Książka "Moje Anioły" - spełnione marzenie 16-letniej Ani

Autor: Igor Rakowski-Kłos

W internetowym serwisie lodz.wyborcza.pl, w dziale Kultura w Łodzi,w dniu 10 maja 2014 roku ukazał się, niżej powielony artykuł.Materiał jest ilustrowany zdjęciami Tomasza Stańczaka (Agencja Gazeta).

Ania Witczak-Szumska ma 16 lat i jest nieuleczalnie chora. Zawsze chciała wydać książkę i jej marzenie właśnie się spełniło. Do księgarń w całej Polsce trafiły "Moje Anioły" wydane przez oficynę Zielona Sowa. Ania z Retkini jest drobną blondynką o niebieskich oczach. Gdy mówi, często się uśmiecha. Jest prymuską. Jej średnia na ostatni semestr wyniosła 5,5.

Najbardziej lubi język polski. Najwięcej kłopotów ma z fizyką. Egzaminy nie zawsze wychodzą jej najlepiej, chociaż dużo się uczy. - Sama sobie robię testy, ale gdy przychodzi sprawdzian, mam dużo błędów - mówi.

Ania jest w trzeciej klasie gimnazjum. Nie jest zwykłą uczennicą. Do szkoły chodzi tylko na rozpoczęcie i zakończenie roku. Nauczyciele przychodzą do niej do domu od końca szóstej klasy szkoły podstawowej.

U Ani w siódmym roku życia zdiagnozowano zespół Gardnera - chorobę jelita grubego. - To schorzenie jest nieuleczalne - mówi tata Maciek. - Rokowania u Ani są trudne. Bo problem jest na tyle rzadki, że lekarze nieraz bywają bezradni. Zdarzało się, że nie potrafili doradzić, jak dziewczynka ma się odżywiać.

Ania codziennie łyka 15 leków. Niektóre po cztery razy. - Gdy w szóstej klasie przeszła operację jelita, jej stan się pogorszył - opowiada mama Małgorzata. - Była w kiepskim stanie psychicznym. Poradziłam jej pisanie pamiętnika, by rozładować emocje. Pamiętnik nie wyszedł, ale Ania zaczęła tworzyć opowiadania.

Ukazywały się w kwartalniku Gajusza, a jedno wysłała do "Victora Gimnazjalisty". - Napisałam, dałam do sprawdzenia polonistce, spodobało się - wspomina Ania. - A mnie się spodobało, że mogę wcielać się w różne postacie.


Okazało się, że teksty Ani podobają się nie tylko najbliższym. Redakcja dwutygodnika dla młodzieży przyznała jej nagrodę.

W szpitalu przy ul. Spornej Ania zetknęła się z psychologiem Fundacji Gajusz, która pomaga dzieciom z chorobami onkologicznymi i ich rodzinom. Jeden z programów fundacji nazywa się "Wszystko jest możliwe". Polega na spełnianiu niezwykłych życzeń małych pacjentów. Gdy Dominik chciał przelecieć się helikopterem - udało się. Gdy Paulina chciała odwiedzić plan serialu "Rodzinka.pl" - udało się. Wszystko po to, by przekonać dzieci, że skoro ich marzenia mogą się spełnić, to wygrana z chorobą też jest możliwa.

Ania w liście do św. Mikołaja napisała, że jej marzeniem jest wydać drukiem opowiadania.

- Najpierw miałam wątpliwości, czy powinniśmy się spieszyć z wydaniem, żeby woda sodowa nie uderzyła do głowy tak młodej osobie - mówi Joanna Bednarska-Kociołek z Gajusza. - Ale gdy poznałam Anię, pozbyłam się tych wątpliwości. To mądra dziewczyna.

Fundacja zaczęła szukać wydawcy. Najlepszą ofertę przedstawiła Zielona Sowa - duża oficyna z Krakowa publikująca dla dzieci i młodzieży. - Sprawa poszła błyskawicznie - opowiada Monika Koch z Zielonej Sowy, która została redaktorką prowadzącą książkę Ani. - W grudniu dowiedzieliśmy się, że fundacja ma listę życzeń dzieci do spełnienia - wśród nich jest wydanie książki, i czy my byśmy się tym nie zajęli. Po godzinie dostałam zielone światło od dyrekcji. Otrzymaliśmy opowiadania i stwierdziliśmy, że są interesujące i mocne, zwłaszcza gdy wiadomo, że napisała je tak młoda autorka. Spotkałam się z Anią w styczniu. Zdecydowaliśmy się na wydanie najszybciej jak się da.

Ania została potraktowana jak prawdziwa pisarka - dostanie honorarium od sprzedanych egzemplarzy.

Od kilku dni książkę Ani "Moje Anioły" z ilustracjami autorki można znaleźć w księgarniach. Są w niej opowiadania, napisane bezpretensjonalnym stylem, o sensie życia i umierania. Choć dużo w nich fantastyki i zmyślonych wydarzeń, dla wielu inspiracją były przeżycia autorki.

Książka jest dedykowana wszystkim, "którzy mnie wspierają i pomagają normalnie żyć". - To rodzina, ale też zespół taneczny - wyjaśnia Ania.

Dziewczynka mimo choroby stara się żyć na maksimum możliwości. Nie tylko pisze, rysuje, wykonuje biżuterię, uczy się tak intensywnie, że mama aż boi się, że jest zbyt ambitna, ale też tańczy. Ćwiczy codziennie po trzy, cztery godziny. Jest perfekcjonistką - wszystko nagrywa, a później koryguje najmniejszy błąd.

- Zawsze tańczyłam - uśmiecha się Ania. - Najbardziej lubię taniec współczesny. Sama tworzę układy choreograficzne. Gdy idę na tańce, zupełnie się zmieniam. Po operacji leżałam prawie całymi dniami i źle się czułam. A gdy szłam na zajęcia, to trzy godziny tańczyłam i pewnie niektóre osoby nawet nie domyśliły się, że jestem chora.

W listopadzie Ania tańczyła solo na otwarciu hospicjum Gajusza. Taniec pomaga jej nie tylko pokonać zły nastrój, ale także nieśmiałość. Gdy instruktorka obejrzała jej układ, poprosiła, by nauczyła go pozostałe dziewczęta w zespole. Ania chce być choreografką, więc chętnie na to przystała.

- Ania oddaje energię, którą otrzymała podczas trudnych chwil choroby - podsumowuje Bednarska-Kociołek.

Ozdoby - rękodzieło Ani