zapisane pod tęczą ... [0] /Kijów 2004/

Słowo wstępne

 

Najpierw spróbujmy rozszyfrować tytuł tego pięknego zbiorku opowiadań, jakim obdarza nas o. Mariusz Woźniak, dominikanin od wielu lat duszpasterzujący najpierw na Białorusi, obecnie zaś na Ukrainie. Podstawowym źródłem symbolu tęczy są, rzecz jasna, słowa przymierza, jakie w odpowiedzi na ofiarę Noego zawarł Bóg nie tylko z całą ludzkością, ale ze wszystkimi stworzeniami na ziemi. Słowa te umieszczone są w motcie niniejszej książki.

Można się domyślać, że tęcza pierwotnie kojarzyła się ludziom z kosmicznym łukiem, z którego ktoś potężny, a bardzo zagniewany – wypuszczał błyskawice. Zatem tekst z dziewiątego rozdziału Księgi Rodzaju zawiera przesłanie następujące: To nie jest tylko tak, że Pan Bóg postanowił odłożyć swój łuk wojenny i nigdy nie będzie go używał, nawet przeciwko zbuntowanym stworzeniom. Jego łuk wojenny przemienia się w symbol ramion opiekuńczych, którymi Bóg zobowiązuje się odtąd ogarniać ludzi i całą ziemię. Symbol tęczy zawiera w sobie przede wszystkim ten właśnie radosny przekaz.

A przecież ludzie doznają tak wielu nieszczęść, niesprawiedliwości, biedy, beznadziei! Dziś niemal do dobrego tonu należy oskarżanie Boga o to, że źle urządził świat, i że jest obojętny na cierpienia, krzywdy i tragedie, jakich doświadczają Jego dzieci. Nieraz zresztą można odnieść wrażenie, że najgłośniej oskarżają Boga ci, którym w życiu jest najłatwiej, a czasem można nawet podejrzewać, że usprawiedliwiają w ten sposób swoją własną obojętność na biedy swoich bliźnich.

Opowiadania ojca Mariusza stanowią przejmujące świadectwo, że symbol tęczy nie jest przejawem myślenia życzeniowego, ale przekazuje nam wielką prawdę: Pan Bóg rzetelnie wywiązuje się ze swojej obietnicy i każdego z nas chce ogarnąć swym opiekuńczym ramieniem. Również w sytuacjach najgorszych i najtrudniejszych – nie tylko takich, których przeciętny człowiek chyba by nie udźwignął, ale i takich, których nieludzkość wręcz przekracza ludzką wyobraźnię.

 Większość zawartych w tej książce opowiadań dotyczy takich właśnie sytuacji. A przecież kolejne opowiadania przenika jakieś tajemnicze, dobre światło, jakby płynące bezpośrednio z tej Boskiej Tęczy, na którą wskazuje tytuł książki. Jedno jest pewne: Nawet genialny pisarz nie potrafiłby takiego światła wyczarować. Po prostu bohaterowie opowiadań naprawdę są tym światłem ogarnięci. Jedyną zasługą ojca Mariusza jest to, że potrafił je zauważyć i o nim zaświadczyć.

Wiele opisanych przez niego ludzkich losów – zarówno pojedynczych, jak zbiorowych – dotyczy ludzi, po których bezlitośnie przejechały się walce komunistycznego totalitaryzmu. Mimo woli czytelnik pyta: Skąd tyle pokoju i zawierzenia Bogu w kobiecie, która na zesłaniu w Kazachstanie utraciła wszystkich swoich bliskich, a teraz doświadcza bólu, że nie udało się jej przekazać wiary własnym dzieciom? Skąd tyle jasnej pewności, że wiara w Boga i wierność Jego przykazaniom stanowią ostoję naszego człowieczeństwa? A taka właśnie wiara daje moc kobiecie z innego opowiadania, która – mimo że dominująca aborcyjna mentalność usiłowała ją ostro przywoływać do porządku – rodziła kolejne dzieci i której nawet na myśl nie przyjdzie oskarżać Boga o to, że wskutek tragicznej śmierci męża musi ich teraz sama wychowywać aż pięcioro!

Jakby na zasadzie kontrapunktu, podczas lektury tej książki wciąż przypominałem sobie następujące opowiadanie, które usłyszałem nie pamiętam nawet gdzie i kiedy: „Przybiegł do mnie syn z wiadomością: <Całe miasto się spaliło, ale nasz dom ocalał!>. Zawołałem wtedy: <Bogu niech będą dzięki!>. I po dziś dzień płaczę nad tym, że okazałem się wtedy takim egoistą”.

Ojciec Mariusz opowiada w tej książce o ludziach, których domy nie zostały oszczędzone, ale strawiły je różne pożary. Otóż okazuje się, że również ci ludzie znajdowali się pod szczególną Bożą opieką. Na pewno zginęliby – w sensie, pogrążyliby się w śmierci duchowej i staliby się siewcami beznadziei i nieludzkości – gdyby obrazili się na Pana Boga i Jego opieką wzgardzili. Z bohaterami tych opowiadań stało się jednak tak szczęśliwie, że są teraz świadkami, iż Dobry Bóg naprawdę nas wszystkich ogarnia swoim opiekuńczym ramieniem. Również w nieszczęściu. Również w sytuacjach skrajnie nieludzkich, jakie ludzie ludziom potrafią zgotować.

 

o. Jacek Salij OP