Wspomnienie o Wiktorii

Urodziła się 9.12.1898 r w Wilnie, w domu, przy ulicy Słomianka 24, jako czwarte dziecko w rodzinie Mateusza i Kazimiery Sztejnwald z d. Nowicka. Urodziła się w rok po śmierci malutkiej 2-miesięcznej siostrzyczki Marysi (+ 1897 r.). Imię otrzymała po swojej „macierzystej” babci – Wiktorii Sawickiej (mama jej mamy). Ojciec jej Mateusz - był mistrzem cegielnikiem, miał w chwili urodzenia córki Wiktorii 34 lata. Matka Kazimiera, miała lat 29, zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci zgodnie z modelem funkcjonowania rodziny w tamtym okresie.

Wiktoria ochrzczona została w kościele rzymsko-katolickim pod wezwaniem św. Rafała w Wilnie, w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia (25.12.1898 r.)

Do Chrztu świętego podawali ją rodzice chrzestni: Elżbieta Mackiewiczowa, żona Adama i Wincenty Kaniewski.

Ojciec jej, Mateusz, był poddanym pruskim, tym samym jego żona i dzieci mieli poddaństwo pruskie, mimo, że mama Wiktorii urodziła się i wychowała jako Polka. Dziadkowie Wiktorii ze strony matki nosili typowo polskie imiona i nazwiska - Kazimierz Nowicki i Wiktoria z domu Sawicka.

Ich córka Kazimiera, tylko przez fakt poślubienia poddanego Prus Książęcych musiała przyjąć obywatelstwo kraju pochodzenia męża. Zachowała jednak wiarę rzymskokatolicką i w tym duchu wychowywała ich dzieci, choć jej mąż Mateusz wiary nie zmienił i pozostał ewangelikiem.

Wiktoria była młodsza o 5 lat od swojej siostry Gertrudy i o 3 lata od brata Ignacego (ur. 1895 r.). Gertruda była pierwszym dzieckiem w rodzinie Sztejnwald (ur. 1893 r.), Ignacy był drugim dzieckiem, ale pierwszym synem.

Dla braci Edwarda (ur. 1901) i Ignacego młodszego (mały Ignaś ur. 1905) była starszą siostrą.Rodzina wyjechała do miasta Smoleńsk, prawdopodobnie w 1903 roku. Powodem wyjazdu był brak pracy w cegielniach na terenie ówczesnego Wilna.

Pracy poszukiwały też spokrewnione z rodziną Sztejnwald rodziny: Laskowskich, Vogel i Kaniowskich.


Gertruda Kochanowska Sztejnwald

Jaką zapamiętałam moją babcię Wikcię?


Babcia była jak wysokie, mocne drzewo, tak mi się kojarzyła jak już byłam dorosła. Wysoka, szczupła, zawsze wyprostowana, mocno zakorzeniona w świecie. Nieugięta stawiała czoła różnym zawieruchom życiowym, których los jej nie szczędził i zawsze, w każdej sytuacji wiedziała co należy zrobić, żeby zachować się jak trzeba. Jej system wartości był jasny i nie podlegał negocjacjom - prawda to prawda, kłamstwo to kłamstwo, tak tak, nie nie. Była krewka i temperamentna i nie dawała sobie w kaszę dmuchać . Lubiła mieć ostatnie słowo. Często miała na pieńku z moim ojcem, który ją próbował uszczęśliwiać różnymi innowacjami w dziedzinie sprzętów domowych, które miały jej ułatwiać pracę. Babcia miała swoje wypróbowane sposoby i nie chciała ich zmieniać. Pamiętam jak kiedyś ojciec wkroczył dumnie do kuchni z ostatnia zdobyczą postępu czyli mopem do mycia i pastowania podłóg. Babcia akurat myła podłogę po swojemu, na kolanach. Ojciec zaczyna - Mamo, nie mogę patrzeć jak mama klęczy na tej podłodze, przecież to można robić zupełnie inaczej. Na co babcia swoim śpiewnym akcentem -Nie ucz ty księdza pacierza! Z akcentem na “ucz”. Pyskówka trwała parę minut i zgadnijcie kto postawił na swoim. Babcia zresztą miała racje, bo podobno pozycja na kolanach znacznie mniej obciąża kręgosłup niż to skośne pochylanie się nad mopem, co wkrótce udowodniono naukowo. Babcia pracowała nad sobą i starała się okiełznać swój temperament, zwłaszcza w Wielkim Poście, który jak wiadomo, jest czasem pokory, rachunku sumienia, żalu za grzechy i pokuty. Kłócić się w tym czasie naprawdę nie wypadało. Przychodzę kiedyś do Babci krótko przed Wielkanocą, mieszkała wtedy u swojej drugiej córki Czesi, w małym domku otoczonym ogródkiem. Post Postem ale sąsiadka za płotem tak samo paskudna jak zawsze i jak zawsze działa na nerwy. Wychodzę do ogródka i jestem świadkiem wojny na pieśni wielkopostne.

Moja Babcia pieląc grządki zaczyna swoja pieśń: ” Wisi na krzyżu Pan stwórca nieba….,

Na co sąsiadka zaczyna swoja, tylko głośniej:” Z tej biednej ziemi….

To Babcia jeszcze głośniej: Płakać za grzechy…..

I sąsiadka na całe gardło: z tej łez doliny

Płakałam ze śmiechu, obie były wilniankami i obie śpiewały a raczej przekrzykiwały się z tym pięknym wileńskim akcentem. No cóż, pieśnią wielkopostna tez można komuś przyłożyć.

Babcia była wesoła, często się śmiała i opowiadała zabawne historie z przeszłości. Babcia w ogóle umiała fajnie opowiadać, należała jeszcze do pokolenia w którym byli narratorzy, opowiadacze, których się zapraszało w czasie prac domowych, jak darcie pierza czy haftowanie monogramów na ręcznikach itp. żeby opowiadali i umilali prace.

Babcia uwielbiała czytać, każdą wolna chwile spędzała z książką. I to ona wprowadziła mnie w świat literatury i nauczyła kochać książki. Najpierw czytała nam codziennie wieczorem i kiedy byliśmy chorzy. Do dziś pamiętam twarz Babci, która siedziała na skraju łóżka i czytała nam Trylogie. Uwielbialiśmy to. Patrzyłam na jej twarz od dołu, z pozycji leżącej, bawiło mnie to bo z tej perspektywy Babcia wyglądała zupełnie inaczej. Potem, jak już wszystkie dziecinne książki zostały przeczytane zaczęłam czytać te książki, które czytała Babcia. Przejmowałam książki po niej, ona kończyła a ja zaczynałam. Babcia czytała systematycznie, pisarzami. Jak Rodziewiczówna to wszystko Rodziewiczównej. Potem był cały Kraszewski a napisał sporo. Oczywiście Sienkiewicz, Prus, Żeromski a potem przyszedł czas na literaturę innych krajów, wszystko Zoli, Feuhtwangera ( “Mlode Lwy” pamiętam do dzisiaj ), Galswarthy czyli “Saga rodu Fortsytów” na długo przed powstaniem serialu, Remarque, żeby wspomnieć tylko część pozycji, które z Babcia przeczytałyśmy. Większość książek mieliśmy w domu, rodzice zawsze kupowali książki, wydawano je wtedy masowo i bardzo pięknie, pamiętam cala półkę Sienkiewicza pięknie oprawionego w cieniutkie szare płótno. Ale chodziliśmy też do biblioteki Państwa Wojcickich, u których można było dostać wszystko.

Babcia kochała też literature rosyjską. Zaczęła się więc moja fascynacja Dostojewskim, Tołstojem, Czechowem. Babcia chodziła do szkoły rosyjskiej w czasie zaborów i mówiła pięknie po rosyjsku. Pięknie recytowała poezje Lermontowa, Puszkina i innych wielkich Rosjan, których znała na pamięć. Poprawiała moja wymowę i akcent, kiedy wkuwałam na pamięć wiersze rosyjskie do szkoły i tak mnie wyćwiczyła, ze doczekałam się komplementu od nauczyciela. Powiedział, że mówię jak Moskwiczką. W czasie internowania chodziła do szkoły niemieckiej więc znała też trochę niemiecki i podstawy literatury niemieckiej.

A propos moich lektur szkolnych Babcia miała wyrobione zdanie. Były to lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte więc obowiązujący kanon obejmował głównie opisy krzywd, które przez wieki spotykały “lud pracujący miast i wsi” ciemiężony przez obszarników i wyzyskiwaczy rożnej maści. Ja ciągle płakałam a to nad małym Antkiem, który się utopił w sadzawce a to nad Rozalka, która wpadła do pieca i spłonęła żywcem a to nad Waryńskim, który miał płuca wyplute. Babcia wiedziała, że głośno nie można tego krytykować, bo mogłam to powtórzyć w szkole i nieszczęście gotowe, ale dawała wyraz swojej opinii na wszelkie pozasłowne sposoby. Jak doszliśmy w szkole do Wandy Wasilewskiej Babcia nie wytrzymała, ja zresztą też. To było już chyba w liceum. W dziele tej wybitnej autorki, której jedyna kwalifikacja na pisarkę było to, że była członkinią Kominternu, opis nieszczęść uciemiężonego ludu przeszedł wszelkie granice. Jakoś przeszłam przez zawszone i zagruźliczone dzieci, ale gnojówka płynąca przez izbę -- nie, tego już było za wiele! Dla Babci też.” Kaziunia! Czy ona naprawdę musi to czytać?!” wykrzyknęła Babcia do mojej mamy.

A ja za nią:” Mamo, ja wole matury nie zdać niż to przeczytać do końca!” Mama zgodziła się zwolnić mnie z tej lektury a mnie udało się mimo wszystko maturę zdać.

Chciałabym uzupełnić opowieść Wandy o psotach starszego Ignasia. Jego macocha Julia była bardzo religijna i dwie rzeczy przedstawiały dla niej największa wartość. Była to książka do nabożeństwa, z którą chodziła do kościoła i piękna, odświętna chusta w róże, którą się wtedy okrywała. Ignaś, dziecko inteligentne, szybko wykapował jak jej można najbardziej dokuczyć. Najpierw nożyczkami do paznokci powycinał wszystkie róże z chusty a potem wygryzł dziury w książce do nabożeństwa. To wtedy jego ojciec przywiązał go do belki pod sufitem za nogę i tłukł do krwi. Naszej Babci ten wspaniały tatuś też zostawił pamiątkę na całe życie. Kiedy miała szesnaście lat chciała pójść z koleżankami na zabawę do lasu, która miała się odbyć na zakończenie wyrębu. Babcia opowiadała, że przy wycince pracowało mnóstwo przystojniaków, znanych z urody rosyjskich chłopców. Nic dziwnego, że dziewczyny, w tym piękna Wiktoria, wyrywały się na tę zabawę. Ojciec Mateusz kategorycznie zabronił zadawać się z “ruskimi” ale pokusa była silniejsza. Babcia uciekła przez okno i pobiegła z koleżankami na zabawę. Niestety po paru godzinach przyniesiono ją do domu w strasznym stanie, w trakcie tańców zwaliła się na nią ciężką kłodą drzewa i zmiażdżyła jej stopę. Wszyscy rzucili się wzywać lekarza czemu kochany tatuś postawił kategoryczne veto. Zabronił wołać medyka - “Trzeba było nie zadawać się z “ruskimi” , nie słuchałaś to teraz zapamiętasz na całe życie.” Zapamiętała. Noga złe się zrosła i właściwie sprawiała Babci problemy przez całe życie. Stąd były potem bóle kręgosłupa i bóle głowy.

Powiesiłam portret pradziadka Mateusza w moim sztokholmskim mieszkaniu wśród innych rodzinnych zdjęć, które się zachowały, ale tak naprawdę powinien wisieć twarzą do ściany.

Babcia miała czule serce, ten żal nad bitym Ignasiem czuła chyba do końca życia. Potem doszedł żal nad Stefanem, jej ukochanym wnukiem, o którego byłam zazdrosna jako dziecko, a którego ojciec odrzucał i też często bil. Dziś wiem, że Babcia chciała wnukowi wynagrodzić brak miłości ojca więc kochała go za siebie i za niego skoro ten nie potrafił.

Julia Lubgan, druga żona Mateusza, nie miała łatwego życia. Prawie każdego roku rodziła dziecko i wszystkie te dzieci umierały albo zaraz po urodzeniu albo w bardzo wczesnym dzieciństwie. Tylko Helena dożyła dorosłego wieku. Gdy umarło pierwsze dziecko Babcia miała piętnaście lat, jej siostrzyczka Bronia przeżyła tylko rok, zaraz po niej zmarł braciszek Antoni. I tak umierały kolejne dzieci, chyba w sumie sześcioro. Babcia kochała każde z nich, pomagała Julii w opiece nad nimi i bardzo rozpaczała, kiedy odchodziły. Inaczej niż ich mama, która brała to ze stoickim spokojem. Babcia ze zgroza opowiadała jak Julia siedziała przy stole w pokoju, w którym stała malutka trumienka ze zmarłym dzieckiem i spokojnie jadła kapustę.” Bóg dał - Bóg wziął” mówiła spokojnie. Babcia miała łzy w oczach kilkadziesiąt lat później, kiedy wspominała te dzieci. Zapytałam Babcie jaka była Julia. Była dobra, powiedziała, starała się jak mogła, ale była inna, po prostu inna.

Jeszcze tylko chciałabym dorzucić trochę o talentach kulinarnych Babci. Mieszkała ona z nami często i długo, dzieląc swój czas między obie córki, wiec wiem co mowie. Babcia w kuchni to była instytucja, potęga. Miała smak, wiedziała, jak co ma smakować. Rzeczywiście nie lubiła piec ciast, to robiła znakomicie moja mama, ale wszystko inne, od dan najprostszych, z niczego, do najbardziej wyszukanych robiła wspaniale. Jej flagowe dania to kołduny i cepeliny, tak pysznych nie jadłam nigdzie. Cale szczęście przejęła to moja mama a potem ja i moi bracia, a teraz domaga się przepisu mój syn. Do dziś przygotowując Wigilie i Święta robimy potrawy według przepisów Babci - sałatki, śledzie, pierożki, śleżyki, kisiel żurawinowy - cała nasza trójka na trzech kontynentach. Tadeusz w Australii, Jacek w Ameryce i ja w Szwecji a teraz we Francji. Nie zapomnę nigdy tej fantastycznej atmosfery w naszej kuchni przed Świętami i Babci, która czasami dawała wylizać garnki i łyżki po kremie, a czasem przeganiała z kuchni ścierką.

Wanda opisała spotkanie młodej Wiktorii z małym carewiczem Romanowym i jego babcia w Smoleńsku. Jakby dla równowagi los zetknął Babcie również z kimś ze skrajnie przeciwnej strony ówczesnej sceny politycznej, mianowicie z samym Włodzimierzem Leninem. W czasie zawieruchy dziejowej jaką była I wojna światowa i wybuch rewolucji październikowej rodzina Babci musiała od czasu do czasu peregrynować do Moskwy, bo tam, zaraz przy Placu Czerwonym znajdował się główny urząd imigracyjny, w którym musieli przedłużać ważność swoich dokumentów. Byli poddanymi Prus i musieli mieć pozwolenia na pobyt w Rosji. Podczas jednego z takich pobytów Babcia z ojcem znaleźli się na Placu Czerwonym, na którym odbywał się wiec. Do tłumu przemawiał Lenin. Zapytałam Babcie co czuła. Powiedziała, że Lenin był już wtedy bardzo znany więc wiedziała, że dzieje się coś ważnego. Ja jednak od Lenina znacznie bardziej interesował pewien młody Rosjanin, który też był w tym tłumie. Miał na imię Michaił i miał bardzo piękne oczy, tak mi powiedziała Babcia. I cały czas wpatrywał się w nią. Koniecznie chciałam wiedzieć co było dalej, ale niewiele się dowiedziałam. Zrozumiałam, że było to bardzo romantyczne uczucie, które nie mogło się zrealizować. "Staliśmy w tym tłumie i patrzyliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że nie możemy być razem", powiedziała Babcia.

Jeszcze jedno uzupełnienie do opisu pobytu mojej Mamy Kazi w więzieniu na Łukiszkach po jej powrocie z Kaługi. Przez pierwsze dni Babcia na zmianę z druga córka Czesia bezskutecznie stały w tłumie innych matek i sióstr pod więzieniem, z nadzieja, że będą mogły podać paczkę lub przynajmniej się czegoś dowiedzieć. Nie wiem po jakim czasie, ale wreszcie zaczęli przyjmować paczki. W pierwszej paczce, którą Babcia posłała swojej córce do więzienia były placki ziemniaczane i…..spódniczka. Mama bardzo ucieszyła się z placków, ale spódniczka? Po co komu w więzieniu spódniczka? Szybko jednak zrozumiała o co chodzi, w pasku spódniczki wszyte były małe karteluszki a na nich drobnym maczkiem ostatnie wiadomości. W ten sposób moja Mama dowiedziała się o aresztowaniu Okulickiego ps. Niedzwiadek, który był przywódca AK na okręg wileński i o Procesie Szesnatu.

Serdeczne podziękowania dla Jacka Paradowskiego i Wandy Lange.Gdyby nie ich determinacja i gigantyczna praca te wspomnienia nigdy nie zostałyby spisane.

Maria Naesström z d. Paradowska

Tadeusz Paradowski