Sparrhorn – Alpy Berneńskie – 3021 m

Sparrhorn to ostatni trzytysięcznik, na który weszliśmy podczas tego pobytu we Szwajcarii w 2008 r. Leży on w grani składającej się z kilku wierzchołków, z których najwyższy nosi nazwę Unterbachhorn. Nasz szczyt był dobrze widoczny z campingu, gdzie nocowaliśmy. Jest to łatwa, trekkingowa góra z ciekawą panoramą.

Zanim wyruszyliśmy, udaliśmy się na spacer po Brig, gdyż moi towarzysze nie byli jeszcze „na mieście”, a to ostatni cały dzień w nim. Co tu ciekawego? Ano głównie zamek, starówka, stacja kolejowa Glacier Express, wiele sklepów i butików. Potem wyjechaliśmy do Blatten, niedaleko, bo kilkanaście kilometrów z Brig. Obowiązkowo już serpentynami wspinamy się, aby zostawić auto za 5 CHF na parkingu.

W Blatten znajduje się skupisko wielu drewnianych stodółek, ładna kapliczka, ale nas interesuje przede wszystkim kolejka, windująca na Belalp. Dzięki temu wyruszamy z pułapu nieco ponad 2000m. Można iść od razu szlakiem , na Sparrhorn, ale my wydłużamy sobie drogę, idąc ku hotelowi Belalp. Dlaczego? Bo stamtąd roztacza się widok na czoło lodowca Aletsch. Pogoda wspaniała, ciepło, żadnego wiaterku, widoczność świetna. Na razie widoki takie: lewy brzeg doliny Rodanu – region Goms, dno doliny leży na wysokości ok. 700 m, więc przewyższenie stąd to już prawie 1500m, a ponad nią Alpy Lepontyjskie z najwyższym szczytem tej grupy – Monte Leone, a od przełęczy Simplon Alpy Walijskie – najlepiej widoczne są Fletschhorn – prawie czterotysięczny i ponad 4000 Mischabel – z kulminacją Dom. Czyli od doliny do szczytów w niektórych przypadkach to prawie 4000 m, trudno w Europie o większe wysokości względne.

Idziemy asfaltową dróżką, mijamy letniskowe chałupki, bariery antylawinowe oraz infrastrukturę narciarską. Jak zwykle alpejskie hale obfitują w różnokolorowe kwiaty. Docieramy do hotelu, który aktualnie jest w remoncie. Ale nas interesuje widok, rzeczywiście piękny na lodowiec, widzimy inny profil góry Strahlhorn, którą zdobyliśmy dwa dni wcześniej. Po prawej stronie są Bettmerhorn i Eggishorn – „kolejkowe szczyty”, miejsca widokowe na Aletschgletscher. Jeszcze wspomnę, że jest on wpisany na listę dziedzictwa UNESCO, co chętnie wykorzystują na plakatach reklamujących region. Pokazał się też szczyt Fusshorn i szczerbata grań zwana Fusshorner. Ładnie z górami w tle prezentuje się tutejsza kapliczka.

Po tym wszystkim kierujemy się już w górę, im wyżej tym oczywiście więcej widać, znów mamy okazję zobaczyć Matta, a na północ od niego Weisshorn, rzeczywiście, cały biały. W oddali widzimy pasące się dziko kozy. Gdy się do nich zbliżamy, okazują się być bardzo ciekawskie, podchodzą i chętnie by się czymś poczęstowały, np. szwagrowym plecakiem. Są odjazdowe – bo ubarwione na czarno-biało, pół na pół, jak od linijki. No należało to uwiecznić na fotkach i filmikach.

Potem już w kierunku przełęczy i stamtąd łatwą granią na szczyt, no może trochę strome podejście po lekko sypkim piargu, nawet zdarzyła się jakaś resztka śniegu. Szwagier w Alpach wykazał się najlepszą kondycją i znów jako pierwszy jest na górze, ja zresztą często fotografowałem, więc nie miałem szans go dogonić. W dodatku poczułem nagły głód. Ale byłem tak blisko szczytu, że dotrwałem. Z tegorocznych gór tu było najtłoczniej, chociaż w porównaniu z Tatrami to pustki, po prostu kilkanaście osób.

Zacząłem wpis do księgi wejść, ale nie dałem rady, głód wygrał i szwagier dokończył dzieła. Po posiłku wreszcie mogłem się skupić na widokach. Może nie dorównywały widokom ze Strahlhornu czy Ober Rothornu, ale też były piękne. Tym razem główną rolę grał Aletschhorn i spływający spod niego gruzowy lodowiec Ober Aletsch. Mocno roztopiony, zasłany gruzem morenowym z licznymi jeziorkami na swej powierzchni. Ciekawostka – na wprost przełęczy w grani Unterbachhornu pokazał się sam Mont Blanc. Daleko na południowy zachód cała Alpy Walijskie, m. in. Grand Combin czy Mont Cheilon. Ale były one bardzo, bardzo daleko. A bliżej pokazał się Nesthorn, Breithorn – ale nie ten Wallijski tylko Berneński. Panoramę skonsultowałem z „tubylcem” malującym znaki szlaku, myliłem się tylko co do Weissmies – nie był widoczny, to co widziałem to Fletschhorn.

Znów we wspaniałej pogodzie spędziliśmy kupę czasu na szczycie, na ale wszystko co dobre się kończy i trza schodzić. Troszkę inną trasą, prosto do stacji kolejki. Znów popas z kozami, potem wzdłuż narciarskiego wyciągu krzesełkowego Sparrhorn. Później okazało się że go uruchomili, być może udałoby się zjechać na krzywika. Potem bliskie spotkanie z krowami rasy Ehringeer – ogromne bydlaki z ogromnymi dzwonami u szyi. Są urządzane nawet walki z ich udziałem, na wzór walk byków. Potem siad w kabinkę kolejki i zjazd do Blatten. A z Blatten samochodem do Brig, po drodze jedziemy przez Naters – jest tu muzeum Gwardii Szwajcarskiej. Dlatego tu, bo najwięcej rekrutów wywodzi się właśnie z tego rejonu. Pozostały jeszcze tylko zakupy w supermarkecie w Brig i ostatni nocleg.