„Prace Verneologiczne” zeszyt 6

Marie A. Belloc

Z wizytą u Juliusza Verne’a

Tytuł oryginału Jules Verne at Home

Z angielskiego przełożył Wiesław Szydłowski


Autor W 80 dni dookoła świata, Pięciu tygodni w balonie oraz wielu wspaniałych opowieści, które rozsławiły jego imię wśród tysięcy czytelników w każdej części świata, spędza swój szczęśliwy, wypełniony pracą czas w Amiens, spokojnym francuskim miasteczku położonym na drodze z Calais i Boulogne do Paryża.

Każdy najskromniejszy nawet mieszkaniec miasteczka może podać adres pisarza, rue Charles Dubois numer 1, czarujący dom w starym stylu, usytuowany na rogu niedużej uliczki zbiegającej się z szerokim bulwarem1.

Małe drzwi w ścianie pokrytej mchem i porostami zostały otwarte przez starą, uśmiechniętą służącą. Kiedy usłyszała, że mam umówione spotkanie, poprowadziła mnie przez wybrukowane podwórko otoczone z dwóch stron malowniczymi, nieregularnymi budynkami oraz niską wieżą, charakterystyczną dla francuskiego budownictwa wiejskiego.

Kiedy podążałam za nią, miałam możliwość rzucenia okiem na ogród Juliusza Vernea, odległy widok wielkich buków ocieniających dużą połać wypielęgnowanych trawników i kwietników. Chociaż była to późna jesień2, wszystko było niezwykle pięknie utrzymane, żaden suchy liść nie leżał na szerokich ścieżkach wysypanych żwirem, po których to pisarz-weteran odbywa swoje codzienne spacery.

Rząd niskich kamiennych schodów prowadzi do oranżerii, która, wypełniona palmami i kwitnącymi krzewami, tworzy przyjemny przedsionek do pięknego salonu, w którym wkrótce zostałam powitana przez moich gospodarzy.

Jak słynny autor raczył zauważyć na początku, pani Verne pełniła ważną rolę w każdym jego sukcesie i triumfie. Aż trudno jest sobie wyobrazić, że ta aktywna kobieta, ciągle pełna młodzieńczej werwy i francuskiego espieglerie3, rok temu obchodziła swoją złotą rocznicę ślubu4.

Juliusz Verne osobiście nie wygląda jak stereotypowy autor. Raczej sprawia wrażenie wykształconego ziemianina, a mimo to jest faktem, że ubiera się na czarno, w czym lubują się Francuzi należący do niezależnej, nowoczesnej klasy. Jego strój udekorowany jest małym czerwonym guzikiem, świadczącym o posiadaniu odznaczenia Legii Honorowej. Kiedy zaczął rozmawiać, nie wyglądał na swoje 78 lat5 i w rzeczywistości sprawiał wrażenie, że nie zmienił się dużo w porównaniu ze swym namalowanym dwadzieścia lat temu dużym portretem, zawieszonym obok wizerunku jego żony.

Pan Verne jest wyjątkowo skromny jeżeli chodzi o jego pracę i nie wykazuje ochoty na rozmowę o sobie lub swoich książkach. Gdyby nie pomoc jego żony, której dumy z geniuszu męża nie da się ukryć, trudno byłoby mi go przekonać, aby zdradził jakiekolwiek szczegóły na temat swojej kariery literackiej i metod pracy.

- Nie pamiętam chwili - zauważył pisarz w odpowiedzi na moje pytanie - kiedy nie tworzyłem lub kiedy postanowiłem wreszcie być pisarzem i, jak wkrótce pani zobaczy, wiele rzeczy się do tego przyczyniło.

Wie pani, że pochodzę z Bretanii, z Nantes, lecz mój ojciec był paryżaninem z wykształcenia i smaku. Parał się literaturą, jednak był za skromny, aby zrobić cokolwiek dla spopularyzowania swojej poetyckiej twórczości. Być może dlatego ja sam rozpoczynałem swoją literacką karierę pisząc poezję, która, wzorowana na utworach najbardziej obiecujących francuskich literatów, przyjęła formę tragedii w pięciu aktach - podsumował pisarz z półuśmiechem.

- Moją pierwszą prawdziwą sztuką - dodał po chwili przerwy - była mała komedia napisana we współpracy z Dumasem6, który był i pozostaje jednym z moich najbliższych przyjaciół. Nasza sztuka nosiła tytuł Przełamane słomki i była wystawiana w Gymnase Theatre w Paryżu. Chociaż bardzo lubiłem małe formy dramatyczne, nie przyniosły mi one żadnych korzyści materialnych.

A jednak - kontynuował - nigdy nie straciłem miłości do sztuk teatralnych i wszystkiego z tym związanego. Jedną z największych radości, jaką przyniosło mi pisanie, było wystawienie z sukcesem niektórych z moich powieści, szczególnie Michała Strogowa. Często byłem pytany, skąd wzięła się u mnie idea pisania, szczególnie tak zwanych powieści naukowych. Zawsze poświęcałem się studiom geograficznym, tak jak inni niektórzy ludzie historii i badaniom historycznym. Myślę naprawdę, że moje zamiłowanie do map i wielkich odkrywców doprowadziło mnie do stworzenia pierwszej z długiej serii opowieści geograficznych.

Kiedy pisałem moją pierwszą książkę - Pięć tygodni w balonie - wybrałem Afrykę jako miejsce akcji z prostego powodu, gdyż mało było i dalej niewiele jest wiadomości na temat tego kontynentu, o wiele mniej niż o innych lądach. Uderzyło mnie, że najbardziej pomysłowym sposobem, w jaki ta część świata może być badana, powinno być użycie balonu. Dogłębnie radowało mnie pisanie tej książki, tak samo jak i badania, które podjąłem w tym celu, ażeby moje przygodowe książki były jak najbardziej realistyczne i zbliżone do życia.

Kiedy moja pierwsza książka została ukończona, wysłałem rękopis do pana Hetzela, znanego paryskiego wydawcy. On ją przeczytał, a że był zainteresowany - złożył mi ofertę, którą ja przyjąłem. Muszę powiedzieć, że ten wspaniały człowiek i jego syn stali się i do dzisiaj pozostają moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi, wydawnictwo zaś ma właśnie wydać moją siedemdziesiątą powieść.

- Czy nie oczekiwał pan w napięciu na sławę? - zapytałam. - Czy pana pierwsza książka stała się popularna w kraju i za granicą?

- Tak - odpowiedział skromnie. - Pięć tygodni w balonie pozostaje do dnia dzisiejszego jedną z najbardziej poczytnych książek, lecz musi pani pamiętać, że miałem wtedy już 35 lat, kiedy książka została wydana i byłem już żonaty od ośmiu lat - podsumował, zwracając się do pani Verne z czarującym uśmiechem, pełnym stylowej galanterii.

- Pańska miłość do geografii nie przeszkodziła panu w zwróceniu się w stronę nauki.

- Nie próbuję udawać naukowca, lecz jestem bardzo szczęśliwy, że urodziłem się w czasie wielkich odkryć i być może wielu dalszych wspaniałych wynalazków.

- Jak pani wiadomo - dodała pani Verne z dumą - wiele niemożliwych zjawisk naukowych z książek męża stało się rzeczywistością.

- Tak, tak - zauważył pan Verne - to tylko czysty przypadek. Nawet kiedy wymyślam naukowe zjawiska, zawsze próbuję i robię wszystko, aby wyglądało to prawdziwie i prosto jak tylko możliwe. Dokładność opisu zawdzięczam temu, że przed rozpoczęciem pisania zawsze zbieram liczne notatki z każdej książki, gazety, magazynu oraz raportów naukowych, na które się natknąłem. Te poklasyfikowane zgodnie z przedmiotem notatki były i są bardzo ważnym materiałem dla mnie.

Prenumeruję ponad 20 gazet i jestem czytelnikiem każdej publikacji naukowej. Nawet poza moją pracą bardzo lubię czytać lub dowiadywać się na temat nowych odkryć, eksperymentów w świecie nauki, astronomii, meteorologii lub psychologii.

- Czy ten różnorodny przekrój publikacji podsuwa nowe pomysły kolejnych książek, czy też temat książki całkowicie zależy od pańskiej wyobraźni?

- Trudno powiedzieć, skąd bierze się pomysł powieści - czasami źródłem inspiracji jest jedna rzecz, czasami inna. Często noszę w sobie pomysł przez lata, zanim mam okazję przelania go na papier, lecz zawsze, kiedy zrodzi się w mojej głowie jakaś myśl, robię notatki. Oczywiście, mogę wyraźnie wskazać, co dało początek niektórym z moich książek. Powieść W 80 dni dookoła świata była rezultatem publikacji podróżniczej w gazecie. Artykuł, na który zwróciłem uwagę, wspominał, że w dzisiejszych czasach jest całkiem możliwe, aby człowiek odbył podróż dookoła świata w osiemdziesiąt dni. Natychmiast w mojej głowie zaświtała myśl, że podróżnik z uwagi na strefy czasu może stracić lub zyskać dzień w czasie podróży. Był to zalążek pomysłu, który stał się główną osnową opowieści. Być może pamięta pani, że mój bohater, Phileas Fogg, z uwagi na ten szczegół wraca do domu na czas, aby wygrać zakład, nie zaś, jak sobie wyobrażał, przybywa za późno.

- Mówiąc o Phileasie Foggu, w przeciwieństwie do większości francuskich pisarzy pan lubi, aby bohaterowie powieści byli Anglikami lub w ogóle cudzoziemcami.

- Tak, uważam, że przedstawiciele angielskojęzycznej rasy są wspaniałymi bohaterami opowieści przygodowych lub pionierskich wynalazków naukowych. Szczególnie podziwiam zalety narodu, który zatknął swoją flagę Union Jack na większej powierzchni naszego globu.

- Pańskie opowieści różnią się od innych, autorstwa znanych pisarzy - zauważyłam - gdyż płeć piękna nie odgrywa w nich dużej roli.

Potwierdzające spojrzenie pani domu dało mi do zrozumienia, że zgadza się ona z moją obserwacją.

- Zaprzeczam temu w całości - zapewnił pan Verne z nieukrywanym oburzeniem. - Weźmy na przykład panią Branican lub inne czarujące młode dziewczyny z niektórych z moich powieści. Gdziekolwiek jest potrzeba wprowadzenia kobiecego elementu, zawsze go umieszczam. - I z uśmiechem dodał: - Miłość jest bardzo zajmującym uczuciem i zostawia bardzo mało miejsca w ludzkim sercu. Moi bohaterowie potrzebują w wielu sytuacjach wszystkich swoich umiejętności i jasności umysłu, a obecność czarującej młodej kobiety może źle wpływać na to, co mają zrobić. Zawsze chciałem pisać moje książki tak, aby mogły się znaleźć bez obawy w rękach wszystkich młodych ludzi i skrupulatnie unikałem takich scen, których chłopak nie chciałby, aby czytała je jego siostra.

- Czy chciałaby pani wejść na piętro i zobaczyć męża pracownię oraz pokój przed zapadnięciem zmroku? - zapytała pani domu. - Możemy tam kontynuować naszą rozmowę.

Tak więc, podążając za panią Verne, przeszliśmy jeszcze raz przez jasny obszerny hall, przez otwarte drzwi prowadzące na kręte schody, wiodące w górę do kilku przytulnych pokoi, gdzie pan Verne spędza większą część swego życia i gdzie stworzył wiele ze swoich czarujących książek. W korytarzu zauważyłam kilka wielkich map wiszących na ścianach, nieme świadectwo upodobań geograficznych właściciela i pożądania dokładnej informacji.

- Tutaj - zauważyła pani Verne, otwierając drzwi do pomieszczenia wyglądającego jak cela - mój mąż pisze każdego ranka. Musi pani wiedzieć, że wstaje o 5 rano i do lunchu, który jadamy o 11, kończy pisanie, i to zrobiwszy korektę. Nie pracuje jednak do późnego wieczora. Kładzie się spać przed 20 lub 20.30.

Proste drewniane biurko-stół ustawione naprzeciwko dużego okna, po drugiej stronie małe obozowe lóżko. W przerwach w pracy podczas zimowych ranków pan Verne może rzucić okiem na jutrzenkę nad piękną wieżą katedry w Amiens. Malutki pokój jest pozbawiony ozdób za wyjątkiem popiersia Moliera i Szekspira oraz kilku obrazów, w tym akwareli jachtu gospodarza - "Saint Michel", pięknej małej łodzi, w której on i jego żona przed laty spędzali wiele szczęśliwych godzin ze swojego wspólnego życia.

Z sypialni przechodzi się do pięknego dużego pokoju, biblioteki Juliusza Vernea. Pokój jest wypełniony półkami na książki, na środku duży stół ugina się pod ciężarem pedantycznie posortowanych gazet, przeglądów, raportów naukowych. Nie ma tam jednak nic ze współczesnej angielskiej lub francuskiej literatury. Ogromne ilości kartonowych pudełek zajmujących niewielką w sumie przestrzeń zawierają ponad 20 tysięcy notatek zebranych przez autora w ciągu jego długiego życia.

"Powiedz mi, jakie ktoś czyta książki, a ja ci powiem, kim on jest" - to stare powiedzenie może być użyte w przypadku Juliusza Vernea. Jego biblioteka nie jest na pokaz. Zużyte egzemplarze takich intelektualnych przyjaciół jak Homer, Wergiliusz, Montaigne i Szekspir oraz ukochane przez właściciela wydania Fenimorea Coopera, Dickensa i Scotta świadczą o częstym używaniu. Natomiast nowe okładki posiada wiele ze znanych angielskich powieści.

- Książki te pokażą pani - rzekł pan Verne - jak duże mam upodobanie do Wielkiej Brytanii. Całe życie uwielbiałem książki Waltera Scotta i podczas niezapomnianej podróży na Wyspy Brytyjskie najciekawsze dni spędziłem w Szkocji. Widzę ciągle w moich wizjach piękny, widowiskowy Edynburg, serce Midlothianu7, Highlands8, zapomnianą przez wszystkich Ionę9 i dzikie Hebrydy. Oczywiście dla takiego jak ja znawcy twórczości Scotta mało jest w jego rodzinnym kraju takich miejsc, które by nie miały związków z jego nieśmiertelnymi dziełami.

- Jak panu podobał się Londyn?

- Uważam się za miłośnika Tamizy. Myślę, że ta wspaniała rzeka jest najbardziej uderzającą cechą tego wyjątkowego miasta.

- Chciałabym poznać pańską opinię na temat naszych książek dla młodzieży i powieści przygodowych. Jak pan zapewne wie, Anglia przoduje w tego typu literaturze.

- Tak, oczywiście, szczególnie jeśli chodzi o klasyczną, ulubioną przez dorosłych i dzieci książkę Robinson Crusoe. Zaskoczę jednak panią, ale bardziej wolę Robinsona szwajcarskiego10. Ludzie zapominają, że Robinson i Piętaszek byli tylko epizodem w siedmiotomowym cyklu powieści. Największą zasługą tej książki jest to, że była pierwszą tego rodzaju. My wszyscy piszemy kolejnych Robinsonów - dodał, śmiejąc się - ale większość z nich nie ujrzałaby światła dziennego gdyby nie słynny prototyp.

- A co pan sądzi o innych słynnych angielskich pisarzach powieści przygodowych?

- Niestety, mogę czytać tylko te powieści, które zostały przetłumaczone na francuski. Nigdy nie nudzę się Fenimoreem Cooperem. Z pewnością jego powieści zasłużyły na nieśmiertelność i wieżę, że będą pamiętane długo po tym jak dzieła tak zwanych gigantów literatury zostaną zapomniane. Lubię także powieści kapitana Marryata11. Z uwagi na to, iż niestety nie znam angielskiego, nie poznałem tak jak powinienem dzieł Mayne Reida12 i Roberta Louisa Stevensona. Tym niemniej podobała mi się jego ostatnia książka - Wyspa skarbów, której tłumaczenie posiadam. Kiedy ją czytam, wydaje mi się, że posiada wyjątkowo nowatorski styl i wyjątkową moc. Nie wspomniałem jeszcze o mistrzu angielskich autorów - Charlesie Dickensie. Uważam, że autor Nicholasa Nicklebyego, Davida Copperfielda i Świerszcza w kominie posiada moc pisania z patosem, humorem, budowania zdarzeń i akcji.

Podczas gdy jej mąż mówił to, pani Verne zwróciła uwagę na dużą półkę z książkami wypełnioną rzędami świeżo oprawionych i mało czytanych książek. - Tutaj - zauważyła - są różne wydania francuskie oraz niemieckich, portugalskich, holenderskich, szwedzkich i rosyjskich przekładów książek Vernea, włączając japońskie i arabskie tłumaczenia W 80 dni dookoła świata. - Moja urocza gospodyni wyjęła i otworzyła książkę z welinowymi13 kartkami, w której każdy mały Arab umiejący czytać może śledzić przygody pana Fogga. - Mój mąż - dodała - nigdy nie przeczytał ponownie nawet rozdziału ze swoich książek. Kiedy ostatnia korekta jest już zrobiona, traci zainteresowanie nimi, jednak czasami myśli na temat akcji i niejako jeszcze raz wymyśla zawarte w książkach sytuacje.

- Jakie są pańskie metody pracy? - zapytałam. - Nie ma pan chyba nic przeciwko temu, aby ujawnić swoją receptę.

- Nie rozumiem - odparł pisarz z humorem - co ciekawego może być w tym dla kogokolwiek, ale uchylę przed panią sekrety mojej literackiej kuchni. Właściwie nie wiem, czy bym kazał komukolwiek postępować w ten sam sposób, gdyż uważam, że każdy z nas pracuje według własnych metod i instynktownie wie, która z nich jest najlepsza. Zaczynam od szkicu tego, co ma być treścią książki. Nigdy nie zaczynam książki nie wiedząc, co będzie na początku, w środku i na jej końcu. Dlatego też zawsze byłem w pełni zadowolony, mając nie jeden ale pół tuzina dokładnych schematów w mojej głowie. Jeżeli kiedykolwiek napotykałem na trudności w danym przedmiocie, uważałem, ze powinienem przestać. Po zakończeniu wstępnego szkicu planuję rozdziały i zaczynam pisanie pierwszej kopii ołówkiem, zostawiając margines na pół strony na korekty i zmiany. Następnie czytam całość i pociągam wszystko to, co napisałem, atramentem. Uważam, że moja prawdziwa praca rozpoczyna się po napisaniu głównej kopii, kiedy to nie tylko poprawiam coś w każdym zdaniu, lecz zmieniam czasami nawet całe rozdziały. Nie jestem przekonany, że osiągnąłem ostateczną formę, dopóki nie widzę mojej pracy w druku, szczęśliwie mój wydawca pozwala mi na każdą zmianę i często dostaje osiem czy dziewięć korekt. Zazdroszczę pisarzom, którzy od pierwszego rozdziału do słowa "koniec" nigdy nie widzą powodu do zmiany lub dodania pojedynczego słowa. Nie umiem ich jednak naśladować.

- Ta metoda tworzenia musi wpływać w dużej mierze na spowolnienie pańskiej pracy.

- Wcale tak nie myślę. Dzięki mojemu zwyczajowi niezmiennie tworzę corocznie dwie powieści. Jestem bardzo zaawansowany w mojej pracy. Faktem jest, że piszę teraz powieść, która w rzeczywistości zalicza się do mojego roku roboczego 1897. Innymi słowy mam pięć rękopisów gotowych do druku. Oczywiście - dodał - nie zostało to osiągnięte bez poświęceń. Bardzo wcześnie odkryłem, że ciągła trudna praca i ciągła stała wydajność tworzenia nie może godzić się z przyjemnościami życia towarzyskiego. Kiedy byliśmy młodzi, ja i moja żona mieszkaliśmy w Paryżu i cieszyliśmy się życiem oraz jego różnorodnymi ciekawymi stronami. Przed dwunastoma laty14 stałem się mieszkańcem Amiens. Moja żona urodziła się tutaj. To tutaj poznaliśmy się 53 lata temu15 i moje zainteresowanie tym miastem oraz upodobanie do niego stale wzrastało. Niektórzy z moich znajomych powiedzą nawet, że jestem bardziej dumny z faktu bycia radnym w Amiens niż z mojej literackiej sławy. Nie ukrywam, że bardzo cieszę się z swojego udziału w samorządzie lokalnym.

- Czy nigdy nie poszedł pan w ślady wielu ze swoich bohaterów i nie podróżował, jak to mógł był pan łatwo zrobić - tu, tam i wszędzie?

- Tak, rzeczywiście podróże mnie pasjonują i swego czasu spędzałem dużą część roku na moim jachcie "Saint Michel". Naprawdę mogę powiedzieć, że jestem oddany morzu i nie umiem sobie wyobrazić lepszego życia niż marynarskie, lecz z wiekiem przychodzi mocniejsze ukochanie spokoju i ciszy - rzekł pisarz ze smutkiem. - Teraz podróżuję tylko w wyobraźni.

- Do swoich innych osiągnięć dołącza pan ostatnio również laury dramaturga.

- Tak - rzekł pisarz. - We Francji mamy przysłowie, które mówi, że człowiek zawsze wraca do swojej starej miłości. Tak jak powiedziałem pani wcześniej, zawsze darzyłem dużą estymą sztuki dramatyczne, zadebiutowałem w literaturze właśnie jako dramaturg, i z wielu satysfakcji, jakich doznałem w mojej pracy, żadna nie była większa niż mój powrót na scenę.

- Które z pańskich powieści odniosły największy sukces jako sztuki?

- Najbardziej popularny był, jak się zdaje, Michał Strogow. Był wystawiany na całym świecie. Następnie dużym sukcesem cieszyło się W 80 dni dookoła świata. Ostatnio zaś w Paryżu wystawiany był Mathias Sandorf. Może panią to zdziwić, ale w Varietes jakieś 17 lat temu grana była operetka na kanwie mojej nowelki Doktor Ox.

Kiedyś byłem w stanie reżyserować moje sztuki osobiście, teraz błysk teatralnego światła widzę tylko przed sobą, w naszym czarującym teatrze w Amiens, w którym, muszę przyznać, często zaszczycają nasze miasto swoją obecnością dobre prowincjonalne zespoły.

- Przypuszczam - zwróciłam się do pani Verne - że pani mąż otrzymuje dużo listów od swoich angielskich nieznanych przyjaciół i czytelników.

- Oczywiście - odpowiedziała - i prośby o autograf. Żeby pani to widziała. Gdybym nie chroniła go przed jego przyjaciółmi, spędzałby czas na pisaniu swojego nazwiska na paskach papieru. Niewielu ludzi otrzymuje tak dużo korespondencji od nieznajomych jak mój mąż. Ludzie piszą do niego o różnych sprawach, sugerują akcje książki, wyznają mu swoje problemy, opowiadają mu o swoich przygodach i nawet wysyłają swoje książki.

- A czy ci nieznani korespondenci pozwalają sobie kiedykolwiek zadawać niedyskretne pytania na temat przyszłych planów pana Vernea?

Z natury dobry i grzeczny gospodarz odpowiedział: - Wiele osób jest zainteresowanych moją następną książką. Jeżeli pani udziela się ta ciekawość, to może pani wiedzieć, że nie ogłosiłem nikomu za wyjątkiem najbliższych, że moja następna książka będzie zatytułowana LIle a helice (Pływająca wyspa). Zawiera szereg pomysłów i idei, które nurtowały mnie przez lata. Akcja będzie się toczyć na pływającej wyspie stworzonej dzięki ludzkiej pomysłowości. Będzie to taki rodzaj "Great Eastern" powiększonego 10 tysięcy razy, na którym będzie przebywać cała, jak ją możemy w tym wypadku nazwać, ruchoma populacja. Zanim moje twórcze dni dobiegną końca - dodał pan Verne - zamierzam stworzyć serię książek, w których zawrę swe badania powierzchni Ziemi i niebios. Ciągle jednak pozostaną zakątki świata, których moje myśli jeszcze nie dosięgły. Jak pani wie, zająłem się Księżycem, ale temat ten wymaga jeszcze wiele pracy. Jeżeli zdrowie i siły dopiszą, mam nadzieję, że uda mi się to dokończyć.

Do odjazdu pociągu Calais-Paryż (kiedyś tak zręcznie opisanego przez Rossettiego16) było jeszcze pół godziny i pani Verne z wielką uprzejmością, co jest szczególną cechą dobrze urodzonych Francuzek, zawiozła mnie do pięknej amienskiej katedry Notre Dame, tego cudu z kamienia, zbudowanego w XII wieku. Pośród tych wspaniałych ścian angielski turysta ma okazję zobaczyć (niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę) w każdą niedzielę wspaniałego starego człowieka, którego pióru wielu zawdzięcza wiele szczęśliwych godzin swego dzieciństwa, a także dorosłego życia.


Przypisy:

1 Boulevard Longueville, obecnie boulevard Jules Verne.

2 Jesień roku 1894.

3 espieglerie (fr.) - dowcip, figiel, poczucie humoru.

4 Honoryna Verne nie mogła obchodzić złotych godów (50 rocznicy ślubu) ani licząc od pierwszego małżeństwa, ani tym bardziej od daty ślubu z Juliuszem Verne'em, który się odbył w 1857 r.

5 Ewidentny błąd. W chwili rozmowy, czyli pod koniec 1894 r., Verne miał 66 lat.

6 Chodzi o Aleksandra Dumasa syna (1824-1895).

7 Midlothian - hrabstwo w Szkocji, którego stolicą jest Edynburg.

8 Highlands - górzysta kraina w północnej Szkocji.

9 Iona - jedna z wysp Hebrydów.

10 Robinson szwajcarski [The Swiss Family Robinson] - wydana w 1813 r. powieść Johanna Wyssa (1743-1818).

11 Frederick Marryat (1792-1848) - angielski powieściopisarz. Tematy do swych przygodowych książek czerpał z doświadczenia zdobytego podczas długoletniej służby w marynarce.

12 Thomas Mayne Reid (1818-1883) - pisarz angielski, twórca powieści przygodowych dla młodzieży.

13 Welin - rodzaj cienkiego, pergaminowego papieru.

14 Ewidentny błąd. Państwo Verne przenieśli się do Amiens w 1871 r., a więc moment wywiadu dzieliły od tego faktu 23 lata.

15 Ewidentny błąd. Verne poznał swoją przyszłą żonę w 1856 r., a więc moment wywiadu dzieliło od tego faktu 38 lat.

16 Najprawdopodobniej chodzi tu o Dantego Gabriela Rossetiego (1828-1882) - malarza i poetę włoskiego pochodzenia, mieszkającego i tworzącego w Anglii.


Wywiad ten ukazał się w "Strand Magazine" (luty 1895 r.).

Autorka wywiadu, Marie A. Belloc, była pisarką i dziennikarką angielską.

Autor przekładu, Wiesław Szydłowski, jest członkiem Polskiego Towarzystwa Juliusza Vernea, mieszka w Australii.

Redakcja, korekta, przypisy - Krzysztof Czubaszek.