18 września 2011
Zakończyły się ostatnie posiedzenia Sejmu i Senatu. Zadowoleni z siebie „wybrańcy narodu” udali się na zasłużony odpoczynek. Wielu z nich mówi o sobie „polityk” lub nawet „zawodowy polityk”. Zastanawia mnie co ich do tego upoważnia? Jakie mają kompetencje, aby tak o sobie mówić? W Wikipedii można znaleźć definicje pojęć: polityk i kompetencja. Polityk – osoba działająca w sferze polityki, którą w klasycznym rozumieniu pojmujemy jako sztukę zdobywania władzy i rządzenia państwem, przy czym celem jest tu dobro wspólne. Kompetencja to wiedza teoretyczna i umiejętność praktyczna, wyróżniająca daną osobę łatwością sprawnej, skutecznej, odpowiadającej oczekiwaniom jakościowym, realizacji danych zadań. Zwróćcie uwagę, że w działaniu polityka chodzi o dobro wspólne. Czy zatem chore ambicje jakiegoś lidera partyjnego, jego skrzywione widzenie rzeczywistości są jednoznaczne z dobrem wspólnym? Czy prawnik, lekarz, etnograf, historyk, nauczycielka, itd., po czteroletniej kadencji w Sejmie, mają kompetencje do bycia politykiem? Jaką wiedzę teoretyczną, jakie studia podyplomowe w tym czasie skończyli? Francja ma École Nationale d'Administration, aby mieć dostęp do wysokich stanowisk państwowych trzeba ją ukończyć.
Ostatnimi laty mogliśmy obserwować jaką sztuką rządzenia państwem dysponują nasi parlamentarzyści. Jak kłócą się dla samej kłótni - aby ich było na wierzchu. Jak bezmyślnie głosują, często za kolegę obok. Jak głupio tłumaczą się ze swoich wyborów, że pomylili przyciski. Kijankom taplającym się w kałuży pewnie wydaję się, że pływają w oceanie. Wielu naszym parlamentarzystom wydawało się, że prowadzą politykę, że należą do „klasy politycznej”. Do nowego Sejmu szykują się już następcy (15 kandydatów na jeden fotel sejmowy). Patrzmy na ich kompetencje. Obawiam się, że wielu z nich to dyletanci, amatorzy przekonani o swoim posłannictwie. Ignoranci idący „robić politykę”.
Autor Halina K. HK216