Jan Kochanowski ośmiozgłoskowcem napisał Pieśń świętojańską o Sobótce.
Gdy słońce Raka zagrzewa,
A słowik więcej nie śpiewa,
Sobótkę, jako czas niesie,
Zapalono w Czarnym Lesie.
Tam goście, tam i domowi
Sypali się ku ogniowi;
Bąki zaraz troje grały,
A sady się sprzeciwiały.
Siedli wszyscy na murawie,
Potym wstało sześć par prawie
Dziewek jednako ubranych
I belicą przepasanych.
Wszytki śpiewać nauczone,
W tańcu także niezganione;
Więc koleją zaczynały,
A pierwszej tak począć dały.
A oto inna z pieśni Kochanowskiego.
Nie dbam, aby zimne skały
Po mym graniu tańcowały;
Niech mię wilcy nie słuchają,
Lasy za mną nie biegają.
Hanno, tobie k woli śpiewam,
Skąd jesli twą łaskę miewam,
Przeszedłem już Amfijona
I lutnistę Aryjona.
Mnie sama twarz nie uwiedzie;
I choć druga na plac jedzie
Z herby domów starożytnych,
Zacne plemię dziadów bitnych.
Ja chcę podobać się w mowie
Nauczonej białejgłowie;
Ty mię pochwal, moja pani,
Nie dbam, choć kto inszy gani.
Cnocie zajźrzą jako żywo,
Bujne drzewo wiatrom krzywo;
Ale ty chciej pomoc sama,
Nie ugrozi zazdrość nama.
A jesli me niskie progi
Będą godne twojej nogi,
Nogi pięknej - nie potrzeba,
Dosięgę już głową nieba.
Samy cię ściany wołają
I z dobrą myślą czekają;
Lipa, stojąc wpośrzód dworu
Wygląda cię co raz z boru.
Każ bystre konie zakładać,
A sama się gotuj wsiadać.
Teraz naweselsze czasy,
Zielenią się pięknie lasy.
Łąki kwitną rozmaicie,
Zająca już nie znać w życie;
Przy nadziei oracz ścisły,
Że będzie miał z czym do Wisły.
Stada igrają przy wodzie,
A sam pasterz, siedząc w chłodzie,
Gra w piszczałkę proste pieśni,
A faunowie skaczą leśni.
Kwap się, póki jasne zorze
Nie zapadną w bystre morze;
Po chwili ćmy czarne wstaną,
Co noc noszą nienaspaną.