Dzień 1.
Startujemy z Tarnowa na wschód. Odwiedzamy Miejsce Piastowe i kolegę Marconiego, który użycza większy garnek na sporą głowicę Grzegorza. Albo mu się kask skurczył w drodze ze Śląska, albo bania spuchła. Bez ucisku czachy ruszamy dali. Słowacja mija szybko, nieco popaduje, ale szczwanie zjeżdżamy do pit stopu na smażenyj syr. Spokojowo kulamy przez Węgry i osiągamy Tokaj. Mimo słabej znajomości węgierskiego z naszej strony i braków szerszych horyzontów lingwistycznych poza grupą języków ugro-fińskich ze strony miłej pani, stajemy się najemcami pastelowej willi. Z weczera ruszomy obadać miasteczko.
Strasznie tłoczno ,ale daliśmy radę.
Kierowani niezawodnym śląskim nosem Grega, na końcu deptaka odnajdujemy fantastyczną węgierską mordownię.
Piwnymi kranami steruje istna Ivone z Gangu Olsena, obok z kolo z głosem takim, że Himilsbach to falset, pięęękne.
Kimono.
Dzień 2.
Ruszamy na wschód. Osiągamy granicę rumuńską w Oradei i chcemy kierować się na północ, na Satu Mare. Klarowne oznakowanie wyprowadza nas do dupy. Ale ale, jest samotna stacja pośród niczego , tankujemy i młody boss zaczyna pogawędkę z Gregiem w języku Espaniol , następnie wskakuje do swojego bolidu i expresowo wyprowadza nas na dobrą drogę. Jadziem. Coraz piękniej się robi , pagóreczki, góreczki, lasy, wioseczki. Jeden wielki Maramuresz :). Stajemy w jakiejś wiosce, w barze, żeby coś zjeść, w związku z wieczorem i opadem. Znajdujemy rumuńską piękność za kontuarem, policjantów z wódeczką-palineczką za stołem, rumuńsko-ukraińskich hucułów ze słowiańską mową. Obok baru stoi pałac cygańskiego Padre. Tam też cumujemy. Włoskie kafle na podłodze, złote szprosy w niebosiężnych oknach , grzyb na ścianie, nowe A6 na podjeździe.
Dzień 3.
Ranek wita nas słońcem. Jedziemy, jest pięknie , dziury w drodze studzienne , ale przemy.
Czasem odcinki nieco bardziej kręte.
Osiągamy przełęcz Prislop.
Napieramy na południe i mamy wąwóz Bicaz.
Bicaz zrobi z ciebie mężczyznę.
Za wąwozem szukamy noclegu. Znajdujemy. Willa Krystyna. Cała drewniana budowla wielopokojowa ma co prawda pochył na backburtę jakies 7 stopni, ale za to nie trzeba pamiętać o zamykaniu drzwi. Dziadek prowadzący nas do willi swoim Focusem jak puścił ogień na tłoki, to ledwo go doganiamy. Dobrze że poczekał przed boczną drogą prowadzącą do willi Kristina.
Motocyklidła śpią w sali telewizyjnej willi Kristina.
Dzień 4.
Rano droga podeschła i przejazd olejakiem nieco mniej klekso-pędny.
Ruszamy na południowy zachód. Osiągamy Sighisoarę - miasto o zabudowie średniowiecznej, kolebka Dracula.
Szczęściarze rumuńskiego toto-lotto.
Stacjonujemy na campingu Aquarius w centrum miasta.
Na spacerku po miasteczku spotykamy rodaków na Africach Twin.
Również zawijają do Aquariusa.
Greg ma urodziny, więc z nowymi towarzyszami upadlamy się troszkę palineczką . "Palinka je baza" to motto Ich podróży :) .
Upadamy.
Dzien 5.
Ruszamy w kierunku domu.
Napieramy, napieramy, lądujemy w górach Apuseni. Trafiam na tą samą chatkę do wynajęcia, co rok wcześniej.Jest to parę kilometrów przed przełęczą.
Żelazne zapasy wyczerpywały się.
Cygańska knajpa w tle był otwarta,ale gary mieli puste.
Więc gospodyni dała sadło owcy (?) i chleb.
Tłuszcza przywieźliśmy koledze Wielkiej Stopie.
Był zachwycony.
Ale może udawał.
Na takie wąchy trzeba mieć prawo jazdy!
Uderzamy w kimono.
Dzień 6.
Napieramy w kierunku Oradei, po drodze godzinny rumuński kawulec, Węgry, Słowacja.
W Miejscu Piastowym wymieniamy kask na ciaśniejszy.
Jasło - w celu uniknięcia turbulencji za zbyt wolno jadącym Tirem, nawijamy linki mocy na szpule ogniowe i poprzez podwójną ciągłą i pasy uroczo podjeżdżamy pod lufę radaru szeryfa. Udaje się przekonać o zaślepieniu radością powrotu do ojczyzny. Szczęśliwie zawijamy do bazy.
Dystans ok. 2kkm , koszty to może tausen zł bez dwóch set.