2014

LIST KRĘGU CENTRALNEGO DOMOWEGO KOŚCIOŁA

NA ROK FORMACYJNY 2014/2015

Droga wspólnoto!

Kontynuując tradycję zapoczątkowaną przed siedmiu laty, kierujemy do Was kolejny list,

mający w zamierzeniu stanowić wyraz rozeznania kręgu centralnego w sprawach istotnych

dla Domowego Kościoła. Przypominamy, że listy z poprzednich lat poświęcone były

następującym tematom:  Rodzina – podstawowe miejsce formacji. Hierarchia ważności

spotkań we wspólnocie DK (2007);  Spotkanie kręgu (2008);  Rekolekcje (2009); 

Dzielenie się realizacją zobowiązań (2010);  Droga formacyjna w Domowym Kościele

(2011);  Owoce formacji w Domowym Kościele (2012);  Odpowiedzialność materialna za

Domowy Kościół – gałąź rodzinną Ruchu Światło-Życie (2013).

Treść tych listów jest dostępna na http://dk.oaza.pl/v7/formacja.php?rdz=6; zachęcamy do ich

przeczytania – także powtórnego!

W tym roku krąg centralny uznał, że najważniejszy temat, który chcielibyśmy Wam „położyć

na sercu” można ująć słowami „NIE DAJMY SOBIE ODEBRAĆ RADOŚCI!”. Inspiracją

stała się dla nas adhortacja Papieża Franciszka „Evangelii gaudium”, która – jak wiemy –

wyznaczyła też temat obecnego roku formacyjnego w Ruchu Światło-Życie.

I. Są powody do troski

Chrześcijaństwo jest radosne, ale w wielu chrześcijanach tej radości na co dzień nie widać.

Często w miejsce radości z życia w Bożej obecności wchodzi niepokój o przyszłość, troska,

niezadowolenie, frustracja, narzekanie, ból. Oczywiście, nawet powierzchowna obserwacja

rzeczywistości każe przyznać, że powodów ku temu nie brakuje. Dotykają nas choroby,

śmierć bliskich osób, bezrobocie, wypadki losowe, troski materialne. Pomimo naszych

wysiłków (a kiedy indziej na skutek naszych słabości), nie wszystko dobrze układa się w

relacjach z domownikami, sąsiadami, współpracownikami, członkami tej samej wspólnoty.

Europa (w tym, niestety, Polska) odwraca się od chrześcijaństwa. Smutkiem napawają

ostatnie wyniki badań wskazujące, że zaledwie 39% katolików w Polsce uczęszcza na

niedzielną Eucharystię, a odsetek ten z roku na rok powoli, ale systematycznie maleje. Cierpi

nasze poczucie bezpieczeństwa, do czego walnie przyczyniają się media, skupiające się na

agresji, przemocy, konfliktach, katastrofach, wypadkach, klęskach żywiołowych, a

pomijające przejawy dobra. Ludzie jasno i publicznie przyznający się do Chrystusa są coraz

częściej z tego powodu prześladowani; odbiera im się dobre imię, blokuje możliwości

awansu, usuwa ze stanowisk, niszczy kariery zawodowe. Kto wie, może już wkrótce

przerodzi się to w agresję fizyczną; może za wierność Chrystusowi przyjdzie płacić nawet

życiem – tu, w katolickiej Polsce…

Osobny problem stanowi to, co Papież Franciszek w przejmujący sposób opisał tak: Wielkim

ryzykiem w dzisiejszym świecie, z jego wieloraką i przygniatającą ofertą konsumpcji, jest

smutek rodzący się w przyzwyczajonym do wygody i chciwym sercu, towarzyszący

poszukiwaniu powierzchownych przyjemności oraz izolującemu się sumieniu. Kiedy życie

wewnętrzne zamyka się we własnych interesach, nie ma już miejsca dla innych, nie liczą się

ubodzy, nie słucha się już więcej głosu Bożego, nie doświadcza się słodkiej radości z Jego

miłości, zanika entuzjazm związany z czynieniem dobra. Również wierzący wystawieni są na

to ryzyko, nieuchronne i stałe. Wielu temu ulega i stają się osobami urażonymi,

zniechęconymi, bez chęci do życia. Nie jest to wybór godnego i pełnego życia; nie jest to

pragnienie, jakie Bóg żywi względem nas; nie jest to życie w Duchu rodzące się z serca

zmartwychwstałego Chrystusa („Evangelii gaudium” 2).

Pragnienie dorabiania się, godnego urządzania się w tym życiu, choć samo w sobie nie jest

niczym złym, to przecież, niekontrolowane, może sprawić, że stracimy z oczu jedyny

horyzont godny chrześcijanina i zdolny wypełnić jego serce: horyzont nieba. A przecież

nasza ojczyzna jest w niebie (Flp 3,20)! Kim zatem jesteśmy w naszym ziemskim życiu:

pielgrzymami czyniącymi sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1,28), ale nietracącymi z oczu

najważniejszego celu, czy osadnikami, których krąg zainteresowań zamknął się w słowach

„wygoda”, „dobrobyt”, „konsumpcja”, a Pan Bóg służy im tylko jako – wcale nie

najważniejsze – uzupełnienie tej „układanki”?

Mamy też swoje „domowokościołowe” bóle i troski. Wystarczy wspomnieć sprawę nowych

„Zasad”, przygotowanych bez udziału i w tajemnicy przed członkami Domowego Kościoła, w

trybie sprzecznym z duchem dialogu. Doświadczyliśmy tu wiele bólu i niepokoju, gdyż

wiemy dobrze, że uzasadnienie potrzeby dokonania tych zmian, przedstawione Konferencji

Episkopatu Polski w czerwcu 2013 r., nie odpowiadało prawdzie. Niestety, to ono właśnie

uruchomiło proces, który bardzo mocno zaabsorbował naszą wspólnotę w minionym roku

formacyjnym, utrudniając zajęcie się innymi wyzwaniami.

Sprawa wywołała też uboczny skutek. Chyba nigdy tekst „Zasad” nie był czytany i

analizowany z taką uwagą, jak w minionym roku! Ufamy, iż przyczyniło się to do wzrostu

poczucia tożsamości Domowego Kościoła jako gałęzi rodzinnej Ruchu Światło-Życie,

skłaniając do pytania o warunki, bez spełnienia których przestaje on realizować wizję

Założyciela Ruchu Światło-Życie, Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego.

II. Jesteśmy powołani do życia w radości

Na przekór powyższemu „katalogowi” trosk i niepokojów Chrystus wzywa nas do radości.

To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna – zwraca

się do apostołów (J 15,11), a przez nich i do nas. Ewangeliści wielokrotnie akcentują radość

towarzyszącą wydarzeniom zbawczym. Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że

członkowie pierwotnego Kościoła spożywali posiłek w radości (Dz 2,46). Tam, gdzie

przybywali uczniowie, panowała wielka radość (Dz 8,8), a oni, mimo prześladowań, byli

pełni wesela (Dz 13,52).

Czy apostołowie, a potem pierwsze pokolenia chrześcijan, nie mieli żadnych trosk? Czyżby

nie chorowali, nie umierali? A może żyli w dostatku, zaś budowanie jedności małżeńskiej i

wychowywanie dzieci przychodziło im bez wysiłku? A może cieszyli się specjalnymi

względami cesarzy rzymskich? Wiemy dobrze, że odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi:

„nie”. Wiara w Chrystusa kosztowała ich wiele; przyjmując Jego naukę, idąc pod prąd

ówczesnej moralności i obyczajowości, stawali się „dziwolągami”, swoistymi „wyrzutkami”

wśród pogańskiego społeczeństwa. Kiedy zaś przychodziło do ostrych konfliktów, wiara w

Chrystusa kosztowała ich wszystko: stawali się „kozłami ofiarnymi” płacącymi cenę życia na

cyrkowych arenach. A jednak – byli radośni! I mieli naśladowców. Podobne świadectwo na

przestrzeni dwóch tysięcy lat złożyli niezliczeni święci Kościoła, nie tylko ci oficjalnie

kanonizowani czy beatyfikowani…

Dlaczego? Co im dawało tę niezwykłą siłę? Wiara w Chrystusa? Ale i my wierzymy.

Przestrzeganie Dekalogu? My też przestrzegamy! Modlitwa, rozważanie Słowa Bożego? My

też modlimy się i czytamy Pismo Święte, a w Domowym Kościele mamy nawet jeszcze kilka

innych zobowiązań. Trwanie we wspólnocie? My też mamy swoje kręgi, rejony, diecezje, dni

wspólnoty, rekolekcje, pielgrzymkę do Kalisza…

Co zatem czyni różnicę? Co sprawia, że chrześcijaństwo staje się czymś więcej niż zestawem

praktyk, zwyczajów, gestów, w miarę upływu czasu mniej lub bardziej przeradzających się w

rutynę? Pięknej odpowiedzi na to pytanie udzielił Papież Benedykt XVI: U początku bycia

chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z

wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące

ukierunkowanie (encyklika „Deus Caritas est”, 1).

Tak – wszystkie wymienione wyżej praktyki mają swój sens i wartość, ale tylko pod

warunkiem, że wypływają z osobistej, głębokiej więzi z Chrystusem pojętym i przyjętym jako

Ktoś żywy, realnie istniejący, jako sprawca najważniejszego wydarzenia w historii świata,

wobec którego bledną decydujące bitwy, traktaty, podboje, imperia. Zmartwychwstając,

pokonując śmierć i zapraszając nas do tego samego, Chrystus nadaje naszemu życiu zupełnie

inny sens, otwiera zapierającą dech w piersiach perspektywę. Okazuje nam miłość, która nie

ma granic; daje pewność, że jesteśmy kochani bezwarunkowo, że nie musimy zasługiwać na

Jego miłość, tylko po prostu ją przyjąć i odpowiedzieć naszą miłością, a jeśli zgrzeszymy –

wystarczy powrócić do Niego, bo On zawsze jest gotów przebaczyć nam każdy nasz błąd,

upadek. Czy mając takiego Pana można nie być radosnym?

Oczywiście – nikt nie neguje tego, że w życiu spotykają nas przeciwności, czasem wręcz

skrajne. Papież Franciszek pisze: Radości nie przeżywa się w ten sam sposób na wszystkich

etapach i w każdych okolicznościach życia, nieraz bardzo przykrych. Dostosowuje się ona i

zmienia, i zawsze pozostaje przynajmniej jako promyk światła rodzący się z osobistej

pewności, że jest się nieskończenie kochanym, ponad wszystko. Rozumiem osoby skłaniające

się do smutku z powodu doświadczania poważnych trudności, jednak trzeba pozwolić, aby

powoli zaczęła się budzić radość wiary jako tajemnicza, ale mocna ufność, nawet pośród

najgorszej udręki (EG 6)

W formacji Domowego Kościoła dostajemy gotowy klucz do zastosowania w naszym życiu.

Na początku jesteśmy w niej prowadzeni ku pierwszemu nawróceniu, gdy przyjmujemy

Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Na tym nie wolno jednak poprzestać. Za tym pierwszym

nawróceniem muszą pójść kolejne, wyrażające się w naśladowaniu Jezusa, w

zastosowaniu Jego nauki w swym życiu, a potem w wejściu na drogę Paschy: męki,

śmierci, zmartwychwstania.

Czy umiemy tak przeżywać wydarzenia naszego życia? Czy umiemy konkretnie określić,

które z nich są uczestnictwem w zachwycie przeżytym przez apostołów na Górze Tabor?

Które budzą w nas zdumienie i podziw dla Bożej mocy porównywalny z tym, czego

doświadczali świadkowie cudów dokonywanych przez Jezusa? Które dotknięciem

dźwiganego przez Niego krzyża? W których zaczynamy rozumieć Jego mękę, opuszczenie,

oplucie, wyszydzenie? W których wchodzimy w tajemnicę Jego śmierci? I wreszcie – które

wydarzenia naszego życia przeżywamy jako uczestnictwo w ostatecznym zwycięstwie

Chrystusa – w zmartwychwstaniu?

III. Przyprowadzajmy do Chrystusa!

Skoro przyjęliśmy Jezusa, to jak możemy nie dzielić się tym doświadczeniem z innymi?

Jeśli bowiem ktoś przyjął tę miłość przywracającą mu sens życia, czyż może zrezygnować z

pragnienia, by podzielić się tym z innymi? – pyta Papież Franciszek (EG 6). Z kim

konkretnie?

1. Z mężem, żoną

Tu dotykamy najgłębszego sensu istnienia Domowego Kościoła, którym jest budowanie

jedności małżeńskiej i dążenie we dwoje do świętości. Tak – do świętości. Nie bójmy się tego

słowa. Nie unikajmy go przy pomocy substytutów. Odważnie mówmy: „Chcemy, by nasze

małżeństwo było święte, czyli zgodne z zamysłem Bożym”.

Dopiero świętość to normalność. Tylko dążąc w widoczny dla innych sposób do świętości

będziemy solą ziemi i światłem dla świata – inaczej będziemy się nadawali tylko na

wyrzucenie i podeptanie (por. Mt 5,13-14). W taki sposób trzeba to pokazywać światu!

Takiego świadectwa o małżeństwie świat rozpaczliwie potrzebuje!

Jaki jest stan naszych małżeństw? Jak obraz ukazujemy tym, którzy nam się przypatrują?

Zachęcamy ich czy odstręczamy od pójścia tą drogą? Może sami też mamy swój udział w

tym, że wielu młodych boi się małżeństwa, wybierając życie singla? Jak na stan naszych

małżeństw działa upływający czas? Sprawia, że pierwotna miłość gaśnie, czy przeciwnie –

nabiera nowego blasku, zachwyca świeżością nawet po kilkudziesięciu latach stażu

małżeńskiego? Czy jest większa, bardziej dojrzała niż w dniu ślubu? Czy pomagam

mężowi/żonie w jego/jej dążeniu do zbawienia? Czy czuję w tym swoją

współodpowiedzialność? Czy mąż/żona stają się przy mnie szczęśliwi, lepsi, mocniejsi w

wierze?

2. Z dziećmi.

Drugi cel, w którego realizacji ma nam pomóc formacja przeżywana w Domowym Kościele

to wychowanie dzieci. W tym zadaniu nikt nas nie wyręczy: ani szkoła, ani parafia, ani

grupa oazowa, a już na pewno nie media, rówieśnicy, czy idole ze świata muzyki lub filmu.

Jesteśmy w tej roli nie do zastąpienia. Pan Bóg, dając przy naszym współudziale życie

naszym synom i córkom, powołał nas do tego, byśmy prowadzili ich w świat wartości. Na ile

wywiązujemy się z tego zadania?

Czym chcemy obdarować nasze dzieci? Na pewno pragniemy umożliwić im zdobycie jak

najlepszego wykształcenia. W tym celu poświęcamy wiele sił, aby miały wszystko, czego

trzeba: dobrą szkołę, podręczniki, korepetycje, ubranie, pożywienie. Czy równie wytrwali

jesteśmy jednak przy przekazywaniu wiary? Czy nie liczymy na to, że przekaz ten dokona się

mimochodem, przy okazji, w jakiś „magiczny” sposób, bez naszego świadomego wysiłku,

bez określenia strategii i przemyślenia taktyki? Jak kształtujemy wiarę naszych dzieci? Czy

staramy się zrobić wszystko, aby odkryły Chrystusa jako Kogoś żywego, realnie działającego

w ich życiu, kochającego ich i podtrzymującego we wzlotach i upadkach towarzyszących

dorastaniu? A może poprzestajemy tylko na wdrażaniu do praktyk religijnych, które nie mają

przełożenia na codzienne życie? Może „ułatwiamy” sobie zadanie przekazania wiary

przez nakazywanie, rozkazywanie, wymuszanie pewnych zachowań, zamiast zarażać

dzieci pasją w poznawaniu Chrystusa i Jego nauki? No właśnie – co dzieci widzą w

naszym odniesieniu do Chrystusa: pasję czy tylko rutynę, poprawność w

„wywiązywaniu się z obowiązków religijnych”?

Czy w wychowaniu potrafimy znaleźć równowagę między miłością a dyscypliną? Czy mamy

odwagę stawiać naszym dzieciom wymagania, jasno określać zasady, którymi powinny się

kierować? Czy potrafimy powiedzieć „nie” maluchowi tupiącemu nóżkami w sklepie na

widok zabawki, którą „musi” natychmiast mieć? Czy potrafimy z miłością, ale jasno,

konsekwentnie powiedzieć dorosłemu dziecku: „To jest złe”, kiedy ulega modzie na

przedślubne zamieszkanie ze swoją dziewczyną/chłopakiem? Czy uczymy nasze dzieci

prawdomówności, uczciwości, pracowitości, systematyczności, oszczędności, zaradności

życiowej, odpowiedzialności za swoje postępowanie? A może kierując się fałszywie pojętą

miłością pozwalamy im na wszystko (bo przecież „trzeba uszanować wolność dziecka”) lub

usuwamy każdą przeszkodę, przyzwyczajając do postaw roszczeniowych? Może „kupujemy”

sobie „święty spokój”, umieszczając w pokoju dziecka telewizor i komputer, z których potem

korzysta w niekontrolowany sposób, stopniowo popadając w cyber-uzależnienia?

A z drugiej strony – czy wzorując się na Chrystusie potrafimy wybaczać naszym dzieciom ich

potknięcia, upadki? Czy szanujemy ich wybory, za które chcą wziąć odpowiedzialność? A

może czynimy je zakładnikami naszych planów, ambicji, marzeń, kalkulacji?

I wreszcie – czy wychowujemy nasze dzieci przy pomocy prostych środków, bez zbędnych

udziwnień, bez przesadnego wypełniania wszystkich przestrzeni życia rodzinnego symboliką

i treściami religijnymi? Czy jako rodzina prowadzimy życie atrakcyjne i radosne?

Ktoś słusznie zauważył, że wiara istnieje w społeczeństwie tylko jedno pokolenie w przód.

Czy na pewno nasze dzieci okażą się nowym pokoleniem ludzi wierzących w Chrystusa?

3. Z rodzicami, rodzeństwem, z dalszą rodziną.

Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie (Łk 4,24). Jakże prawdziwe są te

słowa! Ale również wobec tych, którzy znają nas od dziecka, niejako „od podszewki”, którzy

pamiętają całą historię naszego życia, również słabości i upadki, mamy świadczyć o

Chrystusie. Nie głosić siebie, bo z łatwością zostaniemy zdemaskowani, lecz Chrystusa

działającego w naszym życiu, przemieniającego nas!

4. Ze współpracownikami.

Z całą pewnością nie chodzi tu o wygłaszanie kazań, pobożnych konferencji. Klucz -

niezależnie od zajmowanego stanowiska - stanowi nieskazitelna praca: fachowość,

staranność, kompetencje, uczciwość, punktualność, życzliwość. „Solidna firma”, „na niego/na

nią zawsze można liczyć”, „wymagający, ale sprawiedliwy przełożony” – oto, co powinni

myśleć o nas nasi współpracownicy. Dopiero na takim fundamencie można skutecznie głosić

Chrystusa, czy – na przykład - zapraszać do wspólnoty Domowego Kościoła. Bez tego

będziemy niewiarygodni.

5. Z członkami wspólnoty.

Troszczmy się o jakość naszych spotkań wspólnotowych! Niech comiesięczne spotkanie

kręgu będzie czasem dzielenia się najgłębszymi przeżyciami, a nie rutynowym „spektaklem”,

w którym odgrywamy swoją „rolę”. Nie stosujmy uników przy dzieleniu się realizacją

zobowiązań! „Modlitwa rodzinna jest codziennie, małżeńska sporadycznie; dialog mieliśmy;

na rekolekcjach nie byliśmy; regułę życia mam, Pismo Święte od czasu do czasu czytam” –

takie stwierdzenia to za mało, aby kogokolwiek ubogacić, zainspirować, umocnić lub skłonić

do obmyślenia sposobów przyjścia nam z pomocą…

W kontekście życia wspólnotowego pragniemy też zwrócić uwagę na problem tzw. formacji

ludzkiej. Na gruncie Domowego Kościoła z łatwością przychodzi nam mówić o Chrystusie,

powoływać się na Niego, czynić z Jego nauki argumenty, odmieniać Jego Imię przez

wszystkie przypadki, cytować Pismo Święte. Jeśli jednak to powoływanie się na Boga ma

być autentyczne i pociągające, nie wolno nam zapominać o kulturze osobistej, o

przysłowiowym „dzień dobry”, „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” (z tym ostatnim

mamy szczególny problem…), o punktualności, wywiązywaniu się z przyjętych

obowiązków, o życzliwości również wobec tych, którzy mają inne zdanie. Nie da się

płynnie, w ciągu pół minuty, przejść od bolesnego zranienia kogoś drugiego do modlitwy

uwielbienia i pozostać wiarygodnym świadkiem Chrystusa!

Tak często przywołujemy postać św. Jana Pawła II. Jeśli chcemy być w tym wiarygodni, to

pamiętajmy, iż jednym z fundamentów jego nauczania była prawda o szacunku dla

ludzkiej godności, również wtedy, czy wręcz zwłaszcza wtedy, gdy rozmówca ma inne

zdanie na pewne kwestie!

6. W życiu publicznym.

Wsłuchajmy się uważnie w słowa Papieża Franciszka: Świeccy stanowią olbrzymią

większość Ludu Bożego. W ich służbie pozostaje mniejszość: wyświęceni szafarze. Wzrosła

świadomość tożsamości oraz misji świeckiego w Kościele. Dysponujemy licznym laikatem,

choć nie wystarczającym, z zakorzenionym poczuciem wspólnotowym i wielką wiernością

zaangażowaniu w miłość, katechezę, celebrowanie wiary. Ale uświadomienie sobie tej

odpowiedzialności laikatu, wypływającej z chrztu i bierzmowania, nie przejawia się w ten sam

sposób we wszystkich stronach. W niektórych wypadkach, ponieważ nie zostali uformowani,

aby podjąć ważną odpowiedzialność, w innych przypadkach nie znajdując miejsca w swoich

Kościołach partykularnych, by się wypowiedzieć i działać, z powodu nadmiernego

klerykalizmu, pozostawiającego ich na marginesie decyzji. Nawet jeśli zauważa się większe

uczestnictwo wielu w posługach świeckich, zaangażowanie to nie znajduje odzwierciedlenia w

przenikaniu wartości chrześcijańskich do świata społecznego, politycznego i ekonomicznego.

Wiele razy ogranicza się do zadań wewnątrzkościelnych bez rzeczywistego zaangażowania w

zastosowanie Ewangelii w transformacji społeczeństwa. Formacja świeckich oraz

ewangelizacja kategorii zawodowych i intelektualnych stanowią ważne wyzwanie

duszpasterskie (EG 102).

Formacja w Ruchu, jeśli jest dobrze przeżywana, prowadzi nie ku bierności, odsuwaniu

się od spraw publicznych, lecz przeciwnie – ku zaangażowaniu, podejmowaniu

odpowiedzialności za sprawy mojej miejscowości, gminy, powiatu, województwa, kraju.

Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia! (…). Być człowiekiem sumienia, to

znaczy (…) podejmować odważnie odpowiedzialność za sprawy publiczne; troszczyć się o

dobro wspólne, nie zamykać oczu na biedy i potrzeby bliźnich, w duchu ewangelicznej

solidarności. Pamiętamy jeszcze te słowa Jana Pawła II, wypowiedziane dziewiętnaście lat

temu? Nie bądźmy małoduszni! Jeśli czujemy w sercu, że bylibyśmy w stanie swoim

doświadczeniem wnieść jakieś dobro w pracę struktur samorządowych, organów władzy

państwowej, czy organizacji pożytku publicznego, to nie wahajmy się kandydować w

wyborach, czy obejmować ważne funkcje publiczne. Popierajmy w wyborach członków

naszego Ruchu – kandydatów na radnych, posłów! Nie doszukujmy się w nich ukrytych

intencji, nie patrzmy z podejrzliwością, czy przy pomocy naszych głosów nie próbują zrobić

kariery i majątku. Jeśli są dobrze uformowani, nie tylko nie ulegną pokusom, lecz poniosą

Chrystusa w świat samorządności, polityki, biznesu, który też trzeba ewangelizować! Mamy

w swoich szeregach mnóstwo osób, które dowiodły, iż jest to możliwe.

7. Prośba do „seniorów”

W Domowym Kościele jest wielu małżonków, którzy z racji wieku, a niekiedy i stanu

zdrowia mogą w powyższych rozważaniach nie odnajdywać miejsca dla siebie. Niekiedy

może się w nich rodzić pokusa, by się usunąć w cień, czy wręcz odejść ze wspólnoty.

Kochani – chcemy Wam powiedzieć, że jesteście nam bardzo potrzebni ze swoim

doświadczeniem, rozeznaniem, świadectwem wieloletniego trwania na drodze formacji DK, a

jeśli - po ludzku patrząc – zdrowie nie pozwala już nawet na fizyczną obecność we

wspólnocie, to pozostaje jeszcze dar modlitwy, bez której daremny jest wszelki trud i

działanie. Prosimy – bądźcie z nami i czujcie się pełnoprawnymi członkami wspólnoty w

każdych okolicznościach!

IV. Bądźmy twórczy, przełamujmy schematy w ewangelizacji

Jeszcze raz oddajmy głos Ojcu Świętemu Franciszkowi:

Jezus Chrystus może również rozbić uciążliwe schematy, w których zamierzamy Go uwięzić, i

zaskakuje nas swą nieustanną boską kreatywnością. Za każdym razem, gdy staramy się

powrócić do źródeł i odzyskać pierwotną świeżość Ewangelii, pojawiają się nowe drogi,

twórcze metody, inne formy wyrazu, bardziej wymowne znaki, słowa zawierające nowy sens

dla dzisiejszego świata (EG 11).

Obecnie nie potrzeba nam «zwyczajnego administrowania». Bądźmy we wszystkich regionach

ziemi w «permanentnym stanie misji» (EG 25).

Wyjdźmy, wyjdźmy, by ofiarować wszystkim życie Jezusa Chrystusa. Powtarzam tu całemu

Kościołowi to, co wielokrotnie powiedziałem kapłanom i świeckim w Buenos Aires: wolę

raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z

powodu zamknięcia się i wygody z przywiązania do własnego bezpieczeństwa. Nie chcę

Kościoła troszczącego się o to, by stanowić centrum, który w końcu zamyka się w gąszczu

obsesji i procedur. Jeśli coś ma wywoływać święte oburzenie, niepokoić i przyprawiać o

wyrzuty sumienia, to niech będzie to fakt, że tylu naszych braci żyje pozbawionych siły,

światła i pociechy z przyjaźni z Jezusem Chrystusem, bez przygarniającej ich wspólnoty

wiary, bez perspektywy sensu i życia. Mam nadzieję, że zamiast lęku przed pomyleniem się,

będziemy się kierować lękiem przed zamknięciem się w strukturach dostarczających nam

fałszywej ochrony, lękiem przed przepisami czyniącymi nas nieubłaganymi sędziami, lękiem

przed przyzwyczajeniami, w których czujemy się spokojni, podczas gdy obok nas znajduje

się zgłodniała rzesza ludzi, a Jezus powtarza nam bez przerwy: «Wy dajcie im jeść!» (Mk 6,

37) (EG 49)

Nie da się ewangelizować w sposób „sterylny”, bez ryzyka, wysiłku. Nie wolno nikogo z góry

wykluczać, stawiać na nim krzyżyka, decydować, że „z niego, z niej, z nich to już nic dobrego

nie będzie”. Czasem warto odejść od poszukiwań potencjalnych członków DK tylko wśród

tych, którzy wyróżniają się swoją postawą w parafii, chodzą na Eucharystię w dni

powszednie, prowadzą przykładne życie. Trzeba ciągle poszukiwać nowych dróg dotarcia do

tych najbardziej poranionych, którzy się pogubili, odeszli daleko od Chrystusa. Trzeba

wierzyć, że On może wyprostować najbardziej nawet poplątane drogi ludzkiego życia. Trzeba

pamiętać, że służymy Mu w tym tylko jako narzędzie.

V. Miejmy mentalność zwycięzców!

Jedną z najpoważniejszych pokus tłumiących zapał i odwagę jest poczucie przegranej,

przemieniające nas w niezadowolonych i rozczarowanych pesymistów o posępnej twarzy.

Nikt nie może podjąć walki, jeśli nie wierzy w zwycięstwo. Kto zaczyna bez ufności, stracił

wcześniej połowę bitwy i zakopuje własne talenty (EG 85).

Czy potrafimy podjąć ryzyko wiary i zaufania w Boże obietnice? Czy naprawdę wierzymy, że

kto daje, ten otrzymuje, kto służy, ten króluje, kto traci swoje życie, ten je zyskuje? Czy

mamy odwagę naruszenia naszego wygodnego, uporządkowanego, przewidywalnego życia

pełnego zabezpieczeń i wejścia na drogę współpracy z Chrystusem w głoszeniu Ewangelii –

Dobrej Nowiny? Bo – paradoksalnie - «życie umacnia się, gdy jest przekazywane, a słabnie w

izolacji i pośród wygód. Istotnie, najbardziej korzystają z możliwości życia ci, którzy

rezygnują z wygodnego poczucia bezpieczeństwa i podejmują z pasją misję głoszenia życia

innym» (EG, 10). Czy wierzymy w to? Jeśli tak, to dlaczego i my nie mielibyśmy zanurzyć się

w tym strumieniu radości? (EG 5)

Kończymy ten list gorącą zachętą: NA PRZEKÓR TRUDNOŚCIOM, NIE TRAĆMY

RADOŚCI Z NASZEJ MISJI I POWOŁANIA ŚWIECKICH W KOŚCIELE!

Sługo Boży, księże Franciszku, „gwałtowniku Królestwa Bożego” – wstawiaj się za nami!

W imieniu kręgu centralnego DK

Z pamięcią w modlitwie

Ks. Marek Borowski SAC Beata i Tomasz Strużanowscy

Moderator krajowy DK Para krajowa DK

SUGESTIA NA MIESIĘCZNE SPOTKANIE KRĘGU

– WRZESIEŃ 2014 R.

List ten ma służyć jako materiał formacyjny na wrześniowe spotkania kręgów. Z uwagi na

to, że zawiera on bardzo dużo pytań, sugerujemy, aby każdy podzielił się JEDNĄ,

najważniejszą myślą, którą ten list w nim wzbudził.

Niezależnie od tego, zachęcamy do przemyślenia treści tego listu w szerszym wymiarze

czasowym, nie ograniczającym się tylko do września. Niech zawarte w nim treści „żyją” w

nas przez cały rok!