Czwarta wyprawa we wspaniałe zimowe i gościnne progi Królowej Beskidów odbyła się w dniach 13/14 lutego 2016. Rekordowa ilość chętnych na przeżycie wspaniałej diabelskiej przygody dodawała skrzydeł!
W drodze na Diablaka najbardziej rzucało się w oczy i nie tylko, to, że… było niemal całkowicie bezwietrznie! Mało tego, zaczął pruszyć planowy, lekki i biały śnieżek, co wspaniale umilało nam dalszą drogę na szczyt.
Wszystkie buzie wychylające ze śpiworów pod diabelskim murkiem były wykrzywione w… pięknych uśmiechach, bo każdy wiedział, że nocleg w najpiękniejszym i najurokliwszym hotelu w Polsce pod milionem gwiazd na szczycie Diablaka to po prostu jest to!
W nocy poza cudownymi widokami rozgwieżdżonej połaci nieba skrzącego się mrugającymi nam przyjaźnie gwiazdami, czy tez przelatującymi... meteorami, było też i dość... wietrznie. Ba, momentami piździło gorzej niż w kieleckiem! Ale kolejny raz wszyscy dali wspaniale radę, przygotowanie uczestników tej wyprawy było świetne, za co należą się wszystkim wielkie brawa, wszak dla niektórych to było pierwsze w życiu spanie pod gołym niebem!
Wschód Słońca miał być o godzinie 6:56 i... był! Chociaż my widzieliśmy tylko białą kipiel przelewającą się przez Diablaka, gdyż ten do spółki z chmurami postanowił sprawdzić naszą (i nie tylko) cierpliwość. Jednak z nadzieją czekaliśmy, bo wszak skoro Meteor zamówił pogodę to musi być!
Dlatego też nie zdziwiliśmy się zbytnio gdy dokładnie o 7:07 pierwszy raz przez chmury przedarło się Słońce!! Wywołało to rzecz jasna naszą ogrrrromną radość!!! A później z każdą chwilą było coraz cudowniej!! Rozradowane buzie, szczere i radosne uśmiechy, pełnia szczęścia – po prostu na szczycie panowała jedna WIELKA OGROMNA RADOŚĆ!!
Po tak cudownym poranku nasza bardzo liczna ekipa (kilka osób dotarło na sam wschód Słońca) zapozowała jeszcze do zdjęcia grupowego.
Przy coraz bardziej wzmagającym się wietrze, postanowiliśmy z wieeelką niechcicą opuścić naszą jak zawsze gościnną acz czasami humorzastą Królową Beskidów i zacząć schodzić w dół do schroniska na Markowych Szczawinach – ale szło nam to strasznie opornie… ??
Chociaż… nie do końca, gdyż, jakby komuś było mało wrażeń, to na deser niczym przysłowiową wisienkę na torcie dostaliśmy… Widmo Brockenu – Wspaniała nagroda dla wszystkich wytrwałych Diabelskich Wariatów!!
Im dalej od szczytu Diablaka tym było mroczniej i wietrzniej, chmury znów zaczęły przeważać ograniczając widoczność nie raz do kilku metrów.
Od Przełęczy Brona nastąpiła część dnia nacechowana największą dawką adrenaliny na centymetr kwadratowy, wyzwalaną w każdej sekundzie zjazdu na dupozjazdach w kierunku schroniska!
Szczęśliwi, niektórzy troszkę obolali, ale wszyscy radośnie uśmiechnięci dotarliśmy do schroniska.
Jako, że Diabelscy Wariaci nie lubię się nigdy nudzić, dlatego po dotarciu do niego, rozruszaliśmy tym razem szare komórki grając w „6 bierze!”
Później jednak trzeba było ruszyć z bólem serca ku Przełęczy Lipnickiej i wracać do domu, choć odwlekaliśmy tą chwilę coraz dalej i dalej, trzeba było w końcu podjąć decyzję – idziemy!
Nadszedł czas rozstań i pożegnań – ale z wszystkich ust padało jedno stwierdzenie – za rok znowu tu wrócimy!!!
Powrót do Krakowa, wiosennego wręcz Krakowa przebiegł pod znakiem myśli która nam cały czas kołatała w głowie i można powiedzieć, że stała się naszą myślą przewodnią – „Uważaj na głos w Twojej głowie, który mówi, że nie dasz rady… łże skurwysyn!!”
Mój czwarty raz w zimie był jak zawsze cudny i boski – to zasługa przede wszystkim ludzi i fantastycznej atmosfery jaką tworzą tacy Diabelscy Wariaci ;-)