Ryszard Dziewulski
**
"Ja niżej podpisany, Alfred Nobel, oświadczam niniejszym, po długiej rozwadze, iż moja ostatnia wola odnośnie majątku, jest następująca. Wszystkie pozostałe po mnie, możliwe do zrealizowania aktywa, mają być rozdysponowane w sposób następujący: kapitał zostanie przez egzekutorów ulokowany bezpiecznie w papierach, tworzących fundusz, którego procenty każdego roku mają być rozdzielane w formie nagród tym, którzy w roku poprzedzającym przynieśli ludzkości największe korzyści. (…)"
Problem etyczny, którego rozpatrywaniu poświęcone jest niniejsze opracowanie, jest zagadnieniem towarzyszącym wszelkim tryumfom ludzkiej inwencji od samego jej zarania. Nieczęsto jest on zauważany i akcentowany, gdyż, po pierwsze, skala i zakres zastosowań poszczególnych ulepszeń nie zawsze prowokuje do refleksji, i po drugie, nie jest łatwo przewidzieć dalsze losy wynalazku i charakter jego ewentualnych funkcjonalności.
Przytoczony powyżej fragment testamentu Alfreda Nobla nieprzypadkowo stał się wprowadzeniem do niniejszych rozważań; w samej idei przyświecającej zamiarom Nobla – tkwi, jak się zdaje, coś o wiele więcej niż tzw. „dobro ludzkości”. Jeśli istoty obdarzone świadomością potraktujemy jako byty upodmiotowione, ludzką dążność do konstruktywistycznych kreacji winniśmy uznać za przejaw dążność bytu do samoorganizowania się, a więc tworzenia układów o malejącej entropii. Testament Nobla, symbolizując ogólnoświatowe poparcie dla inwencji naukowej, wyrażałby więc skłonność tkwiącą w samej zasadnie nadrzędnej świata – w Arche (skłonność, która, być może, z zasadą nadrzędną jest po prostu tożsama).
Nie jest ważne, czy – jak głosi plotka – swoje brzmienie zawdzięcza testament wyrzutom sumienia wynalazcy*, ważne jest natomiast to, że dopóki rozwijać się będzie nauka problem odpowiedzialności (a także ewentualnej winy/zasługi) twórcy odkrycia naukowego pozostanie nie tylko aktualny, ale – wraz ze wzrostem niebezpieczeństwa, jakie jest w stanie wywołać pojedyncze odkrycie – stanie się, być może, bardziej drażliwy. Jeśli konstruktywizm jest skłonnością tkwiącą w samej Arche, rozważania dotyczące odpowiedzialności autorów odkrycia naukowego musiałyby stanowić cząstkę owej skłonności – o tyle, o ile okażą się konstruktywne.
* Przypuszczenie to wydaje się z gruntu fałszywym. Zważywszy na fakt, iż już ojciec Alfreda, Immanuel, eksperymentował z różnymi technikami wywoływania eksplozji, a osiadłszy w Sankt Petersburgu, zajął się produkcją broni (w tym min morskich) na potrzeby carskiej armii, opracowujący metodę kontrolowania eksplozji nitrogliceryny 31-letni Alfred – po prostu nie mógł być nieświadomym ewentualnych zastosowań dynamitu. Dla podważenia teorii zakładającej wyrzuty sumienia ważniejsze jest jednak to, iż nawet na łożu śmierci – mający na swym koncie 355 patentów wynalazca, będący założycielem 90 fabryk i laboratoriów – po prostu MUSIAŁ patrzeć na świat w sposób odmienny od tego, który imputują mu – kierujący się własną empatią – zwolennicy teorii pokutniczej.
Jako że twórczość naukowa nie jest niczym innym jak opartym na wytrawnym znawstwie działaniem wprowadzającym do układu* nowy stan wartościowy, rozumowanie rozpocząć można od prakseologicznej analizy etycznego charakteru działania. Punktem wyjścia niech stanie się ta oto refleksja Kotarbińskiego: Znawstwo działań (…) jako takie ma charakter czysto instrumentalny. Podobnie jak nóż, może być użyte do różnych celów, zarówno dobrych jak złych. Czy z tego wynika, że mamy zaniechać wytwarzania noży i posługiwania się nimi? [Tadeusz Kotarbiński, Abecadło praktyczności, Wiedza Powszechna, Warszawa, 1972, str. 70.]
* Układem nazywam nie tyle samą aksjosferę, co właśnie jej kulturowe podłoże bytowe, a więc rezerwuar idei; idea nie utrwalona jakimkolwiek urzeczywistnieniem (w tym zapisem), jako intencja pozostająca w zamiarze twórcy, nie stanowi więc podłoża dla powstania odpowiedzialności (rozumianej jako przyporządkowanie podmiotu sprawczego do skutków określonego działania).
Aby wniknąć głębiej w strukturę problemu, dobrze byłoby wzbogacić analizę o przykład na tyle dobitny, by pogłębił kontrasty pomiędzy ścierającymi się wartościami. Dla zachowania przejrzystości, w przykładzie zawrzyjmy element utożsamiający dążność konstruktywistyczną bytów upodmiotowionych z dążnością samoorganizowania się świata; nazwiemy ją Arche.
Załóżmy więc, że katedra logiki któregoś z uniwersytetów opracowuje nowatorską metodę analizy logicznej. W krótkim czasie – ku zdumieniu samych wynalazców – metoda okazuje się doskonale uniwersalną, a użyta do weryfikacji dowolnych modeli logicznych wykrywa w nich błędy, wskazując tym samym właściwe kierunki rozwiązań. Twórcy metody, wiedząc już, że odkryli oto wręcz nieprawdopodobnie potężne narzędzie postępu, zamierzają opublikować swoje odkrycie, nadając metodzie miano kodu Arche. Wtedy jednak… przychodzi zwątpienie: czy ludzkość jest na to gotowa? Będąc jedynie instrumentem działania, metoda jest doskonale neutralna etycznie, jednak – poprzez swój uniwersalizm – jest jednocześnie niewiarygodnie potężna w wymiarze ewentualnie niesionego dobra lub zła. Publikacja artykułu z pewnością przyniesie twórcom metody uznanie całego świata nauki, mają oni jednak tę świadomość, że Arche – raz udostępniona ludzkości – pozbawia ich kontroli nad jej zastosowaniem.
Czy przedstawiona powyżej sytuacja różni się od innych egzemplifikacji omawianego zagadnienia? Teoretycznie bowiem jest to ten sam problem, który zawiera się w pytaniu o to, czy wynalazca sznurka winny jest temu, że ktoś się na owym sznurku powiesił. Skoro w tym ostatnim przypadku skłonni jesteśmy rozgrzeszyć wynalazcę i zaprzeczyć jego winie, dlaczego więc wahamy się w przypadku Arche? Owszem – mamy tu do czynienia z większą skalą problemu, gdyż jest to akurat ten rodzaj sznurka, na którym można za jednym zamachem powiesić już nie tylko siebie i wynalazcę, ale też tysiące czy miliony niewinnych istnień (być może nawet całą ludzkość). Dzięki Arche nauka zaczęłaby stawiać siedmiomilowe kroki, jednakże kierunek ich stawiania – zależny byłby przecież od woli i skłonności „człowieka”, w kwestię wchodzi więc obawa przed niewiadomym o nieznanej skali. „Człowiek” – w tym wypadku – to nie ludzkość jako taka, ale zbiór różniących się od siebie jednostek, a więc odrębnych pobudek, celów i oglądów sytuacji; podejmując decyzję, ważymy więc nie wypadkową intencję sprawczą ludzkości jako takiej, ale zbiór niezależnych od siebie intencji jednostkowych: na jednej szali leży wartość bezwzględna intencji konstruktywnych, na drugiej zaś – destruktywnych. (Przez wartość bezwzględną należy rozumieć wartość ostateczną, uzyskaną poprzez realizację każdej z ewentualnych intencji zachodzących na dowolnym z poziomów ekspansji. Oznacza to, że realizacja pojedynczej idei destruktywnej wysokiego poziomu ekspansji – może zniwelować mnogie realizacje idei konstruktywnych niższego poziomu ekspansji i vice versa. Np. tysiąckrotne zastosowanie kodu Arche na kolejnych etapach opracowywania terapii przeciwnowotworowej – może zostać zniwelowane przez jednokrotne użycie owego kodu do stworzenia metody masowego zniszczenia.)
Dlaczego jednak odpowiedź na pytanie „czy dać ludziom Arche” miałaby się różnić od odpowiedzi na pytanie „czy dać ludziom sznurek”? Na czym opierałoby się założenie, że skala ewentualnego niebezpieczeństwa powinna wpłynąć na zmianę naszego nastawienia?
Zakładam, że pokusa ukrycia Arche przed światem i kontrolowania dostępu do niej – faktycznie jest rozwiązaniem równoznacznym z udostępnieniem metody (tyle, że spowitym w obłok naiwności), tak więc pozostają dwie możliwości: opublikować efekty pracy lub wyrzucić je do kosza i zapomnieć o nich. Publikując – ryzykujemy działania destruktywne dużego kalibru, wyrzucając i zapominając – wstrzymujemy postęp.
Pojawia się zasadnicze pytanie: Jak wypadłoby porównanie bilansu ewentualnych działań destruktywnych i konstruktywnych zrealizowanych przy pomocy Arche – do bilansu braku owych działań (w przypadku zniszczenia kodu)?
Pierwsza sugestia odpowiedzi na powyższe pytanie (oznaczmy ją przez „A”) brzmi: porównanie wypadłoby dokładnie… nijak. Jeśli bowiem zamierzalibyśmy wykazać skalę dobrodziejstw/nieszczęść, jakie wynikłyby dla ludzkości z ewentualnego wprowadzenia do nauki kodu Arche, osąd taki musiałby oprzeć się na zestawieniu rozpatrywanego stanu rzeczy ze stanem wynikłym z nie wprowadzenia owego kodu. Zarówno publikując artykuł o Arche, jak i paląc wszystkie o niej notatki – zmieniamy jednakże bieg wypadków historii nieodwracalnie, niejako obierając jeden z dwu modeli alternatywnych świata, nigdy więc nie bylibyśmy w stanie dowiedzieć się, co wynikłoby z decyzji odmiennej w stosunku do tej, którą podjęliśmy. W związku z tym – nigdy nie będziemy w stanie porównać np. rzeczywistej ilości istnień ocalonych/zgubionych dzięki Arche do rzeczywistej ilości istnień ocalonych/zgubionych decyzją o paleniu notatek. Teoretycznie, mamy tu więc do czynienia z pewnego rodzaju nonsensem logicznym: decyzja musiałaby oprzeć się na zestawieniu rozłącznych stanów alternatywnych, a więc wzajemnie się wykluczających, czyli na porównaniu nieporównalnego. Ostatecznie: skoro nie mamy podstaw do zajęcia jakiegokolwiek stanowiska, nasza decyzja – jaka by nie była – jest etycznie neutralna, czyli równie dobra jak zła.
Jednak… czy aby na pewno ten tor rozumowania jest torem właściwym? Druga sugestia odpowiedzi na rozpatrywane pytanie (nazwijmy ją „B”) – mówi, jak się zdaje, coś odmiennego: Opierając się na dualistycznej koncepcji świata, możemy przyjąć, iż mamy tu do czynienia z zestawieniem modeli hipotetycznych, czyli z konfrontacją stanów nieistniejących rzeczywiście, ale bytujących mentalnie (idealnie). Czyż nie tak właśnie postępujemy każdego dnia setki tysięcy razy? Poczynając na czynnościach najprostszych i kończąc na decyzjach mających wpływ na całe nasze życie – zawsze dokonujemy wyboru pomiędzy zestawianymi w naszej świadomości hipotetycznymi modelami przyszłości: Umyć zęby czy ich nie myć? Kupić ten krawat czy tamten? Wyjść za pana X, czy za pana Y? Zostać inżynierem czy nauczycielem? Każda decyzja jest dla nas niczym wybór dania z otwartej karty menu; od tego, czy dobrze odczytujemy hipotezy przyszłości – zależy to, czy owa przyszłość poda nam jutro ambrozję na złotym półmisku, czy też obgryziony ochłap w psiej misce. Skoro więc powszechnie akceptujemy fakt ponoszenia odpowiedzialności za zakup pietruszki lub dobór kapelusza, dlaczegóżby sprawa o (o niebo) większej wadze miała zwalniać nas od ewentualnej winy lub zasługi?
Stop!
W tym oto miejscu, aby umotywować zajmowane stanowisko, dokonać muszę wyraźnego rozróżnienia pomiędzy dwoma ideami, dość często błędnie ze sobą utożsamianymi: ideą odpowiedzialności oraz ideą winy/zasługi. Jeśli odpowiedzialność rozumiem jako przyporządkowanie sprawcy (podmiotu) do skutków jakiegoś działania, to musi być ona czymś różnym od winy/zasługi, która wypływa dopiero z oceny etycznej wspomnianych skutków. Najczęściej odpowiedzialnemu za dany czyn rzeczywiście (i słusznie) przypisujemy winę lub zasługę, wcale tak jednak nie musi być. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w rozpatrywanym przypadku.
Dla powstania winy/zasługi konieczne jest zaistnienie stanu wartościowego, który dałby podstawę ocenie etycznej, dla powstania odpowiedzialności zaś – konieczne jest jedynie działanie, a konkretnie – jego skutek, czyli jakieś urzeczywistnienie. Pamiętając o tym oraz o dwóch trybach argumentacji („A” i „B”) – rozpatrzmy takie oto 4 możliwe przypadki:
* Odrębną sytuacją jest natomiast powstrzymanie się od działania dowolnego; sytuacja taka nie czyni sprawcy odpowiedzialnym, odpowiedzialność bowiem musiałaby wtedy objąć nieskończoną ilość działań niedokonanych.
Pomijając problematyczność rubryki A2, z przedstawionego zestawienia wynika, że odpowiedzialność za dowolną z decyzji odkrywca ponosi zawsze, jednakże przed pochopnym orzeczeniem jego winy/zasługi należałoby się powstrzymać. Niepewność racji hipotetycznych działałaby na korzyść odkrywcy, zanim jednak przyznamy słuszność rozumowaniu uniewinniającemu, zastanówmy się nad tym, czy rozpatrywana sytuacja nie jest aby tą właśnie, w której kluczową dla oceny etycznej rolę – przejmuje intencja. Trudno nam, bowiem, w jednym rzędzie z Pasteurem stawiać wynalazcę narzędzi do tortur, mającego świadomość co robi i czemu będzie to coś służyć. (Odrębnym problemem wydaje się tkwiąca w człowieku potrzeba uznania i zaszczytów, mogąca prowadzić do nonszalancji, z jaką być może kiedyś udostępnimy „człowiekowi” – niczym dziecku zapałki – jakieś potężne narzędzie postępu.
Zakończeniem niniejszych rozmyślań powinna być konkluzja, będącą nie tylko próbą zważenia wszystkich za i przeciw, ale również jasnym stanowiskiem, jakie wypada zająć wobec problemu. W ustaleniu tego stanowiska pomocna wydaje mi się odpowiedź na pytanie o to, czy – z racji obawy przed niewiadomym – mamy prawo wstrzymywać postęp? Przecież – i wczoraj, i dzisiaj, i jutro – każde z narzędzi nauki mające miliony zastosowań pozytywnych, posiadało, posiada i posiadać będzie – też miliony potencjalnych zastosowań zbrodniczych. Mimo to świat wciąż istnieje i wszystko wskazuje na to, że zastosowania konstruktywne przeważają nad destruktywnymi – gdyż taka jest właśnie natura Arche. Spójrzmy też na całość z innej perspektywy: czyż – wbrew naszym obawom – właśnie laboratoria wojskowe nie bywają motorem postępu, z którego korzysta cały świat? Jakie więc mielibyśmy prerogatywy ku temu, by odebrać światu kod Arche?
Cóż, napisałbym tak: Sądzę, że – w rozpatrywanym przykładzie – najwłaściwiej byłoby udostępnić Arche światu i… trzymać za niego kciuki. Podobnie powinniśmy postąpić w każdym analogicznym przypadku, tzn. zaufać Arche, gdyż ani logicznie, ani moralnie – nie daje się wywieść argumentów unicestwiających naturalną dla ludzi i świata skłonność do rozwoju.
Dlaczego jednak się waham?
Otóż aby być do końca uczciwym – rozważyć muszę taką oto wątpliwość:
Przyjmując koncepcję dualistyczną, zakładamy istnienie dwóch wymiarów: deterministycznego świata rzeczy, w obrębie którego dokonują się urzeczywistnienia oraz indeterministycznego świata idealnego, gdzie formują się idee, czyli przyczyny celowe wszelkich urzeczywistnień.
Jeśli świat idei jest emanacją Arche – owo zaufanie do Arche, będące podstawą przedstawionego powyżej stanowiska, byłoby tożsame z zaufaniem do ludzkiej myśli, konkretnie zaś do krystalizującej się w świecie idei przestrzeni logicznej. Oznacza to, że – tak naprawdę – rozumność świata jest rozumnością dostępną człowiekowi. W pewnym sensie jest więc tak, że dostaliśmy od Arche szansę, i tylko od nas zależy czy ją wykorzystamy.
Determinizm świata rzeczy stoi na biegunie przeciwległym do indeterminizmu panującego w sferze wartości. Nasze istnienie zależy od skutków naszych niekrępowanych decyzji. Skoro pojedyncza jednostka może, dzięki własnej lekkomyślności lub krótkowzroczności, przyczynić się do samounicestwienia – choćby skacząc na główkę do akwenu o niezbadanej głębokości – naiwnością byłoby mniemać, że ludzkość wolna jest od ewentualności takiego skoku. Jak uczy historia, struktury społeczne posiadają ten mankament, że kluczowe dla zbiorowości decyzje podejmowane są przez wytypowane do decydowania jednostki. Jednostki decyzyjne – w toku dziejów – charakteryzować musi daleko posunięta różnorodność, dotycząca też ich przenikliwości futurystycznej. Zwróćmy uwagę, że – w rozpatrywanym przez nas przypadku – taką właśnie jednostką decyzyjną jest nasz odkrywca, ważący wszystkie za i przeciw, jakie przemawiają za udostępnieniem światu kodu Arche.
Czym – tak naprawdę – byłoby nasze zaufanie do Arche?
Przekonaniem, że – jeśli rzeczywiście jest ona zasadą nadrzędną świata – musi być doskonale n i e z a w o d n a (najpewniej – dzięki pułapce „ślepej uliczki”, stanowiącej rękojmię skuteczności procesów konstruktywistycznych.). Niezawodność Arche tkwi w szansie, jaką daje ona bytom: człowiek albo ową szansę wykorzysta (postępując zgodnie z rozumnością świata), albo – okazując się ślepą uliczką na drodze samoorganizowania się – popełni błąd i unicestwi siebie sam.
******************************
30 V 2009 /Ryszard Dziewulski/