Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, a my, nie wiedząc nawet kiedy, dajemy się porwać świątecznemu wirowi. Sami nie zdając sobie sprawy, ile „zasad” w naszym świętowaniu jest narzuconych nam przez kulturę, świat zewnętrzny i telewizję. Ot choćby sentymentalno-ckliwe podejście do wigilii. Od 1 listopada „wciska” nam się ten obrazek – sielskiej atmosfery (w każdym filmie czarna owca powraca w TEN DZIEŃ na rodziny łono), bogato ozdobionego stołu (świeczki muszą pasować do serwetek, a ozdoby na stole do ozdób na ścianach i żyrandolach), rozgardiaszu przy choince, i tak dalej… Wigilia przybiera taką rangę i taki poziom, że jest dużo ważniejsza niż samo święto. Pierwszy dzień świąt to jak poprawiny po weselu. Niby fajna impreza, ale to już nie to samo… Z cerkiewnego punktu widzenia wigilia to tylko-aż przygotowanie do święta. To oczekiwanie. Najważniejsze jest samo święto, w tym uczestnictwo w tym dniu w Liturgii i Eucharystii. Ojcowie Kościoła nie jedli w przeddzień karpia, ale na pewno przyjmowali Komunię tego dnia. Warto podpytać naszych rodziców/dziadków, jak wigilie wyglądały za ich czasów? Czy przypadkiem nie były bliższe stylowi, który nie wprost przekazuje nam Kościół?