Czasami budzę się i zastanawiam: kim jestem. Ciągle gryzie mnie dziwne poczucie braku uczestnictwa. Jestem pisarzem. Publikuję. Dostaję za to pieniądze. Zajmuję się czymś czym wielu ludzi chciałoby się zająć. A jednak widząc w księgarni kolejny tom nowych przygód Pana Samochodzika który wyszedł spod mojej ręki, albo w kiosku Feniksa z moim nazwiskiem na okładce nie czuję nic. Żadnego szybszego bicia serca, żadnej euforii. Sukcesy przyszły za późno?
Urodziłem się w poprzedniej epoce, w czasach zwanych komunizmem. (błędne określenie, komunizm jako taki nigdy nie istniał). Inni określają te czasy mianem socjalizmu. Też błędnie, bowiem socjalizm wcale się nie skończył. Gdy przyszła na mnie pora musiałem pójść do szkoły... Jestem świadomy jak bardzo ta instytucja naruszyła moją psychikę i jak zniszczyła mi życie. W ciągu ośmiu lat nauki w szkole podstawowej (w dwu różnych szkołach jeśli mamy ściśle trzymać się faktów), spotkałem tylko dwie nauczycielki które były normalne. Nie wiem czy miałem pecha, ale ciągle na drodze życia spotykałem bandę nauczycieli - sadystów. Tak jest zresztą do tej pory...
W połowie piątej klasy zmieniłem szkołę. Zaobserwowałem wówczas zaskakujące zjawisko. Zmieniły się moje oceny. Z pewnych przedmiotów byłem teraz gorszy, z innych lepszy. Zrozumiałem wówczas, że stopnie w szkole nie wynikają z faktycznej wiedzy, możliwej do zweryfikowania, tylko zależą od humoru nauczyciela i jego nastawienia do ucznia. Postanowiłem więc dbać od tej pory nie o średnią ocen ale o wszechstronność rozwoju intelektualnego. Czytałem wszystko co mi wpadło w ręce. Gromadziłem wiedzę nie skażoną poprzez umieszczenie jej w podręcznikach. W tym też okresie zabrałem się za pisanie. Pierwsze próby wyszły fatalnie... Nim opuściłem mury podstawówki nasłuchałem się wielokrotnie że jestem kompletnym bałwanem. Testy na inteligencję tego nie potwierdziły. W wieku lat 14 miałem 160 IQ. I cierpiałem na dysgrafię. Prześladuje mnie ona zresztą po dziś dzień. Nawet teraz gdy piszę te słowa komputer podkreśla mi na czerwono dziesiątki wyrazów które będę musiał skorygować. Swojego czasu redaktor Parowski powiedział mi że jeśli ma się dysgrafię to nie należy brać się za pisanie. Powinienem go za to wciągnąć na listę nauczycieli sadystów...
Sądziłem naiwnie, że w liceum będzie inaczej. Miałem nadzieję że trafię wreszcie na prawdziwych pedagogów. Kolejna tragiczna pomyłka. Może gdybym poszedł do liceum prywatnego lub społecznego miałbym jakieś szanse... Z licznych doświadczeń wyszedłem całkowicie rozbity psychicznie. Zabito we mnie skutecznie miłość do nauki, zainteresowania historyczne, czytałem bardzo mało... Sądziłem że na studiach będzie inaczej. I znowu się rozczarowałem. Było nieznacznie lepiej ale ciągle wokół siebie czułem mur wzniesiony tym razem przez wykładowców którzy nigdy nie powinni uzyskać tytułów naukowych. Ciągle o ocenach decydował ślepy traf, przypadek, tylko że ja nigdy nie miałem szczęścia w losowaniach.
Mój przyjaciel podsumował to kiedyś. "Nasi przodkowie popełnili tragiczny błąd ucząc swoich chłopów czytać i pisać". Jako pięćdziesięcioprocentowy szlachcic patrząc na otaczających mnie ludzi skłonny jestem przyznać mu rację. Przestrzeń życiową ograniczają mi ludzie którzy być może kiedyś zostali ucywilizowani, ale dziś zupełnie tego po nich nie widać. A może przodkowie za mało ich nauczyli? Jako pięćdziesięcioprocentowy chłop (z kozaków), dostrzegam głębsze warstwy tego problemu. Nasz naród nie posiada elit. Wybito je podczas wojen i powstań. Pozostało przypadkowe społeczeństwo skonstruowane z ludzi genetycznie predysponowanych do słuchania rozkazów, którzy pozostawieni samopas bez nadzoru dostają małpiego rozumu. Jestem gotów wypełniać czyjeś polecenia podobnie jak jestem gotów je wydawać. Tylko że nikomu nie jestem potrzebny, ani jako nadzorca ani jako sługa. Wraz z elitami zaniknęła też cała zdrowa sieć zależności feudalnych.
Na drugim, lub trzecim roku studiów poddałem się ponownie testom. Tym razem uzyskałem już tylko 110 IQ. Gdzieś w liceum pozostawiłem jedną trzecią inteligencji... Gdybyśmy byli w Ameryce podałbym ich po prostu do sądu. Niewykluczone że udałoby mi się wygrać. Mogę tylko zapłakać nad stratą. Doświadczenia z liceum utwierdziły mnie w przekonaniu, że szkoła publiczna jest złem samym w sobie. Być może będę musiał jeść trawę, ale moje dzieci uczyć się będą w prywatnej. Szkoła nie dała mi nic. Zabrała dzieciństwo, zatruła sporą część przyszłego życia. Zszargała nerwy i podeptała moją godność... Jedyny pożytek ze mogę teraz opisać co bardziej obrzydliwe postępki nauczycieli znane mi z autopsji. Choć wolałbym je wymyślać od podstaw. Nadal czuję tremę gdy mam wystąpić publicznie. Gdy się zdenerwuję zaczynam się trząść a w żołądku czuję zimno jakbym połknął kulkę lodu. Łatwo się peszę i łatwo mnie zniechęcić. Szkolny terror wycisnął niezatarte piętno. Czasem w nocy śni mi się że jestem w szkole...
Debiutowałem późno i przez przypadek. Pisałem cały czas, raz więcej, raz mniej. Miałem okresy przerwy gdy rzucałem to wszystko ale zawsze ponownie podnosiłem długopis. Mam tych notatek kilkadziesiąt zeszytów zapisanych maczkiem. Wewnątrz są straszliwe trociny. Teraz czytając o ruchu fandomowym dowiaduję się że w czasie gdy ja szarpałem się ze swoimi tekstami, nie mogąc się domyślić co jest w nich źle, działały warsztatu warszawskiego Klubu Twórców. Pewnie gdybym znalazł do nich jakoś drogę pomogliby mi... Super Ekspres ogłosił przed paru laty konkurs na powieść detektywistyczną. Nagroda niebagatelna, dziesięć tysięcy złotych zachęciła mnie. Do wysiłku. Napisałem w miesiąc bardzo dobrą powieść. (tak przynajmniej sądziłem). Czekałem blisko rok na wyniki konkursu. Nie udało się. Mając maszynopis chodziłem z nim po wydawcach. Odwiedziłem pięciu. Jeden przeczytał ale stwierdził że niekomercyjne. Czytałem niedawno to dzieło. Faktycznie niekomercyjne a przy tym rojące się od błędów językowych...
Miałem dwadzieścia jeden lat gdy spotkałem pierwszego Pisarza na swojej drodze. Paweł Siedlar przypadkiem wypoczywający w tej samej miejscowości zainteresował się co też skrobię całymi dniami na plaży w grubym kajecie. Dowiedziawszy się że to jedenasty zeszyt z powieścią w sześciu tomach wyraził głębokie zdziwienie. Przeczytał kawałek i poprosił żebym napisał coś krótszego. Uświadomił mi że powieścią w sześciu tomach w naszych warunkach nie da się debiutować. Byłem na wykopaliskach w Płocku. Zabrałem ze sobą czysty zeszyt na notatki. Siadłem któregoś popołudnia zmęczony po całodziennej pracy w wykopie i zacząłem pisać. Dwa nieudane opowiadania, "Hiena" i jeszcze jedno też nieudane. Miałem w domu komputer. Po powrocie przepisałem. Dużo czasu zajęło mi wydrukowanie. Wreszcie posłałem mu...
Zadzwonił w końcu grudnia, żebym skontaktował się z Feniksem. Historia literatury doceni kiedyś rolę tego skromnego człowieka i jego pytanie zadane na widk mojego zeszytu "a cóż to takiego będzie?" cywilizacja wykuje w granicie. Za pierwszym razem w Feniksie mimo ze byłem umówiony nie zastałem naczelnego... (zastać go nadal trudno, zwłaszcza jak zapowiem moje przybycie). I jakoś tak zostałem pisarzem. A może sprawnym warsztatowo grafomanem?
Przełamałem się. Odzyskałem stopniowo zabite przez nauczycieli poczucie własnej wartości. Po opublikowaniu Hieny przyszedł do redakcji dość entuzjastyczny list, od któregoś z czytelników. Poszedłem do Biblioteki Narodowej. Zamówiłem sobie książkę i czekając na jej dostarczenie z magazynu na strzępku kartki zacząłem notować pomysły na nowe opowiadania. Zanim dostałem książkę było ich ponad dwadzieścia. Zrealizowałem z tego ponad połowę. Ciągle jeszcze mam w swoich szpargałach ten papierek i czasem do niego zaglądam. Po pół roku w Feniksie postanowiłem iść do Fantastyki z opowiadaniem. Nie wiem dlaczego bałem się ich. Wcześniej dochodziły mnie słuchy o wojnie toczonej przez redakcje, ale przecież nie obawiałem się spuszczenia po schodach. Odkładałem to jednak. Wybrałem się dopiero po napisaniu "Szamba". Przyjęli po naniesieniu poprawek. Oddźwięk był umiarkowany. Rok później opublikowałem "Scriptoris". Tym razem listów przyszło więcej. Zostałem odsądzony od czci i wiary jako wróg Kościoła katolickiego. Taka interpretacja mojego dzieła zdumiała mnie. Potem opublikowałem "Szansę". Tym razem nie było odzewu. Widocznie nie podobała się.
Jestem grafomanem doskonałym. Piszę. Żyję z pisania. Wydawcy mnie lekceważą. Ciągle czuję wokół siebie mur złożony z tych których przodków kiedyś nauczono czytać. I boję się. Cały czas boję się że wyczerpie mi się wyobraźnia. Że zapomnę jak składać z wyrazów trzymające się kupy historie. Moja sześciotomowa powieść ciągle jest odrzucana przez wydawców. Przegrywam w wyścigu... Popełniłem wiele błędów. Dziesięć lat zmarnowałem na poznawanie od podszewki reguł rządzących prozą, reguł których mając odpowiedniego fachowca pod ręką nauczyłbym się w miesiąc. Ciągle odkrywam nowe genialne utwory literackie. Jak wpłynęły by na mnie gdyby przeczytał je dziesięć - piętnaście lat temu? I znowu budzę się i nie wiem kim jestem. Czy nadal pozostałem chłopcem który kiedyś czytał powieści o losach Pana Samochodzika, czy też może już kimś innym...
Protezy osobowości wrastają głęboko.
Andrzej Pilipiuk