Nautilus nr 39

Emile Berr

Opowiadacz historii

Tytuł oryginału Un Conteur d’histoires

Z francuskiego przełożył Krzysztof Jagusiak


Amiens, 1 kwietnia

Bulwar de Longueville 44. W szeregu nowych fasad, przylegających do szerokiej alei i oddalonych o kilka metrów od położonych naprzeciw torów kolejowych, wznosi się dom Opowiadacza; siedziba uczciwego prowincjonalnego mieszczanina, której dla oka przechodnia nie wyróżnia żaden szczególny aspekt. Przybyłem tam, by w imieniu „Le Figaro” złożyć kondolencje wdowie i dzieciom wspaniałego i sympatycznego pisarza, który niedawno zmarł, ale także by jego synowi zadać pytanie: Czy prawdą jest, że Juliusz Verne pozostawił niewydane teksty; czy są to powieści, czy relacje z podróży, i czy zna pan ich tematy?

Emile Berr
(rys. Charles Clément)

Pani Verne z dziećmi przebywa w salonie na parterze i wspólnie w skupieniu kontynuuje czytanie kart i listów, które od ośmiu dni poczta dostarcza całymi paczkami ze wszystkich zakątków świata. Wspinamy się wąskimi schodami, które prowadzą na drugie piętro domostwa.

Wejdźmy tutaj – proponuje pan Michel Verne – tutaj będziemy mogli porozmawiać spokojniej. Jest to biblioteka; półki wypełnione książkami, fortepian, kilka grafik i tuż obok kominka głęboka na wpół otwarta szafa, w której na dole zauważam miednicę, garnek na wodę, szczotki. – Ojciec – wyjaśnia pan Michel Verne – w tym kącie zainstalował sobie swoją toaletkę. I to wyraża całą jego naturę.

Nie było człowieka prostszego i bardziej niedbałego o wygody niż on. Każdego ranka przychodził tutaj ze swej sypialni, która jest na pierwszym piętrze, robił poranną toaletę, jadł naprędce śniadanie i szedł tam, aby pracować...

Michel Verne
(Société Jules Verne)

Pan Michel Verne wskazuje mi sąsiedni pokój, do którego wchodzimy. Pokój? Nie, pomieszczenie o powierzchni kilku metrów kwadratowych, wystarczające, by pomieścić dwa małe stoliki, przenośny gazowy piecyk, umieszczone na przeciwległej ścianie półki wypełnione broszurami, skórzany fotel, krzesło i starą kanapę. Pan de Flotow, który kilka dni temu przybył do Amiens, by złożyć pani Verne kondolencje od swego pana, cesarza Niemiec, wyraził chęć zobaczenia gabinetu pracy zmarłego pisarza. Pan Michel Verne wprowadził go do pomieszczenia, w którym problemem byłoby usadzić pięć osób. Oparty o ciasne okno dostojnik zobaczył: mały stół z jasnego dębu, bibułę, obsadkę za dwa su, szklany kałamarz jak na poczcie, starą temperówkę. Na ścianach fotografię wydawcy Hetzela, obraz przestawiający „Saint Michel”, na pokładzie którego Juliusz Verne odbył swe ostatnie morskie wycieczki, kilka pożółkłych zdjęć rzymskich ruin i – za fotelem – zawieszoną niewielką glinianą fajkę... Wysłannik niemieckiego cesarza mógł stwierdzić, że luksus wcale nie jest konieczny do zdobycia chwały i że są proste sposoby, by stać się jednym z najwybitniejszych ludzi naszych czasów.

Metryka zgonu Juliusza Verne’a
(Kopia ze zbiorów Floriana Wojtczaka)

Spytałem pana Michela Verne’a:

Czy prawdą jest, że pański ojciec pozostawił wiele niedokończonych powieści?

– Tak, myślę, że pięć lub sześć. Dopiero w najbliższych dniach zacznę przeglądanie jego papierów, a o istnieniu tych utworów wiem jedynie na podstawie krótkiej aluzji, którą ostatnio uczynił1. Ojciec niewiele nam mówił o swej pracy; nie miał na to czasu. Ledwie skończył jedną książkę, już zaczynał drugą... I tak było przez prawie pięćdziesiąt lat. Nie ma człowieka, który pracowałby więcej niż on, ani z większą systematycznością, według doskonałej metody. Codziennie, niezależnie od pory roku, wstawał o piątej rano. Wchodził do swej biblioteki, ubierał się, następnie zasiadał przy tym małym stoliku i tam pozostawał przez kolejnych sześć godzin.

Po obiedzie udawał się do Towarzystwa Przemysłowego, gdzie czytał gazety i periodyki, robiąc notatki o wynalazkach i odkryciach naukowych oraz nowinach dnia mogących się na coś „przydać”, które po powrocie porządkował i układał. Przez piętnaście lat był członkiem Rady Miejskiej Amiens; ze związanych z tym obowiązków wywiązał się tak dokładnie i tak sumiennie, jakby w życiu poza sprawami Amiens niczym innym się nie zajmował. Wieczorem – po krótkiej przechadzce – wracał do domu. Kładł się o dziewiątej. Dzięki tak uporządkowanemu życiu był w stanie napisać i wydać od 1862 do 1905 roku sto cztery tomy, nie licząc sztuk, które powstały na początku jego kariery, i artykułów, jakie od tego czasu przygotował dla przeglądów geograficznych, naukowych i innych, które go o to prosiły.

Juliusz Verne (siedzi drugi z prawej) z grupą działaczy i radnych miasta Amiens

Mniej regularnie zaczął pracować dopiero w ubiegłym roku. Był zmęczony: wzrok mu się psuł coraz bardziej; wychodził bardzo rzadko. A jednak przygotował jeszcze jedną książkę i kazał sobie przysłać jej próbny wydruk, ale nie miał siły na dokończenie poprawek. Trzy tygodnie temu odesłał je Hetzelowi z dopiskiem: „Proszę przejrzeć samemu... ja już nie daję rady”2.

Do końca pozostał prostym człowiekiem, jakim był przez całe życie. Wiedział, że nadszedł jego czas i w dniu, w którym matka wezwała mnie do niego – nadszedł bowiem końcowy kryzys – pocałował mnie i bardzo cicho powiedział: „Jesteś u wezgłowia zmarłego”. Gestem i spojrzeniem sam nas uspokajał.

Pan Michel Verne siedział przed niewielkim stolikiem pracy swego ojca. Rozmawiając, otworzył szufladę. W dwóch starych pudełkach po cygarach były pomieszane pióra, gumka, sznurek, notes, jakieś papiery.

Spytałem:

Co to takiego?

– Nie wiem. Jeszcze nie przeglądałem.

Pan Michel Verne otworzył notes:

To – powiedział – jest dziennik pokładowy. Proszę spojrzeć. To zeszyt, w którym ojciec notował wydarzenia ze swych ostatnich morskich podróży. Wie pan, w gruncie rzeczy on bardzo mało podróżował. Ten człowiek, który miał tyle pomysłów, opisał tyle zdarzeń i poprowadził tylu ludzi poprzez światy znane i nieznane, nie tylko był milczący, ale i niewiele się poruszał. W 1861 roku zwiedził Skandynawię, w 1867 odbył podróż do Ameryki; i to wszystko. Aż do 1876 roku każdego lata robił wycieczki małym żaglowcem wzdłuż wybrzeży Bretanii i Normandii; potem przyszła mu ochota wydłużyć nieco swe przejażdżki. Kupił duży żaglowiec, który dwa lata później zastąpił 100-tonowym parowym jachtem – „Saint Michel”3; właśnie pływając „Saint Michel” zwiedził wybrzeża Anglii, Danii, Holandii, Portugalii, Algierii, Tunezji, Malty i Włoch. Nigdy nie wybrał się dalej.

Pan Michel Verne kartkuje mały notes:

– Proszę – mówi. – Wszystko jest tutaj zanotowane. 1876-1885...

Czytam ostatnią linię: 1885, „Saint Michel” sprzedany X z Nan­tes, który go odsprzedał synowi księcia Czarnogóry.

Tego roku Juliusz Verne został zraniony w nogę strzałem z rewolweru przez szaleńca4. Kuli nie udało się wydobyć i od tego czasu poruszał się z trudem. W efekcie zrezygnował z morskich podróży; jedynie bardzo rzadko wyprawiał się poza Amiens. Ten ciekawy wszystkich nowości człowiek nie przybył na Wystawę ani w 1889, ani w 1900 roku5. W Paryżu nie widziano go od 1897 roku, kiedy pojawił się na krótko z okazji procesu z Turpinem6.

Pan Michel Verne, informując mnie o tych szczegółach, kontynuuje przegląd małej szuflady. Oto dokumentacja powieści Bolid lub Polowanie na meteor, inna dokumentacja: Miasto na Saharze, z liczbami, rozkładami jazdy pociągów i parowców, wycinkami z gazet, szkicami bohaterów...

Proszę – powiedział nagle pan Michel Verne – to mi się wydaje ważniejsze.

Otwieramy gruby zeszyt, którego pięćdziesiąt stron pokrywa drobne pismo urywające się nagle w połowie rozpoczętego apostrofu... To ostatni rękopis Juliusza Verne’a. Nosi tytuł Podróż badawcza i przedstawia szczególny aspekt. Kartki mocnego papieru w kratkę zapisane są nierównymi liniami, które wypełniają jedynie połowę strony, druga połowa tworzy margines na prawo od tekstu; kartki wypełnione są z dwóch stron jak w książce. Pięćdziesiąt stron zapisanych jest ołówkiem, ale dwadzieścia pierwszych poprawionych jest atramentem. Pan Michel Verne objaśnia, że jego ojciec w ten sposób redagował wszystkie swe książki. Zaczynał pisząc ołówkiem pewną liczbę stron małym ścieśnionym pismem o ostrych pionowych znakach, bez poprawek; następnie jak uczeń, literę po literze – pociągał atramentem to, co było w ołówku. To był jego sposób odczytywania tego, co napisał, i wtedy nanosił poprawki. W rezultacie Juliusz Verne, publikując sto dziesięć tomów, fizycznie napisał dwieście dwadzieścia! Spytałem pana Michela Verne’a:

Czy przypuszcza Pan, że pozostawił pamiętniki?

– Jestem pewien, że nie. W papierach ojca spodziewam się znaleźć – poza powieściami, o których mi mówił – niepublikowane sztuki i przypuszczalnie wiersze, ale nic osobistego. Ojciec żył tylko dla swego dzieła, a jego własna osoba nigdy go nie interesowała. Pozostawał obojętny na światowy rozgłos, którego dostąpił; jego książki docierały wszędzie, tłumaczono je na najbardziej egzotyczne języki; wcale się tym nie pysznił. Nie należał do żadnej akademii i za swego życia nie domagał się żadnych wyróżnień. W 1870 roku został mianowany kawalerem Legii Honorowej (dekret podpisała cesarzowa regentka i jest to chyba ostatnie oznaczenie przyznane przez Cesarstwo); w 1892 roku przyjaciele postarali się o przyznanie mu oficerskiej Legii Honorowej. Z grzeczności zgodził się. Dumas chciał, aby kandydował do Akademii Francuskiej; odpowiedział mu: Jestem tylko starym opowiadaczem; i prosił, by zostawiono go w spokoju. Czy widzi pan w tym kącie długie czarne pudełko...? Jest tam od trzech lat. To hebanowa laska ze złotą główką, którą Liga Angielskich Uczniów – „admiratorów Juliusza Verne’a”, jak głosi zamieszczona na niej dedykacja – podarowała memu ojcu w 1902 roku. Nigdy nie ośmielił się z niej skorzystać. Jego laską był kij za piętnaście su. Kilka tygodni temu zwrócono mu uwagę, że była w bardzo złym stanie. Zgodził się z tym.

Powiedziano mi, że w Radzie Miejskiej Amiens Juliusz Verne był przez wiele lat sprawozdawcą Komisji do spraw teatru. Poprosiłem o pozwolenie na zapoznanie się z jego raportami i pan sekretarz generalny Rady wyraził uprzejmie zgodę. Jest ich dziesięć. Od 1891 do 1900 każdego roku Juliusz Verne przedstawiał radnym Amiens skrupulatnie przygotowane sprawozdanie z rozliczeń działalności teatralnej w minionym okresie. Formułował tam krytyki, wygłaszał pochwały, sygnalizował pożyteczne zmiany. Tu i ówdzie padała uwaga, w której się ujawniał – ale jakże dyskretnie! – człowiek pióra. Gdy ze strony muzyków pojawiło się nieco braku dyscypliny, napisał:

„Być może, jeśli chodzi o wykonywanie utworów lirycznych, przestaliśmy odnajdywać harmonię7 pomiędzy dyrygentem i nową orkiestrą oddaną do jego dyspozycji, która jest równie konieczna dla instrumentalistów, jak dla ich instrumentów...”.

Na temat wyjazdów do Arras:

„Te wyjazdy mają stronę negatywną. Artyści są bardzo zmęczeni, jeśli poprzedniego dnia – o północy na dworcu w Arras, o drugiej w nocy na dworcu w Longueau – są narażeni na katar lub chrypkę, których wokalne rezultaty nie są pożądane nawet dla muzyki przyszłości”.

Przedstawił Radzie podanie „przedsiębiorców” z Amiens – sprzedawców napoi, pomarańczy i słodyczy, którzy chcieliby antraktów co najmniej dziesięciominutowych:

„Dajmy im to, czego żądają – przychyla się Juliusz Verne. – Ale nie spodziewajmy się, że ta zmiana zostanie jednogłośnie przyjęta. Antrakt jest zawsze za krótki dla widza, który wychodzi z sali, a za długi dla tego, który pozostaje”.

Etc., etc.

Pytam jednego z radców:

Jak zachowywał się Juliusz Verne wśród was?

Był z nas najskromniejszy. Nigdy nie mówił o swych sprawach, o swej pracy. Podczas posiedzeń Rady sprowadzał swój udział do roli prowincjusza, który zajmuje się tylko swą prowincją.

A czy – spytałem – wzniesiecie mu pomnik?

Dzielny człowiek roześmiał się poczciwie:

– Bez wątpienia. Nie ma go już, więc nie będzie się gniewał. Zatem możemy.


Przypisy:

1 Dziwne stwierdzenie ze strony Michela Verne’a, który od 1888 r. uczestniczył w tworzeniu niektórych utworów ojca.

2 Ta powieść to być może Latarnia na końcu świata, którą Verne wysłał Hetzelowi, gdy ten nie chciał wydać w 1905 r. Sekretu Wilhelma Storitza, który miał być przeredagowany.

3 Verne kupił drugą łódź w maju 1876 r., a trzecią w październiku 1877 r. (przyp. tłum.).

4 Juliusz Verne sprzedał „Saint Michel III” w lutym 1886 r., a postrzelony został przez swego bratanka Gastona 9 marca tegoż roku (przyp. tłum.).

5 Z okazji Wystawy Światowej w 1889 r. otwarto wieżę Eiffla (przyp. tłum.).

6 Na proces z Turpinem Juliusz Verne przybył do Paryża w listopadzie 1896 r. Ostatni raz w stolicy pojawił się natomiast w 1898 r. – przyjechał na uroczystość Pierwszej Komunii Świętej swego wnuka Michela (przyp. tłum.).

7 Gra słów w języku francuskim: accord – „zgoda”, ale i „muzyczny akord”, „harmonia” (przyp. tłum.).


Powyższy tekst ukazał się w „Le Figaro” 3 kwietnia 1905 r. (nr 93, str. 1-2). Przedrukowany został w zbiorze Entretiens avec Jules Verne 1873-1905, réunis et commentés par [zebrali i opatrzyli komentarzami] Daniel Compère et Jean-Michel Margot, Genève 1998 (str. 249-254). Z tego tomu pochodzą też informacje zawarte w niektórych przypisach.

Fragment artykułu, „Le Figaro”
3 kwietnia 1905 r.

(Gallica)