Słoń Tłumaczy 

Konflikty pokoleń i względność pozdrowień – czyli krótka historia pisania maila

W życiu każdego człowieka przychodzi moment, w którym trzeba zacząć robić dorosłe rzeczy, inni zaczynają traktować Cię po dorosłemu i wszystko staje się takie dorosłe, że powątpiewasz w to, czy nie pomyliłeś wymiarów. Wyszedłeś z domu po tym, jak babcia nazwała Cię ‘Kruszynką Moją Malutką Ukochaną Słońcem Kwiatuszkiem’ i zrobiła ci owsiankę na śniadanie (wcześniej ją przecedzając, żeby nie było grudek) po to, żeby parę godzin później w galerii jakiś Pan z Alior Banku mylił Cię z osiemnastolatkiem, który być może potrzebuje pomocy w nowym starcie i założeniu konta. Ten świat jest szalony. Mnie osobiście to zjawisko dotknęło już na tyle mocno, żeby się z nim pogodzić. Jest jednak jeszcze taka jedna rzecz, która przyprawia mnie o pot i łzy.    

Pisanie maili 

Pamiętam jak raz poszłam z przyjaciółką na bardzo, bardzo długi spacer w nieokreślonym kierunku, podczas którego jedną z atrakcji był plac zabaw w kształcie gigantycznego słonia. Moja piętnastoletnia w tamtym momencie dusza oszalała z radości i trwała w niej do momentu, kiedy osobnik, lat około siedem, nie podszedł do mnie przy drabince i powiedział: 

„Przepraszam PANIĄ, czy mogę przejść?” 

Zatkało mnie. Dziecko drogie, przecież ja jestem po twojej stronie. Mamy te same cele. Gramy w tym samym składzie! Przepuściłam tę blond wichurę, żeby weszła sobie na zjeżdżalnię i oczy zaszły mi łzami. Czy to już teraz? Nie jestem na to gotowa! Jestem zbyt młoda, żeby być starszą!   


Właśnie tu zaczyna się cały problem. Tak jak w rozmowie raczej łatwo jest ocenić, czy to już ten moment, kiedy mówimy po imieniu, czy per Pani/Pan, tak maile to rodzaj komunikacji wyciągnięty z innego wymiaru. Forma, która jest chodzącym paradoksem, zagadką nie do rozwiązania. Masz określoną formę, wymiary, części, które ktoś kiedyś wymyślił i teoretycznie nie ma się czym martwić. Wypełniasz schemat i zapominasz. Nie ma miejsca na błędy.  Z drugiej strony, ktoś inny kiedyś przez lata edukacji wciskał ci, że to, jakim słowem przywitasz się na początku ma to rzekomo fundamentalne znaczenie i jeśli użyjesz złego to urazisz osobę po drugiej stronie i twoja kariera legnie w gruzach. Albo, tak, rzeczywiście, masz tę formę, ale tak właściwie to w zależności od osoby to możesz sobie pisać tak i inaczej. Pamiętam, jak z jakiegoś nieznanego mi już powodu musiałam napisać maila do zakonnicy. Usiadłam przy biurku, odpaliłam pocztę i… nie udało mi się. Naprawdę, przysięgam, że finalnie nie napisałam tego przez to, że nie wiedziałam, co zrobić na początku. Zaczęłam od „Pani”, ale zwątpiłam. Spytałam mamy, internetu, przyjaciółki, babci. Chciałam to zrobić, rozważałam dziesiątki opcji i wersji, ale strach przed tym, że kogoś urażę, że coś pójdzie nie tak mimo moich najszczerszych chęci uniemożliwił mi wykonanie tego zadania. Kolejne – zwrot na końcu. Tak nam wbito do głowy jego wybór, że kiedy muszę wybrać pomiędzy „pozdrawiam” a „do zobaczenia” to czuje się, jakbym stała na krawędzi klifu. Czy jak napisałam na początku „Dzień dobry”, to „do zobaczenia” pasuje? A może „pozdrawiam”? A co jak piszę do kogoś, kogo znam? A co jak do kogoś, kogo nie znam? Straszne, przerażające…  

Spisuję teraz moje przemyślenia, bo w ostatnim czasie miałam okazję napisać rekordową liczbę maili oraz „wykonać” stosunkowo dużo telefonów do obcych ludzi. To, w jak absurdalnej ilości pozycji się znalazłam jest zadziwiające. Raz, pewna pani zwracała się do mnie per pani, dodając do tego moje pełne imię. Nie lubię go i jest wyjątkowo długie, dlatego kiedy je słyszę wiem, że sytuacja jest poważna. Czułam się jak w pełni usamodzielniony człowiek, który mieszka sam, sam załatwia swoje sprawy, zapisuje się do lekarza i pamięta ważne numery. Potem, jeszcze tego samego dnia napisał do mnie człowiek, którego nigdy nie widziałam na oczy, nie wiedziałam ile ma lat, jakie ma nastawienie do życia. On z kolei zapodał „Cześć”, jakieś skróty myślowe, nieformalny język, użył uśmiechniętej buźki, a na sam koniec podpisał się jeszcze samym imieniem bez nazwiska. I co ja mam, przepraszam bardzo, w takim momencie uczynić? Zrobić to samo? Nie wiem, czy zachowując ten sam styl będę przyjazna czy bezczelna. Mam napisać jak do prezydenta? Wtedy albo wyjdę na niezwykle elokwentną jednostkę albo na kogoś kto zapomniał jak rozmawiać i innymi ludźmi. A co jeśli go urażę? Co jeśli to ja go zdezorientuję? Co jeśli…  

STOP

W tamtym momencie miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Krople potu padały na moje biurko, klawisz kasowania był rozgrzany do czerwoności przez ciągłe poprawianie tekstu, a ja, patrzyłam w ekran rozważając o wiele więcej kwestii niż powinnam pisząc jednego, dwulinijkowego maila. W tym momencie narodził się mój pomysł na ten tekst. Wędrując od myśli do myśli doszłam do pewnych wniosków. Faktem jest, że do różnych osób zwraca się w inny sposób, ale w mailach jest to trzy razy trudniejsze niż gdziekolwiek indziej. Jakbym komunikowała się z nimi przez Messenger’a, mój umysł nie angażowałby się tak bardzo w szczegóły. Połączyłam fakty i stwierdzam, że w dzisiejszych czasach pisanie bardziej formalne jest wymarłą czynnością, co powoduje tak skrajne emocje przy formułowaniu myśli. Poczta mailowa to jedna z nielicznych form komunikacji, która jest obarczona jakimś schematem. W szkole uczymy się formułek, zwrotów, przywitań, wstawiania akapitów, ale nie uczymy się tego używać. Pisząc SMS’y nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Ta zjawa nie nawiedza nas na co dzień, dlatego kiedy w końcu przyjdzie, jest absolutnie paraliżująca. Wątpimy w całą, gramatyczną i ortograficzną wiedzę, jaką posiadamy i jakąkolwiek kulturę osobistą. To niedorzeczne, żeby powodowało to tyle stresu. Śmiałam się z samej siebie, ale jednocześnie doszło do mnie, jak szeroko sięgające zjawisko to jest(pomimo, że to tak zwykła czynność). Tak nie powinno być.  

To właśnie te wybitnie inteligentne wnioski, o których mówiłam. Czy w ramach tego rollercoaster’a zdarzeń wpadłam na jakikolwiek innowacyjny pomysł, by rozwiązać ten problem? Oczywiście, że nie. Jestem ofiarą systemu i częścią ogółu, która tkwi w bagnie zanikającyh prędko formatów i zachowań, zmasakrowanym przez internetową betoniarę nastolatkiem. Mimo mojej niekorzystnej pozycji uważam jednak, że nowoczesne podejście może coś zmienić. Rozmawianie z samą sobą i wylewanie żalu na papier było sporą pomocą, więc może trzeba to przełożyć na większą skalę. Dużo mówi się o tym, że słowa mają wielką moc, że rozmowa bardzo pomaga. Im częściej będziemy poruszać ten temat, tym powszechniejszy i bardziej codzienny się on stanie. Kto wie, może wspólnymi siłami, kiedyś w odległej przyszłości uda się nam ustalić, czy student to już Pan, czy zakonnice łatwo urazić i jaką moc kryje w sobie pełne imię.  

Feliz Navidad

Ola Kulas