Pamiętnik Kazi Żejmo

Po powrocie z Kaługi

1923-2010



Po powrocie z obozu w Kałudze.



Więc jesteśmy w Wilnie, każda z nas skakała z jadącego pociągu- ponieważ jak wspominałem w poprzednim opisie- tej naszej podróży- pociąg którego kierownik pociągu przyjął nas w Smoleńsku nie miał postoju w Wilnie- jechał przez Wilno do Mariampola.


Ten dobry człowiek przyjmując nas- powiedział że zwolni bieg pociągu, a my musimy skakać.Było już ciemno kiedy odczułyśmy zwolnienie i zobaczyłyśmy słabe światełka podwileńskich wsi. Ktoś krzyknął Wilejka ktoś inny Nowa Kolonia. Uwaga skakać z biegiem pociągu. No i w imię Ojca i Syna , hop! Pęd mały to mały- ale walnęło mnie o wilgotno piaszczysty grunt - lewym barkiem tak że kilka dni bolała mnie lewa strona od baroku do biodra. Podnosząc się widziałam spadające skurczone sylwetki koleżanek.Grupkami szłyśmy jakoś dziwnie milczące( my zawsze rozgadana) w stronę Ostrej Bramy

tam miałyśmy się zebrać- pomodlić i pożegnać. Kiedy się znów spotkamy w tak licznym gronie? I gdzie. Kto to wie?


Część dziewcząt poszła w stronę ulicy Bieliny. Część do dworca. Ja zostałam w grupie dużej około 20 osób,szła ze mną Wandzia Adamkiewiczówna- Wandzia nie miała dokąd iść- ponieważ pochodziła z Postaw albo Brasławia - nie pamiętam dokładnie. Jasne że zaprosiłam ją do siebie szłyśmy w dół Ostrobramską i Wileńską,po prawej stronie sporo spalonych kamieniec. Ze smutkiem stwierdziłam że Wielka 40 duża kamienica leży w gruzach,to oficyna w której mieszkali nasi przyjaciele państwo Kwiecińscy, dalej ulicą Zamkową,po lewej stronie znów wypalony domy. Gmach poczty głównej również w gruzach. Kościół świętego Jana ocalał. Wchodzimy na plac Katedralny

- stój.

-Przed nami patrol 3 krasnoarmeńców (żołnierzy Rosyjskich)

Pokazujemy im nasze dokumenty.

Był to skrawek papieru 15 cm na 7 cm stało tam napisane nazwisko i imię data urodzenia i to że od dnia do dnia przewidywałam W 361 pułku zapasowym Krasnej Arni - zdemobilizowana. Okrągła pieczęć i podpis. Zwykły patrol nie zawracałby sobie głowy czytaniem takich zaświadczeń.

Szykujcie się i naprzód masz -pod eskortą do Komendy Miasta - poprowadzili nas na ulicę Mickiewicza,obok Polskiego Banku Narodowego i tam zostaliśmy by nas wylegitymowano. Dniało już kiedy nas wypuszczono.

Po paru dniach spotkałam na Kalwaryjskiej ,,Cygankę” sanitariuszkę z pierwszej Brygady Juranda, ona była także w Kałudze- trzymały się z ,,Jedyną” i ,,Pączkiem” - wszystkie od Juranda. Na moje pytanie co słychać posmutniała i powiedziała że się ukrywa i boi wrócić do domu. to chodź do mnie - powiedziałam, ucieszyła się - spały z Wandą na jednym tapczanie - ale po tygodniu Wanda znalazła możliwość pojechania do rodziny na Białoruś.

Ja zaczęłam myśleć o pójściu do pracy- ponieważ trzeba było żyć, a już nie miałyśmy nic do sprzedania poszłam do biura spółdzielni ,,Darbo-Kirpejas” Przyjęta zostałam od razu i skierowana do ,,Carmenu” (Salon fryzjerski na ulicy Mickiewicza)


,,Cyganka” wychodziła każdego dnia i wracała na noc,szukała znajomych,pewnego dnia wyszła jak zwykle i nie wróciła -nigdy jej ani Wandzi nie spotkałam.

Upłynęło tyle lat-mamy rok 2005 ale obie jak kamień w wodę.

W połowie grudnia 1943 r. władze radzieckie bo Litwa teraz była republiką radziecką ogłosiły wymianę dowodów osobistych. Wymienialiśmy dokumenty z czasów serdecznej przyjaźni Litwy z Niemcami na nowe z aktualnie odnowionej przyjaźni z władzą sowiecką. Znów staliśmy w kolejkach przed komisariatami milicji- zwracaliśmy litewskie dowody osobiste i wypełnialiśmy ankiety personalne,w których nie było rubryki narodowość. Ponieważ nie miałam żadnych dokumentów bo zabrali mi Sowieci w Miednikach - a jedynym ważnym dokumentem było zwolnienie z Kaługi. Musiałam więc ją oddać w komisariacie na ulicy Kalwaryjskiej.


Nadchodziły święta Bożego Narodzenia – jakoś było lżej żyć – dostałam już pierwszą pensję - zarobiłam trochę robiąc trwałe ondulację po domach znajomych pań.Postanowiłyśmy z mamą i siostrą na święta koniecznie mieć choinkę. Ozdoby choinkowe były w piwnicy – może Bóg da, że te święta będą ostatnie w niewoli. I koniecznie kupimy trochę żurawin na kisiel! Trzy zapachy świąteczne – przypomną nam szczęśliwe wigilie z przed wojny – Zapach świeżej jodły żurawin i terpentyny - nowej pasty do podłogi. Jedzenie nieważne.

Na parę dni przed wigilią przyszła do mnie moja kuzynka poprosiła, żebym uczesała jej przyjaciółkę do ślubu – 26 grudnia – i choć to drugi dzień świąt,to nie mogłam odmówić – Popsuć radość młodej dziewczynie ?.

Pierwszy dzień świąt spędziłam z rodziną mojej mamy śpiewaliśmy kolędy - zapatrzeni w pięknie ubraną choinkę i w dal-tam każdy widział zbliżający się koniec wojny.


Ja myślałam o pozostałych w Kałudze chłopakach - jak musi im być smutno... czy pozwolono im urządzić wigilię i śpiewać kolędy?. Śpiewanie ,,Kiedy Ranne” i ,,Wszystkie Nasze Dzienne sprawy” zabroni już w pierwszym tygodniu pobytu naszego w Kałudze . W związku z tym zakazem dowództwo obozu musiało rezygnować z uprzykrzonych nam wieczornych apeli , które trwały godzinami. My właśnie w tym czasie - odmawialiśmy pacierz wieczorny - każdorazowo zakończony gromkim śpiewem ,,O Panie któryś jest na niebie”

Ale wróćmy do drugiego dnia świąt. Koło południa świątecznie ubrana udawałam się na Zwierzyniec do mojej kuzynki,panna młoda z suknią i welonem z wypiekami nad na twarzy – czekała. Uczesałam była zadowolona ubrała się w suknię upięłam welon i chce wracać do domu a tu wianuszek starszych i młodszych pań - każda prosi o poprawienie fryzur - zajęło to trochę czasu goście weselni się śpieszą,więc ja się szykuje do wyjścia, na co matka panny młodej - nie wyraża zgody i stanowczo zaprasza na ślub i na wesele . Do kościoła Niepokalanego Serca wszyscy szli pieszo tylko młoda para i świadkowie jechali dorożką. Ślub był o 17. zanim się skończył było już prawie 18. I ciemno. Nie zostałam na weselu poszłam do domu okrężną drogą przez miasto.



Była prawie 8. wieczór, zastałam mamę i siostrę- obie wyglądały na zdenerwowane. Co się stało pytam? mama mówi że już 3 razy przychodził jakieś pracownik z komisariatu ma sprawę do ciebie – i w tym momencie on wchodzi.


Słyszę:

Kakaja Krasnaja Jołka wy Kazimiera?

(Ojaka ładna choinka,czy ty jesteś Kazimiera?)

-tak.

Idziecie ze mną! Po co zapytałam?

-uznacie (zobaczysz)

-Mama prosi żeby chwilkę zaczekał chce mi dać trochę jedzenie i ciepłe ubranie.

Ten typ trzyma mnie już pod rękę i mówi że nie trzeba bo ona zaraz wróci.

Siostra moja szuka w szafie innej sukienki i mówi że ona jest ubrana jak na wesele będzie jej zimno .

-Nie nada (nie potrzeba) i pociągnął mnie do wyjścia.

Całą drogę do komisariatu trzymał mnie mocno pod rękę. Komisariat był blisko, na Kalwaryjskiej 59


Wprowadził mnie i znikł. Zupełnie kto inny poprowadził mnie do sali w której były wydzielone barierkami dwa osobne pomieszczenia.W jednym siedziało już kilku mężczyzn świątecznie ubranych i nie młodych. Ja miałam 20 lat a oni może po 35. Mnie wprowadził ten nowy opiekun do zupełnie pustego pomieszczenia, było w nim parę krzeseł i trzy długie ławki. Usiadłam na krześle przy barierce siedzę nic się nie dzieje- cisza. Naprzeciwko stoi biurko – nikt za nim nie siedzi – więc panowie ze swojej Zagrody cicho pytają.

- z jakie pani ulicy

- z Kalwaryjskiej

- z ulicy wzięli?

- nie, z domu.

I znów się nic nie dzieje. Czas jakby zwolnił tempo,dopiero dochodzi dwudziesta pierwsza. Za jakieś pół godziny rozległy się kroki na schodach wprowadzono grupę mężczyzn.

– Zostali oni wpuszczeni do męskiej zagrody i znów cisza. Siedzimy, mężczyźni zadają pytania do nowoprzybyłych,ale rozmowy się nie nawiązują - widać tylko po twarzach że dzieje się coś niedobrego.

Naraz otworzyły się drzwi pokoju naprzeciw naszych klatek stanął w nich mundurowy wyjął jakąś listę i wyczytał moje nazwisko.

- Do naczelnika- powiedział i wskazał mi drzwi na korytarzu, szedł za mną. Pokój do którego weszłam miał dwa okna,stało prawym rogu biurku skosem, za którym siedział średniego wzrostu dość krępy o ciemnym zaroście enkawudzista

(policjant wojskowy). w mundurze i czapce na głowie - powiedział siadaj i dał znak temu co mnie przyprowadził żeby wyszedł z pokoju.

Zaczął przesłuchanie od pytania

-Familia wasze? (nazwisko) odpowiedziałem.

- imię imię ojca:odpowiedziałam.

odłożył obsadkę z piórem – pisał atramentem.

Przez chwilę patrzył na mnie - wreszcie zapytał gdzie ja byłam od pierwszego lipca do grudnia 1943 roku. Odpowiedziałam bez wahania że w Kałudze. Wtedy on otworzył jakiś duży brulion i wziął do ręki moją ,,sprawkę” (dokument) -poznałem ją od razu..

- a to co? to zaświadczenie że zostałam zwolniona.

- nie to zaświadczenie,że byłeś w 260 tym pierwszym pułku krasnej armii (armii czerwonej) Zaczynam wyjaśniać że to był obóz polskich żołnierzy którzy razem z krasną armią zdobywali Wilno.

- vot, to znaczy że byłaś w krasnej armii - i uciekłaś,jesteś dezerterem a u nas za dezercję pod sąd !- jeżeli pan tak wszystko wie-to nie wie pan również że kobiety z obozu w Kałudze zostały zwolnione.

- Ale on już zadzwonię i w drzwiach ukazał się ten co mnie tu przyprowadził.Usłyszałam że ma mnie odprowadzić na miejsce.Usiadłam na wolnym krześle i przyglądam się moim nowym towarzyszą-nowej niedoli.Ciepło ubrane-pół kożuszki i duże wełniane chustki na głowie pokrywały ramiona.Spódnice samodziałowe i na nogach wojłoki., musiały być ze wsi. Siedziały blisko siebie prawie splecione ale wcale nie rozmawiały ze sobą nie odezwały się ani słowem aż do końca naszego siedzenia.Może to były Litwinki?Przez całą noc doprowadzali mężczyzn w męskiej zagrodzie było ciemno,panowie siedzieli na podłodze stali opierając się o ściany. U nas trzy wolne ławki i kilka krzeseł,ale...

Nie morzył mnie sen i sądzę że nikt się nie zdrzemnął z obawy o swój los. Było cicho i ciemno jakaś lampa naftowa filowała dając mały krąg światła. Tak minęła noc o godzinie ósmej rano zaczęli przychodzić ludzie z jedzeniem dla swoich, mówili że w mieście spokojnie nikt nic nie wie o jakiejś specjalnej obławie.


schodami a pod samymi drzwiami głównymi stały dwie budy (samochody ciężarowe) do Przyszła też moja siostra. Przyniosła mi buty z cholewami ciepłe majtki sweterek- oraz śniadanie-miseczka wigilijnej sałatki, buraczki kartofle,kwaśna kapusta,drobna fasolka- ora kubeczek żurawinowego kisielu. Był też kawałek ciasta piernik z marchwi tak cieniutko krojony na wigilijny deser, aż miałam łzy w oczach że mama tak tego piernika żałuje. Przyjdzie ktoś z rodziny to będzie czym poczęstować... A tu siostra przyniosła mi taki kawał...

- nie chcę mi się jeść, mnie wystarczy kisiel weź połowę ciasta do domu prosiłam.

- nie wezmę mama kazała żebyś wzięła wszystko bo nie wiadomo co z wami będzie,nie mam nic więcej przylecę koło obiadu mama usmaży placków ziemniaczanych.Poszła do domu bo już milicjanci wyganiali i przyszła z tymi plackami ale już nikt z miasta nie został wpuszczony a nas sprawdzali ustawiali raz kobiety 3 (na przedzie) drugi raz w środek kolumny , aż zrobiło się ciemno.Ruszyłyśmy których wchodziłyśmy popychanie kolbami i krzykiem... szybko! szybko! Była zupełna szarówka kiedy wyjeżdżaliśmy na ulicę Wiłkomirską,jechałyśmy okrężną drogą przez most Zwierzyniecki i ulicę Mickiewicza.Samochód się zatrzymał i na jezdnię zeskoczył żołnierz z eskorty, wywołał mnie szybko pomógł mi wyskoczyć - skierował karabin z bagnetem w moje plecy i kazał iść! Gmach sądu został jakby za mną a od ulicy Ofiarnej zostałem wepchnięta do wnętrza- parę schodów do góry trochę oświetlonym korytarzem i wąskie schody w dół- wepchnął mnie do jakiegoś lochu, pod nogami piasek, zaczepiłam się o żywą istotę która najpierw jękneła -a potem zapytała, z kąd pani ?

- z Kalwaryjskiej.

- a ja jestem córką aptekarza Jedymina.

- czy nasza apteka czynna? Czy jest tatuś?

- nie mogę tego powiedzieć- ponieważ odkąd most Zielony jest zniszczony to chodzę drugą stroną ulicy i nie widać waszej apteki, bo ją Górka pana Jezusa zasłania.Myślę że gdyby była zamknięta, ludzie o tym by mówili. -wie pani jak się każda wiadomość roznosi.

- tak bardzo się martwię o niego.

Koło moich stóp poruszyłaś się jakaś kobieta- niech pani tu chociaż usiądzie na mojej chuście- tak tu ciasno- mam pełne usta piasku.

- dlaczego pytam? Upadła pani w ten piasek?

- nie...

Posiedzi pani tyle co ja to wszędzie będzie - i w ustach i w uszach - taki kurz- piasek na zęba osiada... Wyciągnęła rękę żebym usiadła - musiała mną po kierować.

- o tu tu tu tu czyjaś głowa...

- dużo tu tu pań ?

- jak kiedy zmienia się jednych zabierają innych wypuszczają... Kto wróci po paru dniach kto nie wróci... Kiedy usiadłam zapytałam cichutko za co pani siedzi tak długo ? Cisza po dobrej chwili odpowiedziała raczej do siebie a co tu pytać,najlepiej nie wiedzieć. Wydawało mi się że jest nas 5 może więcej cisza była nikt się więcej nie odezwał,myślę że żadna nie spała. Wszystkie bo i ja też nadsłuchiwaliśmy. Nad nami poczynał się ruch kroki powolne, nagle się urywające, to znów śpieszące się. Drzwi się otwierały i zamykały z trzaskiem. Tam są ludzie.

Pewnie młodzi sądząc po kropkach- energiczni.

Jacy będę w stosunku do mnie ? Nic przecież im nie zrobiłam z Kaługi zostałam zwolniona i dobrze pamiętam jak lejtnant Szaścin powiedział że, na podstawie rozmów z rządem Londyńskim wszyscy z obozu zostają zwolnieni i skierowanie do ich miejsce zamieszkania.Pamiętam ten wybuch radości w nas i dlaczego naczelnik komisariatu mnie zatrzymał i skierował na Ofiarną-dobrze że nie na Łukiszki do więzienia. Tutaj pewnie się wszystko wyjaśni i wypuszczą mnie. Tak to staram się logicznie rozumując przepędzić strach,ale samopoczucie pogarsza mi się. Serce uderza mocno i nie równo - w ustach sucho i krtań się zaciska... Zmęczenie - przecież to już druga nie przespana nerwowa noc... Jakoś się użyłam na tym kawałku chusty bez protestu jej właścicielki i zasnęłam. Nie wiem ile czasu spałam - jak usłyszałam otwieranie drzwi głos: na literę ,,ż” nie znałam tych zwrotów a mimo to usiadłam i słyszę że mówią Żejmo z rzeczami.

- niech pani zabiera swoje rzeczy wypuszczają pewnie.Wzięłam swoje zawiniątko i zostałam zaprowadzona przez młodego wysokiego mundurowego człowieka - do jakiegoś magazynowego pomieszczenia. Wpuścił mnie i wyszedł. Stałam chwile rozglądając się-dwa stoły na jednym sterta jakich ubrań po prawej stronie na ścianie wisi sporo garderoby za której wyszła wojskowa kobieta w typowym mundurze znanym mi z Kaługi,brezentowe buty z cholewami,spódnica,bluza i pas.Kazała mi się rozbierać a sama wziąwszy moją torebkę zaczęła z niej wyjmować zawartość.Teraz obejrzała na mnie mój stanik,kazała rozpiąć sprawdziła że niczego nie ma pod piersiami sama go zapieła sięgneła na koniec stołu wzięła nożyczki z którymi podeszła do mnie i rozcięła gumkę w majtkach i ją wyciągnęła- położyła na stole. Ja gorączkowo myślę jak tę gumkę ciągnę z powrotem,przytrzymuję rękami majtki a ona dość zniecierpliwiona mówi: -zdejmuj! co robić?

Majtki bez gumki spadły same - zabrała mi pasek z gumkami do pończoch i kazała robić przysiady... Po tej gimnastyce pozwoliła mi się ubrać i powiedziała że zabrane teraz rzeczy będę mogła odebrać w NKWD powiedziała oczywiście jakiś

adres ale nie były mnie już w głowie ani te rzeczy ani ten adres- tylko co dalej? A dalej było tak że ta nie młoda kobieta niewysoka dość otyła zaprowadziła mnie pod drzwi nieznanego mi pomieszczenia,energicznie zapukała otworzyła i westchnęła mnie do środka pokoju w którym było bardzo dobre światło elektryczne. Przed tym było wszędzie ciemno albo ledwie się świeciło a tu było bardzo jasno. Za drzwiami tego pokoju stał taboret przy ścianie a przy przeciwległej ścianie biurko za którym siedział - tak mi się zdawało ten młody szczupły człowiek który zaprowadził mnie do rewizji. Przy biurku nie było żadnego krzesła dla mnie. Usłyszała siadać obejrzałam się na ten pod drzwiami stojący taboret- w pierwszej chwili myślałem że położę na nim swoje rzeczy ale pan z za biurka powiedział że mam na nim usiąść. No i zaczęło się znów: imię nazwisko i imię ojca - data urodzenia adres. Kiedy to wszystko zapisał szukał czegoś w papierach po chwili powiedział że on mnie upszedza że kłamstwo w zeznaniach jest karalne.


Na początek powiedział że,my wszystko wiemy o waszej działalności w organizacji - tak że kłamać nie ma co i zadał mi pytanie kto wciągnął ciebie do organizacji

- nikt.

- kiedy to było? Nie czekał na odpowiedź pierwszego pytania a już kiedy to było.. Postanowiłam mówić to co powiedziałam w Miednikach -więc mówię: w lipcu i pokazuję na palcach że siódmy miesiące tego roku.

- z kim?

-Odp. Sama

- jak to sama?

Odp:Tak- uciekałyśmy z miasta z mamą i siostrą tak jak bardzo wielu ludzi szłyśmy gdzie czyli inni dostaliśmy się do Nowej Wilejki - a tam na ulicy pełno ludzi śpiewają polskie piosenki na domach wywieszają polskie flagi. Środkiem ulicy idzie Polskie wojsko,jadą też wozy- nawozach sanitariuszki z opaskami czerwonego krzyża. W pewnym momencie z chodnika wybiega grupa młodzieży przeważnie chłopcy i parę dziewcząt wskakuję ną na wozy - i ja razem z nimi - nie wiem jak to zrobiłam.

- A siostra i matka?

- Zgubiłem ich

- A gdzie są teraz.

- Nie wiem... Przez całą tę rozmowę coś zapisywał. Potem mi to przeczytał,wydawało mi się że napisał zgodnie z tym co mówiłam. Kazał podpisać- podpisałam. Zaprowadził mnie z powrotem do sali rewizyjnej ale już

Oprócz dwuch stołów i ławki nie było nic - siedziało paru mężczyzn.W krótkim czasie jednak sala zapełniła się też kobietami - wszyscy starsi około 30 40 lat. Niedługo potem weszli żołnierze z karabinami kazali się nam ustawić i poprowadzili uliczką poza sądem.


Na Mickiewicza zatrzymali ruch, przeszliśmy na plac Łukiski – zbliżaliśmy się do więzienia. Stało tam w pobliżu głównej bramy dużo ludzi wszyscy wyglądali jak biedacy- ubrani w nędzne łachmany. Nasz patrol rozganiał ich kolbami karabinów, a ci zdesperowani ludzie pchli się żeby nas zobaczyć,w wśród nich dojrzałam moją ciocię Staśię Staszewską i ona dojrzała mnie - wyrywała się żołnierzowi i podała mi dwie paczki papierosów o nazwie ,,Wiesta” w czerwonych ciemnych pudełkach.Złapał ją jednak ten Sołdat (ŻOŁNIERZ) i pociągną,słyszałam tylko jej głos - Kazia może widziałaś Zdzicha. . Nam kazano iść do bramy która się z głośnym zgrzytem otwierała,Za bramą która zamknęła się za nami złowieszczym zgrzytem kazano nam uklęknąć na bruku w brudnym śniegu - przodem do klęczącej już grupy

W której jak u nas przeważali mężczyźni.Pilnie wypatrując znajomych zobaczyłam dr. Michała Juszczyńskiego który był chirurgiem szpitala na ulicy Sawicz. To on lokował ,,spalonych chłopaków” w swoim szpitalu,

robił bardzo dużo jak tajemniczo czasem mówił dla sprawy.Krzyknęłam Michał... i rzuciłam mu paczkę papierosów,za chwilę jego grupa weszła do budynku.My klęczeliśmy jeszcze - moje gołe kolana bolały z zimna pończochy bez gumek nie trzymały się ciała - spełzły do butów.Wreszcie i nas wpuścili do budynku.


Ciemno - powoli oczy się przyzwyczaiły i zaczęłam rozróżniać kształt wnętrza był to jakby dużych holl okrągły - po prawej stronie od wejścia którym wyszliśmy wyłoniła się biała ściana w której były drzwi- po chwili było widać wyraźnie że są to jak-gdyby cele przedzielony takimi prętami jak czasem widziało się w kinie, lub cyrku,ogromne klatki dla zwierząt. I właśnie do jednej z takich klatek skierowana została nasza grupa. Przeciwległa ściana przedstawiła się identyczne. Siedziałyśmy dość długo a patrol wszedł do pomieszczenia normalnie zabudowanego już o nim pisałam.Uderzyło w oczy światło przez chwilę znów nas oślepiło. Kiedy zaczęliśmy znów normalnie wiedzieć usłyszałam głos mężczyzny:

- znaczy posadzili nas na ,,Cygance” I możem tu i do rana posiedzieć

- żeby nam nie dawać kolacji to do północy potrzymają - albo i do rana odezwał się ktoś drugi.I tak już w ciszy siedzieliśmy nie wiem ile czasu.Nie prowadzilidziliśmy żadnych rozmów choć nikt nas nie pilnował I. Byliśmy w tej klatce zamknięci w zamkniętym budynku - za żelazną i zamkniętą bramą I po- dobrych paru godzinach zaczął się ruch i wywoływano nazwiska i wyprowadzano i to raczej pojedyncze osoby.

- teraz ktoś szepnął -i pewnie na śledztwo.

- boże mój Boże ratuj ! Zrozpaczony szept z głębi grupy! I tak doczekałam się aż wywołali mnie i szedł ze mną młody enkawudzista. Za zabudowaną ścianą myślę że mieściła się Kancelaria więzienna.

No i nasze losy ilekroć otwierały się drzwi w smudze światła ukazywała się powstać umundurowana i szła z papierami w stronę naszych klatek by kogoś wywołać i poprowadzić . Tak wyprowadzona znalazłam się na dziedzińcu więziennym,zabudowanym małymi domkami gospodarczymi z których niósł się zapach ważonych kartofli i brzęki kuchennych garów - przeszliśmy ten dziedziniec – stanęliśmy- znów u żelaznej bramy z furtką.Mój opiekun postukał w furtkę – otworzyła się a przede mną duży dziedziniec i duży ponury ciemny gmach. Znów zastukał do drzwi i weszliśmy do ciemnej sieni przed nami schodyi słabe światełko na piętrze.Mój opiekun zawołał: przekazuje więźnia. Podszedł do nas pewnie jakiś podoficer,nie taki młody - kazał mi iść przed sobą krótko szłam - a na pszeciw mnie szedł żołnierz i prowadził kobietę, nie zdążyłam na nią spojrzeć kiedy ten nowy opiekun złapał mnie za lewy park i obrócił twarzą do ściany.Dopiero jak ci nas minęli kazał iść dalej,ale to było już prawie przed celą do której zostałam wpuszczona a właściwie wepchnięta.I zaraz zamknęły się drzwi Celi prawie na moich plecach,nie było można zrobić kroku. W celi panowała ciemność i cisza po odległości do przeciwległej ściany zrozumiałam że cela jest bardzo duża.Powiedziałam dobry wieczór,,,nikt nie opowiedział pewnie to już nie wieczór,nagle słyszę znajomy głos:Kaziunia!! to ja Zosia Orlicka – choć do mnie na mojej karakuły-kobietki dajcie jej przejść


Żadna się nie posunęła ale ja szczęśliwie dotarłam na Zosine Karakuły. Co za spotkanie Kaziunia kiedy ciebie schwytali te incypery? Odpowiadam że w drugi dzień świąt. A ja już trzeci tydzień to siedzę.

- Kaziunia nic nikomu nie mów o mnie! ot- sąsiadka bo i prawda. O sobie też nic niemów tu pełno ,,piesków” takich ichnich sabaczków- szeptem mi to wszystko mówi.

Pani Orlicka mieszkała z mężem i synem jedynakiem w tym samym domu co ja. Mąż jej był zawodowym wojskowym przed wojną - z wykształcenia mechanik. Ponieważ

w pułku był potrzebny nie posłali go od razu na front we wrześniu 1939 roku.

- więc tej nocy kiedy wchodzili sowieci -17 września,całe wojsko przebywające w koszarach - udało się na Litwę. Władze Litewskie otworzyły granice i przyjęły Polskich żołnierzy aby ich internować. I pan Orlicki był również internowany ale jak wielu innych uciekł. Ukrywał się po różnych rodzinnych wsiach aż do wojny niemiecko sowieckiej. Przyszli do Wilna Niemcy nastały inne przepisy i ci uciekinierzy przestali się ukrywać. Pan Orlicki jako dobry mechanik dostał pracę W.H.KP - były to jakieś zakłady niemieckie - samochodowe. Pracowało tam wielu Polaków i prawie wszyscy konspirowali syn jedynak państwa Orlickich poszedł do lasu do partyzantki. Jak w 1943 roku znów sowieci zajęli Wilno,partyzantów rozbroili i wywieźli do Kaługi. Masowo aresztowali mężczyzn i pan Orlicki podzielił ich los. A panią Zosię wsadzili

na Łukiszki gdzie nastąpiło nasze spotkanie. Nie długo spałam na jej karakułach,bo było jeszcze ciemno gdy otworzyły się drzwi celi i strażnik gromko zawołał:,,Padiom"(Wstawać)

należało wstać,dyżurne wynosiły ,,parasze’’ ogromne pojemniki przelewającego się moczu. Smród. Było to też miejsce na leżenie w nocy i siedzenie w dzień koło ,,paraszy’’. Potem należało ustawić się w dwuszeregu po środku celi. W całej tej krzątaninie usłyszałam znajomy głos - może mi się wydawało,ale kiedy wdarło się oknem światło - rozpoznałam twarz Hani Ruszczycowej. Obok niej ustawiła się ,,dudek’’ one też mnie rozpoznały ale udawały, że się nie znamy – dopiero pszy rozdawaniu wrzątku i chleba udało się Hance szepnąć nie patrząc na mnie: ja tu nie Ruszczycowa - zrozumiałam. Jedna blaszana puszka po konserwach Świnnej tuszonki, wrzątek i 30 dekagramów czarnego ciężkiego chleba - to było picie, mycie,jedzenie aż do obiadu (woda na całą dobę).Obiad następował najczęściej około północy. Z brzękiem i zgrzytem jechały ciężkie kotły z bandą bo tak nazywali ten posiłek więźniowie. Otwierało się okienko w drzwiach celi - więźniowie stali w kolejce oczekujących na tę brudną lurę z odrobiną jakichś nie łuskanych ziaren - czasem się trafił mały kartofelek, a czasem tylko trochę obierek kartoflanych. Zastawą do tej wykwintnej potrawy były te same puszki lub co popadło, pokrzywione kubki aluminiowe powybijane rondelki.często dolna część spluwaczki forma płaskiego rondelka z maleńkim uszkiem, przed wojną stawiane były sklepach żeby ludzie w nie pluli i umieszczony był nad nim napis ,, pluć tylko do spluwaczki" skojarzenie wymiotne - odchodziłam od okienka a za mną wyciągały się kobiece ręce i brały.


Podzieliłam całodzienną porcję chleba,na dwie części - tak robiła większość kobiet.Zjadłam pierwszą część a drugą – zawinęłam w rękawiczkę i wsadziłem do kieszeni płaszcza który teraz złożony więzienną metodą służył za posłuchanie na noc. Płaszcz się zwijało a rękawy wciągało się do środka zapiętego płaszcza,przewracało się guzikami do podłogi i było wygodne spanie. Rano trzeba było zrobić z tego siedzenie ponieważ trzeba było zrobić przejście między rzędami siedzących.Wtedy wyjmowało się rękawy końce ich wkładało się do kieszeni i składało się to całe urządzenie na pół i poprzek guzikami do środka i siedziało się na tym. Teraz następował najważniejszy czas - dookoła paraszy robił się tłum - jedne już nie wytrzymywały - siusiu,inne myć a inne podmywać - wywiązywały się kłótnie. No i kiedy te najważniejsze sprawy zostały zakończone,cela się uciszała był to znak że czas na modlitwę. Wydobywałyśmy nasze różańce przeważnie zrobione z więziennego chleba i cicho - z pochyloną głową zanosiłyśmy Bogu uwielbienie i prośby,na zakończenie których śpiewnym szeptem - śpiewałyśmy Kiedy ranne wstają zorze. Teraz nastawał czas na poranne wiadomości a w tej celi odbywało się to tak:

Najwyższe kobiety ustawiały się pod drzwiami żeby zasłonić judasza a jedna drobna - wchodziła na okno,które w tej celi znajdowało się na normalnej wysokości nie pod sufitem - posiadało wprawdzie kraty ale nie było obmurowane i wychodziło na ulice - przed bramą więzienną.Może to była Pańska, nie pamiętam. Przed więzieniem kłębił się tłum,ludzie szukali swoich aresztowanych lub zaginionych - tych co wyszli na przykład do pracy i nie wrócili, starali się podać paczki uwięzionym.

- co widać pytają więźniarki stojącej na oknie.

- nic,śniegu napadało. To złaź jak nic nie widzisz? i już ją ściągają na podłogę!

-Teraz wchodzi druga.

-No co tam widzisz?

-Ot, dużo ludzi - więcej niż nas tutaj,a było nas około 80 kobiet.

- I co? I nic, stoją chodzą tupiąc nogami,ręce zagrzewają, nic- a cóż robić? Złaź - moja mama na pewno tu przyszła.

-Aha,przyszła zobaczysz..? choć i przyszła to co?

Najczęściej strażnik stukaniem kluczy do drzwi kończył audycję. Cela się wyciszała - zaczynają się rozmowy – sąsiedzkie.

Ja mówią do pani Zosi - że nie spałam całą noc i bolą mnie kości. Przyzwyczaisz się mnie już nic nie boli - ja tylko myślę że mogą mi zabrać mieszkanie i meble.

- ale pani zamknęła i ma klucze ? Czy zabrali ?

- zabrali mówili że oddadzą jak będę wychodzić, może już ktoś mieszka?

- może widziałaś? naprawdę nie widziałam.

Po paru dniach pani Zosia została wywołana w nocy tak jak na przesłuchanie – bez rzeczy i nie wróciła. Poszła w karakułach - może nic więcej nie miała..

Ja zostałam bez niej i bardzo udzieliło mi się jej zdenerwowanie - żegnała się ze mną drżały jej ręce i plątały słowa. Nie zobaczyłam jej już nigdy...

Rano po wszystkich rutynowych zabiegach z pod okna ktoś zapowiadał że na melodię dziad przemówił do obrazu-- została ułożona piosenka- od razu pomyślałam że Hania ją ułożyła - Tak! Hania Dudek - cicho zaczęły śpiewać:

-Bijcie w dzwony , ryczcie w surmy... hej !

-Bo zamknęli na do turmy..hej.

-Wilnianeczek wdzięczne koło ..hej!.

-Spędza tutaj czas wesoło..hej..hej ...hej!

-Piąta rano każda hrapie-hej!

-A tu strażnik do dzwi drapie..hej

-Padiom (wstawać) woła przez judasza.. Hej

-Czas wynośić już parasze-hej..hej..hej!

- Otwórz okno zamknij okno hej

- Nie myj się bo koncie mokro...hej

Długa to była piosenka,ale nie zapamiętałam więcej. Siedziałam w tej celi chyba do nowego roku 1945. Nic się nie działo w ciągu dnia,przesłuchiwania odbywały się nocami,nauczyłyśmy się spać tak żeby zawsze być przytomną jak wywołają. A więc ciągłe czuwanie! Zaraz po nowym roku w nocy wzmogła się praca - szybkie kroki na korytarzu,częste otwieranie drzwi w sąsiednich celach –wzbudziły u nas niepokój. Kobiety prawie nie spały - nad leżącymi na tej podłodze unosił się szmer niespokojnych szeptów- obok mnie leżąca pani szepnęła:

- no zaczął się karnawał ... po tańcują z nami.

- za co pani siedzi ?

- odpowiedziałam że : za darmo !

- Zabrali panią z pracy czy z ulicy ? Mnie z domu !

-ooo... to już poważna sprawa rewizję zrobili ?

- nie odpowiedziałam i przyłożyłem się na drugi bok. Tej nocy z naszej celi nikogo nie wywoływali, ale można powiedzieć że każda oczekiwała,nie spała i strach ogarnął wszystkie.

Po tej męczącej nocy po wszystkich obrządkach porannych otwierają się drzwi naszej cenił.

- więźniowie wstać ! W drzwiach stanął strażnik z listą i powiedział że on wywoływać będzie tylko po nazwisku, a więźniarka ma powiedzieć imię ojca - w moim przypadku Kazimiera Antonówna. W ten sposób została wywołana spora grupa kobiet - ustawiona z rzeczami i wyprowadzona. Drzwi się zamknęły. Kobiety które miały legowisko pośrodku celi zaczęły urządzać się pod ścianami - a tu znów otwierają się drzwi in następuje dalszy ciąg - znów wyprowadzono sporą grupę i znów zamknięto cele. Któraś pani mówiła że ten budynek to były kiedyś biura.Po trochę dłuższym czasie wywołali resztę i przeprowadzili nas do dużej celi - ale o połowę mniejszą od poprzedniej - zostałyśmy tam jako stałe lokatorki i znów było ciasno. Cieszyłam się że siedzę teraz dalej od paraszy.Rozejrzałam się ale nie ma żadnych znajomych. Zastanawiałam się gdzie teraz siedzi Hanka i Dudek czy są razem ?

Powoli nawiązuje się rozmowa z tymi co zastałyśmy.W tej celi okno wychodziło na ulicę i było widać ludzi gromadzących się pod więzieniem widziałyśmy jak strażnicy rozpędzali ten tłum a on znów narastał. A to miałyście dobrze - bo tu okno wychodzi na jakieś składy węgla i od niego czarne powietrze! Jest też jakaś kuchnia –albo może pralnia - bo czasem z otworów para bucha. Pewnie to ten dziedziniec przez który ja byłam prowadzona. To będzie tu pewnie nudno . Mam na myśli,że to jednak była rozrywka zasłanianie judasza, słuchanie co widać.


Do wieczora i w nocy nic się nie działa tak upłynęło parę. Jednej nocy otwierają się drzwi celi - znaczy to że przybył ktoś nowy. Istotnie,pchnięta została kobieta z obszernym workiem w ręku oparła się o zamknięte już drzwi - obok jak zwykle drzwi do paraszki i stoi...

Szkoda mi się zrobiło tej kobiety - przypomniałam jak to ja- tak stałam.Mówię do leżących koło mnie kobiet - panie miłe zróbmy miejsce tej kobiecie - posunięcie się trochę i chociaż nikt nie powiedział ani słowa miejsce małe- bo małe ale się znalazło.

-Zawołałam półgłosem - niech pani tu przyjdzie jakoś się pomieścimy. Oderwała się od drzwi - drobna postać z tym workiem i szybko znalazła się koło mnie.

- Co słychać w mieście ?

- Pytam bo było to zawsze pierwsze pytanie do nowo przybyłej osoby.

- A ja nie z miasta... ja ze wsi.

- Przywieźli panią ze wsi,aresztowali w domu,zabrali a ona odpowiada- Nie aresztowali ja sama przyszłam do milicji.

- Sama?

- No tak cóż było robić?

-No ale co pani zrobiła?

-Męża siekierą zarąbała... odpowiedziała bezbarwnym głosem.

Nie pytałam już o nic,ona też milczała.Rano kiedy się obudziłam nie chciałam otworzyć oczu,taka drobna małego wzrostu kobieta,nie do wiary że mogła utrzymać siekierę w takiej małej ręce. Ona pierwsza - bez słowa podała mi kawałek chleba wiejskiego. Rozdzieliłam ten chleb leżącym obok kobietom.

Było już szaro na dworze - nie wiem ile upłynęło dni - zdążyła mi opowiedzieć swoją tragedię i została wywołana z naszej celi z rzeczami. Spotkałam ją w dniu 10 marca 1945 r. w łaźni, ona mnie poznała powiedziała przechodząc obok mnie:

- Oni nas pewnie na Sybir wywiozą ...

Ja byłam chora,przestałam tę kąpiel w kłębach białej gorącej pary pod ścianą. Kiedy wychodziłam z łaźni wchodziła tam następna grupa kobiet a w niej procesorowa Podwińska która łamiącym się głosem powtarzała:

-C o będzie z moim synkiem ?

Dwa przeszło miesiące siedziałam na Łukiszkach.Od połowy lutego zaczęły się przesłuchania najpierw przekonywali mnie że jestem dezerterem czerwonej armii - czemu stanowczo zaprzeczałam - mówiłam że nigdy nie byłam żołnierzem Armii Czerwonej.


Czerwona armia nie miała prawa brać nie swoich obywateli do swojego wojska.Zabraliście moje zwolnienie - niech pan poszuka taki pasek 7 cm na 15 cm,tam wyraźnie było napisane od kiedy do kiedy znajdowałam się w Kałudze i kiedy zwolniona- nie tylko ja jedna ale - wszystkie osadzone tam kobiety.

Przesłuchania odbywały się zawsze nocą zawsze ten sam oficer śledczy,jednego razu był inny - bardziej krzyczący bijący pięścią w stół używający nie cenzuralnych słów. Cela śledcza była też inna, świeżo pomalowana i większa żarówka ją oświetlała. Na ścianie z lewej strony drzwi wejściowych w zasięgu mojego wzroku kilka napisów typu --mamusiu dostałam 25 lat.

- inny; nigdy was nie zobaczę wyślą mnie na Sybir.

-wyrok 15 lat.

Przeczytałam te smutne listy i bezwiednie przenoszę wzrok na sufit - w tym momencie usłyszałam silne uderzenie pięścią stół i słowa czego tam się gapisz -sieć na stołku. Nie zdążyłam nic powiedzieć jak zaczął pytać kto zorganizował moją ucieczkę, jak się nazywała - jaki pseudonim.

- nie wiem kto organizował - zostałyśmy zwolnione nasz strażnik przeczytał nam rozkaz, kazał zostawić robotę.Akurat kopałyśmy kartofle, przyjechali nasi chłopcy - dużo ich było całe dwie ciężarówki.Cieszyłyśmy się z tego spotkania a jednocześnie byłyśmy przestraszone - co to się dzieje, dokąd nas powiozą. Chłopcy poszli kopać kartofle a nam strażnik kazał włazić do ciężarówek i pojechałyśmy w stronę Kaługi.

- No a kiedy od nich uciekłaś ? i kto z tobą uciekał ?

- Nigdzie nie uciekałam bardzo chciałam żeby nas nie rozdzielali, żebyśmy były wszystkie razem.

- To wszystko to jedno wielkie kłamstwo! My mamy ludzi którzy tu przyjdą i powiedzą prawdę!

- Dobrze niech przyjdą - sama chciałabym ich zobaczyć.

- No proszę - dwa pokoje dalej siedzi twoja matka i siostra,one nam wszystko powiedziały - całą prawdę.

- Moja mama nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.

- No zobaczymy - wstał i powoli zaczął iść stronę drzwi - we mnie serce zamarło,wyobraziłam sobie że będą na moich oczach bić moją mamę.Ale on zastukał do drzwi a

do mnie z obrzydzeniem warknął – wychodź!

Znalazłam się na korytarzu pod opieką uzbrojonego żołnierza,nasz strażnik otworzył drzwi mojej celi i wepchnął mnie do niej.

Noc – kobiety wydawałoby się śpią kamiennym snem - ale gdy tylko usłyszały trzask zasuwy,podniosły się wszystkie głowy. Tak było zawsze jak wracaliśmy z przesłuchania usiadłam na moim posłaniu oparłam głowę o zimną ścianę i słowami serdecznej modlitwy zaczęłam Bogu polecać poczynający się dzień.

Dzień był ciężki chwilami sen morzył - ciężka głowa opadając budziła niespokojne myśli - jak się ustawić psychicznie przecież to o co on pytał to dopiero początek - on dobrze wie że nie o ucieczce - ta cała rozmowa - on chce wiedzieć o mnie ode mnie - bo sam z siebie nic nie wie...

Trzeba mieć jakąś historię pod ręką,któraby uwiarygodniła że ja niczego nie wiem – bo i nie znałam nikogo poza ojcem.


Konspiracja była pełna - hasło i odpowiedz! nie przedstawiać się nawet pseudonimami - przekazy ustne i natychmiast zapomnieć - nie rozmyślać, nie zapamiętywać,

wracać inną drogą.

Przeczuwałam że znów wezwie mnie w nocy.Ufając świętym orędownikom wybrałam sobie ich trzech:

-Św. Antoni.

-Św. Tadeusz Juda.

- I Św. Ekspedyt - od szybkiej pomocy,którego obraz znajdował się w nawie głównej kościoła oo.Bonifratrów.

Ufna w tę pomoc przeżyłam jakoś ten okropnie durzący się dzień.Żeby móc zasnąć po apelu wieczornym i sprawdzaniu obecności.

Zasnęłam nie wiem na jak długo spałam – nagle okienko w drzwiach celi zostało hałaśliwe otwarte i budząc uśpione kobiety dyżurny strażnik zawołał! Na literę Ż. Podniosłam się szybko i odpowiedziałam – Żejmówna.

- Krzyknął-wychodzić!.

Na korytarzu czekał oficer dochodzeniowy - powiedział za mną!

I wprowadził mnie do Celi przesłuchań.Kazał usiąść nas stołku zaraz przy drzwiach wejściowych - sam poszedł do swojego biurka - odległość między naszymi miejscami wynosiła około półtora metra. Zaczął czytać wczorajsze akta a ja nie rozglądając się czekałam - od czego zacznie.Przeczytał odłożył papiery na bok wyjął plik czystych kartek i zaczął tak:

- No i jak domyśliłeś się? co dla ciebie lepsze!

- Przyznasz się i podpiszesz a my dziś zakończymy śledztwo - albo będzie sąd !

- Ja nie mam się do czego przyznawać …



10 Marca 1945r.

Było już zupełnie jasno - na dziedzińcu więziennym formowano transport – zamieszanie – Strażnicy na koniach z nahajkami psy na długich smyczach - pilnują szeregu osłabionych więźniarek. Dzień zimny wiatr wieje w twarz ostrymi kawałkami lodu i podrywa tuman śniegu. Czy na Sybirze będzie lepiej ? Kręci mi się w głowie,widzę podwójną postać naczelnika więzienia w okularach w czarnych oprawach.Staje przed naszą kolumną i mówi:

- Wszyscy chorzy z dużą gorączką wystąpić..

Ktoś mnie wypycha przed szereg - naczelnik pyta każdą co ci jest?

- Odpowiadam jestem chora,mam gorączkę a on mówi:

- jedziesz dalej - będziemy ciebie leczyć jak zajedziemy na miejsce.

W ten sposób zaczęła się moja droga do Saratowa.

Niestety to jest ostatnia kartka tej opowieści.Wiem że wspomnienia z drogi do Saratowa zostały przez mamę spisane i być może się odnajdą.Ja ze swej strony mogę tylko powiedzieć że w czasie tego transportu mama straciła przytomność i w okolicach chyba Smoleńska,została

wyrzucona przez dwóch strażników za ręce i nogi z wagonu w hałdę śniegu.Pozostała w tym mieście w szpitalu aż do wyzdrowienia i w ten sposób unikała wywiezienia na ciężkie roboty w strasznych warunkach w głębi Rosji.

Szukając informacji na temat tego transportu – dowiedziałem się że ci którym udało się poszerzyć wrócili do domu po dziesięciu latach.

----------------------------------------------------------------------------

Jacek Paradowski

10.31.2013