Praca na wodzie

Władysław Stypczyński, jeden z kapitanów Polskiej Żeglugi Śródlądowej, tak wspomina pracę na statku w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych:

„W pierwszych dniach maja wypłynęliśmy z Wrocławia do Gliwic z ładunkiem złomu. Jak to wówczas praktykowano, własnymi siłami, za pomocą bosaków, przepłynęliśmy śluzę miejską i popłynęliśmy dalej do głównego szlaku. Mały holownik z dwoma barkami wziął nas, jako trzecią barkę, na hol i zaczęła się trzydniowa podróż. Do pokonania mieliśmy 160 km i 21 śluz na Odrze oraz Kanał Gliwicki (41 km) i 6 śluz. Jako ostania barka w zestawie mieliśmy najtrudniej. Było dużo pracy bumsztakami [rodzaj drąga służący do odbijania barki od dna], odbijaczami [miękkie elementy wkładane podczas manewrów portowych między statek a nabrzeże] i wybieraniem lin. Na początku duże trudności sprawiało mi fairowanie [zatrzymanie lub rozpędzanie] barki. Tą czynność wykonuje się na polerach [pachołach cumowniczych]. Szczególną uwagę trzeba zwrócić na to, żeby nie stać w pętli cumy. W falszburcie [w części rufowej] są otwory, w które się wkładało ankernagel [gruby pręt metalowy używany do blokowania liny kotwicznej], pod którym leciała lina, szczególnie przydatny w śluzach, gdzie barki pokonywały różnice poziomów wody. Po dwóch dniach ciężkiej pracy dopłynęliśmy do Koźla. W Koźlu musieliśmy wyciągnąć wszystkie kotwice na pokład. Tę czynność wykonuje się specjalnym żurawikiem. Pod okiem sternika wykonaliśmy tę pracę wzorowo. Z Koźla bardzo mały holownik [wziął na hol] 5 barek i poczłapał w żółwim tempie w kierunku Gliwic. Bardzo duże wrażenie zrobiła na nas pierwsza śluza – Kłodnica, dwukomorowa, bardzo wysoka. Ręczne wciąganie, wyciąganie barek do i z śluz to bardzo trudna, niebezpieczna praca. Woda miała specyficzny zapach. Im bliżej Gliwic, tym woda stawała się brudniejsza. Do Gliwic dopłynęliśmy bez większych przygód. W następnym dniu był rozładunek, czyszczenie ładowni przez załogę, przygotowanie barki pod węgiel dla Wrocławia. Problemem nr 1 było wyżywienie, w które musieliśmy sami się zaopatrzyć i przygotować, warunki socjalne były tragiczne. Załadunek węgla odbywał się dużym dźwigiem portowym. Na wagonie były cztery duże kubły o pojemności około 12 ton każdy. W czasie wsypywania węgla do ładowni dno barki bardzo wibrowało, w następstwie czego nastąpiło lekkie naruszenie szczelności dna. Barka była bardzo stara, miała drewniane dno z dyli sosnowych, łączenia są uszczelniane pakułami z konopi, więc poszły szyperki [rodzaj pompy] w ruch. Na pompowanie wody z ładowni trzeba poświęcić po około 3 godziny rano i wieczorem, i tak, aż do wyładunku we Wrocławiu. Muszę zaznaczyć, że wówczas wszystkie przemieszczenia po basenie portowym odbywały się siłą rąk załogi, jak również wciąganie do i z komór śluzowych.”

Bumsztakowanie. Zbiory Prywatne Janusza Fąfary

Zaciskanie liny holowniczej na holowniku. FOMT

Marynarz ze zwojem liny.

Zbiory prywatne Janusza Fąfary.

Mechanik przy telegrafie w maszynowni „Jarowida” (1956 r.) FOMT

Kładzenie komina na HP „Jarowid” (1957 r.) FOMT

Praca przy żurawiku w czasie podnoszenia kotwicy. FOMT

Szorowanie pokładu. FOMT

Cumowanie barki. Archiwum Janusza Fąfary

Odpychanie statku od brzegu bumsztakiem. Zbiory Prywatne Janusz Fąfara

Jan Chomicz pracuje przy kotle HP „Śląsk” (1957r.) FOMT

Smołowanie fordeków. FOMT

Malowanie kotwicy. FOMT

Sternik holownika „Jarowid” w czasie manewrów. FOMT