Okiem Reisty

Okiem Reisty

Analiza podstaw bytowych Ingardenowskiej koncepcji odpowiedzialności

Ryszard Dziewulski

**

Na podstawie:

1.) Roman Ingarden, O odpowiedzialności i jej ontycznych podstawach,

[w:] tegoż, Książeczka o człowieku, Kraków 2001, s. 73-111, przekł. Adam Węgrzecki.

Oznaczenia cytatów pochodzących z tego dzieła mają formę

numerów stron zamkniętych w nawiasach klamrowych z literą I, np. {I.73}.

2.) Tadeusz Kotarbiński, O postawie reistycznej, czyli konkretystycznej,

[w:] Jan Woleński, Kotarbiński, Warszawa 1990, str. 157-168, 233-253.

Oznaczenia cytatów pochodzących z tego dzieła mają formę

numerów stron zamkniętych w nawiasach kwadratowych z literą K, np. [K. 157].

**

Podejmując wyzwanie porównania postaw etycznych Ingardena i Kotarbińskiego, jeszcze przed rozpoczęciem właściwej analizy stanąć trzeba przed koniecznością obrania stosownej metodyki – takiej, która zadanie to uczyni wykonalnym. Mając z jednej strony dokładnie zdefiniowany cel, a więc zderzenie stanowisk obydwu myślicieli, z drugiej zaś kruchość materii przedmiotu ich rozważań – do wyboru metody podszedłem z dużą ostrożnością. Ostatecznie, odrzuciwszy kilka dość atrakcyjnych koncepcji – w tym pokusę wykazania niemożności porównania obydwu postaw ze względu na stosowaną w nich odmienną definicję istnienia, a także próbę spojrzenia na Kotarbińskiego oczami Ingardena, a więc przeprowadzenia – chcąc nie chcąc – cynicznej* analizy walorów reizmu – zdecydowałem się na reistyczny rozbiór podstaw bytowych koncepcji odpowiedzialności wg Ingardena.

* cynizm takiej analizy leżałby wyłącznie w samym fakcie jej przeprowadzenia; paradoksalnie – dla zwolenników rzeczywistego istnienia wartości analiza taka musi mieć sens, w przeciwnym bowiem wypadku oddaliby somatystom pole bez walki

Dlaczego jednak – badając myśl etyczną – decyduję się analizować jej podstawy bytowe? Wychodzę bowiem z założenia, iż każde stanowisko aksjologiczne musi opierać się na jakiejś, zakładanej wstępnie przez jego autora, strukturze świata. W związku z tym bez względu na charakter i konstrukcję suponowanej siatki wartości, prześwietlając daną koncepcję pod kątem jej fundamentów ontycznych – w miejsce eterycznych i enigmatycznych – zyskujemy oto obiekty konkretne i uchwytne. Najbardziej wymierną metodą zestawiania postaw aksjologicznych wydaje się więc być – porównywanie stojących w ich tle ontologii.

W związku z powyższym – dla tematyki niniejszego opracowania mniejsze, a być może żadne, znaczenie mają koncepcje deontologiczne Kotarbińskiego, np. rozważania nad opiekuńczą spolegliwością czy różnicą tego co haniebne i czcigodne, gdyż nie są one opoką jego filozofii, a jedynie wytworem. Podstawą, na której daje się oprzeć punkt widzenia jest natomiast jego postawa ontologiczna, a więc reizm – nie będąca jednak, w tym przypadku, dokładnym odwzorowaniem stanowiska somatystycznego, jakie zajmował Kotarbiński (W zasadzie jednak mogą istnieć reiści, którzy by odrzucali monizm somatystyczny, a przyjmowali dualizm lub monizm spirytualisytczny. [K. 167]; Niniejsza analiza oparta jest na koncepcji reizmu dualistycznego.). Jako że odpowiedzialność bezpośrednio wiąże się z działalnością sprawcy, bardzo pomocne okażą się też jego założenia prakseologiczne, wzbogacone o konkretystyczny sposób analizy pojęć językowych.

Prowadząc rekonstrukcję stanowiska Ingardena, postaram się – dla podniesienia przejrzystości analizy – wyodrębniać te z napotykanych postulatów, które wydają mi się kluczowe ontycznie, ujmując je w odrębne ustępy. Niektóre z ustępów pozwolę sobie opatrzyć ferowanym na bieżąco komentarzem, będącym próbą wskazania tych elementów koncepcji Ingardena, które pozostają w sprzeczności z postawą reistyczną. Pracę zakończy propozycja struktury bytowej akceptowalnej przez reizm.

DEFINICJE

Wcielając się w postawę konkretysty, niniejsze opracowanie powinienem rozpocząć od utyskiwań, w pracy Ingardena nie odnalazłem bowiem jasno sprecyzowanych definicji pojęć i stanów mających dla jego koncepcji znaczenie strategiczne – w tym definicji pojęcia odpowiedzialności (sic!). Wszystkie przedstawione w tym i kolejnych ustępach formuły są więc jedynie takimi, jakie udało mi się odtworzyć z rozrzuconych na przestrzeni pracy wzmianek. Taki stan rzeczy – już na samym wstępie analizy prowokować musi umysły analityczne do generowania uprzedzeń w stosunku do autora, który pojmowanie kluczowych dla swojej postawy aspektów pozostawia kapryśnej interpretacji czytelnika, ryzykując tym brak jasności przekazu i w konsekwencji – błędne rozumienie całości koncepcji. Zdaniem Kotarbińskiego właśnie niezrozumienie, wynikłe z praktyki myślenia i mówienia w sposób mętny, jest główną przyczyną przewlekłych sporów filozoficznych.

Rozważania na temat ontycznych podstaw odpowiedzialności rozpoczyna Ingarden analizą typów sytuacji, w których występuje fenomen odpowiedzialności. Odpowiedzialność można ponosić, podejmować lub być do niej pociąganym. Okoliczności te uznaje Ingarden za wzajemnie od siebie niezależne, choć pokrewne, dlatego odróżnia je od sytuacji czwartej, mianowicie zjawiska odpowiedzialnego działania.

A) Ponoszenie odpowiedzialności (bycie odpowiedzialnym) jest stanem faktycznym, znoszonym pasywnie przez sprawcę, który albo jest winny – jeśli w wyniku jego działania powstał negatywnie wartościowy stan faktyczny, albo też – jeśli wartość była pozytywna – zdobywa zasługę. W przypadku pierwszym – przed sprawcą staje żądanie usunięcia wyrządzonych szkód, dania odszkodowania i wymazania negatywnej wartości.

B) Podejmowanie odpowiedzialności (branie jej na siebie) jest aktem psychicznym, polegającym na uznaniu obciążenia siebie samego przez swój czyn. Prowadzi do gotowości wewnętrznej do spełnienia wymagań wynikających z odpowiedzialności (podjęcia kroków wiodących do odciążenia sprawcy).

C) Pociąganie do odpowiedzialności jest aktem mającym swoje źródło poza sprawcą, ale skierowanym na niego i mającym na celu wywołanie w nim określonych zmian.

D) Odpowiedzialne działanie to takie, które podejmowane jest przez sprawcę świadomego zarówno wartości motywów, które skłaniają go do czynu, jak i związku podejmowanego działania z wartością negatywną lub pozytywną jego następstw. Sprawca działa nie na ślepo, lecz z uwzględnieniem wartości, które poprzez jego działanie zostaną zrealizowane. Ingarden obrazuje ów stan, mówiąc o utrzymującym się spojrzeniu działającego – spojrzeniu na realizujących się lub unicestwiających podczas jego działania wartościach.

Wstępna analiza powyższej koncepcji prowadzi do pytania o kwestię jasności spojrzenia i – co za tym idzie – o to, czy owa jasność może i powinna wpływać na stopień odpowiedzialności (o ile oczywiście przyjmiemy zakładaną przez Ingardena stopniowalność odpowiedzialności).

STOPNIOWALNOŚĆ ODPOWIEDZIALNOŚCI

Gdy w jakiejś określonej sprawie działaliśmy odpowiedzialnie, to eo ipso ponosimy, i to w jeszcze wyższym stopniu, odpowiedzialność za dokonane działanie {I. 74}

Zwróćmy uwagę na zwrot osi odpowiedzialności: z przytoczonego cytatu wynika, że za działanie „nieodpowiedzialne” działający ponosi odpowiedzialność w stopniu mniejszym, niż za działanie odpowiedzialne. Powyższa teza jest więc niezgodna z zasadą, której 24 wieki temu hołdował Sokrates – czymże bowiem, jeśli nie brakiem wiedzy, jest nieświadomość motywów własnego postępowania i jego związków z powstającą w wyniku działania wartością? Czynnikiem pomniejszającym odpowiedzialność sprawcy byłoby więc u Ingardena dokładne zaprzeczenie sokratejskiej cnoty. Tego typu stanowisko wypadałoby dobrze umotywować – choćby po to, by oddalić ewentualne zarzuty o premiowanie ignorancji: umniejszanie odpowiedzialności ze względu na brak wiedzy musiałoby też skutkować przyporządkowywaniem podmiotowi mniejszej winy, w efekcie więc ignorancja sprawcy zostawałaby „nagradzana” łagodniejszym wymiarem kary.

Sytuację dobrze ilustrowałby dylemat wykładowcy egzaminującego dwóch studentów, z których żaden nie potrafi odpowiedzieć na zadane pytanie. Różnica pomiędzy nimi polega jedynie na tym, iż pierwszy z nich wiedział, że materiał egzaminacyjny obejmował tematykę zadanego pytania, drugi natomiast nie wiedział. Pierwszy student działał więc odpowiedzialnie: był świadomy tego, że nie przygotowując się należycie, ryzykuje. Kluczowe pytanie dotyczy jednak studenta drugiego: czy brak znajomości materiału egzaminacyjnego pozwala nam umniejszyć jego odpowiedzialność za brak przygotowania? Jak dowodzi praktyka – większość wykładowców przejawia niechęć do stopniowania odpowiedzialności, wychodzą bowiem z założenia, iż do – jakże nielicznych – obowiązków studenta należy właśnie znajomość materiału edukacyjnego.

Analogia ze światem działań jest oczywista: jeśli celem działania jest jego skuteczność, a ktoś decyduje się podjąć konkretne działanie (czyn celowy), to obowiązkiem działającego jest działać sprawnie. Brak dostatecznej wiedzy na temat dowolnego z aspektów własnego działania jest – na gruncie prakseologii – błędem sprawcy. W rozumieniu Kotarbińskiego – Ingardenowską podstawą bytową dla umniejszenia odpowiedzialności byłby więc… popełniony przez sprawcę błąd. Pierwszą kością niezgody pomiędzy postawami Kotarbińskiego i Ingardena wydaje się więc być stopniowalność odpowiedzialności.

Być może różnica pomiędzy definicjami odpowiedzialności, winy/zasługi oraz kary/nagrody – rozwiązałaby tę kwestię raz na zawsze. Stopniując odpowiedzialność, musimy robić to w sposób wymierny: jeśli przyjmiemy, że wymiar odpowiedzialności za dany czyn wynosi 100%, a po umniejszeniu ze względu na brak świadomości sprawcy np. 75%, natychmiast powstaje pytanie o to – komu przypisać pozostałe 25%? Jeśli nikomu, oznacza to, że niczego nie umniejszyliśmy, bowiem sprawca wciąż ponosi całość odpowiedzialności, a więc 100%. Sytuacja jednak zmieniłaby się diametralnie, gdybyśmy nie stopniowali ani odpowiedzialności, ani nawet winy/zasługi, a jedynie wymiar kary/nagrody.

ODCIĄŻANIE SIĘ SPRAWCY A ISTOTA ODPOWIEDZIALNOŚCI

Brak wyraźnie sprecyzowanej przez Ingardena, jednoznacznej definicji odpowiedzialności zmusza nas do poszukiwania jej pomiędzy wierszami. Rozpocznijmy od analizy postulatów ponoszenia (ciążenia) odpowiedzialności i odciążania się od niej.

Wydaje się, iż założenie, że sprawca czynu, na którym ciąży odpowiedzialność za ten czyn, może się „odciążyć” jakimś innym czynem – kłóci się z założeniem przytoczonym w: DEFINICJE – punkt A), tym mianowicie, że ponoszenie odpowiedzialności jest stanem znoszonym przez sprawcę pasywnie, a więc czy tego chce czy nie. Przyjmując, iż nie można jednocześnie i nie mieć na coś wpływu, i go mieć – należałoby albo wycofać któreś z założeń, albo sprecyzować w jakim znaczeniu użyte zostały pojęcia „pasywny” i „odciążyć”.

Wg Kotarbińskiego niektóre z nazw są nieuleczalnie mętne, pisze jednak: Trzeba umieć unieszkodliwiać wyrazy, zachowując całe bogactwo cennej treści, które one niosą ze sobą. [K. 158]

Powiedzenie „ktoś ponosi odpowiedzialność” wydaje się być znaczeniowo tożsame z powiedzeniem „na kimś ciąży odpowiedzialność”. Jeśli dopuszczamy odciążanie się – musimy konsekwentnie dopuścić ewentualność umniejszenia ponoszenia odpowiedzialności (tym bardziej, jeśli równocześnie dopuszczamy jej stopniowalność), w przeciwnym bowiem wypadku możliwa byłaby sytuacja, w której ktoś odciążył się od odpowiedzialności, a jednak wciąż ją pasywnie ponosi. Ingarden ostatecznie przyznaje rację temu rozumowaniu (Po odciążeniu ponoszenie odpowiedzialności wygasa {I. 111}), przez co natura ponoszenia odpowiedzialności staje się jeszcze bardziej enigmatyczną: ponoszenie odpowiedzialności za czyn x jest stanem znoszonym pasywnie (czy sprawca tego chce czy nie), który to stan jednak wygasa, jeśli sprawca dokona czynu y (czynu powetowania). W tym ujęciu zjawiska ponoszenia odpowiedzialności i odciążania się od niej – przywodzą na myśl mechanizm włączania i wyłączania światła: nasze działanie x (włączenie światła) wyzwala stan znoszony przez nas pasywnie (bycie oświetlanym), na który to stan mamy jednakże wpływ dokonaniem czynu y (światło wygasa). Mamy więc dwa różne od siebie czyny, x i y, którymi świadomie wyzwalamy lub wygaszamy coś, co musimy znosić pasywnie.

Zachodzi pytanie: czy ponoszenie odpowiedzialności mogłoby być aktem pasywnym*?

*w tym sensie, w jakim dopuszcza się istnienie aktywnej pasywności, a więc podczas celowego powstrzymywania się od działania (w tym przypadku – powstrzymywania się od wzięcia odpowiedzialności na siebie i poddania się nakazowi zadośćuczynienia). Trzeba jednakże pamiętać, iż to, czy akt woli (powstrzymywanie się) jest działaniem – nie jest do końca oczywiste.

Zdrowy rozsądek podpowiada jednak, że – skoro zmiana statusu bycia oświetlanym zależy od mojej decyzji (wyłączę światło lub nie), nie jest to stan pasywny, w tym bowiem znaczeniu pasywnym byłoby też picie herbaty i bycie ubranym. Czym innym jednak są przecież rzeczywiste stany pasywne, np. bycie rzeczą, wspomnienia zdarzeń dokonanych lub świadomość śmiertelności; cechą decydującą o pasywności wydaje się być nasza prawdziwa bezradność, brak możności wpłynięcia na zmianę owego stanu). Istnieją więc dwie ewentualności: albo ponoszenie nie jest pasywne, albo od odpowiedzialności nie można się odciążyć i, co za tym idzie, nie jest też ona stopniowalna.

Postulaty stopniowalności odpowiedzialności i możliwości odciążania się od niej – zdają się mieć dla koncepcji Ingardena kluczowe znaczenie: pisząc o wartościach i zachodzących między nimi związkach* zauważa m. in., że ich istnienie jest warunkiem nie tylko pojęcia sensu sprawiedliwości** i możliwości istnienia idei odpowiedzialności w ogóle, ale także możliwości ciążenia na kimś odpowiedzialności i możliwości odciążenia (uwolnienia od ciężaru odpowiedzialności). Skoro więc do zrealizowania sprawiedliwości nieodzownym jest mechanizm odciążania sprawcy, to – chcąc uratować spójność koncepcji – wypadałoby przyznać, że ponoszenie odpowiedzialności nie jest stanem pasywnym.

* Wartość powetowania albo tego, co dzięki niemu się realizuje, anuluje negatywną wartość szkody albo wyrządzonej krzywdy. A wartość skruchy sprawcy anuluje wartość negatywną złego czynu itd. {I. 99}

** Można też powiedzieć, że sprawiedliwość domaga się wszystkich zarysowanych „wyrównań”, które mają dojść do skutku między dopuszczonymi przez zły czyn wartościami negatywnymi a wartościami pozytywnymi zrealizowanymi dzięki powetowaniu wymaganemu przez odpowiedzialność. {I. 99}

Do problemu istoty odpowiedzialności u Ingardena powrócę w dalszej części opracowania, gdyż końcowe wnioski na ten temat wymagają uprzedniej analizy dodatkowych aspektów.

PODMIOT ODPOWIEDZIALNOŚCI A JASNOŚĆ POSTRZEGANIA

GRANICE ODPOWIEDZIALNOŚCI

Istotną trudność nastręcza pytanie, jak należy określić najniższy stopień uświadomienia, przy którym znajdujące się w trakcie spełnienia działanie leży jeszcze w zasięgu odpowiedzialności sprawcy {I.79}.

Wyłączywszy ze swych dociekań zwierzęta oraz dzieci, za podmioty odpowiedzialności przyjmuje Ingarden osoby, które w momencie działania są go świadome oraz posiadają wszystkie normalne zdolności niezbędne do opanowania sytuacji. Osobę taką – o ile jest ona zdolna realizować to, co sama postanowiła – nazywa Ingarden punktem źródłowym możliwych decyzji opartych na zrozumieniu sytuacji wziętej w aspekcie wartości. {I. 77-78}

Stanowisko uzależniania stopnia odpowiedzialności od stopnia jasności postrzegania podmiotu – już w samym zalążku teorii rodzi poważny problem: Biorąc pod uwagę fakt, iż nie każdy z ludzi posiada podobne zdolności percepcyjne (mam na myśli różnice przenikliwości umysłów, trafności ferowanych ocen, a więc ostatecznie międzypodmiotowe zróżnicowanie oglądów rzeczywistości), za to samo działanie, prowadzące do powstania tych samych stanów wartościowych – na różnych podmiotach ciążyłaby różna odpowiedzialność. Idąc tym śladem konsekwentnie, musielibyśmy największą odpowiedzialnością obarczać zawsze najmądrzejszego i najprzenikliwszego spośród wszystkich uwikłanych w daną sytuację (jeśli tylko był on w stanie wpłynąć na bieg wypadków). Biorąc pod uwagę założenie, iż odpowiedzialnością można obarczyć podmiot nie tylko za działanie, ale również za poniechanie działania*, dochodzimy oto do sedna, którym jest schizma winy i odpowiedzialności.

* Kotarbiński nazywa to paradoksem odpowiedzialności (Paradoksy odpowiedzialności [w:] Tadeusz Kotarbiński, Pisma etyczne, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1987, str. 514) i sprowadza do tego, iż człowiek sprawny powinien też nie dopuszczać do awaryj.

Najjaskrawiej obrazuje ten problem dylemat snajpera, spoglądającego przez lunetę na kanalię dokonującą bestialstwa (karabin z lunetą symbolizuje zarazem i jasność postrzegania, i możność działania). Wina za dokonane bestialstwo leżeć będzie oczywiście po stronie kanalii, ale największą odpowiedzialnością za owo bestialstwo musielibyśmy – zgodnie z przyjętymi założeniami – obarczyć snajpera, który nie zapobiegł czemuś, czemu zapobiec mógł i był tego w pełni świadomy (!): rozumiał sytuację wziętą w aspekcie wartości i wiedział, że to właśnie on jest punktem źródłowym możliwych decyzji, od których uzależniony jest bieg wypadków. Przy okazji napotykamy tu kolejny paradoks polegający na tym, że bogu ducha winny snajper – bez względu na to co zrobi – zawsze stanie się za coś odpowiedzialny: albo za swoisty „współudział” w bestialstwie, albo za wyrządzenie krzywdy kanalii.

Jedyną podstawę dla takiego stanu rzeczy stanowi uzależnianie stopnia odpowiedzialności od stopnia jasności postrzegania podmiotu. Biorąc pod uwagę ciężar samej świadomości, pojawić się musi pytanie o to, czy aby podejmowanie (wzięcie na siebie) odpowiedzialności – nie jest dokładnie tym samym co świadomość własnego statusu moralnego na tle określonej sytuacji. Odpowiedzialność podjęta byłaby więc czymś w rodzaju… ceny, jaką płaci się za rozsądek.

Roztrząsając to zagadnienie, należałoby w pierwszej kolejności rozważyć komu/czemu tak naprawdę przypisuje Ingarden odpowiedzialność: czy podmiotowi działania czy jego jasności postrzegania? Przyjmując ewentualność drugą – w oku logiki mielibyśmy tu do czynienia z pewną nieścisłością, inne bowiem byłoby źródło odpowiedzialności, a inny jej „nosiciel”. Jeśli źródłem powstania odpowiedzialności jest stopień jasności postrzegania sytuacji, a nosicielem odpowiedzialności – podmiot działania, oznacza to, iż Ingarden utożsamia jedno z drugim, tzn. że jasność postrzegania kreuje (definiuje) podmiot.

Zauważmy, jak wiele dylematów powstaje w chwili, gdy dopuszczamy stopniowalność odpowiedzialności, uzależniając jej ciężar od cech podmiotu. Kolejnym wynikłym z tego kłopotem jest bowiem problem sprawiedliwości, a więc pytanie o to, czy mamy prawo – za identyczne działania, prowadzące do powstania tego samego stanu wartościowego – przypisywać różnym podmiotom różną odpowiedzialność?

Wobec rozpatrywanego zagadnienia stanowisko reisty jest oczywiste: skoro nie akceptuje stopniowania odpowiedzialności, nie może więc rozważać uzależniania stopnia odpowiedzialności od czegokolwiek.

PRZEDMIOT ODPOWIEDZIALNOŚCI: WARTOŚCIOWY STAN FAKTYCZNY

Pomimo tego, iż wspomina Ingarden o powiązaniu odpowiedzialności z zachowaniem się (tzn. aktywnie podjętym działaniem, a więc uczynieniem czegoś lub zaniechaniem uczynienia), przedmiot odpowiedzialności dostrzega głównie w wyniku działania. (Co do swojej formy wynik jest przede wszystkim pewnym faktem bądź też stanem rzeczy (…) Może też jednak być jakimś przedmiotem, a w szczególności rzeczą. {I. 80}) Odpowiedzialność powstaje dopiero wtedy, gdy dokonane przez sprawcę działanie prowadzi do powstania wartościowego stanu faktycznego. W przeciwnym wypadku, (tzn. kiedy działanie jest neutralne co do wartości) – sprawca jest twórcą działania, ale samo to nie pozwala, by się wyłoniło pytanie o jego odpowiedzialność {I. 81}.

Ta postawa jest kolejną różnicą pomiędzy Ingardenowskim i reistycznym postrzeganiem problemu odpowiedzialności. W dalszej części pracy spróbuję wskazać możliwość definiowania pojęcia odpowiedzialności bez uwzględniania oceny etycznej skutku działania.

OCENA ETYCZNA STANU WARTOŚCIOWEGO

Powiązanie mechanizmu powstawania odpowiedzialności z zaistnieniem wartościowego stanu faktycznego świadczy o tym, iż pojęcie odpowiedzialności nie jest dla Ingardena neutralnym opisem relacji podmiotu działania do działania dowolnego, przeprowadzonego przez ów podmiot. Ingarden najpierw ocenia działanie pod kątem etycznym: Najważniejszym, co rozstrzyga o tym, czy działanie może sprawcę obciążyć odpowiedzialnością, wydaje się natura tego działania. {I.79-80}

Za tego typu stanowiskiem (tzn. uzależnianiem mechanizmu powstania odpowiedzialności od oceny etycznej stanu faktycznego powstałego w wyniku działania sprawcy) kryje się kolejny problem: kwestia wymogu oceny wstępnej, kwalifikującej działanie jako podstawę dla powstania odpowiedzialności. Powstaje iście sceptyckie pytanie o kryteria takiej kwalifikacji, a także o to, kto oceni ocenę oceniającego itd. w nieskończoność. Jeśli bowiem dokonam działania, które według jednego z oceniających posiada naturę neutralną, a według innego – negatywną, to jednocześnie i jestem odpowiedzialny za ów czyn i nie jestem.

KONCEPCJA WOLNOŚCI INGARDENA

CZYN WŁASNY PODMIOTU A DETERMINIZM

Swoją koncepcję wolności opiera Ingarden na uwarunkowaniu procesów psychicznych przez to, co stanowi ich fundament bytowy. Owo „zakotwiczenie w ciele” aktów duchowych skłania Ingardena do przyjęcia umiarkowanej postawy wobec problematyki wolności jednostki. Jego stanowisko, godząc naturę człowieka ze strukturą świata realnego, zakłada, iż panujący w świecie realnym determinizm nie jest bezgraniczny, podobnie jak nie jest bezwarunkową wolność jednostki, gdyż jedno jest ograniczeniem drugiego. Tego typu struktura zależności tłumaczy możliwość zaistnienia decyzji (i czynów) w ł a s n y c h podmiotu, zachodzących w głębi morza zdarzeń uprzyczynowionych. Właśnie w owej „własności” decyzji i czynu – upatruje Ingarden istotny fundament ontyczny odpowiedzialności.

„Własność decyzji” rozumiana jest przez Ingardena jako przejaw aktywności centrum <<ja>>: Jakaś decyzja woli i jakieś działanie mogą uchodzić za „własny” czyn danej osoby tylko wtedy, gdy wypływają wprost z centrum <<ja>> tej osoby, mają w niej swój prawdziwy początek, i kiedy to centrum <<ja>> panuje nad dokonaniem wyłaniającego się z niego działania i kieruje nim. {I. 85} Opisana sytuacja może zajść na dwa sposoby:

1. <<ja>> godzi się na to, co rozgrywa się w sferze jego osobowego bytu lub co wdziera się w tę sferę z zewnątrz;

2. <<ja-osoba>> podejmuje decyzję z siebie samej, z własnego, nie uwarunkowanego cudzymi powodami zastanowienia, i przedsiębierze zaraz akt działania.

A więc:

1. ja akceptujące

2. ja działające.

WARTOŚĆ JAKO ONTYCZNY FUNDAMENT ODPOWIEDZIALNOŚCI

Z zagadnieniem odpowiedzialności wiąże Ingarden wartości pozytywne i negatywne, grupując je w dwa zbiory.

W pierwszym z nich znajdą się pozytywne i negatywne wartości:

1. wartość wyniku wywołanego przez czyn sprawcy

2. wartość czynu prowadzącego do tego wyniku

3. wartość woli/decyzji/zamiaru sprawcy

4. wartość przysługująca sprawcy w następstwie jego postępowania

Drugi zbiór zawiera:

1. wartość tego, co realizuje się w powetowaniu (i usuwa krzywdę lub ją wyrównuje)

2. wartość sposobu zachowania się (np. skruchy) – sposób ten anuluje ciążącą na sprawcy wartość negatywną

3. wartość nagrody lub uznania – dostosowana do wartości ewentualnej zasługi

Przyjmując, taki oto diagram za schemat działania:

- wypada zauważyć, że proponowany przez Ingardena „kierunek etyczny” – jest dokładnie odwrotny: Wartość wyniku rodzi realizację wartości czynu i, w dalszej kolejności, sprawcy {I. 98}

Od istnienia wartości oraz zachodzących pomiędzy nimi związków uzależnia Ingarden sens odpowiedzialności.* Ich istnienie stanowi jednocześnie podstawę bytową dla fenomenu sprawiedliwości, która – będąc ideą nadrzędną – znajduje swoje oparcie nie tylko w istnieniu samej odpowiedzialności, ale też w ideach możliwości pociągania do niej, jej podejmowania, ciążenia i odciążania od niej.

Istnieniem wartości tłumaczy też Ingarden sensowność odpowiedzialnego działania.**

* Gdyby nie istniały żadne wartości pozytywne i negatywne oraz zachodzące między nimi związki bytowe i związki określania, wtedy w ogóle nie mogłaby istnieć żadna prawdziwa odpowiedzialność, a także żadne spełnienie postawionych przez nią wymagań. {I. 99}

** Także odpowiedzialne działanie byłoby bezsensowne i bezcelowe, gdyby się w nim nie liczyć z wartościami, nie uwzględniać ich istnienia czy możliwego unicestwienia. {I. 100}

ODPOWIEDZIALNOŚĆ A WINA/ZASŁUGA

Samo sprawstwo – nawet w pełni dowiedzione – jakiegoś czynu i jego wyniku nie stanowiłoby jeszcze żadnej podstawy, aby ponosić za nie odpowiedzialność. {I. 102}

Wydaje się, że tym razem Ingarden wpadł we własne sidła i pogubił się w pokrewieństwach znaczeń. (Borykamy się tedy z zamętem w postaci nie zauważonej wieloznaczności złośliwej zwłaszcza przy bliskości znaczeń. [K. 157-158]); nie zdefiniowawszy precyzyjnie idei odpowiedzialności, a także idei winy i zasługi – ostatecznie zgubił pomiędzy nimi różnicę i… utożsamił je. Przyjrzyjmy się bowiem przytoczonemu zdaniu i porównajmy je z takim:

Samo sprawstwo – nawet w pełni dowiedzione – jakiegoś czynu i jego wyniku nie stanowiłoby jeszcze żadnej podstawy, aby obciążyć kogoś winą lub przypisać mu zasługę.

Czyż nie taka była intencja?

Czyżby więc od samego początku utożsamiał odpowiedzialność z winą/zasługą? Wychodząc z założenia, że o powstaniu odpowiedzialności decyduje status etyczny efektu działania, podlegający osądom podmiotów zewnętrznych – rzeczywiście można dojść do wniosku, że nie może istnieć odpowiedzialność, której nie można by nagrodzić albo ukarać. (W tym miejscu wypada przypomnieć, iż podążając za konsekwencją ingardenowskiej koncepcji uzależniania stopnia odpowiedzialności od jasności postrzegania – dotarliśmy do rozszczepienia winy i odpowiedzialności.)

Cóż jednak, jeśli istniałyby działania o skutkach neutralnych, za które podmioty czułyby się odpowiedzialne lub działania wprowadzające pozytywny lub negatywny stan wartościowy, za którymi nie kryłaby się ani wina, ani zasługa? Czy na pewno takie nie istnieją?

Przyznanie lub obcięcie premii mojemu pracownikowi nie jest przecież zdarzeniem wartościowo neutralnym, tzn. istnieje podmiot, który ocenia moje działanie jako wprowadzające negatywnie lub pozytywnie wartościowy stan faktyczny – ale to wcale nie oznacza, że trzeba przypisać mi za to zasługę albo obarczyć mnie winą (korzystając z prawa, jakie daje mi pozycja pracodawcy – jestem i czuję się odpowiedzialny za swoje decyzje i czyny, nie da się jednak takiej odpowiedzialności utożsamić z winą/zasługą). Dalej: wywiązując się z wcześniej złożonej obietnicy lub wypełniając obowiązki domowe (np. gotując córce obiad), chociaż wprowadzam w czyjeś życie pozytywnie wartościowy stan faktyczny, działam jednak bezzasługowo – a mimo to czuję się odpowiedzialny (stan ten nie wynika z natury osobowości, lecz z uwikłań społecznych) za tego typu działania. Istnieją więc sytuacje, w których odpowiedzialność obywa się bez zasług i win.

Problem odrębności pojęcia odpowiedzialności od pojęcia winy/zasługi, ilustruje dobrze przykład działania, które zostało już dokonane, ale jeszcze nie przyniosło wartościowego stanu faktycznego (lub też jeszcze tego stanu nie znamy). Według koncepcji Ingardena – jeśli sprowadziłbym na Ziemię przybyszów z obcej planety, to za czyn ten stałbym się odpowiedzialny dopiero wtedy, kiedy z ich wizyty wynikłoby coś dobrego lub coś złego. Co prawda przyznaje on, że odpowiedzialność w niektórych przypadkach przyjmuje formę ręczenia za czyn (szczególnie w obliczu sprzeczności w ocenach etycznych co do jakiegoś stanu wartościowego), ale sam fakt przypisania owemu stanowi odrębnej nazwy sugeruje, że wymyka się on definicji odpowiedzialności w rozumieniu Ingardena.

SPOSÓB ISTNIENIA WARTOŚCI

Najważniejsze są jednak egzystencjalne zagadnienia wartości: pytania o istnienie wartości i o ich sposób istnienia taki, by spełniał wymogi istoty odpowiedzialności i umożliwił jej realizację. {I. 100}

Przedstawiwszy trzy teorie, które jego zdaniem niweczą ewentualność istnienia odpowiedzialności (teoria subiektywistyczna, teoria źródła społecznego i teoria relatywności), zajmuje Ingarden stanowisko wobec teorii subiektywistycznej (uważam ten pogląd za z gruntu fałszywy {I. 102}), jak również konsekwencji, jakie wynikają z niej dla odpowiedzialności. Uważa on, że skoro – wg teorii subiektywistycznej – wartości nie istnieją we właściwym bycie, a są jedynie iluzjami nakładanymi na przedmioty i zjawiska obiektywne, to nie mogłoby być mowy o odpowiedzialności.

Pisząc o teoriach kreowania wartości przez nakazy społeczne (w tym prawne) lub wywodzących je z kryteriów utylitarnych (w tym hedonistycznych) – wskazuje na fakt, iż w tle wszystkich powyższych teorii leży ukryte założenie istnienia wartości nadrzędnych, weryfikujących sensowność wspomnianych nakazów i kryteriów – na zasadzie: jeśli ktoś utrzymuje, że A jest lepsze od B, i B gorsze od A, to musi według niego też istnieć lepszość i gorszość, do których odwołują się jego osądy dotyczące relacji A-B.

Utylitaryzm, zdaniem Ingardena – jednokierunkowo z subiektywizmem – prowadzi do relatywizmu: „coś”, co dobre i pożyteczne dla jednego, dla drugiego może takim nie być (przykład z sianem podawanym koniowi i psu). Samo to „coś” w sobie samym nie jest więc ani dobre ani złe, ale po prostu pozbawione wartości in re – wartości, będącej jedynie subiektywistycznym pozorem.

W tym miejscu pozwolę sobie – jako dualista – zwrócić uwagę na pewną konkluzję dotyczącą sposobu istnienia wartości, która wyniknąć powinna z założenia możliwości tzw. odpowiedzialnego działania. Otóż jeśli istnieją działania odpowiedzialne, tzn. takie, które są podejmowane w celu świadomego osiągnięcia określonego stanu wartościowego i którym – podczas ich trwania – towarzyszy spojrzenie analizujące czyn pod względem wartości realizowanych – oznacza to, że wartości muszą istnieć jeszcze przed działaniem, kierując efektem działania niejako z przeszłości – jako przyczyna celowa. Leżą więc ewidentnie p o z a światem działań, będąc wzorcem takiego wartościowego stanu faktycznego, jaki podmiot zamierza zrealizować poprzez swój czyn. Tam też – poza światem działań – musi również leżeć ocena etyczna efektu działania. O ile więc przyjmujemy istnienie celowości działań (czynów świadomych) – jednocześnie też przyjmujemy, iż wartość mająca zostać zrealizowana poprzez owo działanie istniała jeszcze przed rozpoczęciem działania. Wartość tedy – nie może tkwić w przedmiocie, a poza nim: w doskonałym oderwaniu od niego*. Skoro więc świat rzeczy test tym, któremu przypisujemy istnienie rzeczywiste – świat wartości nie może istnieć w sposób, jaki wolno by było nam nazywać rzeczywistym.

* Oderwaniem doskonałym byłoby takie, które zakładałoby brak jakiejkolwiek wspólnej płaszczyzny. Jeśli A i B są od siebie doskonale oderwane, to wzajemnie dla siebie nie istnieją, gdyż dla A – B jest w nieskończoności, dla B natomiast A jest w nieskończoności. Podobna zależność (czy raczej jej brak) zachodziłaby pomiędzy (istniejącą realnie) rzeczą i ideą (wartością).

Ingarden jednakże mówi o rzeczywistym przysługiwaniu wartości, analogizując je do rzeczywistego przysługiwania własności przedmiotom realnym {I. 109}. Z kolei pisząc o wolności myślenia i wierzenia wspomina o rzeczywistym istnieniu tej wartości. Kompilując te dwie wypowiedzi otrzymujemy taką oto konkluzję: Ingarden z jednej strony wierzy w istnienie rzeczywiste wartości, z drugiej jednak jest świadomy tego, iż wartości p r z y p i s u j e m y (czasem właściwie, a czasem błędnie) przedmiotom i zjawiskom: Naturalnie można być w błędzie, gdy się komuś przypisuje jakąś wartość albo mu jej odmawia. {I. 108}. Wygląda więc na to, że zdublował istnienie wartości jako idei – istnieniem wartości rzeczywistej, korzystając albo z tomistycznej, albo jakiejś analogicznej struktury rzeczywistości.

Aby wyjaśnić stanowisko, odwołam się w paru słowach do tomistycznej struktury bytu. Nie chcąc powielić „błędu” Awicenny, Tomasz z Akwinu nie umieścił egzystencji pośród kategorii, ale „upchnął ją” w samej substancji: Egzystencja przejęła rolę materii, forma zaś wypączkowała swoją własną materię (i razem przyjęły imię esencji). Żeby zrozumieć na czym rzeczywiście polega różnica, należy – wznosząc się ponad mylącą terminologię – porównać ze sobą funkcjonalnie obie struktury, arystotelesowską i tomistyczną.

Zważywszy na charakter niniejszego opracowania, wziąć trzeba pod uwagę główne założenie reizmu, a więc tożsamość materii i istnienia.

Zwróćmy uwagę, że struktura tomistyczna różni się od arystotelesowskiej jedynie dodatkowym istnieniem: to, co u Arystotelesa było niezdolną do samodzielnego istnienia formą (z jednym, rzecz jasna, wyjątkiem), u Tomasza może przebierać w rodzajach istnienia.

Cóż bowiem tak naprawdę zrobił Tomasz? Założył, że substancja kryje w sobie jeszcze jedno, dodatkowe istnienie; bez względu na to jak je nazwiemy – w oku reisty jest ono jedynie powieleniem poczciwej Arystotelesowskiej materii. Niczym więcej. Obojętnie któremu z dwóch istnień pozostawimy funkcjonalność bycia warunkiem istnienia rzeczywistego, pozostałe istnienie stanowi jedynie hipotezę Tomasza, nad którą wisi ten sam znak zapytania, jaki wisi też nad wszystkimi innymi hipotezami. Reasumując: jeśli jakiś przedmiot pozbawiony jest istnienia rzeczywistego – nie wolno nam o nim mówić, że istnieje w sposób „rzeczywisty”. Mówmy, że bytuje lub że istnieje idealnie – nie mylmy jednak istnienia rzeczywistego z nierzeczywistym. (…termin „rzecz” (…) obejmuje wszystko, cokolwiek jest czasowe i przestrzenne, i fizykalnie określone, np. fizykalnie oddziaływające na coś innego. Domyślanie się egzystencji czegokolwiek innego konkretyści uważają za popełnianie hipostazy, czyli rojenie sobie jakichś istności skutkiem złudzenia wywołanego przez istnienie pewnych rzeczowników.” [K. 165])

Tak więc – mówiąc o rzeczywistym istnieniu wartości – Ingarden musi przypisywać im hipotetyczną materię myślną lub jakąś podobną.

REKONSTRUKCJA

STRUKTURY ONTYCZNEJ LEŻĄCEJ U PODSTAW ZJAWISKA ODPOWIEDZIALNOŚCI

WG ROMANA INGARDENA

1. Istnieją idealne jakości wartości (jakości wzorcowe).

2. W indywidualnych wypadkach zachodzi konkretyzacja owych idealnych jakości wartości tak, iż w przedmiotach indywidualnych (np. w rzeczach, postępowaniach, zdarzeniach) posiadają owe wartości wystarczający warunek swego istnienia (przy okazji: właśnie dzięki tym konkretyzacjom możliwe są wartościowe przedmioty indywidualne).

3. Indywidualne konkretyzacje wartości są podstawą do faktycznego wystąpienia odpowiedzialności.

W zasięgu realizacji sprawcy znajdują się różne wartości (To, że może istnieć więcej możliwości (a nie tylko jedna), jest faktem ontologicznym, wypływającym ze struktury świata. {I. 81, przypis dolny}), a wybór wartości określonej dokonuje się na etapie decyzji. Jeśli poszczególne wartości (realizowane wynikiem działania) wzajemnie się wykluczają – odpowiedzialność za zrealizowanie wartości x jest jednocześnie odpowiedzialnością za unicestwienie innych możliwości (nie zrealizowanie wartości y, z – wartości konkurencyjnych). I to przekonuje Ingardena, iż nie można mówić o żadnej odpowiedzialności, dopóki nie mamy do czynienia z działaniem pociągającym za sobą zrealizowanie którejś z wartości ewentualnych. Słowem: musimy znać wartość wyniku działania (bez wszelkiej wartości wyniku, a także samego działania, nie mogłoby dojść do żadnej odpowiedzialności. {I. 82}).

NA MIEDZY DWÓCH ŚWIATÓW

Na marginesie powyższych spostrzeżeń Ingardena należałoby rozważyć różnicę pomiędzy zbiorem działań nierealizowanych a powstrzymaniem się od działania konkretnego. Jeżeli o tym, czy coś jest działaniem czy też nim nie jest, decyduje celowość (np. potknięcie się nie byłoby działaniem, dopóki nie potknęlibyśmy się celowo), powstrzymanie się od działania konkretnego – jako akt celowy – spełniałoby tę definicję, nie spełniałby jej natomiast nieskończony zbiór zadań nierealizowanych (to, jak sądzę, wykracza poza najdalej nawet pojętą celowość).

Powstrzymywanie się od działania konkretnego byłoby aktem pasywnym, a więc celowym utrzymywaniem istniejącego stanu faktycznego. Przykładem może być akrobata stojący na jednej ręce i utrzymujący stan równowagi; kiedy pozycja tego wymaga – dokonuje minimalnych przesunięć środka ciężkości, kiedy jednak równowadze nic nie zagraża nie podejmuje żadnych działań – i właśnie dzięki temu nie przewraca się.

(teoriomnogościowo):

brak = brak czegoś = zbiór pusty (tego czegoś, czego dotyczy brak)

Ale:

(mereologicznie):

brak = brak czegokolwiek = (wręcz brak zbioru)

Powstaje więc pytanie, czy powstrzymywanie się od działania konkretnego na pewno jest działaniem, czy też jego brakiem? Czy wolno nam przyznać status działania aktowi psychicznemu? Jeśli powstrzymywanie się byłoby działaniem (= zbiór pusty działania konkretnego), to – wg Ingardena – wprowadzony dzięki niemu stan wartościowy musiałby być podstawą do powstania odpowiedzialności i dalej zasługi/winy. Powstrzymanie się od zabicia taksówkarza (życie – pozytywnym stanem wartościowym) byłoby więc – teoriomnogościowo – podstawą do przyznania komuś zasługi, ba, nawet wynagrodzenia go. (Tymczasem mechanizm ten nosi nazwę szantażu; zasługa przyjmuje zwrot ujemny, akt powstrzymania się przybiera charakter groźby, a nagroda – miano okupu).

Status moralny jest ideą. Zamiar zabicia taksówkarza posiada ten sam status moralny co rzeczywiste zabicie go. Morderstwo – jako działanie – jest solidną podstawą bytową do obciążenia odpowiedzialnością, nie zabicie taksówkarza jednak, jest brakiem zabicia go, a więc – mereologicznie – brakiem czegokolwiek, brak zaś nie może służyć za oparcie dla jakiejkolwiek idei, nie posiada więc statusu moralnego.

Wszystko wskazywałoby więc na to, że bezpieczniej byłoby nie przyznawać statusu działania powstrzymywaniu się od działania konkretnego (aktowi psychicznemu).

PROPONOWANY MODEL ONTYCZNY.

ISTOTA ODPOWIEDZIALNOŚCI *

* …bywamy zmuszeni do wynajdywania równoważników definicyjnych dla danych terminów. Robimy to bądź syntetycznie, czy arbitralnie, nadając danemu słowu sens zasadniczo wedle własnego uznania (…), bądź też postępujemy analitycznie, usiłując schwycić sens danego słowa w definicji wymieniającej cechy, które się składają na wyczuwany jego sens. [K. 159]

Postulat możliwości odciążania się od odpowiedzialności (przywodzący na myśl zmazywanie winy) jest konsekwencją przedstawionego przez Ingardena stanowiska: jeśliby bowiem odpowiedzialność traktowana była z neutralnym nastawieniem etycznym – nie mogłoby być mowy o jakimkolwiek odciążeniu się od niej. Nastawienie neutralne, przyporządkowujące odpowiedzialność do działania, a nie jego oceny – posiada taką oto obiektywną konstrukcję ontyczną: jeśli najpierw czynię źle, a potem naprawiam swoją niegodziwość – to jestem w równej mierze (w 100%) odpowiedzialny za oba te działania: i za wyrządzenie krzywdy i za zadośćuczynienie. Odpowiedzialność byłaby więc jedynie RELACJĄ PRZYPISANIA SKUTKU DZIAŁANIA DO JEGO SPRAWCY (PODMIOTU, KTÓRY URUCHOMIŁ DZIAŁANIE), nie zaś ideą wynikłą z oceny stanu wartościowego. Relacja taka byłaby właśnie stanem pasywnym, powstającym w chwili dokonywania czynu i utrwalonym (zamkniętym) przez bieg historii, nie podlegałaby więc wpływom woli ani sprawcy, ani oceniającego. Mechanizm odciążania dotyczyłby wartości winy/zasługi, a nie odpowiedzialności (!). Sfera ocen etycznych należy do świata idei i tam też jest miejsce na ponoszenie, przypisywanie i ważenie wartości. Odpowiedzialność zaś – byłaby relacją bezwzględną, niezależną od subiektywnych inferencji moralnych.

Podstawą koncepcji jest – jak zwykle – sposób istnienia wartości.

Wartości egzystują w nierzeczywistym świecie idei, niezależnie od statusu, jaki w danej chwili przysługuje działaniu. Przyjmując, że status realizacji czynu jest jednym z trzech możliwych stadiów: stadium zamiaru, stadium działania i stadium czynu dokonanego – mielibyśmy do czynienia z trzema wartościami: wartość tkwiąca w zamiarze, wartość realizowana podczas działania i wartość zrealizowana, powiązana z efektem działania. Jest to jedna i ta sama wartość.

Zamiar nakarmienia głodnego dziecka posiada tę samą wartość, która leży i w karmieniu i w nakarmieniu dziecka. Jeśliby wartość zamiaru była inna od wartości realizowanej przez wprowadzanie zamiaru w życie oraz wartości zrealizowanej poprzez wprowadzenie zamiaru w życie – wszelkie celowe działanie nie miałoby podstaw, na których mogłyby się opierać. Tymczasem – właśnie dzięki temu, że wartość jest doskonale oderwana od sprawstwa – zachodzi możliwość kierowania postępowaniem i działania w sposób, który Ingarden określił jako odpowiedzialny; właśnie dlatego, że wartość może zostać dostrzeżona i wcielona do zamiaru jeszcze przed rozpoczęciem działania, że może być ona monitorowana podczas procesu sprawczego, że działanie może być w swym trakcie analizowane pod kątem realizowania zamierzonych wartości (i kontynuowane, jeśli postępuje we właściwym kierunku lub przerwane, jeśli zachodzi niebezpieczeństwo, iż przyczynia się do budowania negatywnego stanu faktycznego) – właśnie dzięki temu możliwe jest działanie celowe. W przeciwnym bowiem wypadku, budując swym działaniem jakiś stan faktyczny – do samego końca nie bylibyśmy w stanie powiedzieć, jakie będą skutki naszego działania. Działalibyśmy na ślepo ilekroć działalibyśmy spontanicznie i nieszablonowo (gdyż działaniem odpowiedzialnym byłoby wtedy jedynie szablonowe powielanie wcześniejszych modeli sprawczych, których etyczny osąd byłby nam już znany). Tak więc – gdyby wartość wynikała dopiero z zakończonego działania i była osadzona w jego efekcie – byłoby to równoważne z teorią społeczną wartości, gdzie społeczeństwo narzuca nam wartość sprawdzoną.

Aby rzeczowo umotywować alternatywny model ontyczny, zakładający odmienną, bardziej akceptowalną dla stanowiska reistycznego istotę odpowiedzialności – trzeba wyjść od konkretystycznej analizy wspominanych przez Ingardena sytuacji związanych z odpowiedzialnością, a więc ponoszenia jej i obciążenia nią, i wykazać, że są to onomatoidy, a więc pojęcia pozorne. Cóż bowiem mamy na myśli, mówiąc: „ktoś ponosi za coś odpowiedzialność” oraz „na kimś ciąży odpowiedzialność za coś”? Otóż mamy na myśli fakt, iż ów ktoś dokonał działania, w wyniku którego powstał jakiś konkretny stan faktyczny {któremu jeden lub wiele podmiotów przypisują nieneutralną ocenę… etyczną} (W nawiasy {} ujęto tę część przekładu onomatoidu, która leży w założeniu Ingardenowskim.).

Zwróćmy uwagę, że sformułowań zawierających onomatoidy ponosić i ciążyć, a więc zwrotów „ktoś ponosi za coś odpowiedzialność” oraz „na kimś ciąży odpowiedzialność za coś” – używamy w znaczeniu tożsamym (!) ze znaczeniem trzeciego sformułowania, mianowicie: „ktoś jest za coś odpowiedzialny”. Zasadnicza różnica pomiędzy dwoma pierwszymi sformułowaniami a trzecim jest taka, że „być odpowiedzialnym” nie dopuszcza stopniowalności odpowiedzialności, zakłada natomiast jej binarność. Alternatywy jest/nie jest, być/nie być – zdają się sugerować logiczną relację przyporządkowania:

A jest odpowiedzialny za Stan I (związek A-S1 ma wartość 1)

A nie jest odpowiedzialny za Stan II: (związek A-S2 ma wartość 0)

Przeanalizujmy teraz dwie sytuacje obnażające rzeczywistą istotę pojęcia odpowiedzialności (istotą rzeczywistą pojęcia jest dla mnie jego znaczenie logiczne, najbardziej podstawowe i powszechne, pozbawione zabarwienia subiektywnego i uwarunkowań językowych. Kotarbiński nazywa ją sensem wyczuwalnym.) W pierwszej z nich znamy działanie i jego efekt {stan o nieneutralnej ocenie etycznej} – nie ma natomiast podmiotu działania (zapewne uciekł) lub też jest wiele podmiotów, ale my nie wiemy, który z nich jest sprawcą efektów działania (ukrył się w tłumie). Jak brzmiałyby możliwe pytania, dotyczące odpowiedzialności?

Kto jest odpowiedzialny za ten stan? ≡ Na kim ciąży odpowiedzialność za ten stan? ≡ Kto ponosi odpowiedzialność za ten stan?

Sytuacja druga jest odwrotna: mamy odpowiedzialnego, a więc sprawcę, ale nie znamy efektu jego działania, {nie wiemy co ma na sumieniu}, pytamy więc:

Za co jest on odpowiedzialny? ≡ Za co ponosi on odpowiedzialność? ≡ Za co ciąży na nim odpowiedzialność?

I oto mamy różnicę:

Ingarden powiedziałby:

{za ten stan p o n o s i o d p o w i e d z i a l n o ś ć podmiot 2} lub

{o d p o w i e d z i a l n o ś ć za ten stan c i ą ż y na podmiocie 2},

Kotarbiński natomiast:

[za ten efekt działania o d p o w i e d z i a l n y j e s t ten sprawca] w sensie:

[temu efektowi działania o d p o w i a d a* ten sprawca].

Odpowiedzialność w ujęciu Ingardenowskim jest hipostazą, a więc uprzedmiotowieniem, pewnego stanu odczytywanego jako pasywny. Biorąc pod uwagę charakterystykę funkcjonalną (obejmującą też emocjonalne zabarwienie) pojęć ponoszenia i ciążenia – dojść trzeba do wniosku, że hipostaza ta jest uprzedmiotowieniem winy/zasługi, a więc oceny etycznej. W ujęciu reistycznym natomiast pojęcie odpowiedzialności jest oznaczeniem relacji przyporządkowania** podmiotu do efektów działania (ze wskazaniem na podmiot będący źródłem przyczyny celowej).

* W tym miejscu oczekiwać trzeba zarzutu o użycie onomatoidu „odpowiadanie”, którym – jako nazwa relacji – owo pojęcie rzeczywiście jest. Uznający świat idei reizm dualistyczny – nie musi odpierać tego zarzutu, somatysta zaś tak oto broni się sam: Nie wyrzekajmy się w wykładzie pozornych nazw cech, stosunków, zdarzeń etc. Umiejmy tylko w każdym wypadku wyrugować każdą z takich nazw pozornych. Wtedy bowiem dopiero będziemy w porządku względem rzeczywistości, składającej się wyłącznie z rzeczy lub osób. [K. 163-164]

** Jak wyżej.

Przyjmując, iż ocena etyczna należy do każdego z podmiotów oceniających (w tym również podmiotu działającego, stanowiąc podstawę dla tzw. odpowiedzialnego działania), odpowiedzialność w ujęciu Ingardenowskim staje się szalenie niewymierna. Jeśli w każdym działaniu kryje się konkretyzacja wzorcowej jakości wartości, to – przyjmując nawet, iż takie wzorcowe jakości wartości istnieją idealnie jednakowo dla każdego z podmiotów – ocena etyczna byłaby indywidualnym odczytem wartości kryjących się za poszczególnymi konkretyzacjami. Tyle więc, ile byłoby subietywnych ocen etycznych – tyle też byłoby różnych odpowiedzialności.

Ujęcie reistyczne – jako obiektywne przyporządkowanie sprawcy do działania – co prawda pozbawione jest tego typu kłopotów, nie znaczy to jednak, że uniknie ich na kolejnym szczeblu dedukcji. Szczebel to wysoki, gdyż wspięcie się na niego wymaga uprzedniego założenia szczegółowszej charakterystyki struktury świata. Czy – idąc tropem Leibniza – obrać reizm spirytualistyczny? A może ten dualistyczny a la późny Brentano? Czemuż by w końcu nie pójść drogą własną, czy też tą wskazaną przez Kotarbińskiego?

Cóż, pewne jest jedynie to, że obierając dowolną z dróg, stajemy – zupełnie jak za czasów Talesa z Miletu – na pierwszej linii frontu. Pocieszeniem może być świadomość, iż – w przeciwieństwie do niego – wsparciem dla naszych dociekań mogą być i są myśli Wcześniejszych, które, choć często niezgodne ze sobą, wszystkie mają jeden cel: dociekanie istoty rzeczy. Tej uszlachetniającej jedności – zawsze towarzyszy jednak niepewność, która najpełniej nadaje się na puentę niniejszej pracy:

Konsekwentnych i świadomych reistów somatycznych nie znam. Może dlatego, że doktryna to błędna? Nie wiem. Ryzykuję wszelako mniemanie, że jest ona ideą prawdziwą… [K. 168]

******************************

1 V 2009 /Ryszard Dziewulski/

Bibliografia:

- Roman Ingarden, O odpowiedzialności i jej ontycznych podstawach [w:] tegoż, Książeczka o człowieku, Kraków 2001, przekł. Adam Węgrzecki, s. 73-111.

- Tadeusz Kotarbiński, O postawie reistycznej, czyli konkretystycznej [w:] Jan Woleński, Kotarbiński, Warszawa 1990, str. 157-168, 233-253.

- Tadeusz Kotarbiński, Paradoksy odpowiedzialności [w:] Tadeusz Kotarbiński, Pisma etyczne, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1987.

- Tadeusz Kotarbiński, Abecadło praktyczności, Wiedza Powszechna, Warszawa, 1972.