Do Irlandii poleciałam z dwójką przyjaciół - Bambo i Tomeczkiem, by odwiedzić naszą wspólną przyjaciółkę Doris i jej córkę Polę.
Doris mieszka w Irlandii od ponad 10 lat, lecz do tej pory zawsze widywaliśmy się w Polsce. Aż do dnia, kiedy siedząc i rozmawiając przy dobrym winie i wideorozmowie postanowiliśmy to zmienić. Kupiliśmy więc bilety i w pierwszym dostępnym dla nas wszystkich terminie polecieliśmy zobaczyć tę zieloną wyspę.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od centrum Cork. Doris pokazała nam swoje ulubione miejsca, opowiedziała wiele sentymentalnych i zabawnych historii z ostatnich dziesięciu lat życia w tym mieście.
Jakie wrażenie miasto zrobiło na mnie? Najogólniej rzecz ujmując - pozytywne. Czyste, zadbane, ulice, piękne kamienice z typowymi angielskimi witrynami. Dużo kolorów i autonomii, które jednak tworzą spójną całość i swoisty klimat.
Oczywiście był też czas na kawę i małe co nieco.
Nie mogło nas też zabraknąć w English Market.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie Klify Moher, czyli irlandzki cud natury.
Pisałam już, że uwielbiam spacery po plaży?
Z tego miejsca, w kwietniu 1912 roku wypłyną słynny Tytanic w swój pierwszy i ostatni rejs.
Ostatni dzień przed powrotem do Polski spędziliśmy w Dublinie.
Spacer po uniwersyteckim kampusie przypomniał nam okres naszych studiów i tego, jak się poznaliśmy.
Do tego kościoła chodzi się nie tylko w niedzielę.
Po raz pierwszy jadłam ramen.
Lubię nocne spacery, gdy miasto zaczyna żyć inaczej.