25.10.2009r. "Finał Nie siedź w domu'09"
autor: Jerzy Michał Bożyk
opublikowano: 18.11.2009 r.
25 października miało miejsce zakończenie akcji "Nie siedź w domu - idź na wycieczkę". Punktem docelowym była tutaj Korzkiew - leżąca na Szlaku Okrężnym wieś założona przez XIV wiekiem. Do celu wiodły dwie trasy: jedna dłuższa, wiodła od Białego Kościoła, druga - coś pomiędzy 4 a 5 km - prowadziła z Trojanowic przez Białą Górę (319 m n.p.m.) i Przybysławice. Ponieważ z racji pewnych trudności ruchowych (amputacja dwóch nóg) piesze wycieczki mogę prowadzić jedynie kierując trójkołowym rowerem, wybrałem trasę z Trojanowic. Pojazd mój to trójkołowy bydgoski "Markos" wyposażony w terenowe opony (nie na wiele mi się zdały, o czym za chwilę) oraz pedały z noskami, aby mi protezy nie uciekały.
Wysiadłszy z autobusu, do którego bez problemu wchodzi ww. wehikuł rozpoczęliśmy marszrutę od tzw. Rynku, gdzie znajduje się pętla autobusowa. Przed I Wojną Światową znajdował się tam urząd celny, ponieważ paręset metrów wyżej przebiegała granica pomiędzy Galicją i Królestwem. Za chwilę znaleźliśmy się na wiodącej stromo pod górę drodze asfaltowej, prowadzącej na północ od Rynku. Pierwszy odcinek pokonałem pedałując obydwoma nogami (wycieczka szła za mną), następnie musiałem skorzystać z wolno-biegu, poruszając pedałami jedynie "góra-dół", wreszcie niestety musiałem zastosować metodę "Piechota, ta szara piechota", wstając z roweru i pchając go trzymając się manetek i niezbędnych w tym momencie hamulców. Liczni wycieczkowicze pragnęli mi pomóc pchając rower, ale ja od razu kategorycznie zaznaczyłem, iż nikt nie ma prawa dotknąć sić mojego pojazdu, ponieważ sprzeczne to byłoby z zasadą "fair-play". Poprosiłem tylko uczestników wycieczki, aby przede mną przeszli na szczyt Białej Góry, gdzie zrobimy krótki postój, informując ich, że gdy się skończy asfalt, należy iść w prawo pod górę, polną drogą na końcu, której znajduje się najwyższy punkt wzniesienia. O dziwo ową polną drogę pokonałem na piechotę o wiele łatwiej niż ostatnie metry asfaltu.
U góry czekała na mnie prawie cała grupa (48 uczestników) bez kilku turystów znających trasę i deklarujących się, że pójdą wcześniej indywidualnie. Tu powiedziałem wycieczce kilka słów na temat miejsca, w którym się znajdujemy.
Otóż w czasie rozbiorów tutaj właśnie przebiegała granica pomiędzy zaborem austriackim i rosyjskim. Zacytowałem w związku z tym anegdotę, którą opowiedział mi mieszkaniec Trojanowic podczas mojego uprzedniego "badania terenu". W okresie, o którym jest mowa istniał w owym miejscu tzw. "ruch przygraniczny" (podobnie jak do niedawna między Polską a Słowacją) - można było przechodzić na przepustkę, tym bardziej, iż wielu rolników posiadało swe grunta "za kordonem". Było w tym czasie w tych okolicach wielu analfabetów. Pewna pani sprzedała krowę "już w innym państwie" i wracała do domu. Przepustka graniczna gdzieś się jej zawieruszyła, wreszcie szukając dokumentów wydobyła owa pani akt sprzedaży, okazując go wartownikowi. A że podobnych jak ona była spora kolejka, żołnierz służby granicznej wyczytywał kolejnych przechodzących. I tu padło zdanie: "Obywatelka czarna w białe łaty o wadze takiej a takiej proszona na dyżurkę!".
Po postoju znaleźliśmy się na polnej drodze, prowadzącej mniej więcej na równej wysokości. I tu zaczęła się prawie, że gehenna. Ponieważ wycieczkowicze pragnęli zdążyć na Mszę Świętą, którą mylnie wziąłem za polową (tymczasem była ona w Korzkiewskim kościele), zacząłem starać się nadgonić czas, co spowodowało u mnie - muszę się przyznać - stres, a zarazem przypływ adrenaliny. I tu ogromne podziękowanie Prezesowi Koła Grodzkiego kol. Stanisławowi Welcowi, który, domyślając się, co się będzie święcić pilotował całą grupę przede mną. Miał rację: koleiny błotne były po prostu wykańczające. Pewien sympatyczny turysta, pełniący rolę ariergardy (nie znam nazwiska, ale niemniej serdecznie Mu dziękuję) pomagał mi słownie w pokonaniu terenu, oczywiście ani razu nie dotykając roweru. Koleiny, dziury, garby, kałuże wypełnione błotem - wszystko to oparło się niestety skutecznie moim terenowym oponom i aż do momentu, kiedy znaleźliśmy się na drodze szutrowej (już w granicach Przybysławic) zajęło to niespodziewanie o wiele więcej czasu, niż gdy w czasie "badania terenu" droga była sucha. Dokładnie z przyczyny "buksowania".
Od szutru zaczął się asfalt - adrenalina zadziałała. Błyskawicznie pokonałem Przybysławice, odcinek szosy nr 794 i zjazd na Korzkiew, meldując się w Ośrodku ZHP ok. 5 minut za poprowadzoną przez Kol. Staszka grupą. Chciałem jeszcze "doszlusować" do uczestników Mszy Św. w barokowym, zbudowanym w r. 1623 i odbudowanym po pożarze w r. 1858 kościele. Niestety, tutaj kondycja - do czego się przyznaje - zawiodła mnie i prawie przed końcem drogi były księgowy Koła Grodzkiego Kol. Andrzej Tumidajski wraz z paroma turystami pomogli mi obrócić pojazd o 180 stopni i tak wróciłem na ognisko.
Ośrodek ZHP, prowadzony przez harcmistrza Romana Barana znajduje się u stóp wzniesionego w XIV wieku zamku, będącego świadkiem bitwy hetmana Jana Zamoyskiego ze zwolennikami austriackiego arcyksięcia Maksymiliana. Po II Wojnie Światowej obiekt przejęło państwo, a w 1997 roku odkupił go wraz z Parkiem potomek ostatnich właścicieli Wodzickich - Jerzy Donimirski. Obecnie znajduje się tam ekskluzywny hotel, sale konferencyjne etc. (miałem tam kiedyś recital), a całość podlega dalszej rozbudowie.
Przy ognisku rozpoczęło się "Jam-session". Na organach grał i śpiewał znany artysta-muzyk Zdzisław Pięta, dowiózł też sprzęt nagłaśniający, z którego obydwaj korzystaliśmy. Ja śpiewałem, akompaniując sobie na akordeonie, który wcześniej przywiózł mój brat Piotr. Zaczęliśmy od mojej kompozycji "Blues Alkoholowy" napisanej w roku 1966 do tekstu Antoniego Czekalskiego. A później już leciał jazz, przeboje i wspólnie przez całe gremium śpiewane piosenki biesiadne. Częstowano nas nie tylko kiełbaskami, ale i winami domowego wyrobu, a wieloletni wycieczkowicz, utalentowany artysta-amator (rzeźba i poezja) Andrzej Szewczyk raczył nas swym legendarnym "ajerkoniakiem", którego receptura pozostaje tajemnicą.
Do zobaczenia w przyszłym roku na szlakach, a teraz w grodzie Kraka, na akcji "Zdobywamy Odznakę Przyjaciela Krakowa"!