Dzień pierwszy.
Spotykamy się w Krakowie i ruszamy przez Chyżne na Słowację. Raźnie pokonujemy słowackie drogi i dojeżdżamy do Budapesztu na Biker Camp. Spotykamy tam Belga na Triumphie Scramblerze - ma podobne plany jak my, tylko więcej czasu. Za ogrodzeniem restauracja dla grup turystycznych z Polski. "Szła dzieweczka do laseczka" po raz kolejny dudni nam w uszach...
Dzień drugi.
Ruszamy w kierunku Peczu bocznymi drogami. Przekraczamy granicę chorwacką jako jedyni i po niedługim czasie jesteśmy w Bośni. Na pierwszej stacji wymieniamy trochę kasy. Okazuje się że bośniacki (serbski?) , tak jak chorwacki jest bardzo podobny do polskiego. Przy drodze pełno rozpieprzonych domów , meczety , minarety. Poza tym bez niespodzianek. Zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie, wcinamy cavapiczi , rozmowa z lokalesami i mamy zgodę od bossa przybytku na rozbicie namiotu na tyłach.
Dzień trzeci.
Zwijamy namiot, pijemy kawulca i ruszamy na drogę Banjaluka - Mostar. Fajna widokowa trasa.
Dojeżdżamy do Mostaru, parkujemy na strzeżonym i idziemy oglądać most.
Kolejny kawulec, posttureckie łakocie, i wrzask wzywającego na modlitwę w powietrzu. Bosko.
Jadymy dalej, Granica bośniacko - chorwacka bez problemu i jesteśmy nad Adriatykiem. Jedziemy prawie pustą magistralą chorwacką i po małym skoku przez kawałeczek Bośni jesteśmy w Dubrovniku. Znajdujemy camping i uderzamy w kimono.
Dzień czwarty.
Rano zbieramy bety , spotykamy dwóch Niemców na starych gs-ach i ruszamy zobaczyć Dubrovnik.
Z kawulcem w ręku patrzymy na mury obronne i lightowo ubrani ruszamy na południe. Fajnymi zakretasami dojeżdżamy do Czarnogóry. Jedziemy nad samym morzem, po lewej czarne góry :) . Dojeżdżamy do Kotoru - duże stare wenecko-austryjacko-czarnogórskie miasto z megafortecą na skałach. Wjeżdżamy po zakręconej jak świński ogon drodze znad Zatoki Kotorskiej w kierunku lądu - miasta Cetinje.
W końcu dojeżdżamy do Cetinje - okazuje się być starą stolica Czarnogóry , stare budynki ambasad, monastyr , pałac prezydenta i Folk Music of Montenegro in the bar.
Dzień piąty.
Ruszomy w kierunku Dormitoru. Jedziemy krajówką i w końcu zakręty o mniej niż 170 stopni. :D . W oddali jezioro Szokerskie i kraina Albanija.
Po drodze monastyr Ostrog i jego droga dojazdowa :)
Zjeżdżamy na żółtą dróżkę, żeby przejechać przełęcz biegnącą przez najwyższą partię gór. Pogoda piękna, tylko śnieg zalega na drodze. :|
Kapkię modyfikujemy trip plan, rzut okiem na kanion Tary.
i lądujemy w Plevilji. Podjeżdżamy pod pension, a tu minutę po nas 7-iu Niemiaszków na różnorakich sprzętach . Łazimy po mieście, same Golfy II i Łady Nivy, na deptaku parę polskich dresów :lol: . Nasze szczypiory grały wtedy z Czarnogórkami .
Dzięń szósty.
Jadziem w kierunku Bośni. Na granicy tylko my i z naprzeciwka bracia Czesi. Mocni zawodnicy - Nepal, Syria, Jordania, teraz tylko Albania :). Jedziemy sobie wschodnią rubieżą Bośni, drogi niezgorsze, darmowe kawulce, spotkania Bośniackich weteranów motocyklizmu i naginam wśród tirów w kierunku Chorwacji i Węgier. Dobijamy do Muczacza, miasto już wymarłe, mega apartament u starego węgierskiego żeglarza (wilk rzeczny Dunaju? :P )
Dzien siódmy.
Naginanie do doma. Budapeszt, mały mandacik u Słowaków, w Krakowie rozjeżdżamy się dwie strony świata. Przejechałem 2850 km, Na spanie poszło jakieś 70 Euro.