Może ciężko w to uwierzyć ale wyjazd na Bahamy był naszym pierwszym większym wyjazdem na wakacje. Wcześniej nie mieliśmy takiej możliwości. Bardzo się ucieszyliśmy, kiedy kolega ze studiów zaprosił nas do siebie. Nadmienię tylko, że mój kolega wraz ze swoją ukochaną mieszka od pół roku na wyspie Grand Bahama.
Planowania do wyjazdu zaczęliśmy w sumie na początku maja. Wyrobienie paszportów, załatwienie szczepień (chociaż te nie są obowiązkowe ale jednak warto je zrobić), wszelkie formalności no i przede wszystkim ustalenie terminu wyjazdu. Jak to zwykle bywa, na początku jest euforia a z czasem przychodzi strach. U nas ten stan trwał do połowy maja, do momentu odebrania paszportów. Następnie nastąpiło kilka problemów z zakupem biletów lotniczych. W tamtym czasie nie wiedziałem jeszcze jak to wszystko funkcjonuje (mam na myśli zakup biletów oraz rezerwowanie miejsc w samolocie) oraz nie miałem planu jaką trasą należy lecieć, aby było taniej. Nie oszukujmy się, zawsze patrzy się na cenę a na trasie Warszawa - Nassau cena wahała się w zależności od trasy, przesiadek i linii lotniczych. Ostatecznie zdecydowaliśmy się lecieć liniami British Airways z Warszawy do Londynu i następnie z Londynu do Nassau. Ponieważ kolega mieszka we Freeport więc musieliśmy jeszcze zarezerwować bilety z Nassau. Wstępny plan czasowy już był, zaczęliśmy kupować bilety. Tutaj pojawił się pierwszy zgrzyt, moja karta nie mogła być użyta to płatności. Nie wiadomo dlaczego, kontakt z bankiem nie pomógł, po prostu system z automatu ją odrzucał. Na szczęście karta żony okazała się ok.
Po zaplanowaniu lotu okazało się, że przesiadka w Londynie będzie trwała 11 godzin i musimy albo wynająć hotel albo przeczekać na lotnisku. Ponieważ ceny hoteli w pobliżu lotniska powalały ceną postanowiliśmy przeczekać te 11 godzin na lotnisku. Na tamtą chwilę wydawało się to dobrym pomysłem, w końcu zaoszczędzimy nieco grosza a ten czas szybko minie. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę faktu, że lotnisko na noc jest zamykane poza halą do odpraw. No cóż... decyzja została podjęta.
W kolejnych dniach zajęliśmy się załatwianiem formalności, jak na przykład wyrobieniem karty debetowej do płatności w Dolarach, szukaniem wycieczek itp. Ostatecznie kartę w Dolarach założyliśmy w kantorze Aliora, dzięki czemu łatwo było dokonywać wymiany. Wycieczki planowaliśmy w okresie, kiedy będziemy w Nassau... zapomniałem napisać, że nasz wyjazd podzielony był na dwie części, pierwsza część odbywała się we Freeport (5 dni) gdzie kolega miał się nami zaopiekować, oprowadzić i pokazać miasto, miał to być głównie wypoczynek na plażach, delektowanie się słońcem i spokojem. Druga część (3 dni) planowaliśmy spędzić w Nassau na lokalnych wycieczkach i atrakcjach. Uzbrojeni w tą wiedzę zarezerwowaliśmy hotel, mając wszelkie bilety mogliśmy szukać wycieczek, które nas zainteresują. Wybraliśmy w sumie dwie, pływanie z delfinami oraz rejs statkiem - o tym nieco dalej. Wycieczki opłaciliśmy z góry więc mieliśmy jasną sytuację co do budżetu jaki nam pozostał. Właściwie już wszystko było już zaplanowane. Nic tylko uzupełnić garderobę i w drogę :). W międzyczasie zarezerwowaliśmy jeszcze busa z Łodzi do Warszawy na lotnisko, co w sumie było bardo dobrym posunięciem.
Na kilka dni przed wyjazdem kupiliśmy niezbędne rzeczy na wakacje typu stroje kąpielowe czy buty do wody (czytaliśmy, że trafiają się tam nieciekawe żyjątka, które potrafią zagnieździć się pod skórą). Rozplanowaliśmy rozkład rzeczy do walizek i niestety nasz brak doświadczenia sprawił, że trochę źle to zrobiliśmy. Nie doczytałem, że 100ml butelki można zabrać ze sobą do bagażu podręcznego i wszystkie kosmetyki, leki i tego typu rzeczy spakowaliśmy do bagażu nadawanego. Szybkie ważenie, ufff... nie przekracza dopuszczalnej wagi i wymiarów :). Dzień zero powoli się zbliżał.
Tuż przed wyjazdem wypłaciłem z konta Dolary w gotówce, jednak w bankach wypłacili mi jedynie po 100$, więc szukałem kantoru, w którym mógłbym zamienić chociaż jedną stówkę na drobniejszą walutę. Ponieważ czas nas gonił, bo wyjeżdżaliśmy ok 15.00, niestety spotkała nas niemiła sytuacja. Jadąc ciasną ulicą lekko zawadziłem lusterkiem o lusterko samochodu jadącego z przeciwka. Nic się nie stało, nawet rysy nie było bo prędkość była niewielka ale wściekła pani bardzo chciała abym się przyznał do winy i naprawił jej lusterko ze swojej polisy. Nie zgodziłem się na to, gdyż oboje byliśmy w ruchu i nie było uszkodzeń fizycznych na autach, więc ow pani zadzwoniła na policję. Czekaliśmy chyba dobre 45 minut ale policja nie przyjechała. Nie miałem czasu tak dalej czekać a i jej się już chyba śpieszyło więc podając sobie ręce odjechaliśmy jakby nigdy nic. Oczywiście nic by się nie stało, gdyby kobieta dojechała te kilka centymetrów do prawej strony, ja już na styk byłem z autem zaparkowanym na chodniku. Po tej niemiłej sytuacji ruszyliśmy do kantorów. Udało się wymienić walutę, wydrukowaliśmy bilety i rezerwacje i wróciliśmy do domu pakować się już na właściwą podróż.
Około 15.30 byliśmy na dworcu PKS Łódź Kaliska. Okazało się, że we wcześniejszym busie są jeszcze miejsca i jak chcemy to możemy jechać. Dobrze się złożyło, bo późniejszy bus był dużo mniejszy. Dzięki temu przyjechaliśmy około pół godziny wcześniej niż planowaliśmy. Dało nam to więcej czasu na obeznanie się w sytuacji na lotnisku, gdzie są check-iny a gdzie security checki. Kiedy było już można, nadaliśmy nasz bagaż. Pani, która go przyjmowała oznajmiła, że ponieważ lecimy tymi samymi liniami aż do Nassau to mogą nam przetransferować bagaż pomiędzy lotami. A że mieli na to 11 godzin więc się zgodziliśmy. Pomyślałem, że w sumie to dobrze, bo to koczowanie na lotniku z tak dużą walizką może będzie uciążliwe. Oddaliśmy bagaż, udaliśmy się na security check, na szczęście nie było problemów, przeszliśmy dalej do strefy sklepów bezcłowych. Ponieważ do lotu było jeszcze sporo czasu, więc postanowiliśmy się nieco pokręcić tu i ówdzie. W międzyczasie zachwycałem się samolotami...
Na pokład samolotu wchodziliśmy z lekkim opóźnieniem, ale nie miało to znaczenia, przesiadka i tak trwała 11 godzin.
Nerwy nieco trzymały i mnie i moją żonę, gdyż nigdy wcześniej nie lecieliśmy samolotem. Jak to będzie? Jakie to uczucie? Czy wylądujemy? :)
Start był bardzo ciekawy, duża prędkość samolotu i w pewnym momencie oderwanie od ziemi... Niby nic wielkiego a jednak. Najmilej wspominam moment jak samolot skręcał w powietrzu. Z jednej strony widać niebo a z drugiej ziemię, do tego horyzont pochylony. Zupełnie się tego nie spodziewałem :). W tym momencie na mojej buzi widniał banan radości. Pierwszy lot był stosunkowo krótki, trwał około dwóch godzin. Planowo mieliśmy być o 22.00 lokalnego czasu (w Londynie trzeba odjąć jedną godzinę) czyli o 23.00 naszego czasu. Niestety lot na starcie był już opóźniony więc finalnie wylądowaliśmy o 22.30. Sam lot nie był jakiś uciążliwy. Praktycznie nie było czuć drgań czy turbulencji. Widok z okna powoli znikał za chmurami. Zachodzące słońce sprawiło, że na ziemi było widać tylko malutkie punkciki świetlne. Muszę jednak przyznać, że całość robiła mega wrażenie, szczególnie w na jakieś 20 minut przed lądowaniem, kiedy to samolot obniżył już swój pułap. Aż miło było popatrzeć na żyjące miasto.
Lądowanie również przebiegło bez większych problemów, sielankowy nastrój dopiero miał się popsuć o czym przekonaliśmy się po wyjściu z samolotu. Niestety nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że lotnisko w Londynie jest wielkim hubem przesiadkowym. Właściwie wiedzieliśmy to, ale chyba ta informacja nie do końca do nas dotarła lub nie do końca ją zrozumieliśmy. Dlatego po wyjściu z samolotu przeżyliśmy swego rodzaju szok. Wyszliśmy z samolotu do "rękawa" łączącego z lotniskiem po czym udaliśmy się za tłumem przed siebie. Nie wiedzieliśmy jednak czy dobrze idziemy. Dotarliśmy jednak do kontroli granicznej gdzie musieliśmy swoje odstać w kolejce, gdyż automaty do samodzielnej odprawy celnej były już nieczynne. Sama odprawa nie była trudna, celnik właściwie sprawdził tylko paszport i tyle. Następnie udaliśmy się po raz kolejny za tłumem w stronę "Baggage claim". Chociaż mając na względzie to, że nasz bagaż powinien być przetransferowany automatycznie przez służby lotniska, zastanawiałem się, czy jest sens abyśmy tam poszli. Mieliśmy jednak do wyboru tą drogę albo Exit. Wydało się jasne, że musimy odwiedzić ten punkt.
Na miejscu (a dojście tam trwało około 10 minut) okazało się, że większość bagaży została już odebrana. Taśmociąg już nie pracował i ku naszemu zdziwieniu nasza walizka leżała na taśmociągu! Ale jak to? Przecież w ogóle nie powinno go tu być. Z lekkim niedowierzaniem zdjęliśmy go z podajnika i sprawdziliśmy, czy rzeczywiście to nasza torba. Okazało się, że miała zawiązaną niebieską smyczkę, którą starannie przywiązałem w domu, aby łatwiej było nam poznać naszą walizkę. Na domiar złego ktoś musiał rzucić nią konkretnie albo na niej postawić coś ciężkiego bo ekspres w jednym miejscu aż się podarł oraz metalowa obręcz wgięła się do środka. Pech...
Zdezorientowani podeszliśmy do obsługi bagażowej i nieco nieśmiało po angielsku pytamy dlaczego nasz bagaż tutaj w ogóle jest skoro miał być przewieziony na kolejny lot. Pani spojrzała na naklejkę, którą przyczepiono przy check-in w Warszawie i stwierdziła, że rzeczywiście będzie transferowany dalej i że nie powinniśmy go w ogóle zabierać z taśmy, ale skoro już to zrobiliśmy to poprosiła aby zostawić torbę tuż przy okienku obsługi a oni zajmą się resztą. W tym momencie biłem się z myślami, czy zaufać tej pani, czy to ok aby go ot tak zostawić, czy może jednak zabrać i nadać na kolejny lot rano... Jednak wizja spania na lotnisku z tą dużą walizą sprawiła, że zaufałem temu co usłyszałem i zostawiłem bagaż przy okienku. Ciągle się bałem, że robię źle, ale przecież tak na powiedziano. Dodatkowo zapytaliśmy się, gdzie powinniśmy się udać dalej, pokazaliśmy bilet na którym widniało Terminal nr 5. Pani oznajmiła, że jesteśmy w Terminalu nr 3 i musimy jechać metrem! Tak, metrem. Najgorsze było to, że metro odjeżdżało za kilka minut, więc już nie zwlekając poszliśmy dalej.
Przed wejściem do metra odebraliśmy bileciki na przejazd, było to darmowe dla podróżujących między terminalami. Kilka minut jazdy i byliśmy na miejscu. Witamy w Terminalu nr 5. Ekstra, tylko co teraz... Teraz czekało nas najgorsze - czekanie w hali odpraw do samego rana. Całe lotnisko było właściwie zamknięte, żadnych sklepów, ławki niezbyt komfortowe, nie sądziłem że będzie tak źle. Staraliśmy się przespać pomimo warunków ale słabo nam to szło. Udało się co prawda kilka drzemek ale ogólnie całą noc mieliśmy nieprzespaną. W dodatku nie zakupiliśmy wody lub innego picia na lotnisku w Warszawie w strefie bezcłowej, jedynie malutką butelkę wodę w samolocie (chyba 0,33l). Trochę mało jak na dwie osoby na 11 godzin. Rano zaczęli pojawiać się pierwsi ludzie, zrobiło się trochę przytulniej. Bardzo bolały nas głowy, pewnie z niewyspania i odwodnienia. Na szczęście przetrwaliśmy noc. Jak tylko nastała nasza godzina, poszliśmy na security check i do strefy bezcłowej. Tam czekaliśmy na ogłoszenie gate'a z którego będzie odlot. Szkoda, że nie pomyślałem aby dopytać się o ten nieszczęsny bagaż... jak okaże się później zaoszczędziło by to nam sporo nerwów.
Aby nieco się nawodnić kupiliśmy wodę, zjedliśmy kanapki i wolnym krokiem udaliśmy się w stronę naszego gate'a. Czekaliśmy chwilę aby wejść na pokład, gdyż w pierwszej kolejności wpuszczali osoby z wyższych klas. Nie trwało to jednak długo, weszliśmy na pokład samolotu. Teraz jedynie 9 godzin i będziemy na miejscu. Samolot co prawda lądował w Nassau ale potem leciał dalej na Wyspy Kajmańskie. Zajęliśmy nasze miejsca i będąc już zmęczeni czekaliśmy na start. Co było zaskakujące to na tak długa trasę każdy miał swój własny system rozrywki, tzn. wbudowany monitor w fotel przed sobą. Linia lotnicza zapewniała filmy i gry aby umilić podróż. Nie będę się zbytnio rozpisywał na temat tego lotu, przebiegł bez problemów, praktycznie bez turbulencji. Dostaliśmy również jeść, chociaż nie było to jedzenie wysokich lotów ;). Po około 9 godzinach wylądowaliśmy w Nassau. Jeszcze tylko jedna przesiadka i będziemy na miejscu.
Po wylądowaniu w Nassau udaliśmy się na odprawę celną. Mieliśmy około 2 godzin aby dokonać przesiadki do lokalnych linii lotniczych, którymi mieliśmy dostać się do Freeport. Na lotnisku rozbrzmiewała muzyka grana na żywo przez jakiś zespół. Nie zmieniało to jednak faktu, że zależało nam na czasie, aby zdążyć się przesiąść. Urocza pani przy bramce również widziała jakieś problemy, gdyż o ile byśmy zostali w Nassau to ok o tyle lot do Freeport wydał jej się podejrzany. Musieliśmy wytłumaczyć po co, do kogo, na jak długo oraz podać jakiś kontakt telefoniczny. Po pozytywnej weryfikacji dostaliśmy pieczątkę w paszporcie i wpuszczono nas na Bahamy. Sukces...
Podczas oczekiwania w kolejce do odprawy ciągle zastanawiałem się nad naszą walizką, czy leciała z nami, czy może jednak nie. Martwiłem się i denerwowałem bo nie byłem pewien co nas czeka dalej. Po odprawie poszliśmy odebrać bagaż. Czekamy, czekamy i nic. Na taśmociąg wypadały kolejne walizki, nigdzie jednak nie było widać naszej. W końcu zostaliśmy właściwie tylko my a taśmociąg przestał już pracować. Było jasne, że nasza walizka nie przyleciała z nami. Potwierdziły się moje zmartwienia. Tylko co teraz?
Udaliśmy się do informacji bagażowej naszej linii lotniczych. Sympatyczny pan wypisał wniosek o zaginionym bagażu, podaliśmy wszelkie dane dotyczące torby, co było w środku, jakiego była koloru, jak wyglądała, oddaliśmy nawet kluczyk, który otwierał kłódki które wisiały na końcówkach ekspresów. Zajęło to ponad pół godziny, dostaliśmy jednak zapewnienie, że jeżeli torba została w Londynie to jutro powinna przylecieć. Powinna... bo jeżeli by jednak jej nie znaleźli to wtedy dostarczą nam ją dopiero w poniedziałek. Świetnie, oby jednak ta sytuacja się nie wydarzyła. No nic, zdołowani poszliśmy odprawić się na ostatni już lot tego dnia. Krótka podróż z Nassau do Freeport, jakieś 45 minut. I żeby nie skłamać na miejscu byliśmy punktualnie. Lot szybki, przyjemny jednak klimatyzacja ustawiona chyba na maksa. Było zimno, a na dworze upał. Jak się potem okazało bahamczycy uwielbiają siedzieć w zimnie, może dlatego, że u nich ciągle jest ciepło?
Po wylądowaniu we Freeport udaliśmy się do wyjścia z malutkiego lotniska. Niestety kolega na nas nie czekał, pomyślałem, że pewnie pojechał po żonę do pracy. Czekając chwilę mieliśmy okazję obserwować miejscowych, ich zachowanie. Byli dla nas bardzo mili, ze 3 razy proponowali taxi, za każdym razem mówili również "Hi, how are you?". Nie byliśmy przyzwyczajeni gdyż u nas to niespotykane. Po 15 minutach oczekiwania wykonałem bardzo drogą rozmowę telefoniczną. Na szczęście kolega już był w drodze po nas. Pomimo pięknej pogody, całkiem udanej podróży i tego, że jesteśmy 10000 km od Polski nie umieliśmy się cieszyć, chyba sytuacja z bagażem skutecznie zabiła w nas radość z tego całego przedsięwzięcia. Przyjechał kolega wraz z żoną. Po krótkim przywitaniu pojechaliśmy w stronę ich mieszkania. Poprosiłem jednak aby najpierw zabrał nas na jakieś zakupy, nie mieliśmy żadnych kosmetyków a po dwóch dniach zapachy jakie wydzielaliśmy nie należały do najprzyjemniejszych. Następnie udaliśmy się po jedzenie i na zasłużony odpoczynek.
Wszystkie zdjęcia są własnością autora. Kopiowanie i powielanie bez zgody jest zabronione.
Powyższy tekst to luźna opowieść i przemyślenia, którymi nie należy się sugerować.