Wiersze Zygmunta Szumskiego jr
Morze
Bezwietrznym dniem jest ponure,
złe chmury nad nim wiszą,
a mewy krakaniem upiornym
podkreślają grozę napęczniałą ciszą.
A czasem jest piękną damą,
szumi zielono - błękitnie,
igrając na falach pianą
uśmiechem szczęścia kwitnie.
A bywa - jest rozwścieczone,
pijane namiętnością gniewu -
wali w burty na oślep,
grożąc wątłemu drewnu.
Żadna prośba do niego nie trafi,
ze wszystkich praw naszych drwi.
Nienawidzieć na śmierć potrafi,
a kiedy kocha - to zawsze do krwi.
Rybacy znają tę miłość.
Miłość darzącą zdobyczą.
Ciągną na pokład sieci
i ran na dłoniach nie liczą.
Okrutne jest, bardzo złe jest morze,
gdy wicher sztorm na nim wznieci.
Zabiera żonom mężów,
sierotami czyni ich dzieci.
Lecz ciągle na morze płynie
łodzi i statków tysiące,
niosąc mu załóg ofiary
- zakochane w nim serca gorące.
Rozbitek
Na suchym lądzie, wśród jazgotu
tramwajów, wśród motorów ryku,
tęsknię do szotów, gafli, grotów
i do “przechadzek” po wytyku.
Czekam na szkwał pieniący falę,
by mi przypomniał morza pieśń.
Wtedy wyprężę się i zwalę
z ramion narosłą lądu pleśń.
Popłynę wolny tak jak mewa,
silny jak fala, jak wiatr szybki.
Fale zaszumią mi, nie drzewa.
I zamiast konserw - świeże rybki!
Zapomnę czasownika “jechać”
i będę płynął - kursem w słońce.
Nie będę więcej na nic czekać,
sam będę własnych marzeń gońcem!
Marzę... i siedzę. Tych słabiutkich
wiążących z lądem kilku nitek
nie mogę zerwać. Śmiesznie smutny,
tragicznie śmieszny, ja - rozbitek.
Cumy
Jak smutno pozostawać w porcie,
gdy jachty tną basenu gładź
i farwaterem w morze idą,
gdy ty na cumach musisz trwać.
Jak smutno patrzeć na pokłady,
na których wre radosna praca,
widzieć sternika wzrok skupiony -
i na nabrzeże z główki wracać...
Wtedy ci serce rwie tęsknota
za szkwałem silnym, by jacht nagle,
cumy zrywając, w morze rzucił,
szarpiąc spragnione wiatru żagle...
Już czujesz przechył pod stopami,
bryzgi spod stewy na dek sypią,
słyszysz już wiatr w olinowaniu -
...cumy, przeklęte cumy skrzypią...
Hance
Pamiętasz samotny nasz rejs?
Żagli napięte płótna?
Pamiętasz pod Lightholmem szkwał?
Dziś jeszcze czuję smak Twoich łez,
gdy Neptun porwać mnie chciał.
Pamiętasz żagli napięte płótna?
Want skowyt dziki?
Szkarłat rozlany po niebie?
Pali mnie dzisiaj tęsknota okrutna.
Nie wiem - do żagli?... Do Ciebie?
Pamiętasz want skowyt dziki?
Samotny nasz rejs?
Pamiętasz na deku falę?
Dziś jeszcze słyszę mew krzyki
i Tobie, jak wtedy, się żalę...
Muza
Słyszę Cię w dzwonku skowronka i w pohukiwaniu sowy
Widzę Cię w ciemności boru i w jasnym świetle polany
Czuję Cię w wiosennym wietrze i miękkości mchu,
Smakujesz borówką zgniecioną zębami,
Pachniesz zapachem grzybów na poczerniałej dłoni
Czuję na policzku powiew,
gdy mijasz mnie,
moja muzo, leśna boginko,
lekka w biegu,
nierealna,
z włosami rozwianymi.
Czuję Cię obok
na pochylonym pokładzie,
gdy ubrana w sztormową kurtę,
pokazujesz mi
światłocień
załamującej się nad nami fali
Wiem, że gdy się obejrzę,
znikniesz,
bo nie lubisz być widziana.
Sen
Śniłaś mi się, miła, tej nocy.
Byłaś złota i srebrno - błękitna
i miałaś długie warkocze.
W każdym róża purpurą kwitła.
Siedzieliśmy razem na dachu,
a dach się zmienił w chmurę.
I wtedy zbladłaś z przestrachu,
bo niebo sczerniało, ponure.
Lecz, że we śnie można wiele,
pstryknąłem kontaktem i oto
wbiegł Księżyc, w podskokach, jak cielę
i zabarwił Cię znowu na złoto...
Lecz powiędły w warkoczach Twych róże
i sypały płatkami na świat
a my wciąż na tej chmurze
gdy na ziemię śnieg płatków spadł...
Purpurowy śnieg leżał w dole,
włosy Ci się rozplotły na wietrze,
płynęliśmy przez chmurek atole,
prawym halsem w płynne powietrze...
Ująłem dłońmi Twą główkę
i dotknąłem Twych ust wargami...
Wtedy ryk budzika się wdarł
stalowymi w mój mózg pazurami.
Śnij mi się miła jeszcze.
Na pewno już będę grzeczny.
A budzik w łazience umieszczę.
Wolę się czuć bezpieczny.
Przyszłej żonie
22 lipca 1960Wargi miłością rozchylone,
źrenice rozszerzone -
jak gdyby miały pękać.
Ślepe!
Żądały pocałunków,
nie widziały rozpaczy.
Zakładały pęta.
Znikąd ratunku.
W objęciach pieszczot
napięłaś łuk swego ciała.
Oddechem, milczeniem - szeptałaś:
Całuj! Pieść! Dotykaj!
Twe usta wieszczą
niebo i koniec świata.
Thalatta!
Ostatnim błyskiem woli
mózg pchnąłem,
jak nożem oszalałe serce.
Brutalnie targnąłem.
Zrzuciłem Cię z Gwiazd na Ziemię.
Zamiast kropli szczęścia,
w zakwitłe oddaniem usta
wlewając ocean goryczy.
W zaciśniętych pięściach
szaloną krwią tętni pustka.
Ta pustka krzyczy!
Twoje łzy mnie palą.
Czuję je na swej twarzy.
Oblewają płomieni falą.
Serce mi płonie, żarzy,
Mam piersi pełne płomieni!
Ty jedna nie będziesz kochanką!
Płomień się w popiół nie zmieni.
Chandra
13 sierpnia 1960To coś ogromnie smutnego
gdy w wieczór, w sierpniowym lecie
chandra ci spadnie na piersi.
Leży i ciąży i gniecie...
I nie wiesz po co i na co,
i siebie pytasz - dlaczego
tak nagle tęsknić zaczynasz
do kogoś bardzo bliskiego,
Tęsknisz do oczu, z zielenią
łączących błyski błękitu...
Chciałbyś te oczy całować,
teraz, noc całą, do świtu
Nie ma tych oczu przy tobie.
Samotność cię w mordę - smutkiem.
I znowu siedzisz ponury.
I nie ma z kim iść na wódkę...
Euforia
14 sierpnia 1960Zataczam się sercem po niebie,
łeb sobie o gwiazdy rozbijam
i Księżyc toczę jak piłkę
i Mleczną się Drogą upijam.
Szaloną, zawianą radością
dziś jestem jak bela urżnięty.
Cóż dla mnie dzisiaj Księżyc!
Cóż Ziemia! Cóż kontynenty!
Dziś wszystko szampańsko wesołe.
Ziemia, i niebo, ja w niebie...
List dzisiaj, list dzisiaj dostałem,
list dzisiaj dostałem od Ciebie!
Jesień
1958Szarozielona jest jesień.
I żółta jest. I czerwona.
Nie trzeba poezji uniesień,
by czuć ją w sennych ramionach.
Jest jesień. Zwykła. Trochę słońca, chmur dużo
i wiatr skrzydłami ptaków po niebie łopoce.
Spokój tak niespokojny jak spokój przed burzą.
I takie niespokojne są bezsenne noce
Nocami, gdy zasnąć nie mogę,
do Ciebie wyrywa się z piersi mych serce
Lecz rozsądek go pyta - znasz drogę?
...i układam je w piersi, jak kwiat w butonierce...
Dla K
1958Wiem, uczuć swych nie opiszę,
bo trzeba chyba geniusza,
żeby wyrazić, co czuję,
co i dlaczego mnie wzrusza.
Byliśmy razem. I zechciał los,
że szczęście się nagle urwało.
Możeśmy za głupi. Może to nasz błąd...
Dziś tylko tęsknota została.
Tęsknię do Ciebie. Do Twoich dłoni,
chłodnych, jak dotyk fali.
Do ciepła Twojego oddechu,
żeby znów skronie mi palił.
Tyle miesięcy, tak długo,
a jednak miłość nie gaśnie.
Wierzę, że Ciebie spotkam.
Jutro. A może dziś właśnie...
Dziewczyno, wierz mi, tak tęsknię,
że czasem się błąkam po domu,
po mieście, po lesie, po świecie,
jak pies niepotrzebny nikomu.
Wtedy w mej piersi skowyczy
tęsknota tak silna i szczera,
że próżno bym chciał ją opisać,
tak wiele bólu zawiera.
Wciąż w moich uszach dźwięczy
Twój krzyk rozpaczy w wieczór rozstania,
słyszę, jak głos Ci się łamie
i serce targają wciąż Twoje szlochania.
W kieracie życia się kręcę,
dokoła - sen, nauka, sen, praca,
i tylko żre mnie tęsknota
i smutek wciąż do mnie powraca.
Zwierzenia żartem
Kiedy tulę do piersi Twą główkę,
głaszcząc Twe jasne włosy,
myślę, że dałbym gotówką
milion, by znać nasze losy.
Kiedy całuję Twe usta
objąwszy Cię “swymi ramiony”
nawiedza mnie wtedy myśl pusta,
by spełnić czyn pewien szalony.
A kiedy w pieszczot zapale
dotknę Twych kolan lub ud ...
O, wtedy nie myślę już wcale.
Znasz resztę - nie będę więc plótł...
Zimowa impresja
Śnieg. Śnieg i żaru iskierka.
Kurzawa spod nart zamiecią,
wachlarzem.
Na śniegu jak powiew tancerka.
W nierealnym świecie
marzę.
Wielkości urojone, tensometria odczuć,
myślą nienawykłą śmiały bieg
w złudzenia.
Radości, niepokoje. I co z nimi począć?
Szybkim szusem, twarzą w śnieg
zapomnienia.
Biel śniegu, haust powietrza, bolesne zmęczenie,
proste i pierwotne natury przeżywanie.
Wysiłku i biegu.
I kłująca refleksja, cyniczne stwierdzenie,
przejdzie wiatr i nawet nie zostanie
ślad nart na śniegu.
Jednej takiej
1977 ?
W Pani chłód, w Pani lód, w Pani mróz.
Drżą mu już mięśnie nóg, płonie mózg.
Śmieszny stan, ginie chłop, szkoda łez,
ni to pan, ni to pies, ni to bies.
U nóg już, skamle w głos, płaszczy się.
W Pani luz. Jego los waży się.
W tę czy w tę, może nie, może tak,
a on drży, a on czeka na znak.
W Pani luz. A ten luz Pani kres.
Już nie Pani, lecz Ty, słuchaj mnie!
Przyjdzie On, w zwykły dzień. Blisko już.
I tak weźmie, jak łyżkę, jak nóż.
I w ten dzień, i w tę noc, i w ten czas
stanie się znowu to pierwszy raz.
Pęknie ból, zginie wstyd, zadrży głos.
I już nic, tylko ten nowy los.
Odtąd już cały świat pełen trosk,
i nie będzie w nim miejsca na luz.
Będziesz ciepła i miękka jak wosk
i nie wróci już chłód, lód i mróz.
Do Krynicy
1961Tak dawno już w rękę pióra
nie brałem, by pisać wiersze.
Zmętniała mych rymów glazura,
choć chęci jeszcze najszczersze.
Dziś znowu tęsknota podsuwa,
by papier strofami kreślić.
Ze słów mozolnie wykuwam
serce, co bije w piersi.
Dobre to serce, choć czasem
ze złości uderzy jak młotem,
skruszone własnym hałasem
przeprasza cichym stukotem.
Wierne to serce, i jeśli
czy smutek, żal, czy niepewność,
połóż mi głowę na piersi -
pocieszy, ukoi na pewno.
Bo ono, choć mnie życie daje,
to dla Was, jak dla mnie bije.
I swoje Wam szczęście oddaje
i Waszym szczęściem żyje.
Do Dźwirzyna
1960Na Twoje patrzę zdjęcie
i Twoich się oczu radzę
- za jakie się zabrać zajęcie?
Tęsknota mnie wzięła w swą władzę.
Tak w domu, jak zwykle - tu róże,
tam goździk swą krasą olśniewa...
i wszystko jest jakbyś była,
Szczepańska Ci z płyty śpiewa...
I nie wiem - jechać? Nie jechać?
Tu czekam na listy, na słowa,
a przecież tak mi potrzebny
Twój uśmiech, to “boli mnie głowa”...
I nawet Twój zwykły gest złości
i to “naprawdę cię kocham”,
ta odrobina tkliwości
w spojrzeniu, westchnieniu i słowach...
103
1976Były ciemne i senne i przepastne oczy,
były jasne, świetliste, kłujące jak szpada...
I bywał wokół karku ciężki wąż warkocza,
a przecież - jakbym znał to tylko z opowiadań...
Bywało bezgraniczne, bez reszty oddanie.
Każde - raz pierwszy w życiu i w historii świata.
I po każdym niepokój. I zawsze pytanie -
Jak mocno trzeba ufać, by z wiarą żyć lata?
Wszystko to przecież było - a jakby nie było,
bo oto nagle nowe i świeże. Jak pierwsza
łza, co się kiedyś do mych ust stoczyła
po dziewczęcym policzku słoną strofą wiersza.
127
1970Na rentgenie Twej dłoni widzę kostkę, która
w martwej, zimnej łacinie ma tak obcą nazwę.
Te kostki i te ścięgna w rękawiczce skóry
Tworzą Twoją dłoń ciepłą, kochaną, przyjazną...
Bilans
1955Jesteś miła i jesteś kochana.
“Kochana?” - Tak, przeze mnie.
A może ktoś jeszcze Cię kocha
i marzy, jak ja, daremnie.
Daremnie? Nie! Za tyle
słonecznie złotych wzruszeń
oddałbym nie tylko serce,
ale i diabłu duszę.
Speluna
1955Kawa na stoliku.
Papieros w zębach.
Piórko w głośniku.
Grabskiego gęba.
Też kreśli po papierze.
Też “tworzy”. Niech go cholera.
A ja tu pieprzę, aż złość mnie bierze.
Kelnerka szklankę zabiera.
Na stole kwiaty.
Groszowe, paskudne.
Koszula w kraty.
Nudne.
Dym. Pieprzenie głośnika.
W spelunie tłum.
To ma być muzyka?
Szum.
Dzikie spojrzenia.
Gorąca rozmowa.
Westchnienia.
Boli. Głowa.
O niczym
Zmęczenie leży w mózgu ołowiem.
Od okna płyną poszumy miasta.
Zaczynam pisać. Słowo po słowie,
strofa na karcie wyrasta...
Spokojnie sączę litery, zdania,
pisząc, że piszę o niczym.
Miarowo zegar godzinę wydzwania,
monotonnie sekundy liczy.
Za chwilę leniwie ołówek odłożę
i spać się powlokę powoli.
Nie trzeba się spieszyć - bezbrzeżna jak morze
tęsknota mi spać nie pozwoli.
Nikotyna
Uczucie czczości.
Ten smak jedyny.
Skręca wnętrzności
głód nikotyny.
Fajka przede mną.
Gorycz ustnika.
W mięśniach i ścięgnach
kocia muzyka
Biczem przez kręgi,
w barków napięcie,
żołądek w cęgi,
po udach cięcie.
Jeszcze nie teraz.
Jeszcze choć trochę.
I wstrząsa ciało
Spazmem jak szlochem...
Wciąż na krawędzi.
Ciągle na linie,
więc proszę Ciebie,
myślą bądź przy mnie
I pomóż, żeby
trud nie sczezł daremnie,
kiedy sam zwątpię -
wierz jeszcze we mnie.
Szalona
1959Nie wiem, przeklął mnie kto,
czy tylko źle mi życzył,
że prześladuje mnie los
miłością pełną goryczy.
Oto znów przyszła miłość
piękna i niebezpieczna.
Czy znowu deszcz i zawiłość,
czy wreszcie prostota słoneczna?
Szalona jest, nieposkromiona,
zuchwała i silna jak wiatr.
Obejmują mnie jej ramiona
pożarem dziewiętnastu lat.
W źrenicach miłości tej
migoczą iskierki złote.
Za nie - całego się
oddać mam znowu ochotę.
Jak będzie dalej? Czy znowu
żałować będę wzruszeń,
radości, marzeń, zapałów?
Cerować rozdartą duszę?
Nie wiem, lecz jak nie próbować
znowu ku szczęściu lotów...
znów serce ważniejsze niż głowa
i znowu jestem gotów.
Lato
Płynne, przestrzenne przeszło pole siły,
przetworzyło mi materię wnętrza.
Usnęły myśli, a sny się pleniły.
Nie wiedziałem, gdzie Ty, a gdzie tęcza.
I trwasz taka w błękicie wyśniona -
słońce w cichych oparach znad toni...
I zostaniesz - sennością w ramionach,
ciepłem w piersi i promieniem w dłoni.
Pryszczata muza
1953Coś dziwnie po sercu kołacze,
i nie wiem - tęsknota czy żal...
Więc w nocy na wachcie wypłaczę
piosenkę pod poszum fal.
To będzie do Ciebie piosenka.
I tęskna będzie i rzewna.
I będzie bardzo smutna,
to, miła, rzecz całkiem pewna.
Bo śpiewam najlepiej nocą
i w każdej z piosenek mych nutek,
któż wie, dlaczego i po co,
dźwięczy tęsknota i smutek.
Ażeby piosnka radosna
aż w gwiazdy mogła latać,
marzę, by się wyniosła
ponura ma muza pryszczata.
Dwa kiery z kontrą
Trzynaście kart w ręku i uśmiech otwarty
dziewczyny, tak szczerej w wyznaniach.
I niby nie ważne - nie idą nam karty,
nie idą w kolejnych rozdaniach.
Czart karty rozdaje, ukryty w ognisku,
a w sercu węgielek goreje,
i w iskrach ogniska widzimy to wszystko,
co w piersi wciąż żarzy, choć dnieje.
Kusiło czasami, że może by warto,
gdy w kartach się ciągle nie szczęści,
posłuchać choć trochę pana brata czarta
i szlema! Tym kierem, co w piersi.
***
A jednak to dobrze, że kartą diabelską
graliśmy tak niewysoko -
Pozostał nam zapis niewielki pod kreską,
ukryty w sercach głęboko.
Przejęzyczenie
Nie było i nie pamiętam Twych ust ani piersi.
Nie zostanie w pamięci Twoje smukłe ciało.
Pozostanie, że nigdy nie byliśmy szczersi
i że szeptu Twojego tak mi było mało.
Zapamiętam Twe włosy pod moimi palcami
i serdeczną Twej dłoni na mej twarzy tkliwość
i do losu piekący żal pod powiekami
o tego jednego słowa okrutną złośliwość...
Przyjaźni mojej
Listopad 1979Zimny wiatr niespokojnie o okna uderza,
deszczu staccato przez szyby przebiega falami,
a tu - pianissimo Chopin, Na miękkim półleżąc
słucham, jak sypie z radia szklanymi kulkami.
Wiatr po niebie gęstym, brudnoszarym tańczy,
a tu żółto i biało, spokojnie, pastelowo...
Na białej kolumience księżyc z pomarańczy
zapalił w miedzi włosów złoto ponad głową.
Biały łuk Twoich zębów w pogodnym uśmiechu,
iskierka w źrenicy... Bawi się drutami
w Twoich smukłych dłoniach
włóczkowy niedźwiadek...
Mógłbym tak trwać i patrzeć, chłonąć godzinami
spokój Twojego domu. Dzięki Tobie składam
za spokój i pogodę w dzień wichru i deszczu.
Wino
Kto w oczach bursztynowych raz zobaczył błękit,
ten może kłaść na dłoni węgiel rozżarzony
i głuchym będąc, słyszeć melodię piosenki
i w grudniu, w śnieżnym lesie widzieć dąb zielony.
Wszystko to można, trzeba tylko wierzyć,
że czerwone wytrawne poprzez żyły płynie
i pozwolić mu mocno do głowy uderzyć
i szaleństwo swych myśli posłać ku dziewczynie.
Psia miłość
Kocham Cię jak wiatr.
Kocham Cię jak zorzę.
Jak burzę. I jak strumień.
Jak ogień. I jak morze.
Zła miłość - niewola mnie gnębi
A najwyraźniej to czuję,
gdy zaboli coś nagle do głębi,
gdy drogę wśród nieszczęść toruję.
A gdyby niewolę tę zrzucić?
Zalać się w knajpie na rzewno,
pójść w Polskę i nigdy nie wrócić?
Ty wiesz... Ja wrócę na pewno.
Znów
Powiedz, czy pamiętasz,
mówiłeś: już dłoni nie zwiążą
tak zwane miłości pęta.
Związały. Czy bardzo ci ciążą?
Obiecywałeś “memento” powtarzać,
by żadne oczy ci się już nie śniły.
Dziś - jej spojrzenie czujesz na swej twarzy.
Powiedz, czy wzrok ten bardzo ci niemiły?
Mówiłeś: serce już nie oszaleje,
mam trzeźwą głowę i spokojną rękę.
A dzisiaj - nie wiesz, co się z tobą dzieje.
Lecz - czy tak wielką sprawia ci to mękę?
Marzenie (tkliwy, lecz jednak erotyk)
Ułożyć Twoją głowę w zagięciu ramienia,
uchem swoim Twe ucho we włosach odszukać...
W ich muszlach złączyć szepty naszego istnienia
i naszych oceanów szumy spiąć. I słuchać...
Uchem swoim Twe ucho we włosach odszukać,
powieki Twe zamykać miękkimi wargami
I szorstką drogą po brwi Twoich łukach
wędrować powolutku palców opuszkami...
Powieki Twe malować miękkimi wargami
w pastelowych marzeń falowanie senne,
brzoskwinie Twych policzków przemierzać rzęsami
i w dłoni zagłębienia tchnąć bazie wiosenne...
W pastelowe utonąć falowanie senne,
zapach Twój chłonąć, szeptu Twego słuchać
i w sercu wykołysać marzenia promienne
I znajdować Cię, tracić... I znowu Cię szukać.
Zapach Twój chłonąć, szeptu Twego słuchać
I Twój uśmiech bezbronny przez ciemność zgadywać
I płynąć tak w przestrzeń na gwiezdnych okruchach,
a kiedy świt przyjdzie, wzruszenie ukrywać...
Geometria
Euklidesie, lat przebiegły już tysiące.
Z góry patrzą na Twą naukę. Wiesz dlaczego?
Bo jest jasna jak helleńskie Twoje słońce
i przejrzysta jak błękitne greckie niebo.
W okularach przez historię szli. Newtony
i Riemanny, Łobaczewscy i Pascale.
Geometrii natworzyli grube tomy
i nikt nie wie co nas jeszcze czeka dalej.
Dziś potworne wielkiej nauki tworząc góry
ugrzązł człowiek w kwantach, kwarkach, gwiezdnym pyle,
i nadęty, wciąż wymyśla nowe bzdury
i tym mądrzej, i tym lepiej - im zawilej.
Od koszmarów naszej wiedzy uciekając
konstruować bryłę domu, dach nad głową,
w Twoją prostą geometrię powracając,
potwierdziłem w jej lematach rzecz nie nową.
Cała wiedza naszych mędrków choć mnie strzegła
przed dowodem ostatecznym Twej mądrości -
wszak istnieje taka do mnie równoległa,
z którą nie mam punktów wspólnych i w wieczności.
Wierność
Mówiąc, co rozum dyktuje,
twarzy obojętnością
chcemy pragnienia zasłonić.
Słowami cięć dokonując,
pełnią wrażliwości
sprawdzamy jak bardzo boli.
Po co te operacje
na zdrowych sercach
bez znieczulenia...
Każda nasza racja
bólem przewierca
a nic nie zmienia...
Ramiona wstrzymując,
mówimy - tak trzeba.
Mówimy nieprawdę.
Wzrokiem obejmując -
obejmujemy siebie
bardziej niż naprawdę.
Wierszyk taki sobie
Przyjazny ludziom, myślę,
że darmo serce rozdaję.
Bo kiedy uśmiech wyślę,
rzadko ktoś mi go oddaje.
Lecz teraz, gdym podumał,
widzę, że źle myślałem,
bo dzięki tej refleksji
choć wierszyk napisałem.
Sztorm
Wiatr pędzi, zrywając z fali
siekące twarz srebro pian.
Morze czerwono krwawi
z zachodu słońca ran
Napięte liny grają
pijaną sztormu pieśń.
Wiej wichrze! Niech śpiewają!
Ty śpiew ich w morze nieś!
Czy warto w lądowej dziurze
tępym gryzoniem być,
gdy w morzu, w tej purpurze,
tak można pięknie żyć...
Jak lekkie i wesołe
serce wśród ryku fal,
gdy skrzypi masztów drewno,
gdy śpiewa sztagów stal.
Choć dłonie umęczone
szturwałem szarpie ster,
wiej wichrze! Ty w czerwone
nam słońce drogę ściel!
Lećmy przez biel i zieleń.
Niech bije w twarze wiatr.
Sterniku, za twym sterem
wnet niknie w pianach ślad.
Nie dojdzie nigdy nikt,
którędy wiodły nas bogi,
i tylko mewi krzyk
nasze opisze drogi.
Gdy po słońca zachodzie
na morzu czerń i biel piany,
gdy pokład ciągle w wodzie,
szarpiemy szot potem zlani,
choć mięśnie barków bolą,
choć fale biją w twarz,
czujemy, że wspólną wolą
jacht w morze płynie nasz.
Żywiołem naszym bezdroża wód
i szkwałów groźne tchnienie.
Płyńmy więc, płyńmy ciągle w przód.
Daleko. W zapomnienie.
Sailor
Stary bosman Antoni
przy kabestanie stanął.
Fajeczkę pyka i dzwoni
łańcuszkiem kausz o kolano.
Właśnie oprawiać skończył
nowe gejtawy na foku.
Zmęczył się, kiedy tańczył
na bramsel rei noku.
Teraz się nad czymś zamyślił,
i duma, wpatrzony w horyzont.
Może o lądzie myśli...
Tęskni z nocną bryzą?...
Antoni ma sprawne dłonie,
lecz skronie białe jak mleko
i reumatyzm go łamie,
gdy groźny sztorm niedaleko.
Antoni zna na tym deku
każdy cal dyla i liny.
Nie umie żyć bez dźwięku
szklanek znaczących godziny...
Zgasła fajeczka. Wystukał
o szyję cumowej półkluzy
i poszedł szerokim krokiem,
chowając ją w kieszeń bluzy.
Wyznanie
Kocham Cię morze dobre,
morze szumiące,
morze pieszczące,
z falą u burty szkliście płynącą.
Kocham Cię morze złe
morze grzmiące
zimnym świtem na wantach wyjące
z falą salingu sięgającą.
Czy bywa milsza pieszczota,
niż kołysanie Twej fali?
Czy bywa inna namiętność
tak silna jak głód Twej dali?
Nieskończoność czuć można.
Ją właśnie czuję w piersi.
Jest nią ta nieostrożna
tęsknota do Twej pieśni.
Za rufę nie spoglądam
gdy Twój wiatr mam w płucach.
Gdy rytm fali czuję
i poświsty w linach,
niczego nie pożądam
i wszystko porzucam,
bo Ty mnie obejmujesz
mocniej niż dziewczyna.
Muzykalnym
Wy, co nie znacie fali smaku,
nie kazaliście wiatrom się nieść -
nie wiecie co to wolność ptaków.
Dla was - bez sensu żeglarska pieśń.
Bo tej melodii nie pojmie nigdy -
świszczących want, huczących fal -
kto z morza poznał tylko wydmy -
miękki materac dla leniwych ciał...
Nie znacie szorstkich więzów lin,
które nas łączą z wodą
i każą - starym - resztką sił
śpiewać pieśń wiecznie młodą.
Nie ściskaliście nigdy szczęk,
gdy trzeba było w górę leźć,
łomocząc w maszt, łykając jęk
samotnie węzły w górze pleść .
Ufny we własnych siłę rąk
i ostrą klingę noża,
wyć tam na górze ochrypły song -
dziką, pierwotną pieśń morza.
Wam - na koncertach się zachwycać
blaskiem “Holendra” uwertury,
nędznej namiastki pieśni życia.
Lecz - sami wybraliście, szczury!
Doświadczenia szesnastolatka czyli cyniczne nawiązanie do Wieszcza
1955
“Łam czego rozum nie złamie”- zapałki.
“Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga” - myślą.
Co za pomysły we łbie mi się wyśnią
- wszystko to lipa. I pryśnie w kawałki...
Trucizna imion (z odtrutką Z. S. dla Gosi)
Jan Brzechwa (+ Z. S.)Zbudź się, Sybillo, zjaw się, Werillo,
Stań się przestrzenna imion idyllo,
Liro stustrunna, harfo studzwonna,
Płynna Dziewanno, bezdennie chłonna.
Ukaż się, Stello, od gwiazd powiewna,
Muzyko imion, gędźbo rozlewna,
Rzewna Joanno, śpiewna nowenno,
Rozchyl swych ramion płomienne lenno,
Korynno zmienna, Anno bezbronna,
Męko rozstanna, senna i wonna.
Emilia w delii z białych konwalii,
O dłoniach z lilii, oczach z emalii,
Zwiśnie miłośnie, muśnie i zgaśnie,
Z mgłą się powaśni, okno zatrzaśnie,
We śnie uściśnie, ach, właśnie we śnie,
O wiośnie uśnie i już nie wskrześnie.
Małgosia płynie majem, powietrzem,
Pochmurne niebo uśmiechem przetrze.
U Małgorzatki w oczach bławatki,
W kieszonce słońce, w torebce skrzatki,
Gdzie się zatrzyma choć chwilkę małą,
Zapachnie mięta, szafran, kakao.
A potem przyjdzie krokiem pogardy
Nardem zatruta hardość Edwardy,
Srebrnym oskardem w fiordach wykuta,
Bardów strwożonych twarda pokuta,
Bardów, dla których wierne heroldy
Kradną Koboldom palce Izoldy.
W kryzach prastarych zarys Klarysy,
Krasa Teresy - w rosach irysy,
Krystyny miłość jak wiara prosta,
Pod białą chustą pożądań chłosta.
Aż grzech rozpustą w nocy urasta
Wlokąc za usta przez puste miasta.
Spalcie mnie żądze, niech już nie błądzę,
Zamknijcie za mną czarne wrzeciądze,
Pamięć uduście imion muzyką,
Ja ginę, przebacz, wróć, Weroniko!
Na wyspie dalekiej
Na wyspie dalekiej,
żeglarzu, ty wiesz
ma dziewczę oczy z bursztynu.
Wciąż marzy i czeka
że żagli twych biel
zsunie się z masztu w lagunie.
Refren:
Choć płyniesz ciągle dalej,
wciąż przed tobą dal,
kołysze się pokład wśród fal.
wzdłuż burty suną fale,
mierzą czasu bieg.
Żeglarzu, gdzie został twój brzeg?
Wciąż wodne pustynie
i stewa wciąż tnie
mórz ciągle nowych przestworze.
Kto z oczu dziewczynie
obetrze tę łzę,
świetlistą, gorzką jak morze?
(refren)
Na twoim kompasie
być może nie raz
był kurs, co wyspy dotykał,
lecz wichry przeciwne
wciąż wiały ci w twarz
i prąd na rafy cię spychał.
(refren)
Już broda siwieje,
znów cumy let go!
Na wyspie nigdy nie staniesz
i twoje marzenie,
choć w brodzie już szron,
na zawsze młode zostanie.
(refren)
Dziś choćbyś przypłynął -
laguna nie ta
i tej nie znajdziesz dziewczyny.
Bo czas już przeminął
i ty już nie ten
i nie te w oczach bursztyny
(refren)
Muzo moja
na Śródziemnym, październik 80
Muzo moja kociooka
z wargami w uśmiechu nieśmiałymi,
drobnopierśna i wąskostopa,
pół -dziewczyno i pół - bogini.
Jesteś w ptaku, co spoczął na pokładzie,
w grzmocie fali za deskami burty,
w wiatru tężeniu, kiedy żagle kładzie
i w twardym sucharze za pazuchą kurty.
A kiedy chcę uciec w Ciebie - dziewczynę,
z szarpanej falą koi,
usypiasz mnie - przychodząc boginią,
kojącą dłońmi powieki spuchnięte od soli.
Burza termiczna
Jacht na fali grzbiecie
w stanie nieważkości -
razem z nami leci
w nierzeczywistości.
Sieką miotły bryzgów
pokład ponad głową
a węże błyskawic
niebo granatowe.
Nad luku kwadratem
fok złotem zabłysnął,
Leć brązem, granatem,
mych ramion kołyską.
Oddech nam zapiera
fali uderzenie -
czy to Ty przywierasz,
czy moje pragnienie?
Drżą żagle napięte,
czy to Ty drżysz cała?
Wichura na wantach
i na nas zagrała.
Gromy, fale, szkwały -
świat się nam zatoczył,
już się nam splątały
dłonie, usta, oczy...
Sztormowa pogoda
poplątała wszystko
a nam tylko szkoda,
że ten port tak blisko...
Erotyk sztormowy
Biskaje, listopad 1980Spod muszli Twego ucha
ścięgna kolumienką
(a w sercu niepokój,
w źrenicy zdumienie),
wargami i zębami,
delikatnie, miękko,
batutą obojczyka,
by krągłość ramienia
odkryć - i zaraz okryć
w ciepło mego tchnienia.
Trawersem białe zbocze,
szelestem nart -
szeptem warg,
przymknięciem powiek,
zalśnieniem oczu,
w miękkość krąglejącą,
w ciepła coraz więcej,
aż malinę mi do ust
podają Twe ręce.
W ustach malinowo,
w nozdrzach malinowo,
malinowy płomień
bluznął na powieki,
zdmuchnięty przez słowo...
Przypływa daleki
szept Twój cichy
i objęć miękkie kołysanie...
Zanika w oddali
ustawiczny grzmot morza
i fali szarpanie.
I nagle -wagnerowska ożywa muzyka.
Huk -i wylatuję.
Pyskiem w blat stolika.
Obrót na sztywnym karku,
lot do góry, na dół...
Ledwie słyszalne “jestem!”
dobiega z pokładu,
a potem “uwagAAA...!”
i nowe szarpnięcie
rozwiera kurczowo zaciśnięte ręce.
I znowu bezwładny
wór mojego ciała
z głuchym jękiem w coś wali...
A potem szkaradna
olbrzymia ropucha
z trudem się gramoli
po stoliku (poziomym, a jednak pod górę)
w stos łachów śmierdzących
niedomytą skórą...
Z zimna jeszcze drżący,
zaparty łokciem, barkiem,
stopą, udem, kolanem
i głową, i karkiem...
Tak w koi nad ranem
(jeszcze krew przełykam
i zęby szczękają)
szybko oczy zamykam
i wolę swą całą
skupiam tylko na jednym.
By się w Ciebie wmarzyć,
w marzenie się owinąć
i Twym ciepłem zwiewnym
z prawdy się wyważyć,
z realiów wywinąć
i szybować w przestworzach.
I być tam do tej pory,
aż powróci głos morza.
Powtórką z pokory.
List Obywatela Z.S. do Radnych miasta stołecznego Warszawy w dzień zmiany nazwy Most Berlinga na Most Grota-Roweckiego
9 stycznia 1998
Bitwa o przyczółki Warszawy...
Siekierki, Czerniaków,
Żoliborz, Powiśle...
Kogo dziś te sprawy
obchodzą. Dziś można Polaków
strategicznie, taktycznie i ściśle
pouczać że Berling błąd zrobił
desantując bez przygotowania.
Nadto przyozdobić
go mianem zdrajcy, bo
"z ruskimi współdziałał !"
Szesnasty - dwudziesty września,
szli w bój, nie szczędząc siebie,
na odsiecz Tobie, ginąca Warszawo.
Próżno szukać w pieśniach,
że czwórkami maszerują w niebie,
i maków, że dla nich zakwitały krwawo.
A straciła Polska wtedy wielu synów,
dokładnie tylu, co pod Monte Cassino.
Lecz w tej armii chłopów
nie było Wańkowicza.
Z poetów tylko jednego wylicza
historia. Powstając z okopu
poległ Szenwald,
nie z piórem, ale z bronią w dłoni
na przedpolach Warszawy.
Pisał o swoich towarzyszach broni:
“To byli ci sami, co żaru odpryski
na dłoń brali w hutach Uralu,
a czoła opalił im wiatr syberyjski,
a piersi zgorzały od żalu”
Tak samo można pisać,
w takich samych wersach,
o żołnierzach Berlinga
i żołnierzach Andersa.
Czy różni się krew i cierpienie
tego, któremu przyszło polec
na Piedimonte, od cierpienia
poległego na ulicy Solec?
Znów mdli mnie, panowie rada,
gdy odbieracie Berlingowi most,
bezwstydni strażnicy demokracji.
Gdy to, co czynił, nazywacie zdradą.
Tak mdliło mnie, tak samo wprost
gdy czytałem: “AK - zapluty karzeł reakcji”.
Dęta filozofia w pięciu zwrotkach ze zmiennym refrenem
Masz w sercu zamgloną tęsknotę,
szmaragdy i beże w oddali,
złudzenia z błękitu i złota,
szklisty pod stewą dźwięk fali.
A morze wciąż szumi tak samo,
a góry wciąż stoją niezmienne,
a rzeki wciąż płyną ku morzu,
a drzewa co wrzesień - jesienne.
Odwieczne masz ludzkie marzenie
o dłoniach, o powiek przymknięciu,
o słowach, tak czasem zbytecznych,
o słońcu, pięknie i szczęściu.
Lecz morze wciąż szumi tak samo,
i góry wciąż stoją niezmienne,
i rzeki wciąż płyną ku morzu,
i drzewa co wrzesień - jesienne.
I nosisz tę swoją tęsknotę,
i bywasz herosem i zerem.
Zwątpiwszy przystajesz, by potem
znów strzelić czynu gejzerem.
A morze wciąż szumi tak samo,
a góry wciąż stoją niezmienne,
a rzeki wciąż płyną ku morzu,
a drzewa co wrzesień - jesienne.
I ważysz się, w sercu gdy pusto,
kostuchę wyzywać na rękę,
chcesz z karkiem zjeżonym, krwią w ustach,
zwycięstwem kończyć udrękę.
Choć morze wciąż szumi tak samo,
choć góry wciąż stoją niezmienne,
choć rzeki wciąż płyną ku morzu,
choć drzewa co wrzesień - jesienne.
Na zmianę chcesz - walki i ciszy.
Przeżywasz, a ciągle ci mało.
To w sercu tęsknotę kołyszesz,
to prężysz do walki ciało.
Bo morze wciąż szumi tak samo,
i góry wciąż stoją niezmienne,
i rzeki wciąż płyną ku morzu,
lecz drzewa co kwiecień - wiosenne.
Żyć
Dawno, przed wiekami, kazali mi wierzyć,
że los swój ukształtuję własnymi rękami...
Próbowałem. I przyszło głową w mur uderzyć,
leżeć z mrokiem w źrenicach i we krwi wargami...
I przyszło spytać siebie: Jak swe życie przeżyć?
I przyszło odpowiedzieć: Żmudnymi ruchami
ze skały obowiązku codzienny ścierać pył,
w popiele codzienności diamentów szukać blasku,
gotowym być gdy wezwą - iść i nie spojrzeć w tył,
gdy przyjdzie stawiać głowę - nie szukać na nią kasku.
Lecz dla mnie żyć, to także wyprężone
jak struna ciało w locie,
nim wody przetnie gładź,
to śniegu skrzyp pod stopą i niebo rozgwieżdżone,
miękkie futerko kocie
i rękę komuś dać...
To pejzaż rozedrgany w sierpniowym żniwnym żarze,
brzoskwiniowego uda na zębach cierpki smak,
to czasem móc przypomnieć swych starych druhów twarze,
umieć powiedzieć "nie!", znać wartość słowa "tak"...
Jak spełniać obowiązki i nie tracić snów
i jak brać przeszkody, gdy nie są do wzięcia...
O losie mój! Pozwól znów
przytulić twarz do miękkiego pyska źrebięcia...
Moskwa, 16 grudnia 81
Przez tysiąc kilometrów śnieżnej odległości
modlę się do Ojczyzny przed drogą powrotną.
Dziś Rzecz ta Pospolita z krwi, mięsa i kości
zdaje się nagle marą i zjawą ulotną.
Tam w grzechocie gąsienic brat patrzy na brata
z palcem na spuście broni. Ojcowskie spojrzenie
w bok ucieka, spłoszone, na synowskie “Tato!”
W twarzach matek pobladłych –
rozpacz z przerażeniem.
Kto prowadzić ma młodych, gdy prochów historii
wiecznie zafałszowanej nie są pojąć w stanie,
nierozumni i ślepi z tego co ich boli,
prawdy pozbawieni, w pozór uwikłani...
Matko Chrobrych, Sobieskich, Stasziców i Grabskich,
gdzie idziesz, Tysiącletnia? I jaką koleją
powiedziesz mego syna?
Znów “w śniegach i piaskach”?
On, choć o suchym chlebie - jest Twoją nadzieją...
Młodym (wiersz jak krzyk nieuporządkowany)
Nie zrywajcie liści,
gdy pierwsza zieloność.
Niech dłoni niecierpliwość
waszym sercem całym
wyśnionego nie rani
gdy usta nie płoną.
Nie gaście ust ustami,
gdy wargi nie nabrzmiały oddaniem.
Niechaj jasne zdanie
zachłanność z nich zmyje.
Lecz słowo niech ciszy nie plami,
póki serce nie zmusi, by wołać.
Nie bądźcie zdobywcami !
“kto ze źródła pije,
ten klęknąć musi
i pochylić czoła”...
O
III.1997Wyprężyłaś się i pożegnałaś mnie
jednym krótkim "o". Takim krótkim,
że nie zmieścił się wykrzyknik w nie,
była tylko w nim zdziwienia nutka.
I już wiedziałem,
bo wiotka się stałaś,
ale wierzyć nie chciałem.
Nadziei się czepiłem
I ustami na szyję,
gdzie zawsze tętno biło…
Nic.
Z rozpaczą dłońmi między piersi Twoje
pchnięcia - raz, dwa, trzy, cztery, pięć
i w Twoje usta całą duszę moją
i znowu raz, dwa, trzy, cztery, pięć
i wdech
i znowu...
To było nasze ostatnie we dwoje.
Pocałować Cię już nie umiałem,
gdy przynieśli w trumnie Twoje ciało.
Gdy przynieśli w trumnie ciało Twoje
serce się rozdzierało,
więc tylko dłonie Twoje pogłaskałem…
List z trudem napisany
04.IX.1997Dawno do Ciebie nie pisałem, moja miła,
moja piękna i moja serdeczna.
Ustawiczna tęsknota dzisiaj mnie zmusiła
o zmroku list pisać taki niedorzeczny.
Dziś pół roku minęło od chwili rozstania
a dla mnie jakby tydzień. Co dzień przed oczyma
mam Twoją postać. Nagle się wyłania
z tłumu przechodniów, albo się zatrzyma
gdzieś przed wystawą. Słyszę Ciebie we śnie.
Nic specjalnego, same zwykłe słowa.
Wtedy się budzę i czuję że jesteś,
i leżę bez ruchu, by ten czar zachować...
Na ciele wszyscyśmy zdrowi
i Maciek, i pies, i ja jako tako.
Ale tęsknota psu i człowiekowi
radość życia odbiera i gnębi jednako.
W domu mamy porządek, życie uładzone -
codziennie pies, zakupy, praca i sprzątanie
Co sobota gruntowne porządki lub pranie.
W niedzielę wizytowo odziani jedziemy
na drugi koniec miasta
z bukietem Twoich ulubionych róż.
Tam ze skurczonym do bólu gardłem,
ze łzami w oczach,
zapalamy znicz
na płycie Twojego grobu.
Tren
Pod zimną płytą granitową
zostało z Tobą moje serce
i nie da się wyrazić mową,
jak bardzo boli po nim miejsce...
I nie znam słowa by wyrazić
Jak boli pustka po Twym głosie,
dobrym uśmiechu Twojej twarzy
Twoich ramionach, Twoich włosach...
I tylko w rymach szorstkich umiem
zawyć tęsknotą wilczą, dziką,
która nie myśli, nie rozumie,
w żalu zatraca się, zamyka.
Na brzegu wiersza gdy rysuję
Twoją sylwetkę, kształt Twej dłoni,
to jakbym Ciebie obejmował,
jakbyś dotknęła mojej skroni.
O, gdybym mógł napisać koncert
muzyką wielbić Cię i kochać,
zapłakać w skrzypce zawodzące,
fletem żałośnie się rozszlochać...
Może te łzy gorące, które
tak często mi spod powiek płyną,
wypłakałbym na partyturę
w żalu za Tobą, za Jedyną...
Tobie - ja
Krystynie “Rybie” Elsner,
która zginęła na motocyklu
17 sierpnia 1969
Tobie - ja. Taką dedykację
napisałaś lat temu trzynaście.
Potem była matura, rozstanie, wakacje,
potem każde zostało ze swym losem w garści.
Budowałaś swe życie raz gorzej, raz lepiej,
uśmiech miałaś na ustach i w sercu pogodę.
Nie byłaś kryształowa - wszak byłaś człowiekiem,
nie lubiłaś rozwagi, kochałaś przygodę.
Nie była droga Twoja usłana różami,
pewnie więcej od kwiecia cierni na niej było,
lecz los Ci się wypłacił dziecka uśmiechami
i dał Ci trochę miejsca na szczęście, na miłość.
Miałaś chwile ekstazy, godziny rozpaczy
i sens życia poznałaś, i wolno Ci było
więcej już nie przeżywać. Lecz kto wytłumaczy
Twej córce i Twej matce, że już się skończyło.
że dalej już bez dziecka, że dalej już bez matki,
że zęby trzeba ścisnąć i łzy trzeba łykać
i żyć bez tej najbliższej - rwać swych sił ostatki,
i żyć bez tej najbliższej - z dzieciństwa umykać.
Biskajska prośba
W koi wilgotnej,
koi biskajskiej,
leżę samotny
jak pies bezpański.
Spękaną wargą,
z czołem w gorączce
wysyłam skargę
przez mil tysiące -
Muzyką senną,
nad ranem wcześnie
zjawą promienną
przyjdź do mnie we śnie.
W malignie, zwidach,
koszmarnych lękach,
przyjdź jak sasanka
i jak piosenka.
Świetliki
Są w Morzu Śródziemnym świetliki - drobiny,
jak nasze świętojańskie robaczki rodzime.
W odkosie dziobowej, za rufą w kilwaterze
migocą jak gwiazdy zażgnięte na sterze.
Piszę Ci to po to, abyś wierzył oczom,
gdy bryzgi na żagle wpadają
w gwiezdną noc sztormową - gdy z nieba wysoko
zobaczysz jak po żaglu gwiazdy w dół spływają.
Errare... (spojrzenie w siebie)
Wśród dobrze ułożonych sprzętów,
wśród mechanizmów, instrumentów,
w logice zbrojnej w korelaty
przyczyną burz są i zamętów,
tkwiące w szczelinach żywe kwiaty.
Delikatnymi korzonkami
pancerza penetrując blachy,
prowadzą życia wilgoć, zapach,
światłocień, barwę i aksamit.
Pozwól im rosnąć... wielkie gmachy
skuteczniej kruszą niż dynamit.
Co jest ważniejsze? Czy konstrukcja
zwarta, logiczna, kodeks czynów,
zimna poczynań konstytucja,
czy czerwień róży, woń jaśminu,
miękkość powoju, lśnienie rosy?
I czy mam prawo decydować?
I komu o tym prawie sądzić?
Przecież piękniejsza niż kolosy
spoistych struktur jest różowa
zwykła stokrotka. Nawet kłosy.
A co ważniejsze? Mogę błądzić...
Trud
Czuję, a myśli tak trudne.
Tętni, a w słowach z oporem.
Z myśli nieuchwytnej, mgły złudnej,
słowo jak lemiesz ugorem.
Polska
Sjergiej Jesjenin, tłum. Z. S.
Nad Polską łuna wielka i krwawa zawisła,
Już czerwone krople wypalają miasta.
Lecz w popiele błyszczy dawnych wieków gwiazda.
W różowym blasku pręży się i płacze Wisła.
W pierścieniu czasu szukając zamysłu,
W historię wojny kolejny rok wrasta.
Na szalę zwycięzcy niewinna niewiasta
Kładzie kwiat czerwony, choć nadzieja prysła.
Polsko Kościuszki, śnie z wilgotnej kazamaty,
Niewolnico w obłamkach aureoli,
Ja widzę – twój Mickiewicz sposobi armaty,
Twa mocarna ręka rozpruwa sieć niewoli.
Niech płoną kresy, niech pękają kraty,
Dzwony zabrzmią zwycięstwem, jeśli Bóg pozwoli.
Przenikanie
26.04.1999Prostotą wyrażeń,
dowcipu błyskami,
ścieżkami skojarzeń,
spod rzęs spojrzeniami
- wiodła go ku sobie.
Posadzką klasztorną,
pod mur nagiej cegły,
nad rzekę wieczorną
i na brzeg rozległy
– prowadził ją ku sobie.
Otwartym spojrzeniem,
i piersią na mgnienie,
żartem, zadziwieniem,
śmiechem i westchnieniem
– sposobiła go sobie.
A zalew szeroki,
i rzeka wieczorna,
i zamek wysoki,
i cela klasztorna
– sposobiły ją jemu.
Gotyckim sklepieniem,
muśnięciem po barku,
cichym rozmarzeniem,
wśród mokrych drzew parku,
– zbliżali się do siebie
Przyjaznym dotknięciem,
miękkim przytuleniem,
ciepła przeniknięciem,
szeptu zawieszeniem
– wtapiali się w siebie.
Chłonąc, przylegając
miękła i tężała.
Biorąc i oddając
cichła i szeptała
– gdy wtapiał się w jej piersi.
W ramionach jej tonął
i z głębin wypływał.
Smak i zapach chłonął.
Jak Ikar wzlatywał
– gdy spazmem pulsowała.
W niej cały zanurzony...
Nim cała okryta...
Znikły pory i strony...
Zmierzchem północ świta...
- Przeniknęli się wzajem.
RÓŻA - heksametrem wokół tematu „na początku było słowo“
21.12.2000
Dwu istot bliskością
bez dotyku trwanie...
Samą obecnością
w świadomość wnikanie...
Pomyślenie wierszem.
Spojrzenie ukradkiem.
Muśnięcie najlżejsze,
być może przypadkiem...?
Płatków rozchylanie,
i płatków tulenie...
Wchłanianie, wnikanie -
prawda czy złudzenie?
Dotknięciem, objęciem,
oddechem złączeni,
ciepła przeniknięciem
sennie unoszeni...
Rozmawianie ciepłe
gdy spomiędzy płatków
odpowiedzi wonią,
zapytania światłem...
Zrozumienie zbędne,
nazwania nie trzeba...
Jak opisać dźwiękiem
zapach i smak nieba?
Wystarczy odczucie,
objęcie płatkami,
przesłanie uczucia
swych tętnic szmerami.
Tej bez słów rozmowie
obca jest zawiłość.
Pierwsze było słowo?
Nie! To była miłość.
Razem i osobno (erotyczna ortografia)
21.12.2000Razem, ale obok.
Trochę jak gra w Berka.
Kto z nich goni kogo,
kto na kogo zerka...
Podbiega, zawraca,
daje i zabiera.
I nagle, jak raca
pionowo wystrzela.
I już razem nie jest.
Gdzieś w przestworzach błyskiem
eksploduje. W niebie
gaśnie mrowie iskier.
To drugie zostało...
Czeka półprzytomnie:
czy jeszcze powróci?
A jeśli, czy do mnie?
W ciemności powstaje
szarość, gdzie nie było...
Może to się zdaje?
Może się wyśniło?
Powraca z niebytu.
Do wewnątrz skupione,
zwinięte w pąk zbity,
zimnem odgrodzone.
Lecz wnętrze nabrzmiewa.
Twardy okwiat pęka.
Mięknie, pachnie, śpiewa
ciało w ciepłych rękach...
Jeszcze tylko pąsem
oblewa wspomnienie,
jeszcze ciałem wstrząsa
doznania wzbudzenie...
Bezbronni w tej chwili,
wszelkie maski zdarli.
Wzajem się chronili,
wzajem się otwarli...
Ballada o rozwodach (na motywach zasłyszanej rosyjskiej pieśni)
20.07.2003
Tak w życiu czasem się układa
Że kiedy wolny przyjdzie dzień
Przyjaciel stary już nie wpada
Przychodzą inni, a on nie
A ja, choć chciałbym zajść do niego
Tego, co był jak kopia mnie
zaczynam mieć za znajomego.
Wejść mam nie w porę? Lepiej nie...
I coś pomiędzy nami wisi –
Jakaś duchota, jakaś mgła...
Bagno pod stopą się kołysze...
A rozdwojenie trwa i trwa
Wieczorem ciężki sen przychodzi
I jakaś obca w moim śnie
Swym wzrokiem po mej twarzy wodzi
I gdzieś mnie wiedzie, nie wiem gdzie
Ta moja przecież w odpowiedzi
Też w świat swych ścieżek, marzeń, snów
Kogoś obcego jej odwiedzie
Od jego ustalonych dróg
Pewnie nie zaraz się odważy
I będzie walczyć z sobą, aż
W swej drodze nagle zauważy
Jakąś zupełnie obcą twarz...
O, jak dusz bliskich rozszczepienia
mamy połączyć... I jak skruszyć
te związki dziwne, omamienia
obcymi ludźmi bliskiej duszy...
Astrofizyka relatywistyczna
Różnorodne na niebie jak ludzie na Ziemi –
mkną ciała niebieskie przez przestrzeń kosmosu,
jedne pędzą w gromadzie, stale między swymi,
inne mkną samotne do granicy losu...
Po różnych trajektoriach same się kołaczą
i czas na każdym ciele upływa inaczej –
w innym miejscu kosmosu i chwili się zaczął
i inne sekundy upływ jego znaczą.
Nigdy się nie dowiedzą wzajem o istnieniu
gdy przed sobą się skryły za horyzont marzeń,
ale te które biegną w tej samej przestrzeni –
gdy się zetkną – w kosmosie nie ma większych zdarzeń!
Katastrofa kosmiczna wymiata z kosmosu
całe światy wraz z czasem, historią ich losu
i z pamięcią. Nikt nie wie co było, jak było,
nawet że myśmy byli. My?! Nam się śniło...
Wiosna
Spadło nagle, jak wiosenna ulewa,
jak szkwał zatargało sercem,
rozhuśtało się w duszy i śpiewa,
tatarakiem, sitowiem, kaczeńcem.
A to tylko kilka uśmiechów,
jakiś gest, nieznaczące westchnienie,
jakaś krótka rozmowa o zmierzchu
i przyjazne, długie milczenie...
Wiersz wbrew sobie napisany
Czym byłem Tobie? Nie wiem.
Czym mi byłaś? Szkwałem.
Wichrze na moim niebie,
co dałaś? Co ja dałem?
Cóż mogłaś mi dać?
Siebie całą?
Na me życie - za dużo.
A na śmierć - za mało.
Cóż mogłem Ci dać?
Serce, co nieraz kochało?
Na nieszczęście - w sam raz.
A na szczęście - za mało.
Co daliśmy sobie,
na szczęście, na życie?
Uniesione dłonie,
kochania ukrycie.
Co ode mnie wzięłaś?
Co od Ciebie wziąłem?
Przyjazne wspomnienia,
przesycone spokojem...
Chcieliśmy najgoręcej,
aby tak się stało.
Bo czy mogliśmy więcej?
A przecież tak mało...