o. Mień & o. Roszko - korespondencja.

 …wierność przewyższa ludzką mądrość.

                         

Zapraszając do wczytania się w korespondencję dwóch kapłanów, jednego należącego do  Kościoła Katolickiego a drugiego do Kościoła Prawosławnego warto, w kilku słowach przedstawić sylwetkę jednego z nich. Na gruncie polskim osoba kapłana prawosławnego o.Aleksandra Mienia jest dobrze znana. Jest dostępna literatura, dzięki której możemy zaznajomić się z jego sylwetką jak i z jego twórczością[1]. Ale warto przedstawić w kilku słowach o.Wsiewołoda Roszko, którego fragmenty korspondencji pragnę przedstawić w tym eseju[2].

Wsiewołod urodził się w Moskwie, dnia 12 maja 1917 roku, w rodzinie oficera marynarki. Był młodszym bratem Georgija,(ukończył on Papieski Wschodni Instytut – Russikum, i był później proboszczem rosyjskiej katolickiej parafii w Paryżu i przewodniczącym Katolickiego Komitetu Europejskiej Emigracji, mającym za zadanie pomagać emigrantom  w Europie), i wraz z nim i z rodzicami w tymże roku przeprowadzili się do Japonii, a w 1918 wyjechali do Kalifornii, w USA. W 20-latach powrócili do Europy. Mieszkali w Paryżu, potem w Niemczech, a w 1923 na stałe zamieszkali znowu w Paryżu. W stolicy Francji ukończył średnią szkołę (1936) i rozpoczął studia na Uniwersytecie. Przeszedł na katolicyzm i wstąpił do Zakonu Dominikanów. Po zakończeniu II-j wojny światowej wyjechał do Rzymu. W 1946 roku przyjął święcenia kapłańskie w obrządku wschodnim. Opiekował się rosyjskimi uciekinierami  we Włoszech. Następnie wyjechał  do Argentyny, osiedlił się w Buenos Aires, gdzie pracował duszpastersko do 1950 roku, a następnie w Santiago de Chile. Jakiś czas spędził na Alasce. Od 1964  roku pełnił obowiązki zastępcy  dyrektora  „Domu Abrahama” dla biednych pielgrzymów w Jerozolimie. Umarł w 1984 roku.

o.Wsiewołod Roszko, jest autorem książki poświęconej świętemu Serafimowi Sarowskiemu. Publikacja ta ukazała się pierwotnie w języku francuskim, a w Moskwie już były dwa wydania, w 1994 i 2001[3].

 

 

 

8 kwietnia 1974

 

 

Drogi Ojcze Aleksandrze!

                                                        

Dziękuję za Wasz list z 20-go kwietnia. Postaram się wyjaśnić jaką widzę różnicę pomiędzy wschodnią a łacińską pobożnością. Proszę wybaczyć mój dydaktyczny ton; staram się po prostu lepiej wyrazić w tym – trudnym do ogarnięcia temacie.

Chrześcijanin – to spadkobierca swoich świętych. Właśnie różnorodność świętych, według mnie, należy brać pod uwagę, a nie różnorodność obrzędów, które beznadziejnie zamykają chrześcijan w swojej różnorodności. W zasadzie całe nasze rozumne życie opiera się na kilku poprzednikach, którzy ukazali nam nową drogę. Oni w nowy sposób zaczęli patrzeć na rzeczywistość, i nauczyli innych inaczej żyć, przeżywać, nasycać się pięknem, kochać, mieć pragnienia. Jeśli udałoby się wejść w życie naszych dalekich przodków, to dzięki naszym bliskim poprzednikom, nasi przodkowie w wielu sprawach wydaliby się nam ludźmi nieokrzesanymi.

Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że apostoł Paweł nie był przeciwnikiem niewolnictwa. Jak mówił św. Tomasz Akwinat, jesteśmy karłami, którzy siedzą na plecach gigantów. Ale tylko wtedy, oczywiście, kiedy jesteśmy wiernymi swoim świętym-ascetom. Znamy z doświadczenia, że dokładne wypełnienie rubryk (typikona)  samo w sobie nie gwarantuje pobożności,  jeśli odprawiający zapomniał o swoich świętych, albo nimi gardzi. Tak czasami udaje się  prawosławnym, i bardzo często unitom, albowiem kiedy nawet wypełniają obrzędy, oni nie mniej podporządkowują się swoim zachodnim świętym.

Łacińscy asceci na pewno nie są  gorsi od naszych, lecz oni poszli inną drogą. Minęło już 40 lat mojego bycia z nimi, ale ich modlitewna droga jest dla mnie wciąż czymś obcym. Całkowicie zgadzam się i współczuję N., kiedy on do Was pisał, że w czasie Niedzieli Modlitw o Jedność Chrześcijan  znalazł wspólny modlitewny język tylko … z etiopczykami ! I z arianami także znajdziesz, i generalnie we wschodnich kościołach znajdziesz, lecz bynajmniej nie w zachodnich. To jest tragedia, i nikt nie zgadza się z tym, a tylko niektórzy ze smutkiem przeżywają.

Teraz postaram się przedstawić kilka cech charakterystycznych dla katolickiej pobożności. W wielu przypadkach wypadałoby mówić już w czasie przeszyłym. W nowym duchu coś z tego jawi się dla Rosjan dużym ułatwieniem, lecz w sumie teraz jest taki zamęt, że trudno o tym mówić. Wbrew powstałej reputacji, katolicki duch różni się swoim szacunkiem do naszej samotności przed Stwórcą. Jest w tym jakaś pewna mądrość, pewna wrażliwość na natchnienie Ducha Swiętego. Duchowny ojciec, nawet sam wierzący, o tyle na ile sam wie, dokonuje oceny nie tylko w świetle  Tradycji, lecz w bezpośrednim rozpoznaniu Bożych dróg, które mogą być całkiem nowymi. To że codzienne życie jest pełne błędów – inna sprawa. Wiem, że taką mądrość znaleźć  można i u prawosłwnych, ale to wyjątkowi mędrcy, a nie jakaś wspólna mądrość. W tym wypadku katolicki kościół jest bardziej jednomyślny, niż prwosławie. A znani prawosławni mędrcy którzy byli ludźmi świeckimi, choć i mogą nas inspirować, sami są bardzo jednostronni, i jednocześnie nie ortodoksyjni. To, że katolicy zbytnio boją się ducha proroctwa – inna rzecz. Ciekawe, że Ignacy Loyola dał swoim synom „10 reguł, aby myśleć z Kościołem”.  Ale pod słowem „Kościół” on rozumiał „hierarchię”, i w ogóle te reguły zbyt są konkretne. Nie wiem, które z nich są jeszcze i dzisiaj źródłem natchnienia dla jezuitów.

Tutaj bierze swój początek  specyficzna modlitewna droga, niestety, odstawiająca na bok wspólnotową modlitwę. W zdumiewającym szacunku znajduje się modlitwa bez słów, gdzie dusza, sama przed  Stwórcą, wyraża to co chce, i przeżywa, to co jej dane.  Na takie duchowne ćwiczenia kleryk, od razu z pierwszego dnia, poświęca pół godziny rano i piętnaście minut wieczorem. Przed święceniami kapłańskimi  daje obietnicę, wypełniać to do końca życia, inaczej nie dopuszczą go do święceń kapłańskich. Oczywiście, może być tak, że większość nie wypełnia takiego zobowiązania, ale pozostaje w mocy, że katolik szuka (i znajduje!) swoje duchowe źródło w samotności, a nie we wspólnej modlitwie. Oczywiście, zaleca się wypełniać prawo z sercem, ale jego wypełnienie w rzeczywistości to pytanie długu, zawodowego honoru, pod groźbą grzechu śmiertelnego, „pensum cotidianum”. Na przykład na 2-im Soborze Watykańskim można było zobaczyć dużą ilość ojców soborowych, którzy czytali brewiarz w czasie Liturgii, która rozpoczynała  każdy dzień, i jedynie na konsekrację przerywali swoją modlitwę. „Swoją prywatną mszę” oni już odprawili u siebie – został tylko dług związany z  wypełnieniem prawa. Oczywiście zakonnicy mają pojęcie o wspólnej modlitwie, ale kiedy są poza klasztorem, oni niczym się nie różnią od księdza, i tym wcale się nie przejmują: oni mają dwie ręce. Rzeczywiście, chociaż dzisiaj kapłani zakonni odprawiają mszę codziennie, to jeszcze niedawno każdy z nich odprawiał „swoją mszę” przed „mszą wspólną – konwentualną”. Kilka miesięcy po wstąpieniu do Kościoła Katolickiego, zostałem dominikańskim bratem. Byłem zmuszany aby  służyłyć jako ministrant przy jednej z takich  „prywatnych mszy”. Dopiero  w 1939 roku, na początku, było wydane pozwolenie przyjmować komunię świętą na „wspólnej mszy”. Generalnie, przyjmując całkowicie samotną modlitwę duszy przed Bogiem, biorąc pod uwagę zewnętrzne warunki katolicki duch chciał nałożyć na wierzącego, tudny do uniesienia ciężar.

Czasami katolicy modlą się razem, ale to nie znaczy, że ich modlitwa jest wspólną. U sióstr zakonnych, u których  najczęściej sam odprawiam mszę lub koncelebrują z drugim księdzem, my kapłani pełnym głosem śpiewamy Ewangelię i anaforę (anafora – modlitwa eucharystyczna; w obrządku łacińskim śpiewa się prefację; od tł.) – a większość sióstr śledzi oczami tekst w książce. Aby znaleźć bardziej prawdziwych mnichów, często jeżdżę do Betlejem; w Jerozolimie nie ma lepszej liturgii.

Także i unici, nie są dalecy są od tego ducha. Pomyśleć tylko: na skutek tego, że im wpojono, że kapłan powinien odprawić mszę codziennie, sześć razy w tygodniu kapłan odprawia ją sam. A jeśli  w niedzielę jest czymś zajęty, na przykład pracą regenta, wtedy też i w niedzielę odprawia „swoją mszę”. Także dla większej powagi, aby nadać liturgii bardziej uroczysty charakter, kapłan wypełnia funkcję diakona, wbrew przepisom, on to wszystko czyni dla ludu Bożego. Dla swojego duchowego dobra ważne jest to, aby on odprawił „swoją”.

I nam Rosjanom, nie udało się wykręcić od takiego podejścia. Jak mówił kiedyś świętej pamięci o.Kulik[4], my nie jesteśmy ani łacińskimi, ani prawosławnymi kapłanami, a jedynie czymś specyficznym.

Nowe katolickie prądy wyzwoliły się od wszelkiego fałszywego uczucia rytualnego obowiązku. Oni kierują się ku prawdziwej wspólnej modlitwie. Ale nie drogą połączenia z tajemnicą mistycznego Kościoła, tak jak my to robimy na Wschodzie. Pojęcie „świętego”, które kiedyś było na Zachodzie, oni odrzucili jako fałszywe – a czegoś nowego lub starożytnego  pojęcia oni nie szukają, dlatego, że oni chcą być „z tego świata”, gdzie jak mówią, nie ma miejsca dla „świętego”.  Pojęcie o „świętym” było u katolików subiektywne i względne, co  można zauważyć także w sposobie adoracji Najświętszego Sakramentu, którym jeszcze do niedawna tak się szczycili.  Dwadzieścia lat  temu synod amerykańskich biskupów, pragnąc wykonać jakiś ekumeniczny gest, wybrał dla przedstawienia na obrazku na pamiątkego tego spotkania – Matkę Bożą Włodzimierską. Z drugiej strony podano informację o pochodzeniu ikony i dodano: „Tę ikonę poświęcił kardynał S. razem z  grupą biskupów”.

Kiedy oprawdzam katolickich kleryków, którzy przyjechali do nas z pielgrzymką, nie mogę zwrócić uwagi na to, że w klasztornych kurhanach znajdujacych się w Judzkiej pustyni, w czaszkach ludzkich zachowany jest „duch śwętości”.  Mogą to odebrać jedynie jako żart, i nieoczekiwanie zaczną się podśmiechiwać. To na co, nie mogę zwrócić uwagi klerykom, to temu  rosyjscy żydzi chętnie wierzą i są przekonani, że tak jest rzeczywiście. Jeden katolik, który zasługuje na wielką cześć, i to konserwatywnych obyczajów, mówił kiedyś żartując, że warto wziąć taką kość dla swojego psa. On to mówił nie w mojej obecności, wiedząc, że ja takich żartów nie rozumiem. Ale tutaj panuje francuski duch. Dyrektor naszego domu – bardzo wykształcony francuski kapłan. Ma on nadzieję, że chrześcijanie w końcu zrozumieją i zniszczą Grób Pański, i tylko, dlatego, że nie jest on piękny, a tylko teren jest autentyczny. Bardzo dobrze, że katolicy nic nie mogą zrobić bez zgody greków i ormian.

Pamiętam, jak nie ze wstrętem, a bardziej ze wzruszeniem, koncelebrowałem  mszę z rozwiązłym kapłanem, jeszcze przed tym jak on uciekł: czuć było jego głęboki ból, i pokorę – to był Rosjanin. A kiedy ktolicki rozwiązły kapłan odprawia mszę, czujesz bardziej kazuistyczne usprawiedliwienie w tym, chociaż nie wolno odprawiać mszy w stanie grzechu, on mimo czyni to. W sumie, obrzędu nie przyjmuje się jako modlitwę. O tym także traktują anegdoty-historyjki. Ale nie tak po prostu, są podstawy: może być, że w niebezpieczństwie śmierci, ludzie proszą kapłana, aby przestał czytać brewiarz, a zaczął się modlić. Jakże często katolickie książki mające być korzystnymi dla duszy, stają się dla nas nie pomocne, ale wręcz przeciwnie stają się przeszkodą, i dlatego są uwodzicielskimi. W „Fioretti” św. Franciszka, które tak bardzo cenię, można przeczytać w rozdziale 44, że stopień duchowego rozwoju jest zależny od stopnia cierpienia, którego asceta doświadcza, rozmyślając o wiszącym na krzyżu Chrystusie. Wtedy właśnie można zauważyć, że droga którą odkrył dla siebie św. Franciszek, dla nas jest zamknięta. Tutaj tkwi największe niebezpieczeństwo dla Rosjan, znajdujących się wśród katolików: obrzędy, myśli, które stanowią pokarm dla katolików, same w sobie nie są złe, ale dla nas one są cudze, nie nasze. Nieprzygotowana na takie rzeczy dusza może wpaść w rozpacz, w depresję, a później dojść do obojętności. Z urodzonych Rosjan, oprócz pięciu, sześciu spośród naszego katolickiego duchowieństwa, o innych lepiej nie pytać: w najlepszym wypadku, oni zostali neurastenikami. To jest masowy fakt, którego  nierozsądnie nie byłoby brać pod uwagę. Na dzisiaj wystarczy. Następnym razem napiszę o  konfrontacji wyznań.

 

Serdecznie  pozdrawiam,

wasz ksiądz Wsiewołod.

 

20-go maja 1974.

 

Drogi Ojcze!

 

Cieszę się bardzo, że wypowiedzieliście się jasno i otwarcie na pytanie, które obecnie bardzo niepokoi wielu chrześcijan. Przecież nasza jedność i różnica – jest to jeden z najważniejszych problemów, który stoi przed nami w epoce międzywyznaniowych kontaktów.

Wasz list wyjaśnia dużo z tego, co w bardziej smutnej i niokreślonej formie mówili na ten temat inni. Zresztą, i Sobór Watykański, podkreślając konieczność reformy liturgicznej, aby ją uczynić w pełnym tego słowa „wspólnym dziełem”, wyszedł od rozumienia tego w zachodnim rozumieniu pobożności, o której Wy mówiliście.

Wydaje mi się, że to co zostało przez Was napisane potwierdza myśl, która już kiedyś była wypowiedziana przez Włodzimierza Sołowjowa (1853-1900), który mówił o tym, że podział chrześcijan ma swoje korzenie nie tylko w wierze i doktrynie, ale bardziej w różnicy kulturowej, w różnicy zachodniego i wschodniego  typu świadomości. Indywidualizm w Europie – jest to zjawisko stare, mające swój początek w antycznych czasach. Ale bezprzecznie, jest i w nim wiele rzeczy cennych. Mianowicie on pomaga przeciwstawić się instynktowi stada, który także od czasów zaprzeszłych był znany rodzajowi ludzkiemu. Ale  w tym wywyższeniu osobowości kryją, się jak widać, i niebezpieczeństwa. Cud i  tajemnica  Kościoła zawarta jest w tym, że on (według obrazu Trójjedynego Boga) łączy, nie niszcząc indywidualności. No, taki ideał jest zbyt trudny aby go realizować. Być może, my tyko co zaczynamy sobie uświadamiać jego istotę, a do realizacji jeszcze bardzo daleko. (Ja w ogóle myślę, że historia kościoła dopiero co się tylko rozpoczęła).

A więc, jak widać z Waszych słów, religijny indywidualizm burzy duchową jedność chrześcijan, którą nasi prawosławni teologowie nazywają „sobornost” (termin ten jest  względny, ale innego nie ma). I wyciągając wniosek, zachodnia psychologia ma silny wpływ (nie zawsze pozytywny) na duchowe życie chrześcijan. Ale ważne i jest to, że na pierwszy rzut oka widać, że  przyczyna w swojej istocie nie jest natury kościelnej, ale etno-psychologiczna. Inaczej mówiąc, jej znaczenie i rola są ograniczone ylko do czysto ludzkich aspektów. W tymże czasie, idee leżące u podstaw katolickiej eklezjologii, nie są aż tak dalekie od sobornosti. Pamiętam słowa jednego z teologów, Martina Bubera, który pisał w swojej pracy „Dwa typy wiary”, że starotestamentowa idea „narodu”, „wspólnoty” jest czysto biblijna i obca dla chrześcijaństwa; ale ciekawa rzecz, że przenika Nowy Testament i nauczanie o Kościele. Izolacja chrześcijan od odmiennej psychologii był nie tylko grzechem nienawiści do braci, ale i także samozubożeniem.  (samoobiedinieniem.)  Tak powstałe poza wzajemnymi kontaktami  typy pobożności, nieuchronnie okazały się pod władzą etno-psychologii, i to doprowadziło do tak smutnych konsekwencjii, o których Wy piszecie. Ale i jednocześnie Wschód poniósł stratę. Z tego wszystkiego widać, że w przyszłości uzdrowienie duchowego życia trudno sobie wyobrazić bez ekumenicznego dialogu, bez współprzenikania i  wzajemnego ubogacania się nawzajem. Na przykład piszecie, jak truno wschodnim ludziom podporządkować się do zachodniej pobożności. To także świadectwo naszej słabości. Widań, że nasza pobożność potrzebuje umocnienia aby mogła być czymś interesującym dla zachodniej.

Zdaję sobie sprawę ze wszystkich trudności, które powstają przy spotkaniu dwóch typów wiary, ale dodaje mi pewności świadomość tego, że autentyczna kościelność leży głębiej niż etno-psychologia i różne kultury, oraz, że Ewangelia jest siłą, mocą, dzięki której my istniejemy; oraz to, że ona zawiera w sobie to wszystko, abyśmy żyli w ciągłym odnawianiu się, odrodzeniu, i w nadziei. Wszak nie jasno, że wszystkie tudności i niepowodzenia w światowej kościelnym życiu na przestrzeni wieków miały swoje źródło w nieprawidłowej odpowiedzi na Boże powołanie? Zresztą, żadne nasze słabościnie są w stanie zniszczyć niezniszczalne. Niektórzy z zachodnich teologów, opanowani godną ubolewania paniką, gotowi są iść na jakiekolwiek ustępstwa ze „światem” (Robinson, Adolf i inni). Ale  im się udaje ukazać, że jakoby Kościół – to sprawa tylko ludzka. Jeli już mieliśmy do czynienia z takimi strasznymi czasami, których doświadczył Kościół w minionym okresie, i nie został zniszczony – to czego mamy się bać? Dziwię się słysząc o średnich wiekach jako o „wiekach wiary” i tym podobne. To był tylko przecież embrion chrześcijaństwa, ale i obecnie on jeszcze – niemowlak, ze wszystkimi błędami i słabościami małego dziecka. Zadanie zbyt duże, aby jakieś tam godne pożałowania dwadzieścia wieków okazały się dla niego wystarczającymi.

I tak oto, Drogi Ojcze, niektóre z tych moich przemyśleń, które powstały po przeczytaniu Waszego listu. Wybaczcie za zbyt wiele słów. Dziękuję bardzo. Będziemy się wzmacniali w modlitwie, i będziemy szukać dróg do jedności, pokoju i dzięczynienia.

 

Z miłością do Chrystusa. Wasz protojeriej A. Mień.

 

6-go sierpnia 1974.

 

Drogi Ojcze Aleksandrze!

 

Bardzo mnie ucieszył Wasz list z 20-go maja. Jestem w duchownej zgodzie z Wami, i dobrze rozumiecie na jakim rozdrożu tutaj się znajdujemy, i Wy dobrze zrozumieliście moje ukryte myśli. Wygląda na to, że nie bez przyczyny  kładłem nacisk na wydawać by się mogło mało owocny kierunek.

Dobrze potraficie zrobić syntezę, której ja nie byłem w stanie zrobić, koncentrując się na swojej analizie. Mimo wszystko, nie do końca  jasne dla mnie, czy swój początek bierze  z indywidualizmu, na przykład, pogląd, zawarty w „Fioretti”, lub podejście do prawosławia papieża Piusa XII, o tym pisałem 5-go maja.

Robinsona, Adolfa i innych, prawie nie znam. Może być, że ogarnęła ich panika, lecz ja bardziej widzę u nich zawrót głowy. Ma ono źródło w odnalezionej wolności, jeśli oni są katolikami, lub wynika to z ogólnego ruchu-rozwoju w samej nauce. Przecież, aby chociaż mówić tylko o Freudzie, którego trochę znam, u niego też kryje się wielkie duchowe bogactwo. Przykazanie „Nie sądź”, nie jest dla nas aż tak trudne do wykonania. A jak wygląda u nich idea, że „królestwo niebieskie w was jest”!

O tym, że korzenie podziału chrześcijan zawarte są nie tylko w doktrynie, jestem o tym głęboko przekonany. Na przykład, jeśli zrozumieć monofizytów dzisiaj, to okazałoby się, że zwolennicy monofizytów nie są w stanie poznać prawdziwego Bogoczłowieka. A w rzeczywistości, możemy zauważyć, że monofizyci są prawdzwiwymi  chrześcijanami, i to wcale nie mniej, niż pawosławni. Wygląda na to, albo całe pytanie sprowadza się do niezrozumienia (o czym i mówią historycy), albo łaska nakrywa nie całkiem dokładne określenie teologiczne. W innych przypadkach, chcę powiedzieć, że wiara nie jest oddzielona od miłości: naprawdę chrześcijaniem jest ten, kto naprawdę wypełnia przykazanie miłości. Często się zdarza, że jakikolwiek wyznawca protestanckiego wolnego kościoła (ewangelist) bardziej naprawdę kocha, niż my prawowierni.

 

5 maja 1974.

 

Drogi Ojcze Aleksandrze!

 

W Waszym liście z ósmego kwietnia mówiliście, że trudno sobie wyobrazić ostrą konfrontację konfesji (wyznań), które zdarzają się u nas. Dzisiaj chciałbym przedstawić Wam obraz tych konfrontacji.

Należy wyróżnić 6 możliwych pozycji ukazujących odniesienie jednego kościoła do drugiego.

Nr 1: Zupełne odejście jednego z kościołów. Przyczyny są czasami bardzo poważne.

Nr 2: Prawne uzgodnienia między dwoma kościołami w „eucharystycznej gościnności”, która jedynie istnieje pomiędzy Rzymem  a Moskwą.

Nr 3: Tak zwany „dziki ekumenizm”. Na podstawie pewnego przeżywania braterstwa (komunii), grupa różnych wierzących udziela sobie nawzajem komunii świętej, świadomie naruszając prawodawstwo swoich kościołów. Takie działanie przybiera czasami charakter buntu: uczestnicy takiego postępowania mówią, że wypełnieli „proroczą funkcję”.

Nr 4: Pomiędzy pozycją 2 i 3, pasterz, w oparciu  o teologiczne podstawy, podejmuje decyzje odnośnie spraw  nie ujętych jeszcze w  prawie. Dlatego też, w następstwie, takie rozszerzenie prawa potwierdza jego postępowanie.

Nr 5: Odzielne wypadki, kiedy kapłan moralnie zostaje przymuszony dopuszczać do komunii członka kościoła, od którego nie ma zgody na takie postępowanie.

Nr 6: Jednostronna inicjatywa  jednego z kościołów, gdzie dopuszcza się do komunii wiernych jednego z kościołów, który nie uznaje interkomunii. Z tym, że kościół, który dopuścił innych do swojej komunii, nie udziela takiego pozwolenia swoim własnym członkom.

Pozycja 1. Takie jest stanowisko  Synodalnej jurysdykcji, która poucza  o „herezji ekumenicznej”. Oczywiście, kiedy są odpowiednie przyczyny, postępujemy według pozycji Nr 5. Pzecież, nie wszyscy duchowni w synodzie są fanatykami, a zachowują milczą.

Taka jest pozycja Jerozolimskiego Prawosławnego Patriarchatu, i to nie bez usprawiedliwienia, szczególnie w przeszłości. Ale prawosławni Arabowie, prawie nie przestrzegają ukazanego ograniczenia. Taka też była pozycja Katolickiego Kościoła do czasów Soboru Watykańskiego. Słynnymu pionerowi ruchu  ekumenicznego, ojcu Coutire zdarzyła się następująca historia: własny biskup zabronił jemu wziąć udział w jakimś-to ekumeniczym spotkaniu. O.Coutire wypełnił polecenie, ale swoim przyjaciołom wyjaśniał, że mimo wszystko, jeśli byłby obecny na tym spotkaniu, to ono nie miałoby takiego znaczenia; on więcej by nie reprezentował stanowiska Kościoła Katolickiego.

Zachodnia Rosyjska Emigracja zawsze była owarta na nieprawosławnych. To była jedna z przyczyn oddzielenia się Synodalnego Kościoła od Zachodniej jurysdykcji. Ale oni nie znaleźli zrozumienia i współczucia ani u katolików, ani u protestantów. Jedni objaśniali takie podejście w trudnym dla Rosyjskiej Cerkwi podporządkowaniem  się Papieżowi Rzymskiemu, drudzy – niewystarczającymi więziami z Pismem Swiętym. Jedynie anglikanie przyjęli ich po bratersku. W oczach ludzi zazdrosnych, przeciwnych takiemu zbliżeniu, anglikańskiemu Kościołowi wypadało być pomostem pomiędzy chrześcijami  Wschodu i Zachodu.

Do Soboru Watykańskiego, nieoświeceni  katolicy, także i ci mający wysoką pozycję duchowni, nie tylko odżegnywali się od prawosławnch, ale i przekraczali  swoje własne prawo. Jeszcze do Soboru było postanowione, że w wypadku niebezpieczeństwa śmierci, kapłan był zobowiązany udzielić sakramentów umierającemu prawosławnemu, ale tak aby nie było „skandalu”. Mówiono, że będzie skandal, i odmawiano. Bardzo możliwe, że takie przypadki mają jeszcze miejsce, ale chyba nie w wypadku niebezpieczeństwa śmierci.

Pozycja 2: istnieje.

Pozycja 3: Przede wszystkim istnieje pomiędzy katolikami a protestantami.

Prawosławny ekumenizm zawsze pozostawał lojalnym względem sojej Cerkwi. Zachodnie ekumenistyczne  manifestacje tym bardziej są nastawione na braterstwo, im bardziej ostro przechodzą granice zachodniej etnopsychologii.

Pozycja 4 rozpowszechniła się w związku z wojennymi warunkami. Jednym z tych, kto opracował takie podejście, był o.Filip de Regis[5], będąc moim przełożonym, pozwolił mi przepisać swoje uwagi dotyczące tego tematu. Już w 1939 roku biskup Niewie, odsunięty ze swojego stanowiska, łaciński biskup z Moskwy, radził kapelanom wojskowym (gazeta „Le Croix”, 2 i 3 listopada 1939) „przyjąć od chorych i rannych prawosławnych jeśli warunki pozwalą na to, krótką i właściwe wyznanie swojej wiary. W ten sposób, kapłan uspokoi swoje sumienie, i całkiem nie będzie  wprowadzał niepokoju do sumien prawosławnych żołnierzy, dlatego iż takie wyznanie wiary w zupełności odpowiada długiej tradycji Wschodnich Kościołów”.

W pierwszych miesiącach światowej wojny, we Francji pytanie pojawiło się w związku z duchowną opieką prawosławnej młodzieży, służącej we francuskiej armii. W 1943 roku zostało postawione pytanie dotyczące opieki radzieckich jeńców. Ojciec de Regis zalecał, aby mimo wszystko powstrzymywać się od wymagania formalnego wyznania wiary. Ale podkreślał, że ci wierni byli rzeczywiście pozostawionymi bez możliwości zwrócenia się do swoich kapłanów, i powinni wiedzieć, że kapłan, który dopuszcza ich do sakramentów jest katolikiem. Podstawę do takiej pozycji  o.de Regis znalazł „w niektórych postanowieniach, jakie były zawarte w wypowiedziach  papieży, Leona XIII, Piusa X, i Piusa XI, którzy podejmowali taką decyzję w podobnych  wypadkach; chociaż takie wypowiedzi są potwierdzone, nigdy nie były wyrażone w formie pisemnej, lecz zawsze ustnie”.

Większość teologów, do których się zwracał, potwierdzili jego postępowanie. Biskup Chaptal, biskup Paryża dla obcokrajowców, odpowiedział jemu z uśmiechem: „Nie mogę Wam odpowiedzieć oficjalnie, że pozwalam na takie działanie, ale chcę powiedzieć, że nie jestem przeciwko”. Podobną odpowiedź dał kardynał Tisseran, który pełnił obowiązki Sekretarza Kongregacji dla Wschodnich Kościołów.

„Potrzeba trochę doświadczenia i zdrowego rozsądku” – pisał o.de Regis, - aby zdecydować się na to aby w niektórych wypadkach, naruszyć prawo”. Takiego podejścia do sprawy nie mieli wszyscy moi współbracia. Po zakończeniu wojny, w obozach dla jeńców wojennych, pojawił się ruch, dosyć aktywny, skierowany ku „nawróceniu na uniatyzm”. Moi współbracia nie potrafili się przeciwstawić temu ruchowi, a niektórzy nawet sprzyjali. Podejście do uniatyzmu było na tyle pozytywne, że ani o. de Regis, który wewnętrznie był przeciwko takiemu podejściu, ale nikt z odpowiedzialnych w tym względzie , nie zajął przeciwnego  stanowiska. To wszystko działo się w  czasie pontyfikatu Piusa XII, który wymagał od jezuitów, od dominikanów, od asumpcjonistów i od „Osservatore Romano”, aby  nie pisali  „prawosławni” ale „tak zwani prawosławni”, lub chociażby „prawoslawni” ale w nawiasie. Powyżej ukazane wymaganie nie było postanowieniem Soboru Watykańskiego I, ale osobistym pragnieniem papieża rzymskiego, i jako takie straciło znaczenie wraz z jego śmiercią. O. de Regis należał do Towarzystwa Jezusowego, a biskup Niewe – do asumpcjonistów.

Dzisiaj wydaje nam się pozycja o.de Regis zbyt mało odważną, ale nie wszyscy starsi współpracownicy Rusikuma podzielali jego poglądy.  Kochany, świętej pamięci o.Schweigel, kiedyś zajmował bardzo wysokie stanowisko w naszych sprawach. Opowiadają o nim, kiedy spotykał się z jakimś chorym, człowiek z sąsiedniego łóżka, poprosił aby przysłać do niego batiuszkę. Ojciec Schweigel nie wypełnił prośby chorego, gdyż widział w tym pewnego rodzaju „comunicatio in sacris”.

Pozycja 5. Istnieje z milczącym przyzwoleniem wielu prawosławnych pasterzy. Pewien kapłan nam opowiadał, że przy odwiedzaniu samotnych Rosjan zdarza się, że wierzący spowiada się z tego, że przyjął komunię u katolików. W pouczeniu, które dał kapłan, nie ganił tego człowieka, a nawet chwalił za takie postępowanie.

W sumie, choć  do niedawna cała ta sytuacja była smutna, zdrowy rozsądek zwyciężał w indywidualnych przypadkach. Ale nie zawsze: Schweigel był bardzo duchowym człowiekiem, a Pius XII – i duchowny, i mądry. Ale mimo wszastko …

Pozycja 6. Jakiś czas przed Soborem Watykańskim, w katolickich szkołach zezwalano udzielać sakramentów swoim uczniom, wyznawcom prawosławia. W naszej paryskiej szkole, która zawsze postępowała lojalnie wobec Prawosławnej Cerkwi, zadecydowano, aby nie korzystać z tego pozwolenia, dlatego, iż ogólnej zgody na takie postępowanie nie było; a na przykład katoliccy uczniowie w prawosławnych szkołach nie byli dopuszczani do komunii.

Najbardziej znaczącym nie liczeniem się z prawosławną Cerkwią, przez katolicki Kościół była być może działalność metropolity Andrzeja Szeptyckiego, który od 1900 do 1945 roku stał na czele ukraińskich unitów. On to właśnie uzyskał zgodę w Rzymie, na przyjmowanie w sposób tajny do kościoła katolickiego prawosławnych duchownych i osoby świeckie. W ten sposób podkopywał pracę prowadzoną w ukraińskich i białoruskich cerkwiach. To są właśnie ci, których nazywano „kryptokatolikami”.

Bezpowrotnie już minął czas, mojej prawosławnej młodości, kiedy katoliccy kapłani, z którymi się spotykałem ze względu na swój duchowy rozwój, nie uważali rzeczą możliwą udzielać mi sakramentów. Obecnie pozycja Nr 5 rozumiana jest szeroko, ale ważne jest to, aby Nr 5 nie zamienił się na Nr 3 lub na Nr 6.

Cel Soboru Watykańskiego – wychować katolików w duchu szacunku do prawosławnej Cerkwi, i oczywiście do jedności z nią. Z taką trudną przeszłością, zrozumiałe, że istnieje jeszcze daleka droga.

Bliskowschodnie chrześcijaństwo zostało w tyle na stulecie. Duchowieństwo greckie i łacińskie białe duchowieństwo, Włosi przybyli do tego kraju, jako niedojrzali ludzie (młodzi), wliczając łaciński i grecki patryjarchat. Chociaż większość franciszkanów przybyli tutaj, jako „dorośli” (dojrzali), lecz silne osobowości nie pchają się na Świętą Ziemię, lub milczą tak jak na przykład Ojciec Paks…  Kiedy rozmawiają z obecnym Kustoszem Ziemi Świętej, który zakończył swoją kadencję, on odpowiada, że kustodia jest podobna do ogromnego auta, i warto by było ją poruszyć choć trochę.

Wśród katolików, oczywiście, liczne instytucje mają swoje korzenia poza granicami kraju i żyją swoim duchem, tak jak judeo-chrześcijanie, ale ich przytłacza duchowa siła. Przeciwko rzymskim postanowieniom, oni oczywiście wprost nie występują, chociaż o prawomocności ich zasad można dyskutować. Kiedy pojawia się potrzeba duszpasterska, która oni rozumieją, wtedy wyrażają zgodę. Zresztą w wielu sprawach nie proszą o zgodę. Tak, na Zachodzie jest bardzo rozpowszechnione odprawienie mszy świętej w taki sposób, ze wszyscy siedzą dokoła stołu, jest to często wykorzystywane wśród judeo-chrześcijan. Nie powiem, żeby mi to się podobało.

I tak u katolików spotykają się numery: 3, 4 i 5. Numer 2, krótko mówiąc, nie spotyka się. Wierni Moskiewskiej Cerkwi otrzymują od nas sakramenty w sile Nr 4 (lub Nr 5), tak jak oni należą do greckiego Patriarchatu, który nie jest gotów podpisać umowę z Rzymem.

Greki i synodalni Rosjanie stoją zupełnie po stronie Nr-u 1. Moskiewska Misja jest związana tym, że podlega pod grecki Patryjarchat.

Pewnego razu przyszedłem do Ważnej osobistości, greckiego biskupa, aby dowiedzieć się czy weźmie udział w tygodniu jedności chrześcijan. Jego odpowiedź, delikatnie mówiąc wyglądała następująco: Katolicy, protestanci i anglikanie ukradli połowę prawosławnych wiernych na przestrzeni ostatniego stulecia. Z powodu nieprzyjaznych relacji stopniowo odchodzą, lecz nie ma potrzeby iść zbyt szybko. Niestety to gorzka prawda. Dlatego też powiedziałem, że punkt widzenia Nr 1 czasami jest usprawiedliwiony. Rzeczywiście sam grecki Patryjarchat, według niektórych, jest „starym grzybem” ale nie jest zamknięty na ekumeniczny ruch i nie dawno w piękny sposób wyraził  przed kardynałem pielgrzymem swoje pragnienie spotkać się z Papieżem rzymskim. Niestety na swoim miejscu on jednak zabrania wszelkiego rodzaju ruchu w kierunku zbliżenia się do katolików.

Można oczywiście spojrzeć na to wszystko w inny sposób, kiedy powtarzałem powyższe słowa jednemu z greków – on teraz jest biskupem miasta Akko; przerwal mi takimi słowami: „Grecy potrzebuja swojego aggiornamento (odnowienia)”.  To jest rzeczywiście prawdą…

Wspólny kierunek katolickiego duchowieństwa na Bliskim Wschodzie: zobaczyc w ekumieniźmie drogę do nawrócenia prawosławnych.  Sprawa polega na tym, że u nich nie wątpliwości, że posiadają pełnię duchowych i materialnych sił, a prawosławie – to coś dziwnego, umierająca przeszłość.

Jednego nie rozumiem. W chrześcijańskich wioskach, gdzie w sumie powinno być więcej konfrontacji, relacje pomiędzy arabskim duchowieństwem są bardzo przyjacielskie. Na pewno jest u nich,  arabów jakaś specyficzna mądrość i delikatność.

Dokładnie biorąc, nie na mocy Nr 4 lub Nr 5 judeo-chrześcijanie udzielają sakramentów prawosławnym, ale według Nr 3. Można u nich zauważyć obojętność do prawosławnej Cerkwi. W zeszłym roku Newe Szalom wygłosił wykład na temat: „Sensu chrześcijańskiej Paschy”, który odbył się w czasie prawosławnej paschalnej nocy. Na moje wątpliwości z tego powodu odpowiedział, że innego wolnego dnia nie ma, i co więcej u nich nie ma prawosławnych. Rzeczywiście w zeszłym roku, prawosławnych nie było. Ich oczywiście podnieca nie duch buntu przeciwko władzy duchowej, lecz różnego rodzaju utopijne iluzje, jakby one tworzyły żydowski obrzęd. Lecz kiedy mówię im, że to są prawosławni, to o.D. zarzuca mi, że ja wykonuję wywrotową pracę. Mimo wszystko grzechem jest nie tylko odebrać wiernym duchowych wyobrażeń, lecz boje się, że u nich pozostanie pogląd polegający na tym, że mają pełne prawo do wyboru dla siebie Cerkwi. „Dziki ekumenizm”  w swojej istocie  jest antyekumeniczny: prawosławni są przyjmowani nie jak prawosławni, a jako chrześcijanie, i im proponuje się katolicko-protestanckiego ducha jako przeważającego. W skrajnym przypadku, jeśli im przeszkadza  jakieś emocjonalne przywiązanie  do rosyjskich obyczajów, to niech jak powiadają, szukają zadowolenia u unickiego księdza. Ale ja na taką role się nie zgadzam.

W Ekumenicznym Jerozolimskim Instytucie[6], gdzie często odprawiam liturgię, w Betlejem, wykładowcy niekatolicy ze smutkiem i pokorą odchodzą od  ołtarza, kiedy przychodzi czas  komunii. Odnośnie Instytutu chce powiedzieć, że wykładowcy prawosławni w ogóle nie uczestniczą w liturgii, nie tylko po zarządzeniu  greckiego  Patryjarchat, ale także dzięki staraniom jakichs greckich i rumuńskich wykładowców.  Ojcie K., dużo od  nich wycierpiał.

Mam nadzieję, że zainteresuje Was takie przedstawienie konfrontacji wyznań na Zachodzie. W taki sposób tworzy się święta historia. Jestem o tym przekonany.

 

Serdecznie pozdrawiam,  wasz o. Wsiewołod

 

[1] Bp Tadeusz Pikus, Aleksander Mień, kapłan Kościoła prawosławnego – zamordowany (1997), Aksjologiczny wymiar religii w twórczości Aleksandra Mienia (1998).

[2] Wymieniona wyżej korespondencja została wydana w wersji książkowej w 2004 przez Fundację Aleksandra Mienia w Moskwie: Из современных проблем Церкви , Фрагменты частной переписки прот. Александра Меня с о. Всеволодом Рошко, Москва-Загорск 1974, Москва, 2004; Książka zawiera listy z lat 1974 – 1975.

Mariusz Woźniak OP, Między wschodnią a zachodnią duchowością, w: Życie Duchowe 68/2011, s. 70-77.

[3] Рошко Всеволод, прот. Преподобный Серафим: Саров и Дивеево. - М.: Sam & Sam, 1994.

 

[4] Kulik Aleksander (1916 – 1966) – katolicki kapłan, obrządku bizantyjskiego. W czasie Soboru Watykańskiego II był oficjalnym tłumaczem obeserwatorow ze strony Rosyjskiej wePrawosławnej Cerkwi Moskiewskiego Patriarchatu, oraz był tłumaczem na audiencjach papieża Pawła VI. Pod koniec życia był proboszczem rosyjskiej katolickiej parafii Św. Trójcy w Paryżu.

[5] o. Filip de Regis (  ) - 

[6] Ekumeniczny Jerozolimski Instytut – Ekumeniczny Instytut teologicznych badań „Tantur”. Założony w Jerozolimie w 1971 r., jako wspólny projekt katolicko-protestancko-anglikański.

 

Artykuł ukazał się w: Życie Duchowe Nr 69 / 2012