Pierwsze krajki tkałam na bardku wyciętym z kartonowej okładki bloku rysunkowego. Syntetycznego materiału użyłam świadomie - było mi szkoda wydawać pieniędzy na droższą wełnę, dopóki nie nabrałam wprawy.
Gdzie się tego nauczyłam? Pierwszy raz styczność z krajkami miałam na feriach zimowych, kiedy to koleżanka wcześniej zaangażowana w rekonstrukcję stawiała swoje pierwsze kroki w tym temacie. Powiedziała mi, o co chodzi i pozwoliła kilka razy przepleść wątek. Resztę rozpracowałam sama. Dalej pewnie nie robię tego w pełni poprawnie, naciągnięcie osnowy zajmuje mi masę czasu (czy zna ktoś na to jakiś magiczny sposób?) i nigdy nie wychodzi równo za pierwszym razem, a krajki wychodzą trochę krzywe, ale są i działają. Ciągle też zaskakują mnie efekty lekko przysuniętego narzędzia czy nierównomiernie naciągniętego wątku - nie spodziewałam się, że tak drobne odchylenia mogą powodować tak widoczne błędy.
Bardzo polecam takie rozwiązanie dla początkujących, ale trzeba też zwrócić uwagę, że akryl inaczej się zachowuje. Wełniane krajki są zdecydowanie sztywniejsze i wychodzą sporo szersze, ze względu na grubość włóczki.
Akrylowe krajki - najstarsze od góry. Wszystkie wyszły zdecydowanie za krótkie.
To jest moje pierwsze dziecko, które powstało na porządnym bardku. Jest to też pierwsza krajka utkana z wełny - i to nie byle jakiej!
Na facebookowym "Targowisku" udało mi się dostać ręcznie przędzoną włóczkę barwioną naturalnymi metodami - orzechem i wrotyczem na różnych zaprawach. Jest dosyć gruba, bo teoretycznie przeznaczona do naalbinding, ale uważam, że i tak nadaje się świetnie.
Wzór wybrałam prosty (pomińmy fakt, że skomplikowane wzory na bardku to trochę abstrakcja), ale prezentuje się ładnie. Niestety, już tradycyjnie, wyszła mi zbyt krótka, bo z założenia miałam się nią swobodnie owinąć dwa razy - mogę to zrobić raz i zostawić długie "frędzle" albo faktycznie dwa i związać same końcówki. Nie jest to dyskwalifikująca wada, ale zawsze mogłaby prezentować się ładniej.
Bliźniacze krajki utkane dla mojego lubego. Są prawie koszerne, bo pomarańczowa włóczka nie jest barwiona naturalnie. Wszystko oczywiście jest w pełni wełniane, a kolory raczej osiągalne dla naszych przodków, dlatego myślę, że poziom autentyczności jest nadal niezły.
Co przeżywałam podczas tkania (przy korekcie przeczytałam "łkania", całkiem blisko), to wie tylko Świętomir. Oczywiście musiałam jakoś naruszyć odpowiednie napięcie i ułożenie osnowy, więc krajka zaczęła mi się krzywić - zaczęła się rozszerzać, wątek prześwitywał spod wzoru, który zaczął układać się skośnie. Z bólem serca rozplatałam kolejne centymetry.
Kiedy byłam pewna, że opanowałam już sytuację, krajka zaczęła falować - wyglądało to tak, jakby układający się w środku wątek uwypuklał osnowę na zmianę z obu stron. W tym momencie stwierdziłam, że mam dość i nie poprawiam naciągu po raz czwarty - brnęłam dalej. O dziwo, kawałek dalej przeszło i krajka zaczęła znowu wyglądać normalnie. Ba, na gotowej nie ma śladu po tej wadzie.
Naprawdę, nie mam pojęcia, co się dzieje podczas pracy, ale jak ktoś ma jakiś pomysł (i super sposób na napinanie osnowy), to niech się nie krępuje.