh przyznał, że słowa mężczyzny bardzo go zdenerwowały i chciał mu odpowiedzieć ze złością. Zmusił się jednak do głębokiego i wolnego oddychania, aby znaleźć sposób na odpowiedź spokojną i pełną zrozumienia. Jednak oddech był zbyt wolny i zbyt głęboki.

„Dlaczego nie miałbyś odpowiedzieć ze złością?" - spytałem
- „Nawet pacyfiści mają prawo do złości".
„Gdyby chodziło tylko o mnie, to - tak, ale ja przyjechałem tutaj, żeby przemawiać w imieniu wietnamskich chłopów. Muszę pokazać, jacy jesteśmy z naszej najlepszej strony".

Była to jedna z ważniejszych chwil w moim życiu. Wiele myślałem o tym zdarzeniu. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie związek między sposobem oddychania, a reagowaniem na otaczający świat.

Jeszcze do niedawna Nhat Hanh nie czynił na Zachodzie żadnych prób nauczania medytacji. Zaczął to robić dopiero w zeszłym roku. Najpierw uczył kilku zachodnich przyjaciół, którzy pomagali Wietnamskiej Buddyjskiej Delegacji Pokojowej w Paryżu, a później grupę z paryskiego Międzynarodowego Centrum Kwakrów. Teraz napisał książeczkę na ten temat: Cud Uważności. Podręcznik medytacji.
Nhat Hanh jest poetą, mistrzem zen i współprzewodniczącym Stowarzyszenia na Rzecz Pojednania. W Wietnamie odegrał ogromną rolę w tworzeniu „zaangażowanego buddyzmu" - ruchu głębokiej religijnej odnowy, mającej korzenie we współczuciu i służeniu ludziom. Dzięki temu ruchowi powstało wiele przedsięwzięć, które łączyły pomoc ofiarom wojny z antywojenną działalnością w duchu wyrzeczenia się przemocy. Z powodu swojej działalności tysiące mniszek i mnichów buddyjskich oraz ludzi świeckich zostało straconych lub osadzonych w więzieniach.

Praca Nhat Hanha w Wietnamie zapoczątkowała: Młodzieżową Szkołę Służby Społecznej, Uniwersytet Van Hanh, mały klasztor, który stanowił bazę ruchu na rzecz niestosowania przemocy, podziemną prasę pacyfistyczną (założoną przez jego współpracownika Cao Ngoc Phuonga) i wydawnictwo La Boi Press - jeden z najważniejszych nośników kulturalnej i religijnej odnowy.

Słowa zaczerpnięte z poezji Nhat Hanha - o nadziei przezwyciężającej żal - znajdujemy w wielu najpopularniejszych piosenkach, śpiewanych obecnie w Wietnamie.

Nawet na wygnaniu nie przestawał być siłą napędową ruchu na rzecz niestosowania przemocy i pojednania w ojczyźnie. Reprezentował na obczyźnie Zjednoczony Buddyjski Kościół Wietnamu. Koordynował pomoc dla Wietnamu nadchodzącą z innych krajów. (Jego przyjaźń z Martinem Lutherem Kingiem przyczyniła się go tego, że doktor King zignorował rady kolegów i współpracowników i przyłączył się do opozycji przeciw wojnie w Wietnamie. Krótko przed śmiercią z rąk mordercy doktor King przedstawił kandydaturę Nhat Hanha do Pokojowej Nagrody Nobla).

Tylko kilka jego książek ukazało się poza granicami Wietnamu:

Lotus in a Sea ofFire (Lotos w morzu ognia), The Cry ofVietnam (Płacz Wietnamu), The Path ofReturn Continues (Ścieżka powrotu nie ma końca), Zen Keys (Klucze zen) i The Raft Is Not the Shore (Tratwa nie jest brzegiem).

W czasie rozmów z Nhat Hanhem i jego współpracownikami w Paryżu, w siedzibie Wietnamskiej Buddyjskiej Delegacji Pokojowej, zwróciliśmy uwagę na nieobecność medytacyjnego aspektu w wielu ruchach pokojowych w Ameryce. Ten brak tłumaczy, dlaczego tak wiele ruchów „pokojowych" (być może lepiej nazwać je „ruchami amerykańskiego wycofania") okazało tak małe i powierzchowne zainteresowanie buddyjską kampanią przeciw wojnie, opartą na idei wyrzeczenia się przemocy Pokojowych działań buddystów nie uważano za prawdziwie „polityczne" - zaledwie religijne Buddyści byli godni podziwu, niezwykle odważni w porównaniu z innymi grupami religijnymi, lecz nie liczono się z nimi tak jak z innymi, których uznawano za „politycznych"

Amerykańscy pacyfiści mogą nauczyć się od swych wietnamskich kolegów, jak bardzo w ruchu pokojowym potrzebny jest aspekt medytacyjny. Bez tego nasza percepcja rzeczywistości (i tym samym zdolność zrozumienia i zmiany) będzie niepełna. Niezależnie od tego, z jakiego środowiska się wywodzimy - religijnego czy niereligijnego i jaką frazeologią się posługujemy, nie będziemy świadomi oddechu, który jest tak istotny dla naszego życia i pracy.

Oddech Wielu ludzi zadziwia fakt, ze cos tak prostego jak skupienie uwagi na oddychaniu odgrywa główną rolę w medytacji i modlitwie. To jest jak pomysł z powieści kryminalnej, żeby ukryć skradzione diamenty w akwarium ze złotą rybką, stojącym na środku pokoju zbyt widoczne, by to zauważyć. Z chwilą, gdy fakt ten przedarł się przez bariery mojego sceptycyzmu, me ma końca jego potwierdzeniom - zwłaszcza potwierdzeniom w doświadczeniu.

Kłopot z medytacją polega na tym, ze jej tematy leżą zbyt blisko nas, pod ręką. Jak pokazuje Nhat Hanh, są wszędzie w wannie, w kuchennym zlewie, na stole, na chodniku czy ścieżce, na klatce schodowej, w okopach i w maszynie do pisania. Dosłownie wszędzie. Dobrze, jeżeli mamy specjalne miejsce do medytacji i czas, kiedy siedzimy nieruchomo w ciszy, ale nie jest to niezbędne. Życie medytacyjne nie wymaga odosobnienia i cieplarnianych warunków. Potrzebujemy jednak czasu, nawet jednego dnia w tygodniu, kiedy zwracamy większą uwagę na to, by żyć bardziej świadomie. Dla wyznawców chrześcijaństwa i judaizmu taki czas nie powinien być czymś nowym.

Sceptykom propozycje Nhat Hanha mogą wydawać się absurdem, złym żartem pod koniec dziejów ludzkości lub może ostatnim posunięciem w zwodniczej mistycznej grze. Dla wielu już sama pacyfistyczna afirmacja jest nie mniej absurdalna: pielęgnowanie Żyda i życie bez broni w tym morderczym świecie! Medytacja pogłębia nasze osobiste rozbrojenie, skłaniając do wyrzeczenia się przemocy nie tylko wobec rządów, organizacji i armii, ale też w kontakcie z całą otaczającą nas rzeczywistością.

Jest to sposób na zrozumienie prostej prawdy, którą Nhat Hanh zawarł w słowach: „Ludzie, którzy nie umieją współczuć, nie widzą tego, co można ujrzeć oczami współczucia". Ta mała, lecz zasadnicza różnica w spojrzeniu stanowi o przejściu od rozpaczy do nadziei.

/ James Forest (1941 - 2022)