Zatracone kraje baśni

Zatracone kraje baśni MF nr. 3(6)2005

Jeśli spojrzymy na książki fantasy zalegające w księgarniach, możemy jedynie westchnąć w duchu. Prawie wyłącznie pogrobowcy i epigoni Tolkiena. Podgrzewanie starych pomysłów, sprowadzających się w gruncie rzeczy do jednego schematu fabularnego. Drużyna ma wykonać "quest", iść na koniec świata, odzyskać magiczny artefakt, pozabijać wrogów - i przeżyć. Po drodze spotka elfy, ogry, krasnoludy i resztę tej menażerii Profesje bohaterów zostały ustalone niemal raz na zawsze. Piękne wojowniczki, magowie, złodzieje

Rodzime fantasy nosi ciężkie piętno anglosaskiej matki. Nasi bohaterowie mogliby równie dobrze narodzić się tam Wiedźmin (kto dziś się jeszcze odważy powiedzieć głośno, że pierwotny pomysł postaci to zwykły plagiat?), mag Arrivald z wybrzeża, piękna wojowniczka Achaja, wszyscy sztampowi do bólu. Osadzeni w światach, które etnicznie i kulturowo są nam obce, a jednocześnie, skutkiem długoletniego oddziaływania podkultury - znane.

Postulaty stworzenia rodzimej mutacji gatunku pojawiły się na początku lat 90. Coś tam próbowano zrobić. Artur Szrejter machnął wcale zgrabne opowiadanko o czasach tuż przed Mieszkiem. Przeszło, niestety, bez echa. Dlaczego? Autor - archeolog i znawca tej epoki - naprawdę błysnął wiedzą. Niestety, wiedzy tej zabrakło czytelnikom. Podobnie było w przypadku "Herbaty z kwiatem paproci" - powieści Michała Studniarka. Demonologia ludowa skrzyżowana brawurowo ze współczesnością także spotkała się z chłodnym przyjęciem odbiorcy.

Czy postulaty pisania słowiańskiego (w domyśle prasłowiańskiego i pogańskiego) fantasy mają sens? Po tysiącu lat od oficjalnej daty wprowadzenia chrześcijaństwa* odeszliśmy już chyba zbyt daleko. Więc może nie kopać aż tak głęboko? Może należy raczej iść tropem wskazanym przez Studniarka i sięgnąć do dnia wczorajszego? Obawiam się, że i ten trop wiedzie na manowce. W XIX wieku i I poł. XX na wsi żywy był obyczaj wspólnych wieczorów. Świece były drogie, oliwa do lamp jeszcze droższa, nafta to dość świeży wynalazek. Kobiety zbierały się więc po kilkanaście, by przy wspólnej świeczce drzeć pierze, lepić pierogi, prząść, tkać i haftować. Długie godziny żmudnej roboty uprzyjemniały sobie, snując rozmaite opowieści. Ukraińcy mieli szczęście - wśród dzieciaków słuchających tych opowieści znaleźli się dwaj wybitni pisarze: Taras Szewczenko i Nikołaj Gogol. Dzięki nim wiele z tych historii nie tylko przetrwało do naszych czasów, ale i trwale zagościło w świadomości wschodnich sąsiadów. Zachowana została ciągłość tradycji.

A my mieliśmy pecha. Adam Mickiewicz opisał wprawdzie zwyczaj odprawiania "dziadów" (przedstawił to tak, że się na ziewanie zbiera przy czytaniu), ale jego następcy, zamiast czerpać natchnienie z folkloru, woleli zajmować się powieściami pseudohistorycznymi oraz socjalizmem - opisywali wspaniałą przeszłość narodu oraz marną teraźniejszość - czyli ciężką dolę chłopa i robotnika. Chłopomania końca XIX wieku nie spowodowała większego zainteresowania wierzeniami i zabobonami ludu. Nasze "elity" przyswoiły sobie kulturę wsi bardzo powierzchownie. Nawet Maria Konopnicka razi niekonsekwencjami w "Sierotce Marysi". Obiło się jej o uszy, że krasnoludki wykradają dzieci i podkładają na ich miejsce odmieńce. Nawet wspomniała o tym w swojej książce - ale jednocześnie uczyniła krasnoludki pozytywnymi bohaterami. Niekonsekwencja? Raczej głupota i brak przemyślenia tematu.

Przeciętnemu czytelnikowi bliższe są więc wymysły Tolkiena, czy choćby "Kroniki Narni", odwołujące się do folkloru anglosaskiego. I Szrejter i Studniarek napisali niejako w próżnię. Dobre i starannie dopracowane utwory nie znalazły odbiorcy, bo tego odbiorcy po prostu nie ma. Teraz pytanie, co z tym fantem zrobić.

Ludzie, przenosząc się ze wsi do miast, doznawali awansu cywilizacyjnego. Szybko wyzbywali się więc dawnych zwyczajów, przejmowali to, co uważali za kulturę miasta - a co przeważnie było po prostu brakiem jakiejkolwiek kultury. Odcinali się od swoich korzeni, zapominali, skąd pochodzą. Jeszcze zanim pojawiła się telewizja, zanikł zwyczaj wieczornego opowiadania historii. Zresztą co warszawiaków w pierwszym pokoleniu obchodziły np. legendy wsi, z której pochodzili ich dziadkowie? Co mieszkańców Wrocławia obchodziły opowieści o kresowej stanicy, gdzie ich przodkowie przez 300 lat stawiali czoła kolejnym falom tatarskich najazdów, a wolnych chwilach odczyniali uroki i składali ofiary duchom lasów i bagien?

A i sama wieś zmieniała się przez ostatnie pół wieku w oszałamiającym tempie. Pojawiła się elektryczność, to zubożyło wyobraźnię. Zamiast bać się tego, co czai się w ciemności, można było zapalić żarówkę Także tam wszystko stare było odrzucane jako przeżytek. Stroje ludowe trafiały na śmietnik pospołu z dawnymi wierzeniami i opowieściami. A pisarze mieli ważniejsze rzeczy na głowie. Wychowywali człowieka socjalistycznego, potępiali religię i plenili zabobony

Gdy w ramach zainteresowań pozaliterackich zacząłem badać historię i folklor Wojsławic, okazało się, że bardzo niewiele dawnych opowieści przetrwało. O tym, że na łąkach straszy, a duch w cylindrze bije pijaków laską, jeszcze pamiętano (takie rzeczy trzeba pamiętać, żeby po pijanemu nie wpakować się na ducha!). Ale w świadomości zatarło się na przykład pochodzenie nazw. Dlaczego Mamczyna Góra nazywa się Mamczyna? A była o tym jakaś legenda. Jaka? A kto by to pamiętał Dlaczego na krzyżówkach jedna parcela jest niezabudowana? Bo to Kasówka - złe miejsce. Dlaczego złe? Nikt już nie wie, złe i tyle. Podobnie jest ze świadomością zbiorową narodu. Nikt już nic nie pamięta i tyle.

Sprawa wygląda dość beznadziejnie. Należałoby chyba zacząć od tworzenia struktury, nawiązania ciągłości - słowem wypełnienia stuletniej luki. Potrzebowalibyśmy kilku - kilkunastu pisarzy, którzy wzięliby na siebie trud przestudiowania zapisków XIX-wiecznych etnografów i w swoich powieściach oparliby się na nich. Dzieła te powinny stać się bestsellerami, bez tego para pójdzie w gwizdek Najlepsze należałoby sfilmować, przy czym kolejny warunek - filmy musiałyby być dobre i możliwie wysokobudżetowe. Nieźle byłoby też nakręcić sitcom na przykład o tym, jak to rodzinka przygłupów z miasta trafia na wakacje do wsi zabitej dechami, a tam Kilka krwawych horrorów też zrobiłoby dobrą robotę.

Problem jest nierozwiązywalny. Nie mamy tylu dobrych pisarzy. Oczywiście, także instytut sztuki filmowej da pieniądze wyłącznie na kręcenie "filmów naprawdę ważnych", a "poważni reżyserzy" nie wezmą się do fantastyki, bo od czasu ekranizacji "Wiedźmina" wiadomo, że "fantastyki w Polsce kręcić się nie da, a zresztą nie potrzeba".

Elementy folkloru musiałyby trwale zagościć w świadomości przeciętnego czytelnika. Musiałyby stać się czymś swojskim, rozpoznawalnym, elementem kulturowo bliskim. Na takiej bazie złożonej z kilkunastu, może kilkudziesięciu książek i odpowiedniej liczby filmów można budować dalej. Dopiero mając potencjalnego odbiorcę, można bawić się w pisanie słowiańskiego lub choćby ludowego fantasy

* za najstarszy ślad chrześcijaństwa na naszych ziemiach uchodzą tabliczki z Podebłocia (Mazowsze) - trzy płytki z ok. 800 roku zawierające greckie christogramy. Trwają badania kamiennej wieży w Stołpiu (powiat chełmski) mogącej być śladem misji bizantyjskiej z IX wieku.

Andrzej Pilipiuk

Przyjąć: www.magazynfantastyczny.pl/felietony.html