Nautilus nr 39

Charles Raymond

Juliusz Verne

Tytuł oryginału Jules Verne

Z francuskiego przełożył Krzysztof Jagusiak


Z widokiem na Tréport, na pokładzie „Saint Michel”1, 12 sierpnia 1875 r.

Drogi dyrektorze!

Utarte powiedzenie mówi, że publiczność lubi zaskakiwać słynnych ludzi w trakcie ich codziennych zajęć – „w szlafroku”. To całkiem normalne. W relacjach publicznych wielki człowiek przywdziewa zazwyczaj oficjalne ubranie, którego zręczny wykrój i przyozdobienia często ukrywają niejedną ułomność. Natomiast w mieszkaniu, ze stopami przy kominku prezentuje nam się taki, jakim jest, ze swym prawdziwym charakterem, swymi zaletami i swymi wadami; czujemy, jak żyje, widzimy, jak chodzi, słyszymy, jak mówi.

Charles Wallut (pseud. Charles Raymond)

Ten krótki wstęp wyjaśni panu, dlaczego mój list jest datowany z „Saint Michel”, z widokiem na Tréport, to znaczy na pełnym morzu. Chyba nie muszę dodawać, że nie mamy tutaj poczty, a mój list zostanie wysłany przy okazji najbliższego przybicia do brzegu.

Czy chce pan zawrzeć znajomość z „Saint Michel”? To mały jacht od 8 do 10 ton, wyposażony jak rybackie statki w Zatoce Sommy, skąd zresztą pochodzi, jako że powstał w stoczni w Le Crotoy. Z przodu pomieszczenie dla załogi, z tyłu pokój dla kapitana i pasażerów, jeśli pokojem można nazwać kabinę o wysokości czterech i pół stopy, długości sześciu i szerokości pięciu stóp, z dwoma umieszczonymi naprzeciw siebie kojami wspartymi o poszycie i służącymi, dzięki materacom z morskich porostów, za łóżka o bardzo względnym komforcie. Za schodami lub raczej drabiną, która prowadzi z mostka do omawianego pokoju, znajduje się spora szafa mieszcząca pokładową bibliotekę, czyli kalendarz przypływów, kilka morskich map, trzy lub cztery grube słowniki i opisy podróży. Na mostku umieszczone jest działo. Strzelając z niego, trzeba się polecać boskiej opiece, tak duże jest ryzyko rozerwania lufy.

„Saint Michel I”
(rys. Juliusz Verne)

Załoga składa się z dwóch dzielnych marynarzy z Le Crotoy: Aleksandra Dulong2 i Alfreda Bulot, którzy każdego lata porzucają sieci i wędki, aby związać swój los z „Saint Michel”. Obydwaj służyli w marynarce wojennej; Aleksander, potocznie zwany Sander, uczestniczył w wojnach na Krymie i we Włoszech, dosłużył się stopnia podoficerskiego [quartier-maître de canonnage]; Alfred spędził dwa lata w Nowej Kaledonii, pogryzł tam tubylca, lub tubylec jego – dokładnie nie wiem, ale ponieważ Alfred posiada wspaniałe uzębienie, a niczego mu nie brakuje, skłaniam się raczej do pierwszej hipotezy.

A kapitanem jest sam Juliusz Verne – autor W 80 dni dookoła świata, jedna z najbardziej sympatycznych osobistości współczesnej literatury i na dodatek jeden z moich najlepszych przyjaciół.

Morze jest prawdziwą pasją Juliusza Verne’a, spędza na wodzie cały wolny czas, który udaje mu się wygospodarować. Ale biblioteka, o której przed chwilą pisałem, jakkolwiek bardzo niekompletna, nawet na pokładzie pozwala mu kontynuować poszukiwania konieczne do jego twórczości. Wie pan równie dobrze jak ja, że nawet jeśli ręka nie stawia liter na papierze, to mózg pozostaje tyglem, w którym myśl nieustannie się kształtuje, przygotowując, układając, łącząc wielorakie materiały w przyszłą książkę. To właśnie na pokładzie „Saint Michel” bądź gdy kieruje manewrami, bądź gdy jego umysł błądzi poprzez światy, które zaludniają gwieździsty firmament – to na pokładzie „Saint Michel”Verne rozpoczął ponad połowę swych dzieł.

Ubrany w bluzę z grubego niebieskiego sukna lub w trykotową kamizelkę w równoległe prążki, w nasmołowanym skórzanym kapeluszu lub czapce bez daszka – w zależności od pogody – na głowie, Verne albo dzierży koło serowe, albo, pomagając przy manewrowaniu, refuje i opuszcza żagiel, obserwuje sygnały świetlne. Jest na zmianę i kapitanem i marynarzem, bo wie, że nic nie zastąpi bogatego doświadczenia Sandra i w krytycznych chwilach zawsze jemu przekazuje dowodzenie.

Ze swej strony Sander i Alfred uwielbiają Verne’a.

– Ma tylko jedną wadę – mówił mi Sander – wcale się nie zna na rybołówstwie, a w rybę wierzy tylko, gdy już ją ma na widelcu. Jak to możliwe, żeby taki nadzwyczajny człowiek był doświadczony podobnym kalectwem? Nie chodzi o to, by nam zabraniał zarzucania wędek lub nawet zabierania w rejs sieci. Ale można by powiedzieć, że prześladuje nas pech. Na pokładzie naszych kutrów łowimy, co chcemy, ryba bierze na goły haczyk. Na pokładzie „Saint Michel” może pan dawać trufle na przynętę – nic z tego. Trzeba założyć, że kapitan rzucił urok. A przy każdej nowej próbie oczywiście z nas się śmieje. Wreszcie osiem dni temu trzymaliśmy w dłoniach nasze wędki, podczas gdy „Saint Michel” płynął wzdłuż wybrzeża na wysokości przylądka Antifer. Świetnie! Szarpnięcie! Ciągniemy żyłkę i oto na jej końcu szamoce się makrela, pierwsza żywa makrela od naszego wejścia na pokład. Wyobraża pan sobie, jak się cieszyliśmy. Obydwaj z Alfredem spoglądaliśmy wymownie na kapitana, jakby mu mówiąc: „No i co, teraz pan wierzy?”. On – ciągle drwiący – nie odpowiadał nic. Tymczasem nasza „makrela” znalazła się na mostku. Alfred chwycił za skrzela, by ją odczepić. Plusk! Diabelski cwaniak uderzył ogonem, odczepił się sam, odbił od trapu i stamtąd wpadł do morza. Czyż to nie był pech? A pan Verne trzymał się ze śmiechu za boki. Ach! Straciliśmy piękną okazję, by mu udowodnić, że rybę znajduje się nie tylko w garnku.

– Cóż pan chce, Sander, człowiek nie jest doskonały!

Faktem jest, że za każdym razem, gdy byłem na pokładzie „Saint Michel”, usiłowałem pecha pokonać, lecz nigdy, absolutnie nigdy ryby się złowić nie udało, zatem podzielam opinię Aleksandra.

Pomimo niewielkich rozmiarów „Saint Michel” nie ograniczał się do przybrzeżnej żeglugi od Le Crotoy do Havru. Czasem zabierał odpowiednie zapasy i wypływał na pełne morze. Pokazał swą flagę w Anglii, na wybrzeżach Normandii i Bretanii. Niestety ograniczone rozmiary jachtu uniemożliwiały długie podróże i Verne przemyśliwał nad jego następcą. Ale nawet jeśli byłaby to korweta lub bryg, zawsze żałowałbym „Saint Michel”3, gdzie spędziłem tak wiele miłych chwil.

A! Zapomniałem panu powiedzieć, że Juliusz Verne poślubił bardzo miłą kobietę4, której rodzina mieszka w Amiens, w efekcie on również zamieszkał w tym mieście, a ich syn Michel oczywiście został ojcem chrzestnym omawianego jachtu.

Honorine Morel w roku ślubu z Juliuszem Verne’em (1857 r.)
(Musée Jules Verne)

A teraz, gdy pan zna statek i załogę, pozwoli pan, że powiemy coś więcej o kapitanie.

Juliusz Verne ma obecnie 47 lat, jako że urodził się w Nantes 8 lutego 1828 r. Jego lekko kręcone włosy zaczynają siwieć podobnie jak broda. Talia, którą pamiętam szczupłą i elegancką, nabrała szacownych rozmiarów. Oko przenikliwe i uduchowione rozjaśnia twarz o wyjątkowym wyrazie inteligencji.

Juliusz Verne w wieku 47 lat (1875 r.)
(fot. Boscher)

Należy do jednej z najbardziej godnych i szanowanych rodzin w Bretanii, w której uwielbienie dla literatury jest dziedziczne. Pan Paul Verne – jego brat – opublikował kilka lat temu godną uwagi relację ze wspinaczki na Mont Blanc.

Juliusz Verne przybył do Paryża w 1849 r. i studiując prawo – jest bowiem adwokatem – zatrudnił się jako sekretarz w Teatrze Lirycznym, którym wtedy kierował pan Seveste. Wówczas to miały miejsce jego literackie debiuty. Kolejno wystawił: Les Pailles rompues [Przełamane słomki] – rymowaną jednoaktówkę, która zyskała spory sukces w Gymnase; Le Colin-Maillard [Ciuciubabkę], L’Auberge des Ardenne [Karczmę w Ardenach] i Les Compagnons de la Marjolaine [Towarzyszy z la Marjolainy] – opery komiczne, do których muzykę skomponował Aristide Hignard. W międzyczasie do periodyku „Musée des Familles” napisał nowele: Mistrz Zachariasz, Pierwsze okręty marynarki meksykańskiej, Martin Paz i inne, będące zwiastunem literackich zdolności, które doświadczenie i nauka rozwiną w późniejszym czasie.

Lecz Verne nie odkrył jeszcze swej życiowej drogi. Kolejny wypad do Vaudeville’u z komedią w trzech aktach Onze jours de siège [Jedenaście dni oblężenia] ostatecznie zniechęcił go do kariery dramatopisarza. Sztuka bynajmniej nie została źle przyjęta przez publiczność, wręcz przeciwnie. Ale teatralny sukces kosztuje zbyt drogo ludzi, którzy cenią sobie godność osobistą i kochają wolność. Zresztą Verne miał ciekawsze zajęcie, niż wyczekiwanie w przedpokoju dyrektora. Kończył właśnie oryginalny utwór, w pisanie którego włożył całe serce, czując, że od rezultatu będzie zależała cała jego przyszłość. A chodziło o fantazyjną powietrzną podróż w poprzek afrykańskiego kontynentu, która w formie zarazem dramatycznej i humorystycznej podsumowywała całość geograficznych odkryć Burke’a, Livingstone’a i innych.

Krótko mówiąc, nasz autor z rękopisem pod pachą zastukał do drzwi wydawcy Hetzela. Trzeba było postawić na szczęście... lub przebojowość. Panowie wydawcy lubili nazwiska znane i woleli unikać bazowania na własnych ocenach, które pozwoliłyby odkrywać nowe talenty. Hetzel, sam będąc pisarzem i to o doskonałym guście, stanowił właśnie wyjątek. Całkiem słusznie utrzymuje, że wylansował J. Macégo5, Erckmanna-Chatriana6 i Juliusza Verne’a. Nasz pisarz trafił więc dobrze. Jego książka – Pięć tygodni w balonie – została przeczytana w osiem dni i wydrukowana za miesiąc. Nie ma najmniejszej potrzeby mówić o sukcesie, jaki odniosła. Była prawdziwą rewelacją. Powstał nowy gatunek literacki. Był to Edgar Poe z dodatkiem wesołości i brakiem halucynacji, nauka i wyobraźnia połączone w doskonałej harmonii.

Ale czy Pięć tygodni w balonie nie były jedynie uśmiechem losu, jednym z tych szczęśliwych wydarzeń, które nie mają ciągu dalszego? Czy też stanowiły pierwszy krok rasowego pisarza? Przyszłość miała dać odpowiedź. I przyszłość odpowiedziała Podróżą do wnętrza Ziemi i Anglikami na biegunie północnym7. Tym razem wszelkie wątpliwości zostały rozwiane i nazwisko Juliusza Verne’a, wyszedłszy z ciemności, prezentowało się w pełnym blasku.

Odtąd każda nowa książka powiększała i potwierdzała reputację autora. Podróż na Księżyc8, Dzieci kapitana Granta, Chancellor, Kraina futer, Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, W osiemdziesiąt dni dookoła świata pojawiały się jedna po drugiej i spotykały się z tym samym entuzjastycznym przyjęciem ze strony czytelników. Ze swej strony teatr przejął W osiemdziesiąt dni i spopularyzował to zachwycające dzieło.

Sukces prowokuje konkurencję. Można więc było oczekiwać licznych rywali podążających drogą, którą otworzył Verne. Nic podobnego. Po pierwsze – doskonałość osiągnięta w jego pierwszym utworze zniechęcała najbardziej ufnych w siebie, pod drugie – tego typu książki wymagają posiadania wiedzy, która nie jest w zasięgu ręki pierwszego lepszego.

Verne zatem panuje niezagrożony w królestwie, które zdobył. To królestwo obejmuje wszechświat – nie tylko ziemię, ale i morze, i powietrze, wszystkie światy zamieszkiwane i niezamieszkiwane. Gdy po każdym wydanym tomie zadajemy sobie pytanie, czy aby kopalnia nie została wyczerpana, kolejny tom dowodzi, że kopalnia jest niewyczerpywalna. Po Tajemniczej wyspie, której druk właśnie dobiega końca, pojawią się wkrótce Poprzez układ9 i Kurier carski10. Jeszcze wczoraj miałem w dłoniach teksty i zapewniam pana, że Verne nie napisał dotychczas czegoś bardziej oryginalnego i zabawnego niż Poprzez układ i bardziej dramatycznego i interesującego niż Kurier carski. Lecz wyrządziłbym krzywdę czytelnikom „Musée”, gdybym uległ pokusie opowiedzenia tych dwu książek, które przeczytają z równym zainteresowaniem, co książki poprzednie.

Lepiej poświęcę kawałek szpalty, który mi pozostaje, na analizę talentu pisarza.

Juliusz Verne nie jest powieściopisarzem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu11, ponieważ nieobecność miłości, która jest podstawą wszystkich powieści, rzuca się w oczy w większości jego utworów. Prawie zawsze kobieta usunięta jest na drugi plan i próżno jej szukać w Pięciu tygodniach, Anglikach na biegunie północnym i jeszcze innych. Faktycznie, jego bohaterowie nie mają czasu do tracenia na słodkie sprawki chytrego bożka. Wielkie lub sprytne zmagania z przeszkodami, które wroga natura ściele przed nimi, wymagają zaangażowania maksimum wysiłku. Toteż Verne, przede wszystkim nieschematyczny i odbiegający od utartych szablonów, rezerwuje najżywsze kolory swej literackiej palety do prezentowania uczonych z wyobraźnią i dzielnych podróżników, którzy się nazywają Fergusson, Hatteras, Clawbonny, Glenarvan, Paganel, Aronnax, kapitan Nemo, Michel Ardan, Fileas Fogg. Te naprawdę zabawne postacie nie boją się niczego. Przemierzyć Afrykę balonem, dotrzeć do bieguna poprzez lodowce i lądolody, zagłębić się do trzewi Ziemi i wyjść kraterem wulkanu, udać się w kierunku Księżyca we wnętrzu gigantycznego pocisku – wszystko to jest dla nich dziecinnie proste, a wyobraźnia Juliusza Verne’a posiada tyle i tak dowartościowujących środków, że czytelnik zadaje sobie pytanie, czy aby rzeczywiście to się wydarzyło. Gdzie jest faktyczna granica między fikcją i prawdą? Czy autor nie wyprzedził po prostu przyszłych osiągnięć nauki, które – za sto lat – pozwolą urzeczywistniać te wszystkie zdumiewające podróże?

W końcu czemu miałoby do tego nie dojść? Sto lat temu uważano by za marzyciela lub kiepskiego żartownisia kogoś, kto by twierdził, że w kilka sekund można przesłać wiadomość z Paryża do Londynu lub przemieścić się samemu w kilka godzin. Być może za sto lat nauka odkryje przed nami nowe sekrety i marzenia Verne’a staną się rzeczywistością. Ta perspektywa nie jest ani niedopuszczalna, ani wyrazem złego smaku. A tymczasem ludzki rozum, którego zawsze pociąga to, co niezwykłe, nadal będzie podziwiał, tak jak na to zasługuje, wdzięcznego opowiadacza, który nas prowadzi poprzez nieznane światy i kraje.


Przypisy:

1 Chodzi o „Saint Michel I”, który to jacht Verne posiadał w latach 1868-1876 (przyp. tłum.).

2 Nazwisko marynarza brzmiało Delong.

3 W maju 1876 r. Verne zastąpi „Saint Michel” zgrabną żaglówką nazwaną „Saint Michel II”. Tę z kolei w październiku 1877 r. szybko zamieni na jacht „Saint Michel III”.

4 Juliusz Verne poślubił Honorine Morel, z domu de Viane, w 1857 r. Poznał ją w 1856 r. podczas ślubu jednego z przyjaciół. Michel – ich syn – urodził się w 1861 r. Rodzina Verne najpierw mieszkała w Paryżu, a następnie w lutym 1870 r. przeniosła się do Amiens. Początkowo zainstalowali się pod adresem boulevard Guyencourt 23, a następnie w marcu 1873 r. w domu przy boulevard Longueville 44.

5 Jean Macé (1815-1894) – dziennikarz francuski, współzałożyciel „Magasin d’Éducation et de Récréation” [Magazynu Wiedzy i Rozrywki] (przyp. tłum.).

6 Erckmann-Chatrian – nazwisko, pod którym publikowali popularne powieści dwaj pisarze francuscy – Emile Erckmann (1822-1899) i Alexander Chatrian (1827-1890) (przyp. tłum.).

7 Anglicy na biegunie północnym są tytułem jednej z części Przygód kapitana Hatterasa.

8 Prawdziwy tytuł to Z Ziemi na Księżyc.

9 Chodzi o A travers le monde solaire, prowizoryczny tytuł powieści Hector Servadac (1877).

10 Prowizoryczny tytuł powieści Michał Strogow (1876).

11 W oryg. jest romancier, czyli „powieściopisarz”, jednak w polskim źródłosłowie nie ma, tak jak we francuskim, „romansu” (przyp. tłum.).


Powyższy tekst napisany przez Charles’a Walluta1 (podpisanego pseudonimem Charles Raymond), zatytułowany Les Célébrités contemporaines. Jules Verne [Współczesne sławy. Juliusz Verne], ukazał się w periodyku „Musée des Familles” [Muzeum Rodzinne] we wrześniu 1875 r. (tom 42, nr 9, str. 257-259)2. Przedrukowany został następnie w zbiorze Entretiens avec Jules Verne 1873-1905, réunis et commentés par [zebrali i opatrzyli komentarzami] Daniel Compère et Jean-Michel Margot, Genève 1998 (str. 23-29). Z tego tomu pochodzą też informacje zawarte w niniejszej nocie oraz niektórych przypisach.

1 Charles Wallut (1829-1899) – francuski pisarz, redaktor „Muzeum Rodzinnego” w latach 1863-1881; wspólnie z Juliuszem Verne’em napisał pięć utworów scenicznych (m.in. Un fils adoptif [Adoptowany syn], Onze jours de siège [Jedenaście dni oblężenia]) (przyp. tłum.).

2 Wywiad ten, przetłumaczony na angielski, pojawił się w Stanach Zjednoczonych w „The Youth’s Companion” z 17 sierpnia 1905 r. (nr 79, str. 387) pod tytułem Hoodooed Fish [Pechowa ryba] i został wykorzystany częściowo przez Briana Tavesa w The Jules Verne Encyclopedia.