Krzysztof Gucwa

W dniu kiedy się urodziłem, w pewnej książce Verne’a o Afryce Anglicy opuścili Kolobeng. Tak jakoś wyszło, że miewam do czynienia z Afryką, Anglikami i tym niezwykłym Francuzem z dziewiętnastego wieku. Pewnie z tego samego powodu Pięć tygodni w balonie darzę szczególną atencją.

Nasza witryna www prezentuje książki i zachęca do czytania – wspomnę więc o takich sprawach.

Jak zawiązać i rozwiązać sznurowadła nauczyła mnie mama. Mama też kupiła pierwszą książkę Verne’a – W 80 dni dookoła świata. A od taty wyciągnąłem pierwsze informacje o angielskim słownictwie. Czytać nauczono mnie w szkole. Pierwszym samodzielnie napisanym wyrazem był „Jacek”, zawijas po zawijasie przekopiowany z czarnej tablicy zaraz na początku pierwszej klasy. Czytania i pisania uczyła nas wychowawczyni – pani Teresa Kotnisz. W tamtych czasach jako jedyna z nauczycieli (oprócz dyrektora) mojej szkoły uzyskała dyplom wyższej uczelni. Czy pamięta się nauczyciela alfabetu?

Z jeszcze wcześniejszych lat pamiętam Poloneza Ogińskiego często nadawanego w „kołchoźniku”. Pamiętam głosy z „Matysiaków” z ulicy Dobrej. Słuchowiska pobudzają wyobraźnię, a telewizor (na szczęście) nie był łatwo dostępnym towarem. To techniczne opóźnienie miało jednak swoją dobrą stronę. Gdy rodzice kupowali telewizor dostępne już były modele o większym ekranie niż ten u sąsiadów. Było to nadal zaledwie kilkanaście biało-czarnych cali. Nieustanny taniec parametrów technicznych i ceny sprawia, że niekiedy warto zaczekać z zakupami nowinek.

W dzieciństwie mogłem dużo czytać. I czytałem. Jedną, dwie, trzy książki na tydzień. Sienkiewicz czytany u dziadków podczas wakacji wymagał dłuższego czasu. Wśród polskich autorów byli (lista jak u Verne’a): Arct, Bahdaj, Chmielewski, Fiedler, Janczarski, Kern, Lem, Liskowacki, Minkowski, Nienacki, Niziurski, Orłoń, Ożogowska, Siesicka, Szmaglewska, Umiński, Żuławski. Obowiązkowe lektury i  książki mniej znane.

Polubiłem bezpośredni dostęp do półek dzięki pracom dla biblioteki szkolnej i dzięki zaufaniu bibliotekarki – pani Krystyny Szparowej, doskonałej nauczycielki. Oprócz książek-nagród na półce w domu były czasopisma dziecięce: „ABC Techniki”, „Miś”, „Świerszczyk”, „Płomyczek”, „Płomyk”. W takiej mniej więcej kolejności. I jeszcze, co sobotę, lokalny zakładowy tygodnik „Tarnowskie Azoty” zawierający 8 stron.

Później tomiki Stefana Sękowskiego pokazały chemię, książki Czesława Klimczewskiego, Aleksandra Witorta, Ryszarda Girulskiego pokazały, do czego można wykorzystać prąd elektryczny. Na prowincji niełatwo było o schematy urządzeń elektronicznych, trzeba było „zorganizować” skopiowanie z roczników „Radioamatora” za tytoń „Amphora” dostępny w sklepach Pewex’u (uprzednio Pekao).

Inna literatura na studiach, młody wówczas kierunek – informatyka – pozornie niewiele mający wspólnego z nazwą (górniczo-hutniczą) uczelni. Dużo „cegieł”, niektóre z konieczności w językach obcych. Kilka takichże Verne’ów. Podczas studiów, kilka lat po Andrzeju – wiceprezesie, poznałem urok akademika przy Reymonta (tego w samym środku) i krakowskie zaułki. Mogłem korzystać z jednego z dwóch najszybszych wtedy w kraju systemów EMC. Zaraz potem rok z podróżami na Mazury oraz na Śląsk (na koszt państwa) w stalowym mundurze z orzełkiem z husarskimi skrzydłami, a także z miesiącami w zagajnikach, czytaniem i przepisywaniem regulaminów na maszynie do pisania. Komputerów nie było, to znaczy były, ale... gdzie indziej. A później kilkukrotne kłopoty z otrzymaniem paszportu, bo to, bo tamto i jeszcze coś innego. Teraz te wszystkie tajemnice, poprzez na przykład usługi Google’a, widać jak na dłoni w Internecie.

Już w innych czasach porównywałem naukę i pracę w kraju z nauką i pracą poza nim, ale to wykracza poza tematykę książkową. W podróżowaniu przypominam Verne’a, czyli kręcę się po najbliższej okolicy, która od 2004 roku rozszerzyła się nieco. Dobrze, że dzisiaj zajmuje to mniej czasu niż 80 dni albo 5 tygodni.

Czasem coś przetłumaczę. Web 2.0 pomimo swoich wad ma zalety, dlatego dołożyłem też swoją cegiełkę do BiblioNETki i Wikipedii. Ogromnie ucieszyło mnie wprowadzenie wreszcie na rynek europejski specjalizowanych czytników e-booków. Oby ekrany były jeszcze większe, a waga mniejsza.

Rośnie prywatny mały zbiorek vernaliów, nieustanny problem, gdzie je upchnąć i co wybrać, aby było w pobliżu. Czasem pokazuję je publicznie, wykorzystuję je również w pracy z uczniami. Część zbioru to efekt wymiany z zagranicznymi fascynatami. Stulecie śmierci pisarza wzmocniło wzajemne kontakty. Co będzie następną taką okazją?

Fotoblog Krzysztofa Gucwy poświęcony Juliuszowi Verne'owi