Propedeutyka języków obcych?

Entuzjaści języka esperanto – zarówno finawenkiści, jak i raumiści – często reklamują ten język jako świetne przygotowanie do nauki innych języków obcych. Czasem nawet powołują się na badania naukowe i przeprowadzają je, jednak przedstawiają ten pomysł w sposób bardzo stronniczy i nieobiektywny. Za często ignorują wiele faktów, m.in. to, że:

  1. propedeutyka przydaje się tylko pewnej grupie ludzi,
  2. żeby propedeutyka spełniała swoje zadanie, musi spełniać odpowiednie kryteria,
  3. esperanto spełnia te kryteria gorzej niż inne języki konstruowane, a w pewnych wypadkach również naturalne.

Taka stronniczość może zdradzać pewne nadzieje tkwiące w esperantystach. Nawet jeśli są pogodzeni z tym, że język nie zostanie wybrany jako GLF, to czasami proponują wprowadzanie go do szkół „tylnymi drzwiami”, niejako „pod pretekstem” propedeutyki – być może wierząc, że to pomoże w realizacji „ostatecznego zwycięstwa”. Stronnicze proponowanie propedeutyki pokazuje, że dla esperantystów ona może nie być celem samym w sobie, tzn. problemem wartym optymalnego rozwiązania – ale jest traktowana bardziej isntrumentalnie, jako środek do pewnego celu.

1. Dla kogo propedeutyka?

Nauka języka wstępnego przed nauką języka docelowego ma sens, jeśli:

  • osoba nigdy nie nauczyła się języka obcego,
  • nauczyła się języka obcego, ale nigdy nie nauczyła się żadnego samodzielnie,
  • nauczyła się języka obcego, ale nie zna języków z konkretnej grupy językowej.

Propedeutyka języków romańskich – np. przez esperanto lub ido, które są podobne do romańskich bardziej niż do innych – jest dla niektórych ludzi zupełnie zbędna. Przykładem może być poliglota-samouk, który już sam się nauczył jakiegoś języka romańskiego; zwłaszcza jeśli inny romański jest dla niego językiem ojczystym. Taki człowiek nie pozna przez język wstępny ani procesu uczenia się języka, ani procesu samokształcenia, ani słownictwa romańskiego – bo już je wszystkie zna. „Im łatwiejsze jest dla kogoś esperanto, tym mniej ta osoba go potrzebuje”.

W tym kontekście można sklasyfikować ludzi nawet na 10 grup pod względem tego, czy ich język ojczysty jest romański, czy uczyli się kiedyś języka obcego, czy był to język romański, czy nauczyli się kiedyś języka obcego sami i czy był to język romański. Te zbiory przecinają się i zachodzą na siebie w dość złożony sposób, tworząc rozbudowany diagram Eulera lub Venna. Dla każdej z tych grup potrzeby i możliwości nauki języków obcych są zgoła inne. Nawet wewnątrz jednej grupy różne przypadki trzeba rozpatrywać indywidualnie. To dlatego, że silnym czynnikiem w nauce języków jest też motywacja – a czynniki motywujące mogą być bardzo osobiste i różnorodne.

W tym świetle bardzo blado wypadają uproszczone, wręcz mylące esperanckie slogany o tym, że nauka eo „ułatwia naukę innych języków”. Niby tak, ale nie zawsze, nie tak dobrze jak inne sposoby i te skutki mogą nie być warte wysiłku. To hasło podobnego typu jak to, że „palenie zapobiega chorobie Parkinsona”. Niby tak, ale nie zawsze, to nie jest najefektywniejsza profilaktyka, no i może mieć wyraźne skutki uboczne. Przez to wygłaszanie takiego hasła bez słowa komentarza można uznać za wprowadzanie w błąd i zachęcanie do złej decyzji.

Takie uproszczenie może być usprawiedliwione, jeśli porada dotyczy lwiej większości słuchaczy (np. powyżej 90%). To jednak wydaje się wątpliwe.

  • Na początku XXI w. większość ludzkości zna więcej niż jeden język. Tak więc prawdopodobnie kilkadziesiąt proc. ludzkości poznało język obcy i nauka esperanta lub innego języka niekoniecznie nauczy ich tego procesu. Co najwyżej nauka samodzielna może nauczyć procesu samokształcenia. Liczby ludzi, którzy nauczyli się języka sami, nie znam.
  • Oprócz tego setki milionów ludzi na świecie, może nawet miliard, posługuje się przynajmniej jednym językiem romańskim. Tak więc esperanto lub podobne języki (jak ido) nie nauczą ich zbyt wiele nowego słownictwa, które byłoby przydatne w nauce innych języków. Oprócz romańskiej większości esperanto zawiera też znaczne domieszki słownictwa germańskiego (zwłaszcza niemieckiego). Jednak takie „doprawianie” swojego słownictwa germańskim wydaje się nieefektywnym, powolnym sposobem na przygotowanie się do nauki języków germańskich.
  • Trudno powiedzieć, jak duże jest przecięcie tych zbiorów – tzn. ilu ludzi na świecie i poznało język obcy, i zna język romański. Dla tej grupy propedeutyka języków romańskich przez esperanto, ido itp. jest wybitnie nieatrakcyjną propozycją. Ta grupa wydaje się jednak wystarczająco duża, żeby brać ją pod uwagę w wygłaszaniu swoich haseł. Kraje romańskojęzyczne są zwykle wystarczająco rozwinięte, żeby mieć rozbudowaną naukę języków obcych (od XX w. zwłaszcza angielskiego).

Pierwszy i trzeci punkt mówi o ogóle populacji. W przypadku młodzieży szkolnej statystyki są na pewno inne – większość dzieci na świecie nie zna żadnego języka obcego, a w przyszłości może jakiegoś potrzebować lub chcieć się nauczyć, np. hiszpańskiego lub francuskiego. W takiej sytuacji propedeutyka języków romańskich wydaje się pomysłem wartym rozważania. Jednak esperanto jest słabym narzędziem do tej roli.

Jeśli ktoś ma nadzieje na esperanto w roli GLF, a jednocześnie „taktycznie” reklamuje je jako narzędzie propedeutyczne, to niech liczy się z wadami takiej strategii. Te reklamy mogą wywołać mały odzew w krajach romańskojęzycznych. Jeśli kiedykolwiek miałaby nastąpić „językowa rewolucja” właśnie taką drogą, to kraje romańskojęzyczne pewnie dołączyłby dość późno, jeśli nie na końcu.

2. dobra i zła propedeutyka

Od propedeutyki można oczekiwać dwóch właściwości:

  • powinna być odpowiednio szybka, tak żeby łączny czas propedeutyki i nauki docelowej był krótszy niż kursu bez propedeutyki,
  • powinna być przydatna sama w sobie, nie tylko jako wprowadzenie.

3. Łączny czas i znajomość celu

Można podać przykład propedeutyki, która nie spełnia pierwszego kryterium. Są ludzie, którzy znają alfabet i łaciński, i grecki – np. wielu Greków, a także ludzie spoza Grecji, jak wielu naukowców i inżynierów. Takim ludziom znacznie łatwiej opanować cyrylicę niż komuś, kto zna tylko jeden z tych dwóch alfabetów. Czy to znaczy, że człowiek znający tylko łacinkę powinien zacząć naukę cyrylicy od nauki alfabetu greckiego? Raczej nie. Taka ścieżka zawierałaby wiele zbędnych kroków, np. poznawanie litery theta (θ), która dla łacinników jest czymś nowym i nie przyda się w poznawaniu cyrylicy – która też jej nie zawiera (we współczesnej formie). Ta litera nie jest wyjątkiem, bo jest ich więcej.

Donovan Nagel podaje inny przykład. Jeśli ktoś chce się nauczyć gry na skrzypcach, to zaczynanie od nauki gry na gitarze, często uważanej za łatwiejszą, może być zbędne. Te przykłady podsuwają cenną obserwację: propedeutyka może być zbędna, jeśli cel jest dobrze znany. Czasami pada porównanie nauki esperanta lub innych języków, jak toki pona, do fletu prostego – często pierwszego instrumentu, na jakim ludzie uczą się grać. To porównanie jest cenne, ale warto zauważyć, że gra na flecie prostym jest często nauczana dzieciom, np. w szkołach – kiedy nie wiadomo, na jakich instrumentach będą potem grać. Poza tym powszechne nauczanie służy też diagnozie – znalezieniu talentów i antytalentów.

Dla większości ludzi na świecie nauka języków obcych często ma jasną kolejkę priorytetów. Najwyższy priorytet zwykle ma angielski, a drugi język obcy zależy od konkretnego kraju i osoby. W Polsce tym drugim wyborem często jest niemiecki, ale chyba coraz częściej też francuski lub hiszpański. W Ameryce Łacińskiej może nim być język portugalski (ze względu na Brazylię), w Mołdawii – rosyjski itd. Jeśli cel jest jasno określony, to czy propedeutyka jest potrzebna? Jeśli ktoś wie, że jest zaproszony na bal, ale nie jest pewien co do ubioru, to może sobie w ramach przygotowania przymierzać różne krawaty, muchy, uczyć się ich wiązania itd. Ale jeśli na zaproszeniu wprost dostał wskazówkę, że obowiązuje smoking, to przymierzanie krawatów i nauka ich wiązania mija się z celem; w najlepszym wypadku jest prokrastynacją zadania i przygotowaniem na hipotetyczne, odległe w czasie okazje. Można, a nawet warto, skupić się na szukaniu i wiązaniu muszki.

W takich sytuacjach jasnego celu propedeutyka ma chyba głównie wartość diagnostyczną – jeśli ktoś sobie źle radzi z nauką prostego języka wstępnego (np. toki pony), to można się spodziewać, że prawdopodobnie nie pozna dwóch języków obcych i nie powinien się zapisywać na dwa kursy. Używając analogii balowej: jeśli w programie jest opcja tańca, ale ktoś nie umie sobie zawiązać rozwiązanych butów, to tańce może powinien sobie darować; przynajmniej w wiązanych butach. Wiem, że ta analogia może nie jest najlepsza.

4. Wartość samej propedeutyki

W toku debat o esperanto poznałem ciekawą obserwację. Rok nauki esperanta może prowadzić do znakomitej znajomości, a rok nauki hiszpańskiego – przy tej samej intensywności – do znajomości tylko podstawowej. Mimo to ta druga opcja może być bardziej pożyteczna – grono bardzo cierpliwych i wyraźnie mówiących użytkowników hiszpańskiego jest prawdopodobnie dużo większe niż grono wszystkich esperantystów świata.

5.


6. Alternatywy

Alternatywami do nauki prostego języka sztucznego mogą być:

  • nauka lingwistyki,
  • nauka podstaw języka martwego – atutem jest dostęp do cennych tekstów.