WspomnieniE o Jurku

„Historyk nie ma żadnego wyboru. Historyk powinien mówić, pisać tylko prawdę, tylko to co wynika z dokumentów, tylko to co wynika z obiektywnych relacji. Musi się w tym kierować ogólnymi normami etycznymi dobra i zła.”

prof. JERZY EISLER

prof. Jerzy Eisler o Jerzym Poksińskim

Niezbyt często zdarza się, żebyśmy po latach pamiętali dokładnie dzień, w którym poznaliśmy kogoś, kto z czasem stał się naszym przyjacielem. W przypadku profesora Jerzego Poksińskiego, czyli po prostu Jurka, dokładnie pamiętam ten dzień. Było to 17 grudnia 1990 roku w czasie zorganizowanego przez Wojskowy Instytut Historyczny sympozjum zatytułowanego „Wojsko Polskie w wydarzeniach grudniowych 1970 roku”. Nie od razu przypadliśmy sobie do gustu. Wydaje mi się, że ja – nie wiedzieć czemu – w jego oczach symbolizowałem wówczas wszystko to co można by nazwać „oszołomstwem” części obozu posierpniowego, on zaś w moich – też nie wiadomo dlaczego – uosabiał punkt widzenia typowego oficera Ludowego Wojska Polskiego. Później wielokrotnie wracaliśmy w naszych rozmowach do tego pierwszego spotkania, które bynajmniej nie oznaczało początku przyjaźni. Lody zaczęliśmy przełamywać dzięki Pawłowi Wieczorkiewiczowi; to w jego domu i za jego sprawą wypiliśmy bruderszaft i odbyliśmy naszą pierwszą długą, nocną rozmowę. Rychło okazało się, że na wiele spraw (tych najważniejszych!) patrzymy w taki sam lub bardzo podobny sposób. Zaczęła się moja przyjaźń z zupełnie niezwykłym oficerem LWP – człowiekiem, który nigdy nie mówił nieprawdy na temat swojego życiorysu i nigdy niczego nie wypierał się. Jurek w odróżnieniu od innych – nie urodził się 4 czerwca 1989. I między innymi to zbliżyło nas do siebie.

Był wybitnym historykiem: typem niestrudzonego badacza-odkrywcy. Potrafił cieszyć się jak dziecko, gdy natrafił na jakieś ważne dokumenty mówiące coś nowego o naszej niedawnej przeszłości. Równocześnie był człowiekiem, który cały czas pracował nad sobą. Często powtarzał, iż pewnych książek nie przeczytał w odpowiednim czasie i musi to koniecznie nadrobić. I nadrabiał, ale z jaką klasą! Był niezwykle pracowity, wrażliwy, otwarty na ludzi i koleżeński. Wiem, że to wszystko brzmi płasko i banalnie, ale jak pisać o kimś w czasie przeszłym o kimś, kto miał tyle pomysłów i planów, i z kim było się tak blisko i komu chciałoby się jeszcze tyle powiedzieć i tyle od niego usłyszeć. Niestety, ten rozdział mojego życia jest zamknięty. Nie będziemy w grudniu tego roku obchodzić dziesiątej rocznicy naszej znajomości. Nigdy już też nie napiszemy niczego razem (a jeden artykuł w „Życiu Warszawy” opublikowaliśmy wspólnie przed laty), nigdy już także nie wystąpimy wspólnie w telewizji. Nigdy też już nie będę z… generałem Poksińskim po imieniu. Często żartobliwie pytałem: „Kiedy zostaniesz generałem? Bo chciałbym być z generałem na ty”. Jurek udając poirytowanie odpowiadał niezmiennie: „Nigdy – musisz poszukać sobie kogoś innego, kto jest lub będzie generałem”. Ale Jerzy był dla nas generałem – generałem historii! Należał wszak do bardzo wąskiego kręgu najwybitniejszych badaczy dziejów PRL. Jego książki już za życia uczyniły z niego klasyka. We wręczanych mi egzemplarzach wpisywał rzadko zdarzające się historykom poetyckie dedykacje – sięgał w tym celu na przykład po teksty Stanisława Wyspiańskiego.

Miał wiele planów, o których wiedzieliśmy. Przy każdej rozmowie pytałem Go, jak tam marszałek Michał Rola-Żymierski. Napisał bodaj cztery rozdziały tej niezwykłej i jakże bardzo potrzebnej książki. Namawiałem go usilnie, by spróbował napisać popularne opracowanie „Ludowe Wojsko Polskie 1943-1989”. Przekonywałem, kto jak nie Ty, to zrobi? Nie dał się namówić, a teraz nie będę miał już szansy, by ponowić propozycję. Namawiałem Go także na napisanie książki o trzech marszałkach LWP: Michale Roli-Żymierskim, Konstantym Rokossowskim i Marianie Spychalskim, o których opowiadał studentom. I z tym nie zdążyłem.

Dzisiaj jednak jest to mało ważne. Co mi tam książki – ja straciłem wypróbowanego przyjaciela, kogoś kto był nader ważny w moim życiu! Mogę powtórzyć to, co napisałem sześć lat po śmierci mojego naukowego mistrza prof. Macieja Józefa Kwiatkowskiego. W takich sytuacjach zwyczajowo pisze się: „nauka polska poniosła niepowetowaną stratę”. Tak, to prawda, tym razem nauka polska poniosła niepowetowaną stratę, ale ja znów mogę powiedzieć nieskromnie: „Tak, to prawda, ale ja jeszcze większą!”

prof. PAWEŁ WIECZORKIEWICZ

Z nazwiskiem Jurka Poksińskiego zetknąłem się po raz pierwszy w początku lat 80. Wertując kolejny numer „Wojskowego Przeglądu Historycznego” trafiłem na artykuł dotyczący powojennych dziejów Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Artykuł okazał się treściwy i bardzo porządny warsztatowo, a na dodatek wolny od politycznej sztampy. Było to na tyle zaskakujące, że zapamiętałem nazwisko autora.

Bodaj w 1989 roku, przypadkiem włączyłem jakiś telewizyjny program historyczno-wojskowy. Na ekranie mówił oficer. Mówił inaczej i co innego niż występujący wówczas publicznie jego koledzy z Wojskowego Instytutu Historycznego czy Wojskowej Akademii Politycznej. Po kilku zdaniach zacząłem go słuchać z wielką uwagą, tym bardziej że mówił z wewnętrznym przekonaniem. Po jakimś czasie na ekranie pojawiła się wizytówka: płk dr Jerzy Poksiński. W twardych słowach bez eufemizmów, nazywając rzeczy po imieniu, relacjonował przebieg bierutowskich represji w Marynarce Wojennej.

W dwa lata później wpadliśmy na siebie w bibliotece tegoż Wojskowego Instytutu Historycznego. Zaczepiłem nieco tym zdziwionego pułkownika, wymieniliśmy telefony. Kolejne spotkania były coraz częstsze i dłuższe, bowiem wiele mieliśmy sobie do powiedzenia, a znajomość zaczęła się pogłębiać i przeradzać w przyjaźń. Nie było to łatwe i nie stało się szybko. Zbliżył nas bardzo wspólny udział w „Rewizji Nadzwyczajnej” Darka Baliszewskiego. Każde wystąpienie wymagało sformułowania i przedyskutowania poglądów, często w kwestiach o wiele ogólniejszych niż te, których dotykał sam program. Był przy tym człowiekiem nieufnym i pozornie zamkniętym.

Tak bardzo zajęty znajdował czas dla przyjaciół. Stosunki z Nim, jeśli je nawiązał, nie mogły mieć charakteru zdawkowego. Niezależnie od codziennych kontaktów, spotkań towarzyskich i wizyt domowych, przynajmniej raz w tygodniu przeprowadzaliśmy godzinną (czasem znacznie dłuższą) rozmowę telefoniczną. O historii, nauce, dokonaniach i problemach kolegów i znajomych. Nie były to plotki, życzliwe zainteresowanie ludźmi. Przyjaźń traktował nadzwyczaj solennie. Nie odmawiał nigdy, więcej, nie trzeba było prosić go o pomoc; uważający i obserwujący bliskich sobie ludzi, oferował ją zawsze pierwszy.

Gdy poznałem Go bliżej pracował nad biografią gen. Stefana Mossora, jednej z najciekawszych i najbardziej tragicznych, rozdartych postaci w historii wojska przed- i powojennego. Odłożył ten temat, aby w poczuciu obowiązku zająć się kwestiami ówcześnie pilniejszymi: problemem represji w armii i flocie w latach 1944-1956. Efektem stały się trzy klasyczne już monografie: „TUN”. Tatar-Utnik-Nowicki. Represje wobec oficerów Wojska Polskiego w latach 1949-1956 (1992); „Spisek w wojsku”. Victis Honos (1994) i „My sędziowie nie od Boga…”. Z dziejów Sądownictwa Wojskowego PRL 1944-1956. Materiały i dokumenty (1996). Prace te nie tylko oddawały cześć ofiarom (Victis Honos!), ale i piętnowały katów. Jeden z nich miał czelność pozwania autora do sądu. Temida okazała się jednak tym razem nierychliwa, ale o dziwo sprawiedliwa. Jurek podjął jednocześnie temat, który uważał za kluczowy nie tylko dla historii, ale i tożsamości wojska – biografię Michała Roli-Żymierskiego. Miała stanowić ukonorowanie jego prac poświęconych dziejom wojska po roku 1945. Skończyć już jej nie zdołał…

Jego wypowiedzi i artykuły nie spotykały się zazwyczaj z życzliwym przyjęciem w środowisku postpeerelowskich historyków wojskowych. Jego oponenci nie potrafili zrozumieć, iż dokonując wiwisekcji zbrodni, podłości i agentury nie tylko nie plami pamięci i tradycji armii, ale ją oczyszcza. Tak jak na straży honoru wojska II Rzeczypospolitej stał przez lata Marian Porwit, podobną rolę w odniesieniu do LWP zaczął pełnić z nadania swego talentu, sumienności i bezstronności Jerzy. Nawet ci, którzy tego nie chcieli dostrzegać i nie dostrzegali, będą musieli odczuć pustkę po jego odejściu.

Był badaczem o ogromnym, danym od Boga talencie archiwalnym. Potrafił wyszukiwać najbardziej nieprawdopodobne dokumenty, w których śledzeniu był uparty i zajadły niczym rasowy gończak na tropie. W ostatnich dniach wielką radość sprawiła mu odpowiedź, jakiej udzielono mu z Kancelarii Prezydenta Rosji w sprawie losów dwu oficerów sowieckiego wywiadu prowadzących w swoim czasie Michała Żymierskiego. A ileż dokumentów ocalił od niepamięci, ileż wyrwał z zamkniętych, jak by się wydawało archiwów!

Do wszystkich wypowiedzi publicznych przygotowywał się z wielkim mozołem, choć mówił i pisał świetnie. Przed zbytnią potoczystością i kwiecistością powstrzymywało Go jednak zawsze poczucie wielkiej odpowiedzialności za słowo. Za to jeśli sformułował pogląd, bronił go zażarcie bez względu na usytuowanie polemisty w hierarchii. Potrafił mówić „nie” ministrom, generałom, zwierzchnikom, potrafił – co czasem równie trudne – zaprzeczać dziennikarzom. Najlepsi w tym zawodzie cenili Go w związku z tym bardzo i stąd jego częste komentujące wypowiedzi telewizyjne i radiowe.

Był nie tylko historykiem, ale i oficerem. Poczuwał się z tej racji do podwójnej odpowiedzialności. W mundurze chodził bardzo rzadko, nigdy natomiast nie zakładał rogatywki. Zapytałem pewnego razu – czemu? Wytłumaczył, iż ów pusty dla wielu symbol ciągłości tradycji i przymierza pomiędzy armiami II i obecnej Rzeczypospolitej traktuje serio i poważnie i że wciąż jeszcze nie przyszedł czas, aby ją godnie nałożyć…

red. Dariusz Baliszewski

Profesor dr hab. Jerzy Poksiński zmarł nagle, przedwcześnie 12 czerwca. Był historykiem odzyskanej niepodległej Polski. Wcześniej nikomu nieznany, stał się objawieniem lat dziewięćdziesiątych.

W 1992 roku ukazał się „TUN (Tatar-Utnik-Nowicki) – Represje wobec oficerów Wojska Polskiego w latach 1949 – 1956”. W 1994 roku „Victis Honos (Chwała pokonanym) – Spisek w wojsku”, a w 1996 „My sędziowie nie od Boga… – Z dziejów sądownictwa wojskowego PRL 1944 – 1956”.

To pozycje fundamentalne dla badania i rozumienia lat stalinowskiego totalitaryzmu w Polsce znakomicie udokumentowane, odkrywcze, demaskatorskie. Przyniosły Jerzemu Poksińskiemu niekłamane uznanie środowisk naukowych i równie żywą niechęć środowisk nieprzyjaznych ujawnianiu zbrodni PRL, odkreślonych przez politykę lat dziewięćdziesiątych tzw. grubą kreską.

Dla profesora Jerzego Poksińskiego, od trzydziestu lat oficera Wojska Polskiego, pracownika naukowego Akademii Obrony Narodowej, kwestia owej grubej kreski nie była problemem tylko teoretycznym. Trudno bowiem w środowisku wojskowym, niepodatnym na jakiekolwiek ideowe reformy, przywiązanym ślepo do minionych bohaterów i minionych ideałów, realizować nowe, uczciwe zadania badawcze. Trudno na nowo definiować pojęcia honoru wojska, przywracać pomieszane wartości etyczne i poprzez prawdę przywracać pamięć setek i tysięcy skrzywdzonych.

Jemu było tym trudniej, iż był w tej pracy na terenie wojska całkowicie odosobnionym, jedynym historykiem w mundurze, który miał odwagę podjąć badania nad tym najtrudniejszym i najwstydliwszym okresem historii Wojska Polskiego.

Jakże często przywoływał świadectwo szesnastowiecznego kronikarza Janka z Czarnkowa, który już przed wiekami twierdził, że walczyć dla Ojczyzny na polu bitwy – nic to. Lecz historię polską pisać to dopiero walka…

Jerzy Poksiński był pierwszym, który podjął (niestety nieukończona) pracę nad prawdziwą biografią marszałka Michała Roli-Żymierskiego, docierając do nieznanych historii dokumentów zaprzaństwa tego dotychczas pierwszego żołnierza PRL. Widzieliśmy jak gorzko przeżywał swe „odkrycia”, jakby nie dowierzając własnym oczom, formułował nieuchronne wnioski badawcze. Dla niego oficera, odzieranie z fałszywej legendy wszystkich Berlingów, Żymierskich, Spychalskich, Zawadzkich było sprawą osobistą i niełatwą. Tym trudniejszą, że byli to bohaterowie także jego młodości.

Nie potrafił i nie chciał, jak wielu innych historyków w mundurze, milczeć lub sprzeniewierzyć się prawdzie.

Nieczęsto historyk, zwyczajny badacz staje się bohaterem swojego czasu. Dla swych studentów, i w Akademii Obrony Narodowej, i na wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego, dla milionów telewidzów, od dziesięciu lat słuchających Poksińskiego w „Rewizji Nadzwyczajnej”, dla tysięcy ludzi, którzy wzięli do ręki jego znakomite prace, był niewątpliwie kimś wyjątkowym, kimś ważnym i niezastąpionym. Synonimem naukowej odwagi, uczciwości i honoru.

Rzadko, wbrew potocznej opinii, historyk trafia do historii. Profesor Jerzy Poksiński bez wątpienia przechodzi do historii. Jeśli nie jako znakomity badacz, autor odkrywczych, ważnych prac naukowych, to na pewno jako historyk postawiony przed sądem przez oprawcę Głównego Zarządu Informacji Wojskowej, dotkniętego wytkniętą mu prawdą. Ta sprawa, ten proces – będący ironicznym znakiem naszego czasu – kilka lat temu śledziła cała Polska.

Niepojęta ironia naszego czasu sprawiła, iż w dniu pogrzebu profesora Jerzego Poksińskiego w Sądzie Rejonowym w Warszawie podjęto kolejną w kilku ostatnich latach próbę odczytania majorowi Mikołajowi Kulikowi (owemu oprawcy z GZIW) aktu oskarżenia z powództwa publicznego. Kolejną nieudaną próbę sprawiedliwości.

Profesor Jerzy Poksiński wierzył w sens historii i sens wydawanych przez nią wyroków, w sens badania i głoszenia prawdy. Niestety nie dożył czasów jej zwycięstwa.