Złe kontrargumenty

Tak jak wspomniano we wstępie – esperantyści lub ludzie rozważający naukę tego języka spotykają się czasami ze skrótową, ogólnikową krytyką ze strony laików. Niezasadność tej krytyki może prowadzić esperantystów do wniosku, że mają rację. Tymczasem takie rozumowanie to błąd – konkretniej „argument z błędu” (ang. fallacy fallacy). To, że krytycy nauki tego języka nie mają racji, jeszcze nie znaczy, że warto go poznać. Tę sekcję kieruję do bardzo różnych odbiorców:

  • do laików sceptycznych względem esperanta itp. projektów – żeby nie powtarzali błędów utwierdzających drugą stronę w jej przekonaniach,
  • do entuzjastów esperanta i pokrewnych projektów – żeby wiedzieli, jak odpowiadać na złą krytykę, a poza tym widzieli, że rozumiem ich punkt widzenia (przez który sam przechodziłem).

„To język martwy”

To, czy esperanto jest językiem w pełni żywym, jest dyskusyjne. Mimo to nie jest językiem martwym tak jak np. solresol – sztuczny język muzyczny z XIX w., na początku XXI w. pozbawiony jakichkolwiek użytkowników. Esperanto można nazwać językiem aktywnym na początku XXI w. ma prawdopodobnie ponad milion użytkowników, w tym ok. 100 tys. członków różnych organizacji esperanckich i około tysiąca użytkowników ojczystych (native speakerów, użytkowników L1).

Esperanto na pewno nie jest językiem wymarłym tak jak np. egipski – czyli językiem, który był żywy, ale w zupełności stracił użytkowników. Takie wrażenie „wymarcia” lub „wymierania” może występować w Europie Wschodniej, gdzie w czasach socjalistyczych po II WŚ nauczano esperanta w niektórych szkołach, a następnie tego zaniechano. Takie wnioskowanie o statusie języka na podstawie jego obecności w szkołach jest bardzo naiwne – zgodnie z tą logiką j. polski wymarł w czasie rozbiorów, kiedy jego nauka była wycofywana ze szkół.

W rzeczywistości liczba użytkowników esperanta w całej jego historii systematycznie rośnie, być może z pewną stagnacją w pewnych okresach i z krótkimi spadkami (np. wywołanymi przez wojny światowe). Trudno oszacować, jak się zmieniała liczba użytkowników L1. Być może spada – w takim wypadku można by uznać esperanto za język wymierający, jednak takie alarmy nie są chyba ogłaszane. Liczba uczestników światowych kongresów esperanckich od ponad stulecia waha się zwykle między 1000 a 2000. Są tu pewne anomalie, np. silne spadki w czasie wojen światowych i rekordowa liczba prawie 6000 uczestników w 1987 w Warszawie, na 100-lecie opublikowania esperanta. Jednak nawet gwałtowny skok popularności nie powinien być opacznie interpretowany jako znak, że ten język się „odradza”. O odradzaniu się można mówić, jeśli wzrost to odwrócenie pewnego trendu, tzn. liczba użytkowników wcześniej spadała. W przypadku esperanta nic takiego prawdopodobnie nie miało nigdy miejsca. Językiem odradzającym się można nazwać np. jidysz.

Określanie esperanta „językiem martwym” lub „wymarłym” nie tylko jest błędne, ale w dodatku nie jest wystarczającym argumentem przeciwko nauce tego języka. Jest wiele języków martwych, które są dalej nauczane – w celach religijnych, naukowych lub edukacyjno-rozrywkowych, np. łacina, greka, staro-cerkiewno-słowiański (SCS), hebrajski, aramejski, koptyjski itp. Zwykle to nauka bierna, służąca czytaniu ze zrozumieniem i tłumaczeniu tekstów źródłowych, czasem też recytacji (np. w obrzędach). Jednak ludzie poznają nawet te języki martwe, w których nie powstała zbyt bogata literatura i które nie są używane w obrzędach – jak język kornwalijski i pruski. Ta nauka ma służyć rekonstrukcji historycznej i wzmocnieniu lokalnych tożsamości; to często nauka również czynna, tzn. nauka mówienia i pisania w tych językach.

Nauka martwego języka sztucznego, w którym nie powstała żadna wielka literatura, też może mieć sens – jeśli ten język ma duży potencjał w budowaniu społeczności hobbystów, w propedeutyce innych języków itp. Od czasu rozpowszechnienia się Internetu i WWW na przełomie stuleci można mówić o odrodzeniu niektórych martwych języków sztucznych, jak novial i occidental, być może też ido i interlingua (które przez dekady pozostawały w niszy).

„Ten język się nie sprawdził”

To zdanie może mieć różne znaczenia.

„Wszyscy znają angielski”

To znowu i nieprawda, i niewystarczający argument przeciwko nauce.

„Ten język nie ma swojego kraju”

To prawda, ale znowu: to nie jest wystarczający argument przeciwko nauce. „Swojego kraju” – tzn. kraju, gdzie dany język dominuje – nie ma też np. język baskijki, występujący głównie w dwóch państwach (Hiszpania i Francja), ale w obydwu z nich będąc językiem stosunkowo niewielkiej mniejszości. W XIX w. swojego kraju nie miał również język polski. Czy to były lub są wystarczające powody, żeby się ich nie uczyć? Chyba nie.

Autor takiego argumentu „z braku kraju” może się poprawić, że może chodzić o brak krainy lub obszaru, na którym dany język dominuje. To już jest lepszy argument, ale też nierozstrzygający. Istnieją też inne języki w pełni diasporyczne, jak romski i jidysz. Czy to znaczy, że nie ma sensu ich poznawać? Dla poliglotów-podróżników brak osobnego obszaru z danym językiem to może być pewien argument przeciw nauce, tak jak opisano to w innej sekcji. Przykład języka romskiego może nie jest idealny, ponieważ w niektórych częściach świata istnieją dzielnice romskie lub całe romskie miejscowości.

Być może autor argumetu „z braku kraju” ma na myśli brak narodu i kiedy zobaczy, że „brak kraju” to nie argument – poprawi się właśnie w ten sposób, odwołaniem do braku narodu. Taki argument jest już dużo poważniejszy, tzn. nie da się go szybko zbić przez kontrprzykłady i faktycznie eliminuje niektóre argumenty za nauką języka. Można się zastanawiać nad definicją narodu, ale faktem pozostaje, że dla żadnej grupy ludzi esperanto (ani żaden język w pełni sztuczny) nie jest głównym językiem komunikacji, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. To dotyka problemu ubogiej kultury tego języka czy nawet braku pełnej kultury. Ten czynnik wpływa na szanse zostania GLF przez ten język, na nieatrakcyjność tego języka dla niektórych poliglotów-amatorów, a nawet na łatwość jego nauki i przez to na wartość propedeutyczną.

Mimo to to wszystko jeszcze nie przesądza o tym, że jakiegoś języka nie warto poznawać. Przykładowo wspomniane języki wymarłe, jak np. egipski czy pruski, też nie mają swojego (żyjącego) narodu. Mimo to czasami warto je poznawać z powodów podanych wcześniej. Uważny dyskutant zwróci uwagę na jedną rzecz – te powody wynikają z tego, że te języki miały swoje narody w przeszłości. Tutaj dochodzi się do różnicy między językami naturalnymi a sztucznymi. Można w uproszczeniu powiedzieć, że prawie każdy język naturalny – czy to żywy, czy to martwy – został stworzony przez pewien naród[1]. Czy to oznacza, że skoro języki sztuczne nie mają swoich narodów, to ich nauka jest zbędna? Chyba jednak nie – co opisano na koniec sekcji „to język martwy”.

„Sztuczność to zło”

Już wcześniej zostało wytłumaczone, dlaczego nauka języków sztucznych też może mieć sens – w ramach komentarza do argumentów o „wymarciu” i o „braku kraju”. Mimo to warto pochylić się bliżej nad bezpośrednim argumentem ze sztuczności – bo może się brać z różnych wątpliwych opinii.


Przede wszystkim samo pojęcie „sztuczności”, także w odniesienu do języków, jest dość rozmyte. Języki sztuczne można przeciwstawiać naturalnym, ale nie można tu popadać w fałszywą dychotomię. To nie jest cecha binarna, a między sztucznością i naturalnością rozciąga się całe spektrum (kontinuum) przypadków pośrednich. Jeśli ktoś z taką wiedzą mówi, że „sztuczność to zło”, to widocznie sugeruje, że:

  • „maksymalna sztuczność” jest zła,
  • mocniej: już „pełna sztuczność” jest zła,
  • jeszcze mocniej: im bardziej naturalnie, tym lepiej.

Można się zastanawiać, na czym polega to „dobrze”, „źle”, „lepiej”, „gorzej”.

W pierwszym wypadku argument jest chybiony, bo esperanto nie jest językiem „w pełni sztucznym”, tak jak np. solresol (język muzyczny) i bliss (język obrazkowy). Esperanto to język głoskowy (foniczny) – tak jak większość języków naturalnych (wśród których są też migowe).


[1] Wyjątkiem są tu może tzw. pidżiny, ale ich przypadek można tu chyba pominąć. Dla bardzo ciekawskich – pidżiny są tworzone spontanicznie przez ludzi właśnie dlatego, że pochodzą z różnych narodów i brakuje im wspólnego języka.