Dzień 1. "Prolog - czyli poznajemy Zygmunta i Paszę"
Spotykamy się we trzech na naszej tradycyjnej stacji. Po krótkim pitu-pitu zaczynamy zakładać hełmofony, i nagleż na rutynowe pytanie o posiadanie paszporcików, Kleszczowi twarz się wydłuża w nienaturalnym grymasie zaskoczenia, przerażenia i złości. Analizujemy sytuację, wskakujemy w Zygmunta Franklina i mkniemy do stolicy. Nie ma o co drzeć szat, to tylko 700 kilometrowa pętelka. Po 6 pierwszych kilometrach dopada nas pęk węża nagrzewnicy. Niezawodny Pręt po raz wtóry ratuje nas z opresji.
Na mecie Kleszcza, komisyjnie oglądamy paszport, czy JEGO i czy WAŻNY :) W drodze powrotnej następuje, zasugerowana przeze mnie zmiana Kleszcza w Paszę (od "nie mam PASZportA"). Uehehehhe.
Dzień 2. "Domino Day czyli Pasza kontratakuje"
Ruszamy. Pędzimy przez Słowację, omijamy tym razem Gnilec i to się mści. Pasza zdradziecko atakuje mnie od tyłu na światłach i robimy efekt domino - chcęc-niechcąc Pasza dostaje przydomek Niezborny.
Jedziemy przez Węgry, znajdujemy wiatrak.
Śpimy w chaszczach przed Segedem.
Dzień 3.
Jesteśmy w Serbii.
Po drodze, w "Pivnicy Exclusive" z chłopcy z lokalnego klubu motocyklowego stawiają nam espresso.
Spełniamy marzenie Niezbornego Paszy sprzed dwóch lat i badamy genezę i budowę odrzutowca z USA w ogródku lokalnego aeroklubu.
Zaczynają się pierwsze bałkańskie górki.
Po czym w Cacaku opróżniamy "restuaran na wodzie" z mięsiwa.
Lulu za 10 eurasów za drużynę.
Dzień 4.
Wyśmienite zakrętasy na drodze do Novego Pazaru.
Wjeżdżamy do Czarnogóry i to co zawsze. Dobrze że dodają plastikowe suspensory szczękościsku.
Znajdujemy pensionat obronny w Gusinnje.
Wieczorem disko obok meczetu zaczyna nagłośniać okolicę, zjeżdżają się tysiące mercedesów i passatów. Spotykamy parkę mocno zserbczonych, roześmianych polaków i dyskutujemy o bałkańskich radościach i smutkach. Wpuszczamy do organizmów nieco rakiji i szykujemy się do ataku na albańskie szuterki.
Dzień 5.
Żegnamy Gusinnje, witamy Albanię i drogę SH20 :)
Nispodziewanie zza zakrętu wyłania się Orzep z advrider.pl ze swoją radosną kompanią.
Wymieniamy uprzejmości i prujemy dali.
Franklin jest szybki jak wiatr i dzięki niemu mamy piękne ujęcia najazdowe :)
Po drodze, pośród głuszy, na głazie, w górskim potoku spotykamy syrenę.
Niezborny Pasza znajduje gwoździa numer jeden.
Niekiedy Niezborny Pasza jest upadłym, ale zawsze pada wytwornie i z godnością.
Landszafty wręcz niedorzeczne.
Eee , co was śmieszy?
Posilamy się kolejką kawulca i ruszamy asfaltem ku Koplikowi i oczywiście w kierunku Teth.
Tym razem szubienica ukwiecona ! :)
Warunki narciarskie dobre.
Ciągle te same nudne widoki :)
Góry przyszły do Niezbornego Paszy...
Poznajemy Krwawego i jego rock'n'rollową ekipę.
Umawiamy się na spotkanie w Teth i wspólny biwakeros.
Rewelacja!
Teresa solo.
WioooskaaaTEEEETH!
Walimy za Krwawym na miejsce dzikensa. Niezborny Pasza smaga piargi transalpem, ale nie ustępuje pola przygodzie. Ciemność nas pochłania, ognisko z niej wyłania, gitarra w rękach Wodora wpada w punkowo-anarchistyczną nutę. Na tylnym siedzeniu Range Rovera odnajdujemy szkolną koleżankę naszego kamrata Grzegorza Silesiano :O
O poranku nasz plejs wygląda tak!
Dzień kolejny.
O poranku wracamy do Teth.
Centrum Teth.
Kościólek , mniaaam
Szkoła, przychodnia....
Odpoczywamy w cieniu lipy, jak Kochanowski.
Walimy ku Szkodrowi. Paszę opuszcza niezborność i grzmi po kamorach jak Czachor. Przy elektrowni wodnej wypijamy w przydrożnym exkluzywnym barze po coli z potoka i jazda.
Wykonuję piękny ślizg po kamulcach , utracając uspojlerowanie handbara.
Wspaniały turecki kawulec podają w tym przybytku.
Loncin - prawdopodobnie najlepsze motongi na świecie. Ehehhehe
Droga z Teth do Szkoderu - odsiewa uczulonych na pszczołę.
Asfalt! Tak wspaniale czarny, ciepły i gładki :)
Dojeżdżamy do Szkoderu, znajdujemy wspaniały hotelik w którym można wynająć pokój również na godziny i idziemy w miasto. Generalnie klimat już chorwacki. Yamahay R1 jak chick-catchery, metrosexualni na maxiskuterach. :)
Dzień 7.
Walimy na półwysep Rodonit. Po drodze mili wulkanizatorzy łatają kilkoma łatkami wyrwę w dętce N. Paszy. Po drodze Tirana w przeddzień wyborów. Solidarnie,ponad wszystkimi ulicami rozwieszone na linach kolorowe proporce startujących partii.
Są tam: pozostałości bazy rakietowej, dwa bary i ruiny zamku. Idealne miejsce na dzikensa dla naszej drużyny.
Są też śmieci i bunkry.
Młodsze skrzydło idzie eksplorować półwysep.
N. Pasza obejmuje zamek w posiadanie.
"Kicz panie i pocztówa" :)
Niestety nasz idealny dzikens zostaje zaburzony od północy, ale tylko do 7-mej rano. Albańska młodzież z autami pełnymi głośników świętowała urodziny. Rano przeprosili , bo w nocy nas nie zauważyli i poszli spać.
Dzień 8.
Na początek LAZUR.
I lazur z kopuły bunkra.
Oglądamy pozostałe bunkry, naprawiamy szelki Paszy N. i walimy w kierunku na Kruję.
A z Kruji do Burrel szutrówą koło parku Qafe Shtama - fajowsko.
Ciągle koszerne widoczki.
Z Burrel fajnymi zakrętasami dobijamy do autostrady i jedziemy odwiedzić hotel Amerika w Kukes. Hotel Amerika utrzymuje wysoki poziom, espresso gęste jak smoła, mocne jak żelbeton. Cukier boi się rozpuszczać.
Flota hotelowa.
Niezmiennie ta sama, ujmująca panorama z okna.
Dzień 8.
Pomykamy do Shkoderu pięknymi zakrętasami, z częściowo nowym asfaltem . Modry Transalp coś prycha, ale Franklin w przypływie geniuszu spuszcza wachę z karburatora i machina ożywa. Droga umyka wspaniale, buty poprzycierane. N. Pasza łapie gwoździa numer dwa znowuż w tylny balon.
Ma pieron szczęście, bo na stacji, Franklin swoim - niewygrzmoconym głośnym wydechem i otwartym kacholem - uchem - dostrzega syk, nieopodal vulkanizere.
" A Ty pęknięta gumo, dlaczego nic nie mówisz? " Uehehehhehe
Znowu jesteśmy w Szkoderze. Próbuję zbić cenę zakupu pakiety Yamah T50.
Koniec-końców południem jeziora Szkoderskiego docieramy do czarnogórskiego Baru. Po drodze N.Pasza sprawdza asfaltem umocowanie wypełnienia czachy transalpa.
" To ja, TOP GUN, tylko tyle zostało z samolotu przeciwnika"
Kimamy w privat sobe.
Dzień 9.
Walimy magistralą wzdłuż zatoki Kotorskiej.
W Kotorze spijamy kawulce i ku północy.
Ruch gigantyczny, więc skręcamy w kierunku kontynentalnej Czarnogóry :) i wjeżdżamy do Bośni.
W każdej napotkanej restauracji nie ma pożywienia, ale za to w końcu znajdujemy mega-knajpę z eco-wyrafinowanym-selfproduction żarciem. Właścicielka ubierająca się u Prady tłumaczyła nam szlachetne pochodzenie każdego składnika naszych talerzy. Wtem wpadają dwaj gdańscy rowerzyści. Opowiadają o atrakcjach, których nie możemy ominąć.
Przejeżdżamy przez opuszczone wioski, udaje się wypaczyć tabliczki uwaga miny. Franklinek jest trochę rozczarowany, wyobrażał sobie więcej min,większego rozpieprzu.
Przypadkowo odkrywamy fajowskie mokradła, w telewizji wciąż te same twarze.
Zachęceni przez kolegów z Gdańska prujemy zobaczyć źródło rzeki w miasteczku Blagaj. Wyśmienite.
Z kilkusetmetrowej skały wypływa dorosła rzeka.
Poglądowo :)
N. Pasza bierze wzór dla swojego rytownika.
Zmieniamy trochę dietę, czas na turasa.
Gnamy do Mostaru.
N.Pasza bierze wzór na pałacyk myśliwski.
Zakupuję małżonce zdobne "tureckie", szpiczaste kierpce z pomponem na czubie. Co by wygodniej się jej chadzało po haremie.
Pośpieszamy do Sarajewa. Po drodze na stacji zaczepia nas miły pan z worem wesołego zielska. Będzie tego z pół kubika.
No to Sarajewoooooooo
Zdaje się że koszary.
W drodze na kawulec.
Noerokoko.
Neomodernizm industrialny.
Popołudniem Franklina nie może wytrzymać bez pracy i rusza ku północnej Galicji.
Dzień fafnasty.
Z N.Paszą oddajemy się slow-motion w Sarajewie. Rzeka kawulców, szwędanie.
Dzień przedostatni.
Ruszamy do Budapesztu na Biker-Camp. Nadarzają się głębokie rozmowy o problemach egzystencjalno-światopoglądowych z Czecho-Rosjanami .
Dzień ostatni.
Poranny kawulec przed parlamentem.
Następnie powrót do domu.
Oczywiście dziękuję za wspaniałomyślność mojej małżonki i proszę o więcej.
P.S. :)