Fragmenty z części Wirująca melodia i tunel oraz Jądro opisujące „drugi wymiar”
Wirująca melodia i tunel...
Coś pojawiło się w mroku. Obracając się powoli, promieniowało zwiewnymi włóknami biało-złotego światła. Otaczająca mnie ciemność zaczęła się stopniowo rozstępować i rozpraszać.
Potem pojawiły się dźwięki, żywe dźwięki — najbardziej porywające, najbardziej misterne, najpiękniejsze dzieło muzyczne, jakie kiedykolwiek słyszałem […].
W mgnieniu oka przemknąłem przez otwór i znalazłem się w zupełnie nowym świecie. Najdziwniejszym, najpiękniejszym świecie, jakie kiedykolwiek widziałem.
Tętniący życiem i energią, ekstatyczny, zdumiewający, olśniewający... Mógłbym dorzucać jeden przymiotnik po drugim, żeby opisać jego wygląd, ale żaden z nich nie oddałby tego, czego tam doświadczyłem. Miałem wrażenie, że się rodzę. Nie odradzam się ani nie rodzę na nowo. Po prostu jakbym... się rodził po raz pierwszy. […]Leciałem, Mijałem drzewa, pola, strumienie i wodospady. Gdzieniegdzie widziałem ludzi. Były też roześmiane, rozbawione dzieci. Zgromadzone w kręgi grupy ludzi śpiewały i tańczyły. Niekiedy dostrzegałem wśród nich psy. Biegały i skakały, tak samo jak ludzie promieniejąc radością. Ludzie nosili proste, lecz piękne stroje. Miałem wrażenie, że barwy tkanin emanowały takim samym żywym ciepłem jak drzewa i kwiaty nieustannie rozkwitające wokół nich. Piękny, niewiarygodny świat ze snów [...] Tylko że to nie był sen […] Obok mnie znajdowała się piękna dziewczyna […]
Razem dosiadaliśmy czegoś płaskiego, pokrytego skomplikowanymi wzorami o nieopisanie żywych barwach. Okazało się, że to skrzydło motyla. Rzeczywiście wokół nas znajdowały się miliony motyli — ogromne fale trzepoczących motylich skrzydeł, co jakiś czas opadające w dół ku zieleni, a potem powracające w górę ku nam. Nie widziałem pojedynczego, konkretnego motyla, lecz wszystkie razem, jakby żywą rzekę barw unoszącą się przestrzeni. Lecieliśmy spokojnie w luźnym szyku. Mijaliśmy kwitnące kwiaty i pąki na drzewach, które otwierały się, gdy tylko podlecieliśmy bliżej […] Mówiła do mnie, nie używając słów. To, co chciała mi przekazać, przenikało mnie jak wiatr. Od razu zrozumiałem, że mówi prawdę. Wiedziałem o tym tak samo, jak wiedziałem, że świat wokół nas był czymś realnym, a nie przelotnym i pozbawionym głębi wytworem fantazji.
Przesłanie miało trzy części i gdybym miał je przetłumaczyć na język ziemski, powiedziałbym, że brzmiało mniej więcej tak:— Otacza cię miłość i pełna czułości opieka. Na zawsze.
— Nie masz się czego lękać.
— Nie możesz zrobić nic złego.
Przesłanie to przepełniło mnie ogromnym, wręcz szalonym poczuciem ulgi. Zupełnie jakbym właśnie otrzymał zestaw reguł gry, w którą grałem przez całe życie, lecz nigdy w pełni jej nie rozumiałem.
Jądro…
Tymczasem znalazłem się wśród chmur. Dużych, puszystych, białoróżowych, ostro kontrastujących z ciemnogranatowym niebem. Wyżej niż chmury nieskończenie wyżej — krążyły gromady przeźroczystych kul. Połyskujące istoty kreśliły łuki na tle nieboskłonu, pozostawiając za sobą długie ślady przypominające wstęgi zórz. Ptaki? Anioły? Te słowa przyszły mi do głowy, gdy zapisywałem swoje wspomnienia. Ale żadne z nich nie oddaje sprawiedliwości istotom, które zdecydowanie różniły się od wszystkiego, co dotąd widziałem na tej planecie. Reprezentowały wyższy poziom rozwoju. Były doskonalsze.
Z góry dochodziły mnie dźwięki, potężne i głębokie, jak przepiękna wielogłosowa pieśń. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie wykonywały jej skrzydlate istoty. Gdy później się nad tym zastanawiałem, przyszło mi do głowy, że te szybujące w górze stworzenia musiały w jakiś sposób wyrazić swoją radość. Gdyby nie dały jej upustu, po prostu rozsadziłaby je wewnętrzna energia. Dźwięk był wyczuwalny, niemal materialny, jak drobne kropelki deszczu na skórze, które jednak nas nie moczą. W miejscu, w którym się znajdowałem, słuch i wzrok nie funkcjonowały jak osobne zmysły. Słyszałem srebrzyste, skrzące się piękno istot pod nieboskłonem i przyglądałem się harmonijnym, radosnym falom ich śpiewu. Miałem wrażenie, że w tym świecie nie da się patrzeć ani słuchać, nie stając się jednocześnie jego częścią, nie łącząc się z nim
jakiś tajemniczy sposób. Z mojej obecnej perspektywy posunąłbym się nawet do stwierdzenia, iż w tamtym świecie nie można było zasadniczo na nic patrzeć, gdyż słowo to samo w sobie sugeruje rozdział, który tam nie istniał. Na pozór osobne byty stanowiły jednocześnie część innych, jak wielowymiarowe, przenikające się nawzajem wzory na perskim dywanie... lub na skrzydle motyla. Zerwał się ciepły wietrzyk, z rodzaju tych, które rodzą się w najpiękniejsze letnie dni, potrząsając liśćmi drzew jak niebiańska woda. […]
Gdzie jestem? Kim jestem? Dlaczego tu jestem? Za każdym razem, gdy milcząco stawiałem jedno z tych pytań, odpowiedź pojawiała się natychmiast w postaci eksplozji światła, feerii barw, miłości i piękna, która przenikała mnie jak ogromna fala. Muszę tu zaznaczyć, że energia eksplozji, o których mówię, wcale nie zagłuszała moich pytań. Otrzymywałem odpowiedzi bez użycia języka. Bezpośrednio odbierałem myśli, lecz nie przypominały one wyobrażeń, jakimi posługujemy się w naszym świecie. Nie były niewyraźne, niematerialne ani abstrakcyjne. Były namacalne i konkretne — gorętsze niż ogień i bardziej wilgotne niż woda — a w chwili, gdy do mnie docierały, natychmiast i bez wysiłku pojmowałem idee, których zrozumienie na ziemi zabrałoby mi całe lata. Nadal podążałem naprzód. Zorientowałem się, że wnikam w gigantyczną próżnię, mroczną, o nieskończonym zasięgu, lecz jednocześnie niosącą ukojenie. W ciemności dostrzegłem światło, którego źródłem była zapewne lśniąca kula, której obecność wyczuwałem obok. Obecność żyjącej kuli była prawie tak samo namacalna jak pieśni anielskich istot.
Znalazłem się w sytuacji do pewnego stopnia przypominającej położenie płodu w łonie matki. Otoczony przez wody płodowe embrion za pośrednictwem pępowiny łączy się z milczącym wspólnikiem — łożyskiem — które żywi go i pośredniczy w relacjach z zawsze obecną, choć niewidoczną matką. W tym wypadku „matką” był Bóg, Stwórca, Źródło odpowiedzialne za stworzenie wszechświata i wszystkiego, co w nim istnieje. Znalazłem się bardzo blisko tego Bytu. Miałem wręcz wrażenie, że nie dzieli nas żadna odległość. Jednocześnie czułem jednak ogrom nieskończoności Stwórcy, widziałem, jak maleńką drobiną jestem …Zadawałem pytania i otrzymywałem odpowiedzi. Chociaż cały proces odbywał się bez słów, „głos” Bytu był ciepły i — wiem, jak dziwne to zabrzmi — osobowy. Rozumiał „ludzi i miał typowo ludzkie przymioty, choć w nieskończenie większym stopniu. Wiedział o mnie wszystko. Emanował cechami, które zawsze kojarzyły mi się wyłącznie z istotami ludzkimi: serdecznością, współczuciem, smutkiem,.. a nawet ironią i humorem.
[…] We wszystkich istnieje także zło, lecz wyłącznie w śladowych ilościach. Jest konieczne, ponieważ bez niego nie istniałaby wolna wola, a bez wolnej woli nie ma rozwoju, nie ma postępu, a więc nie moglibyśmy zostać tym, czym pragnie widzieć nas Bóg. Chociaż w świecie takim jak nasz wszechmoc zła czasami przeraża, w obrazie całości dominuje miłość i to właśnie ona ostatecznie zatriumfuje.
W niezliczonych wszechświatach oglądałem niezmierne bogactwo form życia. Inteligencja niektórych spośród nich przewyższała naszą. Widziałem niezliczone wyższe wymiary, lecz jedynym sposobem ich poznania było wniknięcie do ich wnętrza i doświadczenie ich bezpośrednio. Nie można ich poznać ani zrozumieć z poziomu przestrzeni o niższych wymiarach. W krainach wyższego rzędu istnieją związki przyczynowo-skutkowe, ale działają inaczej niż na ziemi. Natomiast czas i przestrzeń, w których się poruszamy w naszym świecie, bardzo ściśle i misternie zazębiają się ze swoimi odpowiednikami w wyższych światach. Innymi słowy, światy te nie są zupełnie odcięte od naszego, ponieważ wszystkie stanowią część tej samej nadrzędnej boskiej Rzeczywistości. Z wyższych wymiarów można dotrzeć do każdego czasu oraz miejsca w naszym świecie.
Prawdopodobnie do końca życia nie uda mi się rozpakować wszystkiego, czego się dowiedziałem podczas tej podróży. Przekazanej mi wiedzy nie „uczyłem się” tak jak Faktów na lekcji historii ani nie starałem się zrozumieć tak jak twierdzeń matematycznych. Wnikliwe zrozumienie przychodziło bezpośrednio, nie wymagało perswazji ani przyswajania. Wiedza pojawiała się bez konieczności zapamiętywania, natychmiast i pozostawała ze mną na zawsze. Nie zacierała się, jak to bywa w naszym świecie. Po dzień dzisiejszy przechowuję ją całą w pamięci, i to o wiele wyraźniej niż informacje oraz umiejętności uzyskane podczas wszystkich lat spędzonych w szkole.
Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że mogę uzyskać dostęp do niej, kiedy tylko zechcę. Wróciłem na ziemię, więc muszę najpierw przetworzyć tę wiedzę za pomocą niedoskonałych narzędzi — ciała i mózgu. Ale ona jest we mnie. Czuję, że została wpisana w samą istotę mojego bytu. Człowiekowi takiemu jak ja, który nie szczędził trudu, ucząc się w tradycyjny sposób, odkrycie bardziej zaawansowanego poziomu poznania dało do myślenia na wiele lat...
17 marca 2022