Próby dziennikarskie

Dobry Indianin to martwy Indianin... - zapomniany Holocaust

23.05.2022

“Wielkie Odkrycia Geograficzne” - taki temat lekcji każdy z nas chociaż raz usłyszał podczas swojej edukacji. Pisząc ten tekst, pozwoliłam sobie skorzystać z materiałów edukacyjnych dostępnych w Internecie. Według autorów książek, jednymi z przyczyn odkryć geograficznych i coraz to nowszych ekspedycji do Ameryki Łacińskiej, a także w wielu innych miejsc, jest chęć poznania nowej kultury, ciekawość świata czy też chęć udoskonalenia europejskiej rzeczywistości. Każdy podręcznik przedstawia także liczne skutki takich wypraw: sprowadzenie towarów luksusowych, rozwój cywilizacji indiańskich. Spotkałam się także z opinią, że dzięki wspaniałomyślnym konkwistadorom, życie Indian stało się znacznie lepsze, ponieważ w końcu mogli zacząć żyć jak rozwinięte społeczeństwo. Jednak czy ich cele naprawdę były naukowe? A może była to zwykła chęć pokazania wyższości nad inną rasą? Czy konkwistadorzy naprawdę myśleli o poznaniu kultury tubylców? Może jednak myśleli tylko o jej zniszczeniu i zastąpieniu swoją własną?

Konkwistadorzy, pod pretekstem chęci zdobywania wiedzy, podbijali coraz to nowsze tereny. W poszerzaniu horyzontów nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, rozpoczęcia rzezi w celach najwidoczniej naukowych, a zaznajamianie się z kulturą tubylców polegało na zamienianiu jej na europejskie obyczaje. Myślę, że to, co przed chwilą napisałam to wystarczający argument. Wyidealizowane odkrycie Ameryki, niosące za sobą ogromne korzyści dla obu stron, to zwykła rzeź i zapomniany Holokaust. Ten artykuł przedstawi zaledwie kilka tragicznych historii, które ukazują, jak tak naprawdę wyglądały ,,Wielkie Odkrycia Geograficzne” i mordy na Indianach.

Historia Tenochtitlan

Tenochtitlan to dawna stolica imperium Azteków znajdująca się w Meksyku. Mieszkało tam około 200 tysięcy ludzi. Gdy oblegający miasto Hiszpanie dowiedzieli się, że inna wyprawa przypłynęła do wybrzeży półwyspu, wyruszyli na wybrzeże, aby bronić zdobytych już terenów. W mieście zostali żołnierze pod dowództwem Pedra de Alvarado. Tubylcy grzecznie poprosili Pedro o zgodę na obchody święta Toxcatl, a ten bez większego zawahania, zgodził się. Dowódca bez żadnych wyrzutów i skrupułów (tak jak cała reszta najeźdzców) postanowił zmasakrować tańczących na rynku Indian. W Internecie znalazłam relację jednego ze świadków, niestety przytoczenie jego słów byłoby zbyt drastyczne. Najeźdźcy obcinali ręce, głowy, przebijali ofiary na pół, a ci, którzy się ostali, uciekając, ciągnęli za sobą wnętrzności. Jeśli myślicie, że to najdrastyczniejsza historia, mylicie się.

W 1521 roku miejsce miało oblężenie Tenochtitlan. Trwało ono 75 dni i finalnie Aztekowie stracili swoją stolicę. Konkwistadorzy zostawili miasto zrównane z ziemią, zginęło tam około 100 000 wojowników i 100 000 mieszkańców miasta. Pomimo tego, że już na samym początku miasto skazane było na zagładę, Hiszpanie ciężko radzili sobie z ulicznymi walkami z dzielnymi mieszkańcami stolicy. Po zdobyciu miasta przez kilka dni dokonywano tam brutalnych mordów na ludności cywilnej. Ludzie leżeli na ulicy we własnych odchodach i z wycieńczenia nie byli w stanie uciekać. Ziemia była zryta w poszukiwaniu jadalnych korzeni, a mieszkańcy jedli cegły z suszonej gliny. Gdy ocaleli postarali się uciec z miasta, sojusznicy Hiszpanów zabili aż 15 000 z nich. Tak o to właśnie Hiszpanie zakończyli istnienie jednej z najpotężniejszych cywilizacji, a w miejscu ich splądrowanej stolicy wybudowali znane nam Miasto Meksyk.

Imperium Azteków upadło pół wieku po przybyciu Hiszpan. Najeźdźcy odbierali im ziemię, honor, zakazywano im mówić we własnym języku, kultywować kulturę i obrzędy religijne. Według nich, człowiek stworzony został na podobieństwo Boga, mógł sądzić, decydować o śmierci, karze, z tego powodu Indianie przez setki lat byli torturowani, mordowani i maltretowani. Rozwijało się niewolnictwo, przymusowe prace w kopalniach. Tubylcy mogli jedynie podporządkować się rozkazom wydawanym przez “nowych władców”, lub po prostu zginąć. Konkwistadorzy niejednokrotnie pokazywali wyższość swojej rasy, między innymi wypalając na policzkach tubylców literkę “g”, która pochodzi od hiszpańskiego słowa guerra (wojna). Tym akcentem starano się ukazać, jak mało ważne jest ich istnienie i że nawet życie zwierzęcia jest ważniejsze niż życie Indian.

Imperium Inków

Historia Inków jest tak samo bestialska jak Azteków. Moralność Hiszpanów upadła tak bardzo, że nie byli nawet w stanie prowadzić uczciwej wojny. Imperium Inków było potężne. Obejmowało tereny dzisiejszego Peru, Ekwadoru i częściowo Boliwii, Chile, Kolumbii oraz Argentyny co daje powierzchnie ok. 2 000 000 km kwadratowych. Nie pojęte jest dla mnie, jak Hiszpanie pokonali tak inteligentne społeczeństwo. Na Machu Picchu zachowały się fragmenty murów zbudowanych przez Inków. Ich konstrukcja jest tak nietypowa i skomplikowana, że dzisiejsi inżynierowie nie potrafią zrozumieć, w jaki sposób nasi przodkowie tego dokonali. Ściana składała się ze skał. Pomimo tego, że nie były one połączone zaprawą murarską, pomiędzy kamienie nie można wcisnąć nawet źdźbła trawy, a sama ściana wygląda jak ogromna skała, a w niej wyrzeźbione połączenia pomiędzy skałami. Cywilizacja Inków odnosiła sukcesy na wielu płaszczyznach: radziła sobie z nowotworami, ich system irygacyjny był zdumiewająco rozbudowany, a pomysły tak genialne, że złowiona o świcie ryba, dostarczana była do Cuzco tego samego dnia po południu przez tzw. Kuriera. Kurierzy biegali po wyznaczonych trasach i przekazywali paczki oraz wiadomości do króla mieszkającego kilkaset kilometrów od wybrzeża, po drugiej stronie gór. Pomimo tak zaawansowanej technologii i inteligencji, Hiszpanom udało się za pomocą podstępu doprowadzić do kresu cywilizacji Inków. Najeźdźcy zakochali się w ilości złota, jaką posiadali mieszkańcy. Zazdrość nie dawała im spać, bo widzieli ubrania bogaczy ozdobione piórami kolibrów, srebrem lub złotem. Zawistni Hiszpanie zaczęli plądrować świątynie, mordować Inków, a wszystko to, co udało im się ukraść, przerabiali na sztabki złota. Pewnego dnia Pizarro postanowił zaprosić na ucztę 5 tysięcy mieszkańców. Pokojowo nastawiona ludność przybyła na spotkanie bez broni i planu bitwy, jednak podstępni konkwistadorzy wykorzystali dobroć Inków. Hiszpanie wymordowali i otruli tubylców, a za władcę Atahualpę zażądali okupu. Po uzyskaniu tego co chcieli, nie dotrzymali obietnicy i zabili także króla.

,,Zabij Indianina, uratuj człowieka”

To jeszcze nie koniec tragicznej historii Indian. W 1756 roku miejsce miała uchwała Pensylwanii. Nie każdy Indianin był posłuszny nowym zasadom, przez co powaga konfliktu cały czas brutalnie rosła. Uchwała władz Pensylwanii, mówiła o 130 dolarach przyznanym każdej osobie, która przyniesie skalp Indianina, zaś skóra zdarta z głowy kobiety warta była 50 dolarów. Hasła rasistowskie, propagujące nienawiść i mordy na tamtejszej ludności były szeroko propagowane i chwalone.

,,Dobry Indianin, to martwy Indianin” to słowa Philipa Sheridana, generała armii USA. Wielkie poparcie zyskało także hasło: ,,Zabij Indianina, uratuj człowieka”. W XIX wieku na podstawie dyskryminujących ustaw zaczęły powstawać rygorystyczne rezerwaty dla Indian. Zasady były tak surowe, że w niektórych regionach, każdy Indianin, który nie znajdzie się na terenie rezerwatu w konkretnie wyznaczonym terminie, zostanie zabity.

Szlak Łez miał miejsce w latach 30 XIX wieku. Rząd postanowił przesiedlić około 15 tysięcy Indian do Oklahomy. Sytuacja miała miejsce zimą, a jeńcy musieli przebyć setki kilometrów piechotą. Każda próba ucieczki szła na marne, gdyż takie osoby były ścigane i zabijane przez powieszenie. Czy to nie przypomina nam pewnej sytuacji na ternie Polski w 1945 roku, kiedy to hitlerowcy zorganizowali Marsz Śmierci z obozu Auschwitz? 12 stycznia 1945 roku, 56 tysięcy więźniów w obozie koncentracyjnym prowadzonym przez niemieckich żołnierzy zostało zakwalifikowanych do ewakuacji pieszo. Jeńcy przeszli długą drogę w trakcie mroźnej i śnieżnej zimy, wielu z nich z powodu wieku i chorób już na samym początku skazanych było na śmierć. Ludzie wycieńczeni ciężką pracą, brakiem jedzenia i picia, przemierzali daleką drogę u boku esesmanów w ciepłych kurtkach. Nasz naród również w niebywale bestialski sposób został potraktowany przez wroga. O tym Polacy pamiętają, czcimy pamięć ofiar w okrutny sposób zamordowanych. Niestety nie zdajemy sobie sprawy z tego, co działo się w odległych od nas miejscach.

Kolejne morderstwa

Kolejna zbrodnia miała miejsce 29 listopada 1846 roku w obozie nad Sand Creek. 700 żołnierzy na czele z pułkownikiem Johnem Chivingtonem otworzyli ogień do 200-osobowej grupy Czejenów i Arapahów. W miejscu zbrodni znajdowały się osoby, które nie były w stanie uczestniczyć w polowaniu na bizony, czyli kobiety, dzieci i osoby starsze. Na koniec szablami dobili rannych, zwłoki oskalpowano, martwym obcinano palce, nosy, uszy i jądra, aby mieć ,,pamiątkę z polowania”. Kobietom wycinano z brzuchów płody, a najbardziej brutalni pozwolili sobie zrobić zawody w strzelaniu do małego chłopca. W sumie, amerykańska armia zabiła 160 osób.

Wielkim odkryciem i początkiem ogromnej tragedii. Charles-Marie de la Condamine w XVIII wieku wyjechał z Paryża do Ameryki Łacińskiej, aby odkryć prawdziwy kształt Ziemi. Mężczyzna przez 10 lat zbierał materiały do swojej książki, po czym dotarł od rzeki Japura, gdzie spotkał Indian. Badacz zafascynowany był wodoodpornym obuwiem i ubraniami, które posiadali tubylcy. Odkrywca nie potrafił także zrozumieć wynalazku odbijających się piłek, które jak się okazało wykonane były z kauczuku. Świat zaczął szaleć na punkcie nowego odkrycia. W latach 60 i 70 XX wieku posiadacze firm wysyłali do puszczy najemników z psami, aby łapać Indian i wykorzystywać ich przy zbiorach ,,Czarnego Złota”. Tubylcom z dnia na dzień odmówiono wstępu do własnych wiosek, a niedługo później okrojono także ich ziemie. To wydarzenie nazywa się gorączką złota, której efekty najbardziej widać w mieście Manus w Brazylii. W roku 1830 było to malutkie miasteczko, liczące zaledwie 3 000 mieszkańców, 30 lat później liczba ludności wzrosła aż do 50 000 osób, a w 1907 roku obywatele tego miasta byli największymi nabywcami diamentów na świecie. Praca na plantacji kauczuku zaczynała się o świcie.

Wiele zabójstw i mordów popełnianych przez konkwistadorów zostało zatuszowanych, a sprawcy nigdy nie zostali ukarani. Tak właśnie jest w przypadku pułkownika Chivingtona i podpułkownika Custera. Mężczyźni wysłali swoją armię nocą, aby zaatakowali ugodowych i pokojowo nastawionych Czeczenów. Od salw karabinów lub z powodu stratowania przez konie zginęło 103 wojowników, a ponad 50 kobiet z dziećmi wzięto do niewoli. Przewodników tej rzezi nigdy nie spotkała kara.

Kolumbijska współczesność

Jeśli ktoś uważa, że rasizm wobec Indian oraz ich potworne traktowanie już dawno minęły, to niestety... jest w błędzie. El Placer to “wioska koki” znajdująca się w Kolumbii. Ważną kwestią jest, że koka to nie to samo co kokaina, co więcej, jeśli komuś kokaina kojarzy się z Kolumbią bądź Meksykiem to jest w głębokim błędzie. Substancję tę wynalazł w 1859 roku pewien Niemiec-Albert Niemann, podczas gdy koka w Andach istnieje już od 6 tysięcy lat. Mężczyzna dostał od profesora liście koki sprowadzone z Ameryki Łacińskiej w celu naukowej analizy i wyodrębnienia substancji aktywnej. Tak wynalazł alkaloid nazywany kokainą. Europejczycy oczywiście zainteresowali się tą substancją, tak samo jak indiańskim lekarstwem kina-kina, które pomaga w walce z malarią. Pomimo tego, że u nas malaria nie występuje, Europejczycy mieli tendencję do posiadania wszystkiego co istnieje, nie ważne czy tego użyją czy też nie, ważne żeby to mieć-to jest właśnie główny powód ludobójstwa i śmierci milionów osób.

Sama koka ma właściwości przeciwbólowe i lecznicze i w żadnym wypadku nie jest substancją odurzającą. Nazwanie koki narkotykiem to dokładnie to samo co nazwanie żyta wódką, winogrona winem i chmielu piwem. Niestety, nie każdy człowiek jest w stanie to pojąć. Rząd Amerykański do dzisiaj stale ingeruje w życie mieszkańców Ameryki Łacińskiej. W pierwszej dekadzie XX wieku władze Stanów Zjednoczonych postanowiły zaangażować się w walkę z handlem narkotykami. Po interwencji wojskowej i militarnej w ramach programu PLAN COLOMBIA, wioska zaczęła pustoszeć, nie ma wody, prądu i panuje głód. Amerykańskie samoloty stale zatruwają ziemię, niszcząc przy tym wszystkie uprawy i dorobek mieszkańców. Zamiast postarać się walczyć z gangami narkotykowymi, rząd amerykański walczy z ludnością cywilną, w dodatku nie w swoim kraju.

Kolejny bestialski krok odkryto w maju 2021 roku, gdy na terenie szkoły Kamloops w Kolumbii Brytyjskiej znaleziono masowy grób z 215 ciałami dzieci. Inny zbiorowy grób ujawniono miesiąc później pod szkołą w prowincji Saskatchelian, jednak liczba ciał była znacznie większa. Znajdowało się tam aż 761 zwłok. Kanadyjskie szkoły przymusowe, finansowane były przez państwo i prowadzone przez kościół katolicki oraz prawosławny. W 1867 uchwalono Indian Act, które regulowało relacje z ludnością rdzenną i propagowało asymilację tubylców. Dzieci już w wieku 3 lat były zabierane siłą i wywożone jak najdalej od rodziny, aby utrudnić im kontakt z bliskimi. Pomimo zniesienia w 1946 roku obowiązku chodzenia tam, stale wynajdywane były środki przymusowe. W szkole panował surowy rygor, dzieci zmuszane były do ciężkiej pracy i zakazywano używania ich języka. Miejsce te, to nie tylko masowe ludobójstwo, ale także kulturobójstwo. Program nauczania wszczepiał w wychowanków kulturę europejską i religię katolicką. Odnotowano liczne przypadki agresji psychicznej i fizycznej, eksperymenty medyczne i żywieniowe, a także przymusowe aranżowanie małżeństw, których celem było rozbicie więzi wewnątrzplemiennych. Szkoły były słabo ogrzewane, brakowało leków i urządzeń medycznych, a pomoc lekarska była utrudniona. Przez to w internatach rozwijały się liczne choroby zakaźne takie jak grypa czy gruźlica. To właśnie było głównym powodem śmierci niewinnych dzieci.

Według oszacowań Amerykanów Amerykę Łacińską zamieszkiwało jedynie jeden milion osób. Archeolodzy dowiedli jednak, że mieszkało tam 15-20 milionów osób i do końca XIX wieku 95% z nich zniknęło. Ekspedycje Europejczyków do Ameryki Łacińskiej w celu odkrywania nowych terenów, poznawania kultur i badań naukowych to tylko pretekst do masowego ludobójstwa, tortur i zabijania kultury. Konkwistadorzy zabijali pod pretekstem wiary i ratowania rdzennej ludności, mordowali wykorzystując podłe podstępy w stosunku do tubylców. Historia Ameryki Północnej, Południowej i Środkowej, to historia mordów, gwałtów, tortur i głodu, pod przykrywką ratowania ludzi od pogaństwa i odkryć naukowych. To zapomniany Holokaust, o którym nikt nie chce pamiętać.


0121




High School Musical w prawdziwym życiu

01.04.2022

„Nowa szkoła, nowi ludzie, nowy etap w twoim życiu. Licealne lata są takie wspaniałe”. Ciągle to słyszałam...

Będąc małą dziewczynką i oglądając ,,High School Musical”, miałam różne wyobrażenia o szkole średniej. Przystojni chłopcy, grupa znajomych, mnóstwo czasu wolnego i codzienne imprezy z rówieśnikami. Jak się szybko okazało wszystkie te imaginacje to jedna wielka bzdura! Każdy dzień wygląda tak samo. Monotonne wstawanie, dojeżdżanie autobusem, stojąc w tłumie ludzi i tracąc równowagę przy każdym zakręcie. Chodzenie do szkoły, po to, by przez siedem godzin próbować zrozumieć cokolwiek z lekcji. Wracanie do domu i uczenie się przez następne trzy godziny. Po całym dniu jesteś tak zmęczony, że nie masz nawet siły się odświeżyć. Kładziesz się spać, by następnego dnia znów wstać z łóżka z niechęcią.

„Nawet jeśli nauka cię męczy, to w tym wszystkim na pewno masz świetnych znajomych, z którymi dzień mija ci szybciej” - typowy tekst każdego dorosłego. Chciałabym, żeby to była prawda. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć rówieśników o podobnych zainteresowaniach do twoich. Trudno jest znaleźć kogoś, kogo jedynym pomysłem na spędzenie czasu nie jest wypicie piwka czy zapalenie papierosa. Każdy poniedziałek, przychodzisz do szkoły i słuchasz opowieści koleżanek z klasy, które upiły się w weekend ze starszymi chłopcami. Kiedy dojdzie do ciebie, co wydarzyło się u nich w te dwa dni, nie wiesz nawet, co masz im odpowiedzieć. Gdy one świetnie się bawiły, ty siedziałaś w domu i odpoczywałaś, bo tydzień pełen sprawdzianów zmiótł cię z planszy. Trudno jest znaleźć kogoś z kim wyjdziesz na pizzę, zrobisz świetne foty na Instagrama, wyskoczysz na lumpy. W dzisiejszych czasach jeśli nie interesuje cię relaks w formie używek i alkoholu oraz starsi koledzy, znalezienie jakichkolwiek znajomych okazuje się niezwykle trudnym wyzwaniem.

Szkolna miłość. Może chociaż to sprawi, że chodzenie do szkoły będzie przyjemnością? Ten jeden chłopak, którego wypatrzyłaś sobie na korytarzu zaczyna ci się podobać. Znajdujesz jego konto na Facebooku i zapraszasz go do grona znajomych. On akceptuje twoje zaproszenie. Piszecie ze sobą przez kilka dni i okazuje się, że tak wiele was łączy. Przełamujesz się i gdy mijacie się na korytarzu mówisz mu „hej”. Wymieniacie ze sobą kilka zdań. Jesteś podekscytowana, z czasem zaczynasz wierzyć, że coś z tego wyjdzie. Kiedy w końcu stwierdzisz: tak, to odpowiedni moment... i wyznajesz mu co czujesz, on bardzo cię rani. Ma dziewczynę albo chłopaka, nie jest tobą zainteresowany lub nie szuka drugiej połówki…

Brzmi znajomo?

Ludzie próbują sobie wmawiać, że licealne życie jest piękne, jednak kiedy wejdziemy głębiej, poznajemy prawdziwe oblicze szkoły średniej. Ogromna ilość materiału do nauki, presja ze strony nauczycieli i rodziców, ten jeden chłopak, który cię zranił. Dodatkowo koleżanki... poza szkołą nie masz z nimi nic wspólnego. Szkoła staje się miejscem, w którym czujesz się obco, a ciągła nauka męczy cię psychicznie. W dzisiejszych czasach często unika się prawdy, bo bywa ona bardzo bolesna. Nie jest tak kolorowo jak myślałeś. „High School Musical” kiedyś był dla mnie beztroskim, dziecięcym marzeniem, dziś jest niemożliwą do osiągnięcia utopią.


Olivia



Szczęście na innej planecie

16.03.2022

Dla większości z nas Peru to tylko zapierająca dech w piersi stolica Inków - Machu Picchu, i marihuana czy kokaina, przy czym obie z tych rzeczy nijak się mają do latynoskiego życia. Przede wszystkim stolicą Inków jest Cuzco, a większość Peruwiańczyków na własne oczy Machu Picchu nigdy nie widziała, a marihuana czy kokaina są tam samo nielegalne jak u nas. Zdziwieni, co? Peru to kraj tysiąca kolorów, jednak coś, co urzeka najbardziej to właśnie hipokryzja. Po zagłębieniu się w historię oraz kulturę Peru, nieraz nie wiadomo, czy powinno się płakać ze śmiechu czy też ze smutku.

Peruwiańskie rządy

Przed napisaniem tego felietonu poprosiłam pewnego Peruwiańczyka o pomoc. Zadałam mu naprawdę proste pytanie, na które oczekiwałam tak samo prostej odpowiedzi: ,,Jakie są najśmieszniejsze i najbardziej denerwujące rzeczy, które zrobił Pedro Castillo?''' Jego odpowiedź była krótka i mało pomocna: ,,hmm... istnienie, kandydowanie na prezydenta, mówienie obywatelom, że prezydentura to dla niego proces nauki...'' Jak sami widzicie, jego odpowiedź była naprawdę mało obszerna, a jednak wyczerpująca, natomiast wysłane później gify przedstawiającego tańczącego prezydenta (a raczej już bardziej dyktatora) naprawdę mnie rozbawiły. Małej dygresji pozostawiam także jego nazwisko - Castillo, które oznacza zwykły zamek. Zresztą tłumaczenie nazwisk z języka hiszpańskiego jest naprawdę złym pomysłem. Prezydent Wenezueli to Madura (dojrzej), natomiast nazwisko naszego prezydenta oznacza: wątpliwość.

Rządy peruwiańskie nigdy nie były idealne. Już za danych czasów Inkowie za miłosne igraszki przypłacali własnym życiem, a ich władcy to generałowie starej daty, komuniści, których własnością było wszystko. Ich poddani od czasu do czasu w ramach ,,nagrody'' mogli pogrzebać sobie na ich ziemi, aby wydobyć sól do królewskiego obiadu. Niezła hipokryzja, co? Pomimo tego, że bez inkaskiej cywilizacji życie nie byłoby takie proste, a jej przedstawiciele byli od nas o wiele mądrzejsi, ich zasady rządziły się niecodziennymi prawami. Peru stało się krajem niezrozumiałych zjawisk.

Sprawa Alberto Fujimori

Pomyślicie sobie, że kradzież 15 milionów dolarów i zwianie do Japonii zdarza się tylko w filmach? Jakby tego było mało, sprawcą jest prezydent kraju, który kilka lat później wysyła córkę do Limy, aby ... też kandydowała na to samo stanowisko! Otóż to właśnie stało się w Peru. Miłość peruwiańskich terrorystów, złodziejów i morderców - Alberto Fujimori, przyprawia nas o dreszcze. Mężczyzna skazany został za porwania, morderstwa i korupcje. Jego ludzie ,,pomylili'' zwykłych cywilów (w tym małego chłopca) z terrorystami, więc po po prostu ich zamordowali. Zabito również grupę studentów wraz z ich profesorem z powodu podejrzenia przeprowadzenia przez nich ataku, po czym jak gdyby nigdy nic, dyktator postanowił uprowadzić swoich krytyków, a raczej zlecić to, gdyż jego rączki musiały zawsze być czyste, a oczka niewinne.
Z mniejszych przewinień - mężczyzna ma na koncie wręczanie łapówek, podsłuchy telefoniczne oraz zmuszanie swoich ludzi do przebierania się za prokuratorów w celu rabunku. Za jego rozkazem wysterylizowano także 300 tysięcy (głównie ubogich) Peruwianek, co tłumaczy jego strategię planowania rodzinnego. Co najmniej 18 kobiet straciło życie podczas operacji. Opis przedstawionych wydarzeń przedstawia raczej biografię Pabla Escobara, a nie zwykłego ,,chińczyka'' rządzącego Peru, a jednak...

Zaraz po tym delikwencie na scenie politycznej pojawił się Pedro Castillo. Nie trzeba go przedstawiać. Zabawny jest jednak fakt, że w wyborach prezydenckich konkurował z córką Alberto Fujimori. Ku mojemu głębokiemu zdziwieniu zaszła aż do ostatniej tury wyborów!

Stanie w kolejce to też zawód

Sama Wenezuela to kraj komunistyczny. Przestępczość jest tak wysoka, że kwalifikuje się do jednego z najniebezpieczniejszych krajów na świecie. Dostęp do prądu stał się ograniczony, ustalany zostaje specjalny grafik godzin, w których jest on dostępny. Półki sklepowe są puste, a kolejki po benzynę tak długie, że Wenezuelczycy wynaleźli swój własny lokalny zawód! Polega on na siedzeniu w samochodzie klienta tak długo, dopóki nie zatankuje. Kolejki są kilkumetrowe, a długość oczekiwania wynosi czasem 12 godzin. Pomimo tego kraj muszę nazwać przepięknym - niesamowite plaże, cudowne wodospady. Obywatele są w nim szczerze zakochani, stale polecają swoją ojczyznę turystom i opuszczają ją z wielkim bólem serca.

Che Guevara - wybawca Kuby

Wisienką na torcie całej latynoskiej hipokryzji jest Kuba. To miejsce i jego obywatele to jedna wielka zagadka i pomimo zagłębiania się w jego historię, kulturę oraz politykę, nadal nie jestem w stanie pojąć, dlaczego Kubańczycy czczą mordercę, zbrodniarza i osobę, która zapoczątkowała komunizm na Kubie. Sytuacja na tej wyspie jest tragiczna. Pomimo tego, iż w roku 1820 Kuba była największym producentem cukru i walczył o nią niemal cały świat, dziś ludzie umierają tam na ulicy, brakuje prądu, a dostęp do Internetu jest praktycznie zerowy - no, chyba, że jesteś tak zwanym gringo. Che Guevara jako młody chłopak postanowił zmienić świat. W trakcie swoich podróży zobaczył biedę, z jaką borykają się na co dzień ludzie. Młodzieniec wywnioskował, że powinno się usunąć dobra własne, a wszystko należy do wszystkich, każdy zarabia tyle samo, dzięki czemu nikt nie będzie różny. Taki system panuje do dziś i wszyscy wiemy, do czego on doprowadził. Pomimo tego Kubańczycy o Guevarze wspominają ze łzami w oczach. Murale przedstawiające jego postać można zobaczyć wszędzie, a koszulki, kalendarze, kubki z rewolucjonistą dostępną są niemal w każdym sklepie. Obsesja na punkcie Che jest widoczna do takiego stopnia, iż po jego śmierci handlowano ziemią, w której mężczyzna został pochowany. Pomimo iż zabił on tysiące osób, stworzył specjalne obozy dla osób LGBT i doprowadził do biedy i głodu w kraju, kochają go i uważają za wybawcę.

,,Biedni, ale szczęśliwi''

Przedstawione sytuacje to tylko niektóre smutne wątki z życia politycznego Latynosów. Często są niemałą hipokryzją. Pomimo tego Latynosi to najwspanialsza grupa ludzi. Mam z nimi stały kontakt i najbliższa mi osoba to właśnie Latynos, który w szybkim tempie diametralnie zmienił mój światopogląd. W życiu codziennym borykają się z niemałymi problemami, niebezpieczeństwem czyhającym niemal na każdym kroku, biedą oraz trudną sytuacją polityczną. Jednak na ich twarzach niemal zawsze maluje się uśmiech. W ich domach na co dzień słychać wesołą salsę i fałszujących domowników. Każda mała rzecz to wielka rzecz i choć wielu z nich niewiele ma, to odda Ci wszystko. Największą hipokryzją w świecie Latynosów jest wymyślony przez Europejczyków strach i stereotyp zagrożenia z ich strony. Nikt z nich nie nosi w nogawkach kokainy, nie zamorduje Cię przy pierwszej lepszej okazji... Typowy Latynos nie bije swoje kobiety (mówimy tu o osobach normlanych, niektóre osoby odstają od społeczeństwa, niezależnie od tego, w jakim kraju się znajdują), nie zabrania kobietom pracować, ani nie nie zmusza ich do rodzenia dzieci. Ich kultura jest zdumiewająca, widoki zapierają dech w piersi, a o ich tradycjach można słuchać godzinami. To ludzie zawsze służący pomocą, uśmiechnięci (choć nie bagatelizują problemów!) i zadowoleni. Powtarzają w kółko słowo: ,,ahorita'' (teraz), które nigdy nie nadchodzi, i właśnie na tym polega spokój ich życia i szczęście. Europejczycy nie doceniają tego, co mają. Ciągle biegniemy w pośpiechu, szukamy czegoś, choć nie wiadomo czego... i nadal nam wszystkiego brakuje.

Nie potrafimy doceniać tego, co posiadamy, a ludzi, którzy są szczęśliwsi, pomimo mniejszego komfortu życia, bezpodstawnie oceniamy. Latynosi uśmiechają się i tańczą salsę - ,,biedni, ale szczęśliwi'' - jak mówi moja kolumbijska przyjaciółka.

0121

Proste życie w skijumping family

15.03.2022

Sezon, sezon i prawie po sezonie... Wszystkie skokary, stochary i tym podobne stwory czekały osiem miesięcy na to, aż Stary* i spółka znowu zaczną wymiatać w Pucharze Świata, ale... tym razem bolesna rzeczywistość sprowadziła nas do parteru w zasadzie już po pierwszym listopadowym weekendzie.

Forma jakby nie ta... rozpoczęło się ciągłe przesuwanie granicy, a właściwie pucharowego przystanku, w którym miała nadejść długo wyczekiwana poprawa. To istna katorga, zwłaszcza dla osób wychowujących się na Złotej Erze polskich skoków, przepełnionej po brzegi sukcesami naszych Orłów. Jako wieloletnia obserwatorka ich poczynań (bo myślę, że niemal osiem lat świadomego kibicowania to już całkiem sporo jak na osiemnastolatkę) powiedziałam sobie: okej, byłam z nimi w tych dobrych chwilach, będę także i wtedy, kiedy idzie im nieco słabiej. W końcu kibicem się jest, a nie bywa.

Jednak cierpliwość i tych najwytrwalszych kiedyś się kończy, prawda? I bynajmniej nie mówię tutaj o cierpliwości do naszych skoczków czy sztabu szkoleniowego, ale do przecudownego, przekochanego, ogromnie uwielbianego przez całe #skijumpingfamily duo pt.: ,,Pertile i Jukkara''. Reprezentują oni tę całą, średnio funkcjonującą organizację, jaką jest FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska). Szkoda tylko, że apogeum niekompetentności drugiego z nich przypadło na okres przedolimpijski i samych Igrzysk, wprowadzając niemały zamęt, zwłaszcza w szeregach reprezentacji Polski, stąd, jak łatwo się domyślić, moja konsternacja. Kontroler Jukkara w tamtym czasie żył według własnego, nieudokumentowanego schematu, który idealnie ujął Piotr Bąk z serwisu Skijumping.pl - ,,Ju-kara, a ty nie Ju-kara''. Pod koniec stycznia Fin dał się totalnie zmanipulować Bestii z Hinterzarten, która wydała nas za 500 franków niczym Judasz za 30 srebrników, dyskwalifikując nas za ,,nieprzepisowe'' buty. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tych teoretycznie nieprzepisowych butach skakała większość naszej kadry, ale nie Tata Zuzanny*, który początkowo pod tę dyskwalifikację również podlegał. W trakcie trwania Igrzysk Jukkara był natomiast całkowicie ślepy na wybryki pewnej reprezentacji skaczącej w niemalże workach po ziemniakach widocznych bez żadnych przeszkód z telewizora w salonowej kanapie.

Ot, taki klimacik uczciwej, igrzyskowej rywalizacji! Kilka dni temu maszyna Jukkara po raz kolejny ruszyła i podejmując się dyskwalifikacji Młodego* w drużynówce, tylko się pogrążyła, gdyż następnego dnia ten sam sprzęt w jej wszystkowidzących oczach był już na tyle przepisowy, że zatwierdzono go bez jakiejkolwiek ponownej kontroli na pozostałą część sezonu. Tak... oto życie prostego członka #skijumpingfamily!

MaMu

*Stary - Kamil Stoch
*Tata Zuzanny - Dawid Kubacki
*Młody - Paweł Wąsek


Oderwanie od rzeczywistości


III, 2022

Życie w erze ciągłego połączenia ze światem, dzięki cudom techniki, sprawia, że łatwo się w tym wszystkim zatracić. Tym bardziej ludziom starszym.

Odwiedzam często babcię i dziadka. Odpycha mnie od tego pewien element. Stały bywalec. Bywalcem tym jest jedna ze stacji politycznych. Znaczy, informacyjnych.

Rozmawiam z dziadkiem. Jest miło. Nagle mi przerywa - cicho, cicho - bierze do ręki pilota, by podgłośnić rozmowę polityków. Rechocze i komentuje ich słowa. Czasami (zazwyczaj) leci też z wulgaryzmami. Co najzabawniejsze, bo zwykle nie jest już nawet na temat polityki. A ty siedzisz. Bo co masz zrobić? Przyłączyć się do komentowania odcienia podkładu prezenterki?

Gorzej jest z babcią. Ona przyłącza się do tego z mniejszym zrozumieniem. Nie wie do końca o co chodzi, ale ważne, że rzuci w stronę ekranu paroma ,,k'', co on ,,p'' i tak dalej. Czy nie zdrowiej byłoby włączyć sobie telenowelę? Tam też zobaczą bezsensowne kłótnie i ludzi skaczących sobie do gardeł. Chyba jednak po rozrywkę sięgają, odpalając kanał informacyjny.

A poza tym, mogliby chociaż... wyłączyć telewizor, kiedy ktoś ich odwiedza. Zwrócić uwagę na ludzi wokół (a raczej na najbliższych, a nie na osiedlowe obiekty plotek, ale to inny temat).

To niby młodzież jest oderwana od rzeczywistości, bo gry, bo fejsbuki... Ale czym od tejże młodzieży różnią się seniorzy plujący wiązankami w stronę polityków na śmiesznym kwadratowym ekranie?


A. ;)

Nierealna medycyna

III, 2022


Przez ostatnie kilkanaście lat powstało wiele seriali i filmów umiejscowionych w szpitalu, dotyczących głównie pacjentów, ich chorób, trudnych operacji i ewentualnie innych, pobocznych wydarzeń. Dla wielu ludzi są to produkcje niezwykle interesujące i wciągające. Paradoksalnie, nie mam na myśli osób z wykształceniem medycznym.

Kto obejrzał choć parę odcinków ,,Doctora House'a'', ,,The Good Doctor'' czy ,,New Amsterdam'' wie, że są to twory nad wyraz przekoloryzowane. Wprowadźmy się w przykładową, typową akcję takiego serialu. Przyjeżdża pacjent po makabrycznym wypadku, lekarze nie widzą nadziei i z jakiegoś nieznanego powodu nie popierają pomysłu jednego, wyjątkowego medyka. Jakimiś męczącymi drogami dochodzi do możliwości wykonania badania lub konkretnego zabiegu i ... zawsze, praktycznie za każdym razem ma rację!

,,Happy end'' co odcinek. Czy ma to jakiś większy sens? Najwidoczniej ma, wciągnięcie się w taki serial to powszechne zjawisko. Poszukajmy przyczyn: edukacja? Nie sądzę, dla większości widzów terminy używane w tego typu produkcjach brzmią jak czarna magia. Utożsamienie się? Już wspomniałam o przekoloryzowaniu, niestety szpitalna rzeczywistość nie wygląda tak pozytywnie, nie ma nic wspólnego z serialem. W nim zobaczymy utrudniony, generujący milion przygód, transport wątroby do szpitala oraz szczęśliwe zakończenie, a w realnym świecie raczej nie zdobędziemy od razu możliwości szczęśliwego przeszczepu.

Postarajmy się poszukać rzeczywistych zalet, które skłaniają do włączenia następnego odcinka. Być może krew, wnętrzności, ale bez kreowania taniego horroru, przyciągają widzów? Tyle, że często te elementy również nie są udane. Wyglądają sztucznie, czasem nawet niemowlęta to wyraźne lalki. Kolejna kwestia to wywołanie emocji, wpływ na widza, np. ,,zmuszenie'' do współczucia. Tani chwyt? Komentarz pozostawiam Wam. W takim razie może życie prywatne bohaterów, poboczne wątki? Złapmy się czegokolwiek! No nie, ten element zwykle też postępuje bardzo powoli, wprowadza w zniecierpliwienie i zatraca ciekawość.

Zalety niby są, ale gubią się gdzieś podczas trwania serialu. Po dłuższym przemyśleniu stanowią jednocześnie wady, a produkcja nie zostaje w pamięci zbyt długo po rezygnacji w dalsze brnięcie w tę przewidywalną podróż.


J.M.G.

Czy Raskolnikow powinien zabić?

II, 2022

Koniec końców, jak powinniśmy odbierać koncepcję zbrodni w dziele Fiodora Dostojewskiego ,,Zbrodnia i kara''? Jej nadinterpretacja jest niewątpliwie niebezpieczna.

Słowo ,,koniec'' na samym początku wypowiedzi brzmi średnio, więc zacznijmy od nowa, od kwestii najbardziej podstawowej, takiej, która od razu nasuwa się po przeczytaniu książki, a właściwie już w jej trakcie. Czy Rodion Romanowicz Raskolnikow powinien zabić, czy jego wytłumaczenia należy w ogóle brać po uwagę, czy da się usprawiedliwić jego szczególne, nietypowe przyczynowo zabójstwo? Rozważając to zagadnienie należy na chwilę (tylko na chwilę) odrzucić wszelkie zasady, zarówno aktualne, jak i ówczesne, każdą wartość, jaką sami kierujemy się w życiu oraz reguły danej wiary lub jej braku. Obserwujemy tylko utwór literacki, psychikę Raskolnikowa ujawnioną bogatymi, szczerymi, często chaotycznymi (i dobrze!) monologami. I tutaj akurat dostajemy odpowiedź na pytanie. Wyodrębnia się proces.

Raskolnikow dzieli ludzi, a siebie przydziela do grupy niezwykłych, mających prawo do dobrze uzasadnionej zbrodni. Analizując zachowania (nieumiejętnych) morderców popadających w obłęd, dochodzi do wniosku, że nadczłowiek właściwie zbrodni nie popełnia - jeśli nie towarzyszą mu wyrzuty sumienia, nie popada w stan chorobowy
i nie waha się (niczym Napoleon), to nie czyni zła. Wtedy, w mniemaniu głównego bohatera, zbrodnia to bardziej ,,wygłoszenie nowego słowa'', coś bardzo pozytywnego. Tak też postrzegał swój plan zabicia Alony, którego zakończenie znamy wszyscy. W nim znajdujemy jasną odpowiedź, która potwierdza zrozumienie swojej winy, do czego dojrzewał jeszcze przez rok na Syberii.

Nie, Raskolnikow nie powinien zabijać. Nie jest jednostką wybitną, nie potrafi szlachetnie wykorzystać zdobytych pieniędzy. Jego doskonała wizja to efekt tragicznego stanu psychicznego. Po prostu.

I właśnie teraz nadchodzi moment o wiele trudniejszy, w którym wreszcie możemy dopuścić do głosu naszą moralność, religijność, ludzkie poczucie przyzwoitości. Odrzucenie ich przy pierwszym pytaniu jest trochę trudne, ale niestety konieczne - odpowiadamy patrząc jedynie na to, co zostało opisane w książce, nie tworzymy domysłów, całkowicie unikamy własnych odczuć dotyczących któregokolwiek
z bohaterów (przykładowo - gdy większość opisana jest z perspektywy Raskolnikowa, możemy bardziej się do niego przywiązać, bo dostajemy więcej czasu na obcowanie
z daną postacią). Te czynniki zaburzają trzeźwe spojrzenie na sam w sobie utwór literacki, a w dyskusji nierealne staje się wtedy dojście do konsensusu.

Pora na utrudnienie sobie życia. Czy rzeczywiście dla ludzi niezwykłych, takich jak opisani w artykule Raskolnikowa, istnieje usprawiedliwienie, a wręcz wskazania do morderstwa? Nadmienię, że prawidłowa odpowiedź nie istnieje. Oczywiście, jeśli rozpatrzysz to w zakresie własnych wartości (i nie mowa to o tym, czy sam byłbyś w stanie zabić) to tak, jakieś stwierdzenie się pojawia. Każdy odpowiada w zgodzie
z własnym sumieniem.

Wracając do powieści, początkowo ta teoria przybiera jakiś sens dla czytelnika, widać pewną logikę, są powody, mamy prawie namacalne korzyści! Jedno życie za tysiąc, jedno istnienie za dziesiątki uratowanych rodzin. Uratowanych od ogromu cierpienia, demoralizacji, braku jakichkolwiek opcji na szczęście, na spędzenie choć jednego dnia w dostatku. Tymczasem Alona Iwanowna krzywdzi swoją siostrę, wykorzystuje zdesperowanych studentów, a jej majątek po śmierci nie przyniesie nikomu choćby... śmiechu. Jedynie nieszczere modlitwy gubiące się murach klasztoru. Trudno ani przez chwilę nie pomyśleć o absolutnej słuszności planu Rodiona, nie z powodu jakiegoś nieludzkiego wartościowania ludzi czy nienawiści do niemiłych staruszek, ale przez zwykłe uczucie do upadającego społeczeństwa, tak naturalistycznie przedstawionego w utworze. Dostojewski bezlitośnie serwuje nam na dokładkę szaleństwo Katarzyny Iwanowny opatrzone rozpaczą jej dzieci, tak bardzo świadomych przyczyn tragedii, jaka ich spotyka.

Gdy argument sam się kształtuje, pojawia się Sonia.
- Przecież zabiłem tylko wesz, Soniu. Niepotrzebną, plugawą, niegodziwą.
- Ale tą wszą był człowiek.

Nie ma obiektywnej odpowiedzi.

J.M.G


Młode umysły o współczesnym dziennikarstwie - odcinek 1

X, 2021

Jak współcześnie postrzegamy dziennikarzy?
Czego oczekujemy od dziennikarstwa?
Co z rzetelnością?
Jak wygląda nasza styczność z mediami?
Oto cztery głosy uczniów z klasy 3i, którym nie jest obojętny temat przemian we współczesnym dziennikarstwie.

I - ,,Witamy w przedszkolu dla dziennikarzy''
Wyobraźmy sobie przedszkole. Stojący rządek pierwszaków, czekający na wejście na scenę. Kiedy nadchodzi moment rozpoczęcia przedstawienia, pojawia się zwątpienie. Tyle przygotowań, czasu poświęconego na to, żeby za wszelką cenę wystąpienie wypadło jak najlepiej. Co teraz? Na koniec może i wychodzi, że niby coś tam sensownego zostało powiedziane, jednak całość nie ma takiej wartości, która pojawiła się w zamyśle. Przeraża mnie podobieństwo przedstawienia przedszkolaków do współczesnego dziennikarstwa.
Zosia

II - ,,Gdzie są pieniądze?''
Dwanaście lat nauki, pięć lat studiów, dyplom z wyróżnieniem. Mamy papierki, możemy nazwać się pełnoprawnymi dziennikarzami. Rynek pracy stoi przed nami otworem, ale gdzie są pieniądze?
Jakie miejsce pracy wybierze młody dziennikarz, żeby dobrze zarobić? Jak głęboko spróbuje wejść komuś w życie, żeby pozyskać klikalną informację? Jaki wstyd spłynie po nim jak po kaczce, żeby zdobyć wyświetlenie?
Czy nie czuje się podle, pytając o intymne sprawy młodej, przechodzącej rozstanie dziewczyny?
Dziennikarze stali się BEZOSOBOWI. Niektórym brak wstydu, inni wstydzić się nie muszą, bo pod tekstem pełnym pustych słów pozostawią tylko dwie litery - niby inicjały, ale one już dawno stały się tylko narzędziem pracy. Trudno się im dziwić.
Popyt. Ale współczesne dziennikarstwo bardzo staniało za cenę dużych pieniędzy.
26 :)

III - ,,Ciekawość ludzka nie zna granic''
Dziennikarstwo: wstyd i chamstwo
teraz dziennikarz Cię spyta
o Twoją kartkę z pamiętnika
o rozmiar Twojego stanika
i czy masz bzika
trzeba zainteresować czytelnika
ciekawość zaspokoić
popularność podwoić.
xxx

IV - ,,Dziennikarstwo - kierunek dla każdego?''
Czy dziennikarstwo jest kierunkiem dla każdego? Ludzie myślą, że to idealny wybór studiów dla osób, które nie wiedzą, co chcą robić w życiu. No i idą na studia po to, żeby iść, więc dziennikarstwo. Właśnie takie mam wrażenie, patrząc na współczesnych dziennikarzy. Czy to nie jest skandal, że dziennikarz przychodzi na wywiad i nie wie nawet z kim rozmawia?
Miałam okazję wywiad pewnej Pani, która żyła w głębokim przekonaniu, że rozmawia Marcinem Dubielem, a w rzeczywistości był to ... zupełnie inny mężczyzna. To naprawdę nie do pomyślenia.
Chciałabym zwrócić uwagę na dziennikarzy, którzy prowadzą reportaże i okłamują swoich czytelników bądź słuchaczy. Spójrzmy na reportaże o niepełnosprawnych. Dlaczego w niemalże każdym reportażu są oni ukazani jako ofiary? Dlaczego dziennikarze nigdy nie pokażą niepełnosprawnych, którzy mimo przeciwności świetnie sobie radzą?
Znam odpowiedź. Łzawe historyjki najlepiej się sprzedają. Gdyby powstało więcej reportaży pokazujących niepełnosprawność w innym świetle, ludzie też chętnie by je oglądali, naprawdę.
Jeśli ktoś ma wybrać studia dziennikarskie po to, żeby tylko pójść na studia, to nie ma to sensu. Dziennikarze będą stawiani w coraz to gorszym świetle.
Nikola



Jak opóźnienie pociągu może wpłynąć na postrzeganie innych osób?

X, 2021

Była godzina 20:59 kiedy na zamarznięte, przestarzałe tory wjechał mój spóźniony (o 33 minuty) pociąg. Przez moje zgorzkniałe od czekania, wypełnione chęcią leżenia w cieplutkim łóżeczku myśli, postanowiłam posłuchać - nie jak zawsze muzyki - ale audiobooka. Nawet nie wiem jakim cudem na to wpadłam. Pewnie przez scrollowanie social mediów coś nadzwyczajnie zwróciło moją uwagę, aby wyszukać tego
w internecie.

W przepełnionym pociągu, niespieszącym się, by ruszyć ze stacji, nie było mało ludzi. Dźwięk rozmów, śmiechu i rozgoryczenia nie pomagał mi w tym, by skupić się na psychologicznej książce, która miała mi pomóc zrozumieć siebie. Miałam wrażenie, że nikt w tym wagonie nie potrafił zachować zasad kultury. Częściej niż zawsze zaczęło mnie to irytować, a myśli gniewu piętnowały się, gdy paradoksalnie w słuchawkach mojego telefonu leciał audiobook ,,Jak mniej myśleć”.

Słowa, które słyszałam wydawały się nadzwyczajnie trudne do zrozumienia. Nie wiem, czy autorka pomyślała o tym, że ludzie chcą zadbać o własny samorozwój czytając - czy słuchając - książek, a nie o to, by poznać multum słów z terminologii psychologii. Nie poddałam się, słuchałam dalej. Odbicie ludzi w oknie, przez które spoglądałam, nie było pomocne. Wbrew ciemności godziny i nieustającemu zmęczeniu, z niecierpliwością czekałam na kolejne zdania książki.

Po kilkudziesięciu minutach zrozumiałam, iż w zupełności nie utożsamiam się z tym, co słyszę. Lecz nie było to na marne. Ta książka pozwoliła mi zrozumieć nie siebie, a osobę którą kocham. Wysłałam jej link, z nadzieją, że pomoże to jej w poukładaniu sobie myśli na temat własnych zachowań, czy nieszablonowego myślenia, które posiada, i którego nie rozumie. Na coś ten nadmiar technologii się jednak przydaje,
a opóźnienie pociągu służyło pomocą, której nie potrafiłam wcześniej znaleźć.

Gabriela


Nastolatkowie coraz częściej uciekają w świat gier

X, 2021

Jest godzina 19. W pokoju pali się mała lampka, ekran komputera rzuca niebieską poświatę na bladą twarz Alicji, która już piątą godzinę spędza w grze komputerowej. Woła ją mama i każe jej wyjść po zakupy, niezadowolona dziewczyna narzuca na siebie starą znoszoną kurtkę i wychodzi z domu. Alicja pośpiesznym krokiem zmierza w kierunku sklepu, szerokim łukiem omija wszystkie osoby, nie lubi innych ludzi, chce zrobić zakupy jak najszybciej i wrócić do wirtualnej rzeczywistości, gdzie czuje się ona bezpiecznie.

Według definicji wirtualna rzeczywistość jest to złożone, komputerowo symulowane środowisko, w którym dzięki współczesnej technologii można wygenerować wrażenia charakterystyczne zarówno dla realnego środowiska fizycznego, jak i społecznego, a także wzbogacić je o efekty niewystępujące realnie. Sporo młodych ludzi spędza w niej długie godziny, na rozwijaniu swoich awatarów oraz rozmowach z innymi graczami. Damian Janus uważa, że wirtualna rzeczywistość jest zagrożeniem dla rozwijającej się psychiki, niezależnie od treści, jakie ona przedstawia. Moim zdaniem może być jednak formą terapii. Dlaczego?

Alicja zagłębia się w świat wirtualnej rzeczywistości, ponieważ to jedyny sposób aby mogła nawiązać relacje międzyludzkie, jest zbyt nieśmiała na to by “zagadać” do kogoś w rzeczywistym świecie. Wirtualna rzeczywistość może być także formą uciekania od własnego życia i swoich problemów. Dzięki grze gracze mogą stać się, kimś innym – kimś, kogo będą bardziej lubić niż samych siebie.


Często osoby nawiązują również głębokie relacje z innymi graczami, takie jak przyjaźń czy miłość, zastępują one im potrzebę nawiązywania relacji z innymi ludźmi.

Alicja gra, ponieważ to gra staje się dla niej swoistą opoką, w której czuje się bezpiecznie oraz komfortowo. Bez obawy o publiczne wyśmianie dzieli się z innymi graczami swoimi problemami i przemyśleniami pod postacią swojego awatara rozmawia o swoich problemach z innymi graczami.


Niektóre elementy gry mogą także zaspokajać inne potrzeby życiowe: ulepszanie swojej postaci może dać nam poczucie kontroli oraz poczucie jasnej wytyczonej ścieżki, którą mamy podążać. Syroka, M. Staszczak w ,,Rzeczywista nierzeczywistość” pisze: „Uczestnicy dyskusji mogą tworzyć swój wizerunek tak, aby spełniał ich oczekiwania, marzenia o tym, jacy chcieliby być i jak chcieliby być postrzegani przez innych.'' . Gry potrafią zaspokoić nasze oczekiwania względem samych siebie i stworzyć wyidealizowany i nierealny obraz nas samych. Czy to aby bezpieczne?


Współcześnie kontakt z innymi ludźmi zostaje ograniczany, a wiele z dotychczasowych miejsc spotkań młodzieży zamknięto. Młodzi zaczęli spędzać jeszcze więcej czasu w wirtualnym świecie. Nie powinniśmy ich pozbawiać całkowicie dostępu do ich własnych wirtualnych światów, ale kontrolować ilość czasu w nich spędzonego. A najlepiej sprawić, by mieli inne zajęcia niż tylko granie w gry komputerowe.



Karioker

Współczesna trucizna

X, 2021

Jednym z najbardziej szkodliwych zachowań człowieka, jakie zaobserwowałam
u innych, a przede wszystkim u siebie, jest nakładanie zbyt dużej presji na perfekcjonizm.

To cecha pozornie pozytywna. Społeczeństwo nie docenia niszczącej siły perfekcjonizmu.

Ciągłe kalkulowanie i analizowanie, co jeszcze zostało do zrobienia w danym dniu, miesiącu, tygodniu, roku...
A w życiu?

Kto jeszcze myśli o szczęściu, tym prawdziwym i teraźniejszym, a nie tylko o jego osiągnięciu, dążeniu do niego?
Czy punkt, w którym do niego docieramy w ogóle istnieje?

Perfekcjonizm niszczy, przeszkadza.
NIE jest dobry, to nic pozytywnego.


J.M.G.