Czarne Licho
Istnieją różne dziwa na świecie,
plugawszego od licha nie odnajdziecie.
Na polach, ciągnących się złocistych łanach,
w gęstwinach szmaragdowych lasów
czy wód beztroskich, przejrzystych tonach
jęki i lęki bezpragnące stworzyły
paskudę wyczernioną, niekrasnolicą,
co wstrząsa wylękłą okolicą.
A w jej bezmiarze różne licha:
żyje tu wężowe Licho Trawiaste,
co przejeżdżających gościńcem ludzi
rade niezłomnie po moczarach wodzi,
nie zobaczą się już ze swym miastem.
I żyje tu przykre Sine Licho,
co strumieniami z moczarów do rzek spływa,
ubogim rybakom sieci rozrywa,
dziurawi codziennie wiklinowe kosze
i wlewa wody w szarzejące kalosze.
Jest jeszcze szalone Licho Rdzawe,
co zgniłą gorączkę na bagnach hoduje,
i na pobliskie wioski nią pluje.
Ale najgorsze jest Czarne Licho,
najdokuczliwsze, najbardziej natrętne,
wyłazi z trzęsawy paskudne, mętne,
po uprawnych polach skacze,
w okna chat wścibsko zagląda,
wronim głosem koszmarnie kracze,
ciągle nową krzywdę wyrządza.
Wyszedł raz Charłak jesienią pólko zaorać.
Chciał do wieczora się z tym uporać.
Suchego chleba okrajec na miedzy położył,
aby go lenistwo zepstute nie kusiło.
To, na nieszczeście, Czarne Licho zwabiło.
Chciała gadzina, by się chłop zesrożył,
więc pajdę prędko capnęła
i w krzaczyska gęste umknęła.
Czeka, jak Charłak przeklinać zacznie,
tymczasem słońce wygasło właśnie.
Kończy Charłak spiesznie robotę,
szuka chleba, gdzie go zostawił.
Miał już na niego ogromną ochotę.
Posiłku ni śladu,
ktoś go chyba zdławił.
Rzecze chłop do siebie spokojnie:
„Obejdzie się bez obiadu.
Któż mnie, biedaka, okradł?
Chyba jeszcze większy nędzarz.”
Potwór aż pobladł,
jakby ujrzał księdza.
A Charłak mówi:
„Niechaj mu pójdzie na zdrowie!”
W dobroci obawie
Licho nie wytrzymało.
Oddało chleb i wyparowało.
Sam Blanc
Rozłąka
Jeśli potrafisz szlochać prawdziwymi łzami,
wypłaczesz je wszystkie dla mnie.
Ukrywałaś swe wdzięki ułomnie;
nie spojrzę już za innymi kobietami.
Jeżeli potrafisz czuć prawdziwy strach,
pozostawię cię nieprzerwanie drżącą,
gdyż w pochlebnych admiracjach
wznosisz się jaskółczo, konająco.
Któż przemienił cię w zimę?
Przy mnie topniejesz w każdą godzinę...
Pokażę ci znaczenie bicia serca,
uwierzy w nie nawet bezwierca.
Zrozumiemy razem sztukę ludzkiej miłości,
niepodlegającej żadnej symetryczności.
Stworzę z ciebie prawdziwą kobietę,
dumną niewiastę, wdzięczną istotę.
Taką, jakbyś prawdziwie istniała...
Zatonę w urokach twego ciała.
Nie masz w sobie niczego,
czego nie mógłbym miłować.
Jesteś wszystkim, co pragnę adorować.
Zabierz mnie do swojego pałacu,
zaufaj mej miłości pośród miękkiego atłasu
i pozwól, bym wszedł do twych ścian,
gdzie szczęścia wspólnie wzniesiemy łan.
Ochronię cię kruchą, przed wilkami...
zatracam się w namiętności otchłani.
Odzyskam cię z popiołów
naszej smutnej egzystencji,
pokonując bariery żywiołów.
Jeśli pragniesz korony, przyjdź do mnie,
mojej ekscelencji oddam należne pokłony!
Upijmy się razem malinowym winem,
dla ciebie zostanę nawet cherubinem.
Spalałem się, tak...
Straszny ciężar – ten ogień w mej piersi,
chłodnego ukojenia brak.
Czy po śmierci staniemy się bielsi?
Płonąłem odkąd mnie opuściłaś.
Jak gdyby ogień zastąpił łączące nas uczucie...
Anielico, dokąd odfrunęłaś?
Nie ma cię już przy mym boku o świcie.
Sam Blanc