Tarnica - 1345 m

Tarnica jak wszyscy chyba wiedzą to najwyższy szczyt polskich Bieszczad. Byłem na nim dwa razy, ale wyszedłem na dopiero w czasie trzeciej wizyty w tych górach. Pierwsza moja wizyta na tej górze była we wrześniu 2001 roku, wybrałem się w niedzielę razem z żoną, pogoda zdawała się być ładna, ale mimo słońca pułap chmur był niski i gdy dotarliśmy w najwyższą część Bieszczad nie było widać w ogóle wierzchowin, jedynie przez chwilę pojawił się szeroki Wierch. Wybrałem najkrótszą, a zarazem najszybszą drogę z Wołosatego.

Dojazd z Ustrzyk do Wołosatego to dla samochodu i kierowcy katorga, ogromne dziurska nie remontowane od kilkudziesięciu lat z lubością niszczą każde zawieszenie jakiegokolwiek pojazdu. Po tej golgocie wyruszamy na szlak oznaczony kolorem niebieskim. Najpierw idzie się obok domów mieszkalnych, potem łąką i do lasu, dobrze utrzymaną ścieżką, wyrobionymi schodkami. Z czasem podejście robi się bardziej strome. Wychodzimy ponad granicę lasu na małe wypłaszczenie. Tutaj jest już chmura i nic nie widać.

Żona postanawia zostać tutaj, ja w kompletnym mleku (mgłę) szybko stromym podejściem wychodzę na szczyt. Nie widać nic, tylko krzyż szczytowy. Wieje zimny wiatr. Zaliczyłem górę i wracam z powrotem – tą samą trasą do Wołosatego. W ten sposób obrzydziłem żonie Bieszczady i już nie chce tam nigdy jechać. Drugi raz to była wycieczka szkolna gimnazjalistów. Przeciągnąłem ich (i nauczycielki – opiekunki) najładniejszą, ale i najdłuższą trasą z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Halicz Tarnicę z powrotem do Wołosatego.

Z początku padał nawet deszcz, później ustał i pułap chmur był na tyle wysoki, że było widać wszystkie szczyty, nawet odległe Ukraińskie – Pikuj czy Połoninę Borżawy. Ale w czerwcu Bieszczady nie są tak piękne jak jesienią. Jesienią według mnie to najpiękniejsze miejsce w Polsce.