Kroniki Jakuba Wędrowycza, tom 6 - Homo bimbrownikus

Homo bimbrownikus

Jakub Wędrowycz polską odpowiedzią na Conana Barbarzyńcę. (Andriej Bielanin) Że bimbrownik, degenerat i społeczny pasożyt? A kto ochronił ludzkość przed Golemem i skrzyżowaniem wąglika z chorobą wściekłych krów? Dzięki komu doszło do obrad Okrągłego Stołu? Kto niby w 1948 uratował Świętego Mikołaja przed komunistami? Wędrowycz żywi, poi, ubiera, Wędrowycz nigdy nie umiera. Właśnie rusza na podbój stolicy. OGŁOSZENIA DROBNE (których tak nie lubicie): * Zakopiemy wasze problemy hurtowo. * Masz pieniądze, ale brak ci doświadczenia? Zamieńmy się. * Kursy buractwa i warcholstwa. Posłowie zniżka 25%. * Haftowanie wycieraczek. Tanio, solidnie

Autor: Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Homo bimbrownikus

Liczba stron: 360

Data wydania: sierpień 2009

Cena: 32,90 zł

Oprawa: miękka

Miejsce wydania: Lublin

Wymiary: 125 x 195 mm

Wydawca: Fabryka Słów, Wydawnictwo Sp. z o.o.

Seria: Bestsellery polskiej fantastyki

ISBN-13: 978-83-7574-188-9

O knize (polsky)

Homo bimbrownikus (ukázka, polsky)

Ostatnia misja Jakuba (ukázka, polsky)

Homo bimbrownikus

Wędrowycz i Semen leźli po nowym, nierównym chodniku. Jakub patrzył wokoło i co chwila spluwał. Z dawnego siermiężnego uroku osady nie pozostało zgoła nic. Teraz w miejscu chałup stały murowane klocki, z okien wyrastały anteny satelitarne, a po obejściach ganiała smarkateria w dresikach. Kościół parafialny odnowiono. Tam, gdzie kiedyś próbował osiedlić się dziedzic, stał sklep monopolowy ozdobiony reklamą piwa.

– Kuźwa – zaklął. – Była wiocha ludożerców, atrakcja turystyczna pierwsza klasa, a teraz zrobili z tego zwykłą prowincjonalną dziurę...

– A czego ci tu brak? – zapytał Semen.

– Tego, no, jak to nazywają, kolorytu lokalnego i tkanki zabytkowej w zabudowie – wyjaśnił Jakub.

– Nie mamy prawa narzekać, w końcu to po części nasza zasługa – westchnął kozak.

Pierwotniaki zrywały jabłka, sprzątały przed zimą,niektórzy, korzystając z jesiennego słoneczka, wylegli do ogródków. Wyglądali jak ludzie. No, prawie. Operacje plastyczne też nie zawsze się udają.

– Mogliby chociaż kamieniem albo zdechłym kotem rzucić jak za dawnych czasów – chlipnął Wędrowycz. – Co za upadek starych, dobrych, morderczych obyczajów!

Mijający go tubylec uprzejmie uchylił maciejówki.

– Przestałeś do nich strzelać, to i przyjacielsko się zachowują – wyjaśnił Semen.

– Mam w dupie ich przyjaźń. Ja jestem Wędrowycz.Ten straszliwy, krwiożerczy Wędrowycz, którym ich matki w kołyskach straszyły! – wybuchnął egzorcysta. – Ich odwieczny kat, prześladowca i ten, no, inseminator.

– Raczej eksterminator – skorygował kozak, uśmiechając się pod wąsem.

– Nieważne. Zwał, jak zwał. Ja ich...

– Było, minęło – uciął Semen. – Nie powiem, że teraz jest lepiej, ładniej czy choćby ciekawiej. Ale nie zawrócisz rzeki batem. Widać chcieli się ucywilizować i skorzystali z okazji. Jak człowiek chce się zmienić na lepsze, to nie wybijesz mu tego z głowy, choćbyś na uszach stanął.

– Ech...

– To chyba tutaj. – Semen spojrzał na wyciągnięty z kieszeni list.

Stali przed ładnym i estetycznym budyneczkiem, wzniesionym z jasnych, równiutkich bloczków Ytong.

– Kurde, cywilizacja! – Kozak z szacunkiem pogładził ścianę.

Wędrowycz w odpowiedzi skrzywił się z niesmakiem,wspominając niegdysiejsze ekologiczne domy z dwusetletnich i czterechsetletnich bali. Niby korniki były... I co z tego? Kornik też żyć chce!

Skrzypnęły drzwi prowadzące na ganek. Sołtys wyszedł im na spotkanie. Wędrowycz dobrze znał tego pokurcza. Poznał od razu, nawet garnitur niewiele małpoludowi pomógł.

– Tomasz Orangutan – zidentyfikował dawnego wroga i splunął.

Jego ręka odruchowo sięgnęła w stronę kieszeni, w której przyjemnie ciążył granat.

– Po nawróceniu zmieniliśmy sobie nazwisko na Orangut – wyjaśnił sołtys z godnością. – Pozwoliłem sobie niepokoić panów...

– Ja tam wcale nie czuję się zaniepokojony. – Jakub wyjął „cytrynkę” i podsunął mu pod nos. – Bo co do was...

– ...ale może wejdźmy do środka.

Po chwili zasiedli w przytulnym gabinecie.

– Ale się odchamili. – Kozak z podziwem oglądał boazerię i panele na podłodze.

– Mamy problem – powiedział sołtys.

– Macie problem, ile razy spojrzycie do lustra – zarechotał wesoło Jakub.

Administrator wsi musiał mieć naprawdę ważny interes, bo taktownie przemilczał jego grubiaństwo.

– Chodzi mianowicie o mojego syna. Zapewne nie wie pan, że chłopak ukończył z wyróżnieniem gimnazjum w Wojsławicach i dostał się do renomowanego liceum w Warszawie.

– Yyy...? – Jakub faktycznie niewąsko się zdziwił. Do tej pory sądził, że cywilizacja musnęła ich tylko po wierzchu. A tu proszę, nie dość, że się wyuczyli czytać i pisać, to jeszcze trochę, a w profesory pójdą!

– W każdym razie pojechał przedwczoraj do stolicy i nie tylko nie dał znaku życia, ale i wsiąkł bez śladu – zakończył sołtys.

– To się zdarza. – Egzorcysta wzruszył ramionami. – Młody, zielono we łbie, pociągnął pewnie za samicą. Znajdzie się.

– Spróbowałem dowiedzieć się czegoś od naszych.

– Od waszych? – podchwycił Semen. – Masz na myśli tych, których nazywaliście kiedyś renegatami, tych, którzy mieli dość zabawy w epokę kamienia łupanego i dawno temu zwiali z Dębinki?

– Tak. Od kiedy i my jesteśmy cywilizowani, nawiązaliśmy kontakty... No, prawie przyjacielskie. Ale co będę gadał – wkurzył się sołtys. – Wszystkich naszych żyjących w Warszawie też wcięło. Telefony milczą.

– To może oznaczać tylko jedno – mruknął Jakub. – Wczoraj z zachodu poczułem fluktuacje mocy...

– Tak. Odradza się dawna potęga. Yodde powrócił. Co gorsza, nie sam. Wedle naszego kalendarza minął okres wilka. Weszliśmy w epokę niedźwiedzia.

– Chcesz powiedzieć, że Wielki Mywu dokonał ponownego wcielenia!? – ryknął egzorcysta.

Aż za dobrze pamiętał, co działo się poprzednim razem.

– To nie wszystko. Mój syn jest po kądzieli wnukiem Yodde. Zdolności dziedziczy się w co drugim pokoleniu, a to oznacza, że jeśli przejdzie inicjację szamańską, uzyska moc.

– No to wpadliśmy jak śliwka w gówno... – powiedział Wędrowycz.

...c.d. w książce

Ostatnia misja Jakuba

Ten dzień był jakiś dziwny.

Jakub obudził się jak zwykle na kacu.

Wstał, a następnie wylazł przed chałupę. Stanął, ziewnął, poskrobał się w głowę. Teraz dopiero przypomniał sobie, że przecież nie otworzył drzwi. Namacał w kieszeni klucz i obejrzał się.

– A, pies z tym tańcował – burknął. – Przecież i tak jestem na zewnątrz.

Wyprowadził z obory konia, wskoczył na siodło i pogalopował do gospody. „Zaparkował” przed wejściem, zeskoczył na ziemię.

Wszedł do knajpy, przyoblekłszy twarz w swój najpiękniejszy uśmiech. Kilku miejscowych na jego widok szybko czmychnęło.

– Hy – burknął pod nosem egzorcysta.

Miło było się dowiedzieć, że budzi taki szacunek. Zaraz jednak się zachmurzył. Czemu uciekli? Czyżby mieli coś na sumieniu?

Zasiadł przy ulubionym stoliku. Kumpli jeszcze nie ma, ale pewnie zaraz się pojawią...

– Barman, dwa duże! – zadysponował.

Odpowiedziała mu głucha cisza. Za kontuarem nie było widać ajenta. Jakub wzruszył ramionami. Widać na zaplecze poszedł...

Po kwadransie rozeźlony egzorcysta wstał od stolika. Podszedł do lady, sięgnął po kufel, obsłużył się sam. Nawet położył należność na spodek. Spojrzał na stosik monet.

– O nie, porządek musi być! – mruknął, odliczając miedziaki, które potrącił sobie jako napiwek. Następnie usiadł na miejsce i pociągnął kilka łyków. Skrzywił się. Piwo było prawie bez smaku.

– Kranówą rozcieńczył, czy co? – burknął.

Wrócił do lady i potrącił sobie jeszcze karę za jakość trunku. W knajpie nadal nikogo nie było. Gdy wysączył już połowę złocistego napoju, spojrzał w okno. Semen Korczaszko i posterunkowy Birski, widząc że na nich patrzy, pospiesznie schowali się za framugą.

– Z kumplem się nie napiją? – rozżalił się Wędrowycz. – Nie, to niemożliwe. A może... No jasne! Pojutrze są jego szóste imieninki w tym roku. Na pewno szykują jakąś niespodziankę! Zaraz wmaszerują do środka całą bandą, z tortem i flaszkami... Ale to „zaraz” jakoś dziwnie nie nadchodziło. Jakub skończył kufel i nalał sobie następny. Tym razem na krechę.

– Konikowi trza by dać... – mruknął pod nosem i zamarł.

– Jak to konikowi? – szepnął. – Przecież moja kobyłka zdechła pół roku temu?

Wyjrzał przez okno. Kilku miejscowych rozbiegło się jakby w popłochu. Przed knajpą nie było oczywiście żadnego zwierzęcia.

– U, niedobrze – zafrasował się Wędrowycz.

Przypomniała mu się rozmowa z lekarzem. Doktor ostrzegał go, że za dużo chla i pod wpływem alkoholu mogą pojawić się urojenia. Wprawdzie Jakub sądził, że po pijaku widzi się myszki, krasnoludki, a co najwyżej białe pieski i ufoludki, ale widać solidna delirka nawet konia może wyczarować.

– Od dziś, nie więcej niż sześć piw dziennie! – obiecał sobie solennie. – Z drugiej strony, żeby nie to delirium, to bym musiał osiem kilometrów na piechotę zasuwać – zadumał się.

Drzwi wejściowe trzasnęły pod czyimś butem.

Jakub rozeźlił się. Kto śmiał wchodzić do jego knajpy z kopa!?

Uniósł głowę i ze zdziwienia aż pociągnął haust piwa.

Do lokalu wkroczył ksiądz proboszcz. Duchowny wystrojony był w najlepsze szaty liturgiczne, w jednej dłoni trzymał kadzielnicę, w drugiej otwarty brewiarz. Kropidło wsunął za wojskowy pas spinający sutannę. Stanął naprzeciw Jakuba i grzmiącym głosem zaczął odczytywać łacińskie formułki egzorcyzmu.

– No i wszystko jasne – uśmiechnął się Jakub. – To tylko durny sen.

– Nie powiedziałbym – rozległo się z boku.

Egzorcysta znał skądś ten głos.

– Tatko!? – Wytrzeszczył oczy. – Skąd żeś się tu wziął? Przecież ty nie żyjesz... No, będzie z osiemdziesiąt lat!

– No i co z tego wynika? – Duch ojca spojrzał surowo i pociągnął piwa z własnego kufla.

– Że tu, w knajpie zacząłeś straszyć i stąd nasz duszpasterz musi cię wyegzorcyzmować? – Jakub poskrobał się po łbie. – No, to chyba słusznie. Z drugiej strony patrząc, syn ojca powinien przed przykrościami obronić... Poza tym, czemu tu? Tę knajpę zbudowali już po tym, jak się przekręciłeś. To chyba niezgodne z przepisami. O ile są jakieś, co to regulują.

– Bałwan – podsumował Pawło, ale bez szczególnej złości.

... c.d. w książ