Formy epickie

Wiosna

10.05.2022

Z głębokiego snu wybudziły mnie gorące promienie słońca padające na moją twarz. Czując oplatające mnie ciepło, pierwszy raz od dawna, z prawdziwą radością, otworzyłam oczy.

Na początku mój wzrok przyciągnął wiosenny krajobraz za oknem. Kolory dawno nie wydawały mi się takie żywe i zróżnicowane. Zieleń trawy nie była już chłodnoszara czy przygaszona, lecz tętniła radością, stała się wyrazista. Jak zawsze w każdy poranek podeszłam do okna, aby wpuścić do pokoju dawkę świeżego powietrza. Jakie było moje zdziwienie, gdy nie uderzył mnie szczypiący mróz! Po tylu miesiącach nieustępliwej zimy to coś niewiarygodnego.

Poczułam wiosenny zapach pylących roślin, który łaskotał mój nos i zapewne powodował alergię. Ten zapach jednak bardzo mnie cieszył! Do moich uszu dotarła słodka melodia, którą skądś już znałam. Dobrą chwilę zajęło mi rozszyfrowanie, skąd pochodzi ten dźwięk. Był on delikatny, lecz krył w sobie wiele pozytywnych emocji przekazywanych swoim słuchaczom. Melodia ta kojarzyła mi się ze zdrowiem, beztroskością i zwykłą radością, której ostatnio tak bardzo mi brakowało.

Dźwiękiem tym okazał się oczywiście śpiew ptaków - manifest szczęścia z powodu nadejścia wiosny. Ta muzyka będzie mnie budzić wcześnie rano przez najbliższe miesiące, ale przecież jest ona sto razy lepsza od budzika!

Ten poranek był niesamowicie piękny, a każdy kolejny jeszcze piękniejszy. Każdego dnia obserwowałam, jak cała natura na nowo budzi się do życia. Biedne i samotne, szare gałęzie drzew zostały zaszczycone obecnością zielonych pączków, które następnie mieniły się w zielone listeczki i liście. Później pojawiły się na nich kolorowe kwiaty.

Ptaków z dnia na dzień było więcej, a ich śpiew stawał się bardziej wyrazisty. Trawy rosły, a wśród nich pojawiały się kwiaty. Słońce świeciło mocniej, wiatr był cieplejszy i cały świat szczęśliwszy.

Wraz z przyrodą budziłam się ja.

MT



Sekunda

07.05.2022

Żyję, oddycham, widzę, słyszę, czuję... Potrafię wstać, poczuć emocje, dotyk. Być. Pomimo całego otaczającego mnie zła, ten ptak siedzący na drzewie wciąż pięknie śpiewa.

Słońce, może i za chmurami, jednak dalej świeci. Przyroda, mimo wczorajszego mroku, dziś na nowo budzi się do życia. Już wkrótce zapach kwitnących kwiatów przypomni o zbliżających się ciepłych dniach, a ja z nosem w telefonie, postaram się mniej narzekać na cały ten świat.

Wiele razy już słyszałam: życie jest piękne! To nieprawda. Życie należy uczynić pięknym, zamiast powtarzać jak mantrę: jest pięknie, jest pięknie, jest pięknie...

Ale czy rzeczywiście jest? Każda upływająca sekunda może stać się nowym początkiem, zwiastunem filmu dnia. To jest właśnie piękno. Może dla niektórych przyroda lub codzienność stanowią powody do radości. Jednak możliwość zmiany życia w każdej jednej sekundzie podkreśla jego piękno. Wystarczy wyjść poza wymiar znanego szczęścia.

M.


Wypaleni

22.04.2022

Martwy szczur był pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła na swojej drodze. Skrzywiła się mimowolnie i przełknęła ślinę, mijając wzdęte ciałko, które leżało na asfalcie. Wsunęła ręce do kieszeni spodni i ostatni raz spojrzała na samochód, stojący na opustoszałym parkingu. Potem odwróciła się i zrobiła jeszcze kilka kroków w przód, po czym zatrzymała się i uważnie rozejrzała wokół. Miejsce było strasznie ponure. Na podwórzu walały się różnego rodzaju śmieci i niedopałki papierosów, a gdzieniegdzie widniały porośnięte mchem fragmenty murów. Z pewnością nie było to miejsce, które chciałaby zobaczyć jeszcze raz. Wręcz zdawało się być jakimś odległym, zapomnianym punktem na mapie, do którego tylko nieliczni mieli dostęp.


Po chwili wpatrywania się w ciemność przed sobą, przełknęła ślinę i zrobiła kolejny krok w przód. Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby obawiała się jakiejś przeszkody, która znikąd pojawi się na jej drodze. Jej włosy rozwiewał lekki, gorący wiatr. Porywał w górę brązowe kosmyki, by po chwili schować je w odrobinę za dużym kapturze.


Rozejrzała się jeszcze raz, próbując dostrzec cokolwiek przed sobą. W oddali majaczyła mała lampka, która swoim niewyraźnym światłem oświetlała skrawek budynku. Po kilku sekundach namysłu, zdecydowała się ruszyć w tamtą stronę. Gdy odrobinę zbliżyła się do czarnego konturu budynku, jej oczy mogły już zobaczyć niektóre jego detale. Przesunęła wzrokiem po odrapanych ścianach i zwisających z dachu pajęczynach. Budynek poniekąd wyglądał, jakby był opuszczony od wielu lat, jednak ona bardzo dobrze wiedziała, że to tylko pozory. Ojciec wielokrotnie mówił jej, że właściciel nie chce, aby ktoś nieupoważniony włóczył się po jego posesji. Zakazał więc na jej terenie sprzątać do tego stopnia, że wszyscy przechodnie omijali to miejsce szerokim łukiem. Nawet za dnia, gdy było jasno, zdawało się ukrywać w swych murach jakąś przerażającą tajemnicę, która póki co nie wydostała się na zewnątrz.


Dziewczynka zmrużyła delikatnie oczy, gdyż w świetle lampy zdołała zauważyć dosyć wielkie, żelazne drzwi. Bez zastanowienia ruszyła w ich stronę i chwyciła za ciężką, metalową klamkę. Szarpnęła nią kilka razy i mocno popchnęła drzwi. Musiała użyć sporo siły, gdyż były okropnie ciężkie i gdy tylko wślizgnęła się do środka, te od razu zamknęły się za nią z hukiem. Słysząc ten głośny dźwięk, aż podskoczyła ze strachu, odwracając się w tamtą stronę. Odetchnęła, gdy nie zobaczyła nikogo za sobą. Nagle lampy w pomieszczeniu zapaliły się automatycznie, oślepiając ją. Podniosła rękę i zasłoniła dłonią oczy. Syknęła cicho z niezadowoleniem, próbując przyzwyczaić się do jasności.


Gdy w końcu zabrała rękę, przed sobą dostrzegła następne drzwi. Westchnęła cichutko i ruszyła w ich stronę. Tym razem, gdy spróbowała je otworzyć, nic nie sprawiło jej trudności. Drzwi otworzyły się gładko, beż żadnego, nawet najcichszego skrzypnięcia. Weszła do środka, rozglądając się wokół i aż otworzyła usta z zachwytu. Miejsce, w którym się teraz znalazła, swym wyglądem wcale nie przypominało tego, co widziała na zewnątrz. Tutaj wszystko było starannie ułożone, a na półkach, stojących w rogu pomieszczenia, nie było ani grama kurzu. Zwróciła głowę odrobinę w prawo i niemal od razu dostrzegła stojącą niedaleko kobietę w biało czarnym, schludnym stroju. Stała do niej tyłem, więc nie była pewna, czy to znajoma jej ojca, jednak pomyślała, żeby ją zaczepić i zapytać o drogę. Podreptała w jej stronę i wyciągając do góry rękę chwyciła za skrawek jej spódnicy. Dziewczynka nie była na tyle wysoka, żeby złapać ją gdzieś wyżej. Kobieta czując za sobą ruch odwróciła się, a na jej usta automatycznie wpłynął szeroki uśmiech.


— Co tam, Sophie? — zagaiła, poprawiając swoje lekko zmięte ubranie. Czarna torebka zsunęła się z jej ramienia, więc podniosła ją wyżej i powiesiła na niedaleko stojącym wieszaku. Potem ukucnęła przed dziewczynką i przeczesała jej brązowe włosy palcami. — Tatuś przecież kazał czekać ci w samochodzie.


— Wiem. — Poprawiła spódniczkę, naśladując tym kobietę i zaczęła bawić się różową bransoletką, która wisiała na jej prawej ręce. — Ale nudziło mi się tam. Poza tym, miło cię widzieć, ciociu Audrey. Zaprowadzisz mnie do taty?


Kobieta zachichotała, słysząc jej słowa. Doskonale wiedziała, od kogo Sophie uczyła się takich zwrotów. Hardin zawsze mówił z lekkim sarkazmem, więc jego córka z pewnością musiała się do tego przyzwyczaić. Potem jednak zmarkotniała, zastanawiając się, co odpowiedzieć dziecku.


— Wiesz... — Zamyśliła się na chwilę, próbując znaleźć jakąś dobrą wymówkę. Nie uśmiechało się jej wpuszczać dziecka na teren zakładu. Mogłaby mieć przez to duże problemy, gdyby ON dowiedział się o tym. — Tatuś zejdzie do ciebie za kilka minut. Zaczekasz tutaj ze mną, dobrze?


Dziewczynka wydęła dolną wargę, zakładając ręce na piersi. Miała dość czekania. Było już dosyć późno, a tata obiecał jej, że pojadą jeszcze do McDonalds'a.


— Ale ja chcę do taty — burknęła dziecięcym głosikiem, patrząc wyczekująco na Audrey.


Pracownica westchnęła i wyprostowała się. Spojrzała w oczy Sophie i zaklęła w duchu, gdyż wiedziała, że nie jest w stanie odmówić temu dziecku. To była jej słabość, której nie potrafiła przezwyciężyć.


— Dobrze, zaprowadzę cię do niego. — Wyciągnęła do niej rękę, uśmiechając się delikatnie. Drugą chwyciła torebkę i przewiesiła ją sobie przez ramię. Nie była pewna, jak Hardin zareaguje na obecność córki, ale w tym momencie przestało ją to obchodzić. — Tylko nikomu o tym nie mów. Ciocia może mieć przez to duże problemy w pracy.


— Tak! — Zachichotała z radością, chwytając kobietę za rękę.


— Sophie, ciszej! — parsknęła i pociągnęła ją w stronę windy. — Już jedziemy do taty.


Obie ustawiły się przed wielkimi, metalowymi drzwiami. Audrey przycisnęła przycisk, żeby przywołać windę, a potem mocniej ścisnęła rączkę dziewczynki. Poniekąd traktowała ją jak własną córkę. Czasem zajmowała się nią w weekendy, gdy jej ojciec ciężko pracował. Zdarzało się nawet, że Sophie nocowała u niej i wspólnie chodziły do zoo, czy parków rozrywki. Kochała ją bardzo i nigdy nie potrafiła jej niczego odmówić.


Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. Audrey puściła rączkę dziecka i sięgnęła do torebki. Już po chwili wyszukała w niej urządzenie i przesunęła palcem po wyświetlaczu. Przycisnęła telefon do ucha i oparła jedną dłoń na biodrze.


— Co jest, Danny? — spytała, zanim jeden z współpracowników zdążył coś powiedzieć.


— Mamy mały problem z Charlesem. — Odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. — ON prosi cię, żebyś jak najszybciej zeszła na dół i naprawiła usterkę.


Audrey zagryzła wargę i spojrzała na dziewczynkę, która właśnie weszła do środka windy. Czym prędzej położyła dłoń na czujniku ruchu, żeby drzwi wciąż pozostały otwarte i spojrzała na obraz, wiszący na ścianie. Nie chciała zostawiać Sophie samej, ale nie miała wyboru.


— Zaraz tam będę — powiedziała i szybko się rozłączyła. Nie miała ochoty na dalszą wymianę zdań. Niestety, nie zmieniało to faktu, że musiała pojawić się w wyznaczonym przedziale i to jak najszybciej. Westchnęła i wsunęła swój telefon z powrotem do kieszonki w torebce. Potem oderwała wzrok od obrazu i znów spojrzała na dziewczynkę. — Kochana, przykro mi, ale będziesz musiała znaleźć tatusia sama.


— Dlaczego? — Sophie spojrzała na nią, a jej oczy w jednym momencie przestały świecić.


— Ciocia musi coś załatwić — odparła wymijająco. Dziewczynka była zbyt mała, żeby cokolwiek tłumaczyć. — Posłuchaj mnie teraz uważnie, dobrze? Winda zawiezie cię bezpośrednio na piąte piętro. Gdy wysiądziesz i znajdziesz się na korytarzu, szukaj wielkiego, oszklonego gabinetu. Tam urzęduje twój tata. Nie bój się, bez problemu trafisz. W razie kłopotów, zawsze kieruj się w lewą stronę.


— Naprawdę nie możesz iść ze mną? — spytała z nadzieją. Pomyślała, że być może zmieni zdanie i pojedzie z nią na górę.


— Niestety nie. — Audrey przycisnęła przycisk z wyrytą liczbą pięć i wyszła z windy, uwalniając czujnik. — Ale obiecuję, że w weekend znów cię gdzieś zabiorę. Do Zoo, na plażę, gdziekolwiek będziesz chciała. Umowa stoi?


— Stoi, ciociu. — Dziewczynka rozpromieniła się na samą myśl o wspólnym wyjeździe. Audrey tak naprawdę nie była jej prawdziwą ciocią, a koleżanką z pracy ojca, która czasem wpadała do nich do domu na herbatę. Zdarzało się nawet, że zabierała gdzieś dziewczynkę, odciążając obarczonego służbowymi obowiązkami kolegę. Sophie mówiła tak do niej, gdyż zawsze marzyła mieć kogoś, z kim będzie mogła spędzać swój wolny czas. Nazywała ją nawet „odjazdową ciocią".


Kobieta posłała jeszcze jeden, lekki uśmiech dziewczynce, zanim drzwi windy ponownie się zamknęły. Potem uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Audrey odsunęła się od drzwi i odwróciła w stronę wiszącego na ścianie lustra. Spojrzała na swoje odbicie i kolejny raz tego wieczora poprawiła ubranie. Potem już bez żadnego ociągania ruszyła w tylko sobie znaną stronę.


Nie miała jednak pojęcia, że już nigdy nie zabierze ze sobą tego cudownego dziecka, jakim była Sophie.


***


Do osłoniętego szybą gabinetu rozległo się ciche pukanie. Siedzący przed monitorem mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał w stronę sylwetki małej dziewczynki, która stała na korytarzu. Uśmiechnął się do niej mimowolnie i gestem dłoni pozwolił jej wejść. Był lekko zdziwiony jej obecnością, jednak wiedział, że odsyłanie jej z powrotem do samochodu nie byłoby w porządku. W końcu kto lubi siedzieć sam w ciemnościach na opustoszałym parkingu?


Sophie, która stała za szybą, zachichotała cicho pod nosem i podbiegła do drzwi. Stanęła przy nich na palcach i z trudem dosięgła do metalowej klamki. Podskoczyła i po kilku gorączkowych próbach wreszcie udało jej się otworzyć drzwi. Popchnęła je mocno rękami i wbiegła do gabinetu. Niemal od razu wskoczyła Hardinowi na kolana i przytuliła się do niego. Wciągnęła nosem zapach jego męskich perfum i uśmiechnęła się lekko. Nie minęło dużo czasu, a ona już się za nim stęskniła.


— Co tam, kozo? Już ci się znudziło czekać na mnie w samochodzie? — spytał, zerkając w oczy dziewczynki, w których dobrze widoczne były iskierki radości.


— Ciocia Audrey mnie wpuściła — odparła z dziecięcą radością, zsuwając się z jego kolan na podłogę. Podeszła bliżej biurka, przy którym siedział i sięgnęła ręką po jedną, białą kartkę, która leżała na blacie. — Tatusiu, masz może długopis? — spytała, zerkając do szuflady. Nudziło jej się, przez co naszła ją ochota na rysowanie. W domu zawsze to robiła, gdy jej tata pracował zdalnie. — Tutaj nic nie ma.


— W domku porysujesz. — Mężczyzna wstał z krzesła i ukucnął przed dziewczynką. — Babcia kupiła ci ostatnio nowe kredki. Tata już kończy pracę i będziemy jechać do domu.


— Proszę — wydęła dolną wargę, lekko opuszczając głowę. Patrzyła jednak cały czas na tatę z lekkim uśmiechem na ustach. — Chcę narysować domek.


— Kochanie, naprawdę. — Hardin próbował się opierać, jednak widząc proszący wzrok córki pokręcił głową ze śmiechem. Parsknął cicho, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. — Ty mała kaczucho, niech ci będzie. Narysujesz domek, tatuś skończy pracę i pojedziemy do domu. Zgoda?


— Zgoda. — Kiwnęła głową i z wrażenia aż podskoczyła. Potem schowała ręce za plecy i posłała mu szeroki uśmiech. — Kocham cię, wiesz?


Mężczyzna uśmiechnął się do niej ciepło i sięgnął dłonią po wypatrzoną przez córkę kartę. Podał jej jeszcze swój służbowy długopis i wskazał na biały dywan w kącie gabinetu.


— Wiem o tym, łobuziaro. — prychnął, mierzwiąc jej włosy. — Porysuj sobie tam, a ja skończę pracę. — Popchnął delikatnie córkę ręką, po czym znów odwrócił się w stronę monitora. Położył dłoń na myszce, skacząc z folderu w folder. Musiał przejrzeć jeszcze kilka z nich, zanim na dobre zamknie system.


Sophie kiwnęła głową i ruszyła w stronę puszystego dywanu. Ułożyła się na nim wygodnie leżąc na brzuchu i zaczęła gryzmolić coś na kartce papieru. Po chwili przysunęła długopis do czoła i zaczęła się zastanawiać, co chce narysować. Wiedziała już na pewno, że namaluje domek, tatę i ciocię Audrey, ale wciąż czegoś jej brakowało. Nagle ją olśniło. Piesek. Zawsze chciała mieć pieska! Uśmiechnęła się i znów zaczęła rysować. Gdy właśnie kończyła domek, rozległ się głośny dźwięk służbowego telefonu. Hardin, który wciąż siedział na krześle, z ociąganiem podniósł słuchawkę i odebrał przychodzące połączenie. Był już okropnie zmęczony i chciał kończyć na dziś. Odwrócił krzesło w stronę drzwi gabinetu i odchrząknął.


— Słucham, Danny — powiedział, poprawiając się wygodniej na siedzeniu.


— O, dobrze, że cię słyszę. Już bałem się, że mój ulubiony Hardin wyszedł z biura.


— Do rzeczy, Dann.


— Kończę wbudowywać monitory do pokoju w przedziale E. Mam jednak mały problem z wybraniem kanału i ustawieniem odpowiedniego serwera. Mógłbyś mi tutaj przysłać Haydena? On dobrze zna się na takich rzeczach i być może coś mi doradzi. — W jego glosie słychać było podenerwowanie. — Grzebię w tym gównie już trzecią godzinę i dalej nic. Cholerstwo nie ma zamiaru zacząć ze mną współpracować.


— Jasne, zaraz ci go podeślę. Nie ma problemu. — Sięgnął dłonią po drugi telefon, który leżał obok klawiatury, jednak w pewnej chwili oprzytomniał. Odsunął rękę i zmarszczył brwi. — Dann? A ty nie miałeś przez przypadek naprawiać Charlesa?


— Miałem, ale Audrey zeszła tam zamiast mnie. ON tak wolał, nie wiem, dlaczego. Pewnie znów ma jakiś plan, którego nie rozumiem.


— Jak to: Audrey tam zeszła? — Hardin poderwał się z krzesła i nerwowo przeczesał włosy. — Koniec żartów, Danny, bo nie mam na takie rzeczy humoru. Masz mi w tej chwili powiedzieć, gdzie ona teraz jest.


— Tak jak mówiłem, jest na dole, wraz z Charlesem i naprawia usterkę w jego systemie. Wszystko jest w porządku, jeszcze przed chwilą z nią rozmawiałem. Skarżyła się jednak na dziwny swąd spalenizny, ale tutaj takie rzeczy to przecież norma.


Mężczyzna odetchnął z wyraźną ulgą, jednak wciąż niepokoił go ten dziwny zapach, na który zwróciła uwagę jego przyjaciółka.


— Zaraz podeślę ci tego Haydena, tylko najpierw skontaktuję się z Audrey. Muszę wiedzieć, czy na dole na pewno wszystko w porządku.


— Jesteś zbyt przewrażliwiony, nic jej nie będzie. — Słysząc to, jego twarz momentalnie stała się lekko czerwona.


— Nie pouczaj mnie — wysyczał groźnie, podchodząc do biurka. Wolną dłonią sięgnął po myszkę i czym prędzej zamknął system. Potem oparł się łokciem o blat i spojrzał na swój identyfikator, leżący obok klawiatury. — Sam stworzyłem dla NIEGO cały ten system i doskonale wiem, jakie mogą być. Są nieprzewidywalne, szczególnie w godzinach wieczornych. Znając ten twój tępy mózg, posłałeś ją tam bez żadnej obstawy i kombinezonu ochronnego. Pomyślałeś chociaż o zdjęciu korytarza bezpieczeństwa z systemu tego cholerstwa?


Danny nic nie odpowiedział, a w słuchawce zapadła nienaturalna cisza.


— Danny, to nie jest śmieszne. — Hardin doskonale wiedział, że jego kolega czasem odstawiał na chwilę słuchawkę, żeby wykonać jakąś inną czynność. — Danny? Dann?! Dann, do cholery jasnej!


Cisza po drugiej stronie niemal kuła go w uszy. Pokręcił ze zdenerwowaniem głową i postanowił przerwać rozmowę i jak najszybciej spróbować skontaktować się z Audrey. Wybrał odpowiedni numer i kolejny raz przycisnął słuchawkę do ucha. Rozległ się sygnał, potem następny i następny, jednak dziewczyna nie odbierała. Hardin zaczynał się coraz bardziej niepokoić i miał bardzo złe przeczucia.


— Odbierz ten pieprzony telefon — wymamrotał cicho, zaciskając jedną dłoń w pięść. Nie zauważył nawet, że Sophie zaniepokojona jego zdenerwowaniem stoi przed nim i szarpie za jego marynarkę. Gdy po raz kolejny wybrał numer do Audrey, światło w całym pokoju momentalnie zgasło, a lampy awaryjne, które zostały wmontowane na wypadek zagrożenia, zaczęły mrugać ostrzegawczo. Zaraz potem włączył się alarm w postaci wyjącej syreny. — Co do cholery...?


— Tato, tato! — Sophie cały czas szarpała go za ubranie. — Dlaczego jest tutaj tak głośno? Czemu zrobiło się ciemno? Co się dzieje?


Hardin spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem. W czerwonym, migającym świetle z trudem zdołał dostrzec rozszerzone ze strachu oczy dziewczynki. Zaklął w duchu. Najprawdopodobniej nastąpiła niebezpieczna awaria systemu, a jego córka była na terenie zakładu. Nie odpowiedział na jej pytania, tylko chwycił ją mocno za rękę i zgarniając swoją kartę dostępu, ruszył w stronę drzwi. Stanął jeszcze na moment przy szybie i rozejrzał się nerwowo. Nie zobaczył tam nic niepokojącego, więc zdecydował się wyjść na zewnątrz. Gdy wreszcie wydostali się na oświetlony czerwonym światłem korytarz, niemal od razu owionął ich swąd spalenizny. Mała Sophie zmarszczyła nos, a po chwili zakryła go dłonią. Hardin sam zakrył twarz przegubem ręki, ponieważ smród był nie do zniesienia. Po kilku sekundach oczy mężczyzny przyzwyczaiły się do panującej ciemności. Ścisnął mocniej rękę córki i rozejrzał się nerwowo wokół siebie. Wiedział, że w budynku jest mało wyjść ewakuacyjnych, które nie zostały wprowadzone do elektronicznych map Robotów. Stwory mogły być teraz dosłownie wszędzie. Mogły chować się w ciemnościach jak przerażające zmory i po cichu obserwować każdy ich ruch, obmyślając idealny plan ataku. Były to maszyny, jednak tak zaawansowane technologicznie, że potrafiły myśleć jak prawdziwe zwierzęta, a niekiedy nawet jak ludzie.


— O, wilczek! — pisnęła w pewnym momencie dziewczynka, wskazując na jakiś odległy punkt zacienionego korytarza. Mężczyzna zmrużył oczy i wytężył wzrok. W otaczającej ich ciemności niewiele zdołał zobaczyć. Po krótkiej chwili dostrzegł zarys wielkiego, prawie dwumetrowego stwora i udało mu się skojarzyć przerażające fakty. Przed nimi, niecałe dziesięć metrów stał wilczy Robot, który miał za niedługo posłużyć jako niezwyciężona broń przyszłości. Hardin zaklął pod nosem, gdy wprost na nich padł snop czerwonego, oślepiającego światła. Doskonale wiedział, że maszyna uaktywniła się i zaraz zaatakuje. Już po chwili zarejestrował ruch. Robot przestąpił z nogi na nogę i potrząsnął głową. Mężczyźnie zostało niewiele czasu. Jego oczy zaszkliły się momentalnie, a warga zaczęła się niebezpiecznie trząść. Mimo, że był już dorosły, okropnie się bał. Jeszcze przez chwilę obserwował stwora, po czym ukucnął przed małą Sophie. Zakrył dłońmi jej drobne rączki i starał się spojrzeć w jej oczy. Nie chciał, żeby się bała, jednak niewiele mógł w tej sytuacji zrobić. Nie mieli gdzie uciec. On nie miał gdzie uciec.


— Posłuchaj, Sophie. — Drżącymi rękami podał jej swój identyfikator. — Tatuś musi coś załatwić, jednak nie martw się. Idź teraz w lewo, wzdłuż korytarza i znajdź najbliższy, osłonięty tylko z jednej strony szybą pokój. Przesuń kartą po czytniku, który wygląda jak wielka, czarna skrzynka i wejdź do środka. Ukryj się tam i czekaj na mnie.


Dziewczynka pokręciła głową i zacisnęła usta w wąską kreskę.


— Boję się iść sama – szepnęła, ściskając w dłoni swój rysunek. — Chcę iść z tobą, nie chcę sama.


— Obiecuję ci, że będę zaraz za tobą. — Dziewczynka słysząc to kiwnęła niepewnie głową. — Idź Sophie... Idź.


— Dobrze, tatusiu. — Jeszcze przez moment patrzyła ojcu w oczy, po czym odwróciła się. Ruszyła biegiem przez oświetlony czerwonym światłem korytarz i już po chwili zniknęła za zakrętem.


Hardin wstał powoli i wyprostował się. Jeszcze przez chwilę patrzył za swoją córką, po czym odwrócił głowę w stronę zbliżającego się doń Robota. Ciało mężczyzny lekko zadrżało, gdy potwór stanął niecały metr przed nim. Hardin przesunął językiem po swych spierzchniętych wargach i powoli zamknął oczy. Nie uciekał, gdyż wiedział, że i tak umrze. Zdał sobie w tym momencie sprawę, że nie zdążył za wszystko odpokutować. Wiedział jednak jedno. ON będzie musiał kiedyś za to wszystko zapłacić.


***


Sophie, tak jak polecił jej ojciec, biegła przez ciemny korytarz, szukając pomieszczenia, w którym mogłaby się bez problemu schronić. Mijała kolejne, oszklone biura, zawiłe korytarze, aż w końcu zdecydowała się ukryć w ostatnim gabinecie. Wyciągnęła rękę i stanęła na palcach, próbując dosięgnąć do czytnika. Udało jej się to z wielkim trudem i dopiero po kilku próbach zdołała wejść do pokoju. Spróbowała się rozejrzeć, jednak prawie nic nie widziała w otaczających ją ze wszystkich stron ciemnościach. Była przerażona. Serce biło jej jak oszalałe, a na czole pojawiły się słone kropelki potu. Ponadto w pomieszczeniu było tak gorąco, że miała wrażenie, iż zaraz się rozpłynie, niczym kostka lodu nad palnikiem. Dało się jednak wytrzymać tę spiekotę. W pokoju panowała głucha cisza, przerywana jedynie dziwnymi piknięciami stojących na biurkach komputerów. Zbliżyła się do nich powoli i wdrapała się na jedno z krzeseł. Usiadła na nim i dotknęła małym palcem klawiatury. Plastik był zbyt gorący, więc cofnęła rękę i odruchowo schowała ją za plecy. Chwilę siedziała tak w ciszy, gdy usłyszała dziwny stukot. Odwróciła się ostrożnie, zerkając na korytarz zza oparcia krzesła. Za szybą, wprost na ścianie, pojawił się złowrogi cień. Nie przypominał on człowieka, a jakiegoś krwiożerczego potwora, poruszającego się na dwóch kończynach. W czerwonym, mrugającym świetle, mogła dostrzec zarys paszczy stwora. Zęby z pewnością były kilkunastocentymetrowe, bardzo dobrze widoczne nawet z tej odległości.


Sophie przełknęła ślinę i zsunęła się z krzesła na podłogę. Przyciskając swój rysunek do piersi kucnęła i wślizgnęła się pod biurko. Usiadła w samym rogu, podkulając nogi pod siebie. Patrzyła wciąż na dziwny, złowrogi cień, który w dalszym ciągu widniał za oknem. Nie wiedziała, co to takiego i póki co, nie zamierzała tego sprawdzać.


W pewnym momencie Robot rozwarł paszczę i zniknął za ścianą. Gdy dziewczynka pomyślała, że to coś zostawiło ją w spokoju, rozległ się okropny huk. To drzwi gwałtownie otworzyły się na oścież z głośnym, rozdzierającym uszy zgrzytem. Potem usłyszała ciężkie, metaliczne kroki i dziwne, nieznane jej odgłosy. Brzmiały, jakby ktoś wciągał ze świstem powietrze, a zaraz potem się nim krztusił. Mała Sophie skuliła się bardziej, drążąc z przerażenia. O dziwo nie płakała, jedynie mocniej ścisnęła w dłoni zwiniętą w rulonik kartkę z rysunkiem. Metaliczne kroki były coraz bliżej, a migające, czerwone światła, okropnie ją oślepiały. Zmrużyła oczy, jeszcze mocnej podkulając nogi pod siebie. W dalszym ciągu obserwowała stwora, gdyż spod biurka widziała jedynie jego wielkie, okryte metalem nogi i wystające w niektórych miejscach przewody. Z jednej strony bała się potwora, który wszedł do pokoju, jednak z drugiej strony z chęcią przyjrzałaby się temu czemuś bliżej.


Robot zatrzymał się, oświetlając po kolei snopem czerwonego światła całe pomieszczenie. Podniósł metalową głową, przesuwając powoli swój skaner po suficie, aż na naprzeciwległą ścianę. Zrobił krok do przodu, a cała maszyneria zaczęła lekko świecić. Stwór wydał z siebie dziwny warkot, a światło zdało się jeszcze bardziej pociemnieć. Nie było już jasnoczerwone, a bordowe. Rozległo się kolejne psyknięcie, a maszyna ruszyła w stronę biurka, gdzie schowała się mała dziewczynka. Szła powoli, niespiesznie, jakby delektowała się strachem, który wciąż unosił się w powietrzu. Zdawała się nawet czerpać przyjemność z czyjejś krzywdy i cierpienia. Poniekąd była to prawda.


Stwór zatrzymał się tuż obok krzesła, sunąc pazurami po pokrytym białą farbą biurku. Wydobył z siebie kolejny pomruk i rozwierając najeżoną ostrymi zębiskami paszczę, zajrzał pod biurko. Nagle jego oczy momentalnie zgasły, a on sam przekrzywił głowę. Jego skaner zdawał się również przestać działać. Robot schylił się jeszcze bardziej, wsuwając swój metalowy pysk głębiej pod biurko. Dotknął nim ramienia siedzącej dziewczynki, wydobywając z siebie jakiś dziwny świergot. Potem kłapnął zębami, jakby chciał zwrócić na siebie jej uwagę.


Sophie uniosła wyżej głowę i leciutko się uśmiechnęła. Z lekkim zawahaniem, ale z zarówno dziecięcą ufnością, wystawiła ręce do przodu, chwytając pysk nachylającego się nad nią robota. Ten fuknął ostrzegawczo, jednak nic nie zrobił. Stał jedynie w miejscu, otwierając powoli swoją paszczę.


— O, wow... Jaki ty jesteś duży — wyszeptała dziewczynka z niedowierzaniem i rozdziawiła usta. W dalszym ciągu mu się przyglądała, a strach w jednej chwili wyparował. Wciąż odczuwała lekki niepokój, ale nie był on aż taki duży, jak kilka minut temu. Robot nawet jej się spodobał. – Ale jesteś bardzo brzydki, bo nie masz na sobie futerka.


Robot nie rozpoznawał tych słów. Jego system nie potrafił zlokalizować tych komend. Wiedział jedynie, że człowiek, siedzący na podłodze, coś do niego mówi. Przekrzywił głowę w drugą stronę, powoli wysuwając pysk z objęć dziewczynki. Cofnął się powoli, potrząsając kilkakrotnie głową. Nie był przyzwyczajony do dotyku. Zawsze obchodzono się z nim ostrożnie, jak gdyby miał pożreć kogoś żywcem... Prawdę mówiąc, ryzyko znalezienia się w jego paszczy było tak ogromne, że często prowadzono naprawy systemu za pomącą zdalnie sterowanych urządzeń.


Sophie jednak nie zamierzała odpuścić. Wygramoliła się spod biurka i stanęła przed robotem. Wyciągnęła do góry ręce i ze śmiechem pacnęła go dłonią w pysk. Robot fuknął wyraźnie niezadowolony, jednak wciąż nie atakował. Można było powiedzieć, że był zdziwiony postawą tego człowieka. Nikt nigdy nie zachowywał się przy nim w taki sposób. Zawsze obchodzono się z nim bardzo ostrożnie, jednak tym razem było inaczej. Pochylił się kolejny raz, równając wilczy pysk z twarzą dziecka. Przyglądał się dziewczynce z zaciekawieniem, a jego system nie potrafił wyznaczyć konkretnego planu działania.


Dotknęła go ostrożnie, gładząc zimny, metalowy pysk. Nie zwróciła uwagi na swąd spalenizny, bijący od Robota, ani na pokrytą czerwoną cieczą blachę. Robot przekrzywił głowę odrobinę w prawo, łagodnie trącając ją w ramię. Sophie zamknęła oczy, chichocząc cicho. Nie miała tak naprawdę pojęcia, co to jest i do czego służy. Maszyna wyglądała jak zwierzak, jednak była całkowicie pokryta blachą. Gdzieniegdzie, z łączników, wystawały różnego rodzaju kable i przewody. Był bardzo wysoki, gdyż sięgał niemal dwóch metrów i ledwo mieścił się w drzwiach. Jednak w tym momencie niezbyt się tym przejmowała. Dotknęła jeszcze raz jego pyska, przesuwając dłoń aż za samo ucho.


Nie zdawała sobie nawet sprawy, że to całe zdarzenie było początkiem czegoś zupełnie nowego. Czegoś, co odbije się okropnym piętnem na jej życiu i zniszczy wszystko, co kiedykolwiek kochała.


Sophie Canes


Szkicowanie świata


11.04.2022

Minęły dokładnie dwa lata, odkąd widziałam go po raz ostatni. Jak zwykle siedział na tej samej ławce w parku. Deska w oparciu była wydarta, spróchniałe drewno powoli wyżerało zieloną farbę. Może dlatego idealnie wpisywał się w ten smutny krajobraz…

Czas na zapoznanie. Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat, może czterdzieści pięć, może jednak pięćdziesiąt dwa. Nie wiem i chyba nie jest to istotne. Jego specyficzny wygląd przyciągał każdego przechodnia: ogromna kurtka z grubą podszewką, wełniany sweter w jakieś trudne do zidentyfikowania wzory, fioletowe rękawiczki z wyciętymi dziurami, przez które prześwitywały palce z wyraźnymi oznakami zwyrodnień, nasunięta na czoło czapka, wysokie buty mocno zniszczone przez upływ czasu i wpływ różnych warunków pogodowych oraz … ołówek. Nieodłączny element sposobu funkcjonowania tego pana. Ołówek z zeszytem, szkicownikiem, notesem. Ołówek, który tworzył magiczny świat w tej szarej, zbyt realnej rzeczywistości.

Kiedy rano przechodziłam obok niego, szkicował. Nie chcę mówić o nim – on. To był ktoś, kto zmienił moje myślenie, moje oddychanie, moją wewnętrzną zdolność tworzenia i stawania się kimś. Niech będzie to mężczyzna, artysta, mentor, inspiracja. Bałam się zbliżać za bardzo, ale jednocześnie nie chciałam przechodzić obok mężczyzny i bezwiednie rzucać się w edukacyjny budynek na kolejne kilka godzin zabijania mojej kreatywności. Chciałam być bliżej, siadałam na pobliskiej ławce, odrobinę mniej zniszczonej, ale za to uhonorowanej wyraźną obecnością przez wieczne aktywne gołębie. Nie mogłam siąść zbyt blisko, spojrzenia czasem mogą zabić całą aurę wyjątkowości i zaburzyć najprostszą scenerię.

Szkicował tylko na czarno, ale w tych rysunkach były najpiękniejsze kolory życia. Budynek, znak, ogrodzenie, kolumna – to wszystko ożywało dzięki pracy jego rąk. Nie znam się na sztuce, moja dusza daleka jest od artyzmu, ale sporo w życiu przeżyłam, by móc mówić o emocjach. Czasem patrzysz na wielkie, znane, genialne dzieła i czytasz rozbudowane interpretacje znawców kultury. Nie czujesz nic poza przymusem zrozumienia tego, do czego przyklaskuje cały świat. Niestety zatracasz swoje emocje, choć to spore osiągnięcie, jeśli to arcydzieło jeszcze je budzi. Potem spoglądasz na podartą kartkę papieru, prosty szkic i w duszy kiełkuje już ten impuls, którego zbyt często tak bardzo brak.

To nie tak, że fascynowały mnie tylko dzieła mentora. Fascynował mnie on sam – sposób bycia, obojętność na wścibskich przechodniów i ich wskazujące mężczyznę paluchy oraz oceniający pusty śmiech… Szkicował swoją rzeczywistość, dokładając do szarej realności swoje wyobrażenia, dzięki którym na papierze świat stawał się doskonały. Tak bardzo chciałam, by to, co znajdowało się na papierze, nagle ożyło.

Podeszłam do niego raz. Tylko raz. Było to takie niepotrzebne. Na tyle niepotrzebne, że żałuję tego do dziś. W pamięci na zawsze zostaje mi ta chwila, to jedno spotkanie, te kilka słów. W wyobraźni wciąż kiełkuje moment, który kreuje pobożne życzenie: ta chwila nigdy się nie wydarzyła.

c.d.n.


monalisa



Biegnące blizny

05.04.2022

Pobiegła.

Dokąd? A czy to ważne? Byle daleko od ich śmiechu, ale szyderczy głos dalej obijał się jej o uszy. Chciała uciec, kolejny raz. Jedyna osoba, której nic w niej nie przeszkadzało stała się już obcą, a ona z dnia na dzień coraz bardziej chciała zapaść się pod ziemię.

Najpierw była rana, potem plaster, następnie blizna. Blizna, która została już na zawsze i była tylko źródłem problemów. Jasnoróżowy ślad zaczynający się przy skroni, a kończący się przy ustach, zakręcając delikatnie. Niby nic, a jednak, od siedemnastu lat nie czuła się chciana w żadnym towarzystwie.

Biegła dalej chodnikiem oświetlanym jedynie przez kilka latarni, mijając kolejne budynki. Brakowało jej już tchu, przystanęła przy drzewie i pochyliła się z wyczerpania. Nie wiedziała, gdzie chce iść ani co zrobić, usiadła na zimnej trawie. Siedziała tam, dopóki nie zobaczyła innej dziewczyny biegnącej w taki sam sposób, jak ona sama jeszcze niedawno. Nieznajoma zatrzymała się bardzo niedaleko, spojrzały na siebie i momentalnie zesztywniały ze zdziwienia.

-Czy ty? - spytała, chciała wiedzieć czy to zaginiona przyjaciółka.

-Tak. – odpowiedziała zdyszana nieznajoma, nie czekając na dalszą część pytania.

Po latach wylanych łez każda z nich znalazła ukojenie. Były podobne, zawsze wyśmiewane i nieakceptowane. Jedyne co je różniło to blizny, jedna miała ją od skroni do ust, druga - od nosa do brody, zahaczającą mocno o policzek. Były jedyne w swoim rodzaju.

Pobiegły.


923



Biblioteka Dusz


04.04.2022

Na skraju miasteczka, znajduje się Biblioteka.

Nie jest wielkim, ani nawet ładnym budynkiem, zaledwie kamienicą wciśniętą w rząd innych budowli. Strzegą jej ciężkie, dębowe drzwi z obdartymi framugami, które od lat wymagają naoliwienia oraz solidnego przemalowania, gdyż pomarańczowa farba z wierzchu zaczyna już odpadać. Ilekroć ktoś je popchnie, rozlega się skrzypienie, a zaraz później dźwięk zawieszonego pod sufitem dzwonka, który alarmuje wszystkich w środku, przerywając zalegającą w Bibliotece ciszę.

Tuż po wejściu, w nozdrza uderza charakterystyczny zapach starego drewna, a przede wszystkim niezliczonych książek, ustawionych równo na odrobinę krzywych półkach. Wypełniają one każdą, wolną przestrzeń pomieszczenia, poprzetykane nielicznymi oknami, pod którymi ustawiono zapadające się, miękkie kanapy obite skórą.

Nie jest to jednak zwyczajna Biblioteka. W tej Bibliotece, każdy zostawia część siebie. Część swojej duszy.

Znajduje się tu wiele książek. Niektóre są grubsze, inne cieńsze, jedne zdają się być lekkie, podczas gdy inne ciężko jest podnieść. Każda jest inna, nawet jeśli okładki wydają się identyczne, zawsze znajduje się coś, co je od siebie odróżnia, co czyni każdą z nich wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju.

Część książek zachwyca nową, piękną okładką - elegancki napis w pięknej czcionce, starannie przygotowana grafika, nowe, nienaganne strony o świeżym zapachu prosto z drukarni i wręcz idealny w dotyku biały papier. Znajdują się tu też jednak i takie, które nadgryzł już ząb czasu - okładki się zatarły, strony pożółkły, grzbiety zakurzyły tak mocno, że z trudem da się odczytać tytuły. Czasem wręcz nie da się uwierzyć, że dwa tak zupełnie inne wydania podobnej - bo nie identycznej - książki mogą stać obok siebie.

Na niższych półkach, ustawione są małe książki o cienkich grzbietach i miękkich okładkach, które z łatwością jest wsadzić do torebki, czy wziąć do ręki, a czasem znajdzie się nawet tak niewielkie wydanie, że zmieści się w kieszeni. Nieco wyżej, stoją książki ciężkie, opasłe, grube tomiszcza, które momentami ciężko jest podnieść, więc mało kto kłopocze się wynoszeniem ich dalej, niż do czytelni. Jednak wciąż znajdują się osoby, które są nimi zainteresowane.

Czasem, gdy otworzy się książkę, zdania zapisane są elegancką, ociekającą ozdobnikami czcionką, kolejne strony zaś są pełne pięknych, cieszących oko ilustracji, które sprawiają, że wrażenia z lektury są jeszcze barwniejsze. Zdarza się jednak i tak, że strony niektórych tomów są zniszczone, rogi pozaginane, kartki pogniecione, czasem nawet poplamione wylaną na nie kawą, czy herbatą, a atrakcyjne niegdyś obrazki pokreślone atramentem przez jakieś niesforne dziecko.

Zdarzają się tomy, które nie mogą istnieć oddzielnie. Duologie, trylogie, czasem całe serie, sens mają jedynie, gdy czyta się je jedna po drugiej. Czasem nawet okładki się łączą, tworząc nowy obraz złożony z kilku, oddzielnych książek, które osobno tracą całą swoją głębię oraz piękno. Inne zaś tomy stoją na półkach samotnie, ich historia otwiera się i zamyka w jednej części, nie potrzebują drugiego woluminu, by mieć swój własny, niepowtarzalny sens.

Niektóre książki zdejmowane są często z półek. Wielokrotnie przegląda się ich strony, poznaje zawarte w nich historie, każdy czeka w kolejce, żeby choćby przez chwilę móc oddać się ich lekturze w czytelni. Jest jednak wiele takich tomów, na które nikt nie spogląda. Stoją niechciane na półkach w kącie, kurzą się zapomniane przez świat, zaczynają się niszczyć, aż w końcu gdy po wielu latach ktoś dotknie ich okładki, całkowicie się rozpadają, przestarzałe, niechciane, rzucone w kąt.

Książek jest wiele. Można tu odnaleźć przyjemne, pogodne powieści, które powodują uśmiech na twarzach przeglądających je osób, wnosząc iskierkę nadziei w ich życia. Inne zaś sprawiają wrażenie poważniejszych, skłaniających do zadumy, a czasem niemal melancholii. Jedne powodują łzy smutku, inne łzy śmiechu. Każda książka niesie za sobą inną historię, ukazuje inny fragment innej duszy.

Gdy wybierze się już powieść dla siebie, można skorzystać z otwartej czytelni, gdzie przy cichym trzaskaniu palącego się wieczorami kominka, można w spokoju zagłębić się w lekturze. Jednym razem, książkę czyta się szybko i przyjemnie, kolejne słowa połyka się jak cukierki, rozkoszując się lekkością języka oraz samej historii. Kiedy indziej, trafia się na cięższą literaturę, gdzie niezrozumiałe słowa trzeba co jakiś czas sprawdzać w słowniku, przez co czytanie jednego rozdziału robi się męczące, a sama lektura o trudnej tematyce ciągnie się długimi, żmudnymi godzinami.

Każdą książkę, każdy interpretuje na swój własny, niepowtarzalny sposób. Spogląda na nią ze swojej własnej perspektywy, przez pryzmat własnych przeżyć, doświadczeń, uczuć, emocji. Z perspektywy swojej duszy, patrzy na dusze innych, zamknięte w niezliczonych woluminach, ściśniętych ciasno na półkach. Wszystkie sprawiają wrażenie podobnych do siebie - mają okładki, grzbiety, papierowe strony, spisy treści - a jednak każda z nich jest inna. Niesie inną historię, niepowtarzalną i wyjątkową, zupełnie jak dusze, które tworzą Bibliotekę. Bibliotekę Dusz.


Marta


Śmierć

26.03.2022

Śmierć jest jak kochanka. Z jedną różnicą. Może z dwiema. Nie czeka z boku, nie wykrada powoli. Zabiera, co uważa za swoje i już jej nie ma. Jest bezlitosna. Nie patrzy na to, czy jesteś biedny, bogaty, stary czy młody. Jest egoistką. Nie patrzy na uczucia. Zabiera, i już. Zostawia ból, smutek, łzy i żal. Nie daje czasu.

Zdarza się, że gdzieś w ostatniej chwili, zanim się zjawi, ktoś zdąży krzyknąć: ,,Kocham cię, przepraszam, żegnaj!", a potem jest już tylko głucha cisza, przerywana głośnym szlochem lub cichutkim łkaniem. Śmierć zabiera wszystkich.

Dzieci już nigdy nie przytulą matki lub ojca. Czasem to ojciec nie weźmie już dziecka w ramiona, matka nie pogłaszcze po głowie. Ich już nie ma. Została tylko fotografia z dzieciństwa. Babcia już nigdy nie zrobi najlepszych naleśników w mieście, zapach ciasta z jej kuchni nie wypełni więcej nozdrzy ukochanych wnuków. Dziadek już nigdy nie sklei Twojej ulubionej zabawki, której fragment odpadł podczas setnej wspólnej zabawy. Przyjaciel już nigdy nie przytuli Cię i nie powie, że będzie dobrze, bo kostucha zabrała go rok temu, pozostawiając na zakręcie kask i roztrzaskany motocykl. Przyjaciółka już nigdy nie zaśpiewa z Tobą waszej ulubionej piosenki, bo Mora wysłała uprzednio swoją kuzynkę - Chorobę, która wykradła ją Tobie kawałek po kawałku.

Nigdy więcej nie spojrzysz w oczy ukochanego. Słońce dla niego zgasło wczoraj, a może jednak dwa lata temu? Nie wiesz, bo od jego odejścia wszystkie dni zlewają się w jeden. Nie weźmiesz na ręce tak długo wyczekiwanej córeczki, która z powodu komplikacji przy porodzie urodziła się martwa, a Twój największy skarb - ukochana - została zabrana przez Śmierć razem z nią. Stoisz i czujesz, jak Twój Świat się wali.

Upadasz na kolana i krzyczysz z rozpaczy, a odpowiada Ci głuche echo zakopywanej trumny, a potem już tylko cisza, która rani Twoje uszy. Wszystko traci sens, czas nie ma znaczenia. Nigdy, choćbyś nie wiem jak się zapierał, nie jesteś gotowy na odejście bliskich. Paradoksalnie, oni dopiero się rodzą. Dla lepszego świata, być może w innej postaci. I nie ważne, w co wierzysz. Choć teraz tego nie rozumiesz, im jest lepiej, i choć teraz nie chcesz mnie posłuchać, zaufaj mi, kiedyś się znowu spotkacie.


Werka

Zakazana miłość

23.03.2022

Człowiek zakochany to z reguły człowiek szczęśliwy. Jednak nie w tym przypadku. Rodzaj miłości zakazanej jest najtrudniejszy do zaakceptowania.

Każdego dnia obserwujesz osobę, która Ci się podoba. Widząc jej uśmiech, masz motylki w brzuchu. Marzysz o momencie, w którym wymienicie kilka zdań. Na samą myśl się uśmiechasz. Po tych przyjemnych rozważaniach uświadamiasz sobie jednak, że to tylko marzenia. To twoja wyobraźnia. Twoja sympatia Cię nie zauważy wśród tłumu. Zawsze będziesz tylko jedną osobą z wielu.

To ten rodzaj miłości, w którym nie możesz przyznać się do swoich uczuć. Nie zważając na powody, po prostu nie możesz. Kiedy spotykasz swoją sympatię to czysty przypadek. W pracy, w szkole czy sklepie. Ta osoba wyłania się wśród tłumu, a Ty już wiesz, że jest wyjątkowa. Nie zdajesz sobie sprawy, w którym momencie zaczynasz myśleć i myśleć o tym, jak dobrze możesz się czuć w ramionach tej osoby. Po jakimś czasie zaczynasz jednak rozumieć, że zakochanie się nie było dobrym wyjściem. To uczucie jest jednak silniejsze od Ciebie... Wbrew zasadom, ludziom to właśnie ten człowiek staje się sensem Twojego życia.

W życiu można kochać na zabój, ale kiedy w grę wchodzi miłość zakazana trzeba puścić ją wolno. Trzeba dać jej odpłynąć w nieznane. Kiedy to była miłość życia - wróci. W najmniej oczekiwanej chwili przypłynie. A wtedy Twoje życie odmieni się na zawsze…

xxx

Lęk wysokości

21.03.2022


Strona z dziennika, znaleziona na dachu jednego z przeszukiwanych budynków, 12 sierpnia bieżącego roku.

Niektórych dni nie dało się odczytać.


Dzień 182

Dzisiaj minęło pół roku od Wybrania Wiernych, do tej pory nie wyszliśmy z piwnicy. Zostało nas trzynastu. Zarażeni nadal są pod drzwiami, wołają do nas w imieniu Wysokiego Boga. Próbowali wybić okna, przeszkodziliśmy im. Tylne drzwi są nienaruszone.

Zaczyna nam brakować jedzenia, musimy zaryzykować wyjście.

Dzień 183

Zarażeni chwilowo odpuścili, nareszcie możemy się nacieszyć ciszą.

Mark i Zelda zgłosili się do wyjścia, postarają się znaleźć jedzenie, jeśli szczęście dopisze, może nawet leki. Modlimy się, żeby wrócili cali i zdrowi.

Dzień 186

Marka i Zeldy nadal nie ma, tracimy nadzieję. Zarażeni również się nie pokazali.

Dzień 190

Dzieci dostały resztki zapasów, dla nas już nic nie zostało. Mark i Zelda nie wrócili. Zarażeni trzymają się w bezpiecznej odległości, ale co jakiś czas widzimy ich między budynkami.

Dzień 191

Mamy jedzenie!

Mark wrócił, sam. Przynajmniej nie z pustymi rękami, chociaż nie przyniósł za wiele. Nic nie mówi, nie dziwię mu się. Nie odpowiada na pytania związane z Zeldą. Zostawiliśmy go w spokoju. Zasługuje na przeżycie żałoby, stracił żonę.

Dzień 193

Górniacy walą w drzwi, powtarzają te same rzeczy co zawsze.

Mark nic nie je i rzadko się odzywa, martwimy się o niego.

Wiosna się w końcu zaczyna, światło wpadające przez okna rozwesela dzieciaki.

Dzień 194

W nocy, na warcie Carmen, ktoś otworzył drzwi, Marka nie ma. Zdążyliśmy zamknąć zanim Zarażeni dostali się do środka.

Dzień 196

Coś jest nie tak, dzieci zaczynają chorować. Matt skarży się na ból głowy, Annie nie potrafi jeść.

Dzień 198

Dzieciaki dostały gorączki, nie mamy jak jej zbić. Pozostaje tylko czekać.

Nie potrafię spać, coś mnie ciągnie na zewnątrz. Chcę w końcu poczuć wiatr na skórze, zobaczyć coś poza beżowymi ścianami. Opcja wyjścia wydaje się coraz bardziej kusząca.

Dzień 200

Na warcie wyszedłem przed drzwi, tylko na chwilę.

Może Zarażeni jednak mieli rację, na dworze było tak pięknie…

Dzień 212

Te biedactwa nadal siedzą w środku, współczuję im. Widok z góry jest dużo lepszy, to uczucie wolności! Powinienem im powiedzieć, muszą to zobaczyć... ale nie chcę schodzić na dół...

Tutaj jestem bliżej Niego.

On nas wybawi.


W piwnicy pobliskiego hotelu znaleziono szczątki trzech dzieci i siedmiu dorosłych.

Wykluczono naturalne przyczyny zgonu.


812





Różowe okulary

16.03.2022

W upalny lutowy poranek słońce jeszcze bardziej rozgrzewało uradowane serca nastolatków mieszkających na Śląsku. Uśmiech nie schodził im z twarzy, gdyż nadszedł wyczekiwany dzień. Po dwóch okropnie nudnych tygodniach w końcu mieli możliwość powrotu do źródła - nauki, na dodatek stacjonarnej.

Ferie spędzili uczestnicząc w przynudzających spotkaniach ze swoimi rówieśnikami, niektórzy na wyjazdach... życie nie do zniesienia! Jeszcze wcześniej ich nauka była bardzo utrudniona. Nauka zdalna - nie ma przecież nic gorszego. Ludzie w młodym wieku uwielbiają wczesne pobudki. Dzięki temu przed pracowitym dniem mogą zaczerpnąć świeżego powietrza. Poranny spacer w słoneczne dni jest tym, o czym marzyła Barbara podczas przerwy od szkoły. Podczas ferii zimowych rodzina utrudniała jej jego realizację. Każdego ranka budziła się o piątej. Schodząc do drzwi wyjściowych, gotowa i ubrana, codziennie napotykała ten sam problem. Jakiś podstępny gagatek wyciągał klucz z drzwi, odbierając chętnej Barbarze możliwość spaceru. Zrezygnowana wracała do łóżka na dalsze, nieszczęsne godziny snu. Natomiast wspaniała szkoła dawała jej możliwość realizacji niespełnionego marzenia z czasów ferii!

Tak więc w poniedziałek, 28 lutego zerwała się z łóżka punkt piąta. Czas jej zbierania się był szybszy niż zwykle. Szybko zbiegła po schodach i z dumą oraz poczuciem wewnętrznego zwycięstwa, otworzyła drzwi. Wyszła na spacer, a następnie na przystanek autobusowy, gdzie nowoczesny autobus z bardzo życzliwym kierowcą już na nią czekał. W przepięknej wsi Barbary komunikacja publiczna była bardzo dobrze zorganizowana, dzięki temu mieszkańcy nie martwili się i nie narzekali na słynne linie PKS. Jak mogą narzekać, gdy aż pięć linii kursuje do okolicznych miast?

Barbara wsiadła i rozpoczęła przygodę z codziennymi testami wiedzy. Ale gdy weszła do budynku szkoły, potknęła się o próg przy wejściu. Właśnie w tym momencie z nosa zleciały jej różowe okulary i... ujrzała całą prawdę.

Mróz za oknem, ,,charakterystyczny'' zapach szkoły, opadające powieki, przymus przychodzenia i ta wszechobecna presja. Marzyła, by znów, choć przez chwilę, spojrzeć na świat przez różowe okulary. Żyć w świecie ułudy, nieistniejącym, szczęśliwym...

M.

Dom drużyny - mroki piłkarskiej Szatni

10.03.2022

Szatnia drużyny piłkarskiej to nie tylko miejsce do przebierania. To prawdziwa świątynia drużyny, osobny świat, ucieczka od życia codziennego.

Słowa: szatnia a Szatnia

Słowo ,,kościół'' możemy rozumieć na dwa sposoby: gdy rozpoczęte jest małą literą - jako zwykły budynek, miejsce spotkań, modlitwy. Jednak, gdy użyjemy na początku wielkiej litery, słowo to oznacza cały lud wiernych, społeczności, wiarę. Wyraz ten nabiera prawdziwej mocy. Analogicznie jest ze słowem ,,szatnia'', które pisane wielką literą zawiera w sobie całą społeczność drużyny. Wybrzmiewa w nim pewna symboliczna ,,świętość''. Na tym jednak podobieństwa się nie kończą.

Zarówno Szatnia, jak i Kościół to zamknięte światy. Mają swoje własne pisane lub niepisane zasady. Różni je jednak fakt, że reguły w każdym Kościele w pewnie sposób są do siebie zbliżone. Będąc nawet na drugim końcu Polski, wstępując do kościoła, poczujemy się raczej swobodnie, spokojnie odnajdziemy się pośród nieznanych osób. Inaczej jest jednak z piłkarską szatnią.

Przywitanie

Każda bez wyjątku wyróżnia się swoimi własnymi, unikalnymi zasadami. Weźmy pod uwagę tak proste sprawy jak przywitanie i pożegnanie. Wydawać by się mogło, że to banalna sprawa. Czynności te wykonujemy przecież codziennie niemal automatycznie. Nie można zrobić tego źle... Nic bardziej mylnego! Już po pięciu pierwszych sekundach w szatni możemy być spaleni. W niektórych szatniach należy przywitać się z każdym, w innych wystarczy raz ze wszystkimi. To samo tyczy się pożegnania. Ponadto często występują przeróżne kombinacje: nie witamy się z każdym, żegnamy się raz ze wszystkimi, witamy się raz ze wszystkimi, a żegnamy z każdym... przed treningiem z każdym, a przed meczem ze wszystkimi.... Wymieniać być można bez końca! Nie jest to jednak koniec.

Istotny staje się również sposób przywitania. Zwyczajowo to zwykłe przybicie piątki, należy jednak pamiętać, by kończyć ją chwytem. Oznaką jakości dobrze przybitej piątki jest charakterystyczny dźwięk, podobny do klaśnięcia. Za przysłowiowego ,,flaka'' możemy spotkać się z krzywym spojrzeniem drugiej osoby.

Kary pieniężne

Złamanie utartych zasad skutkować może jednak znacznie gorszymi konsekwencjami. W seniorskich szatniach powszechnie stosowane są kary pieniężne. Przebywając w szatni jednej ze śląskich drużyn natknąłem się na przykład na wywieszony ,,cennik kar'': 5 złotych za każdą minutę spóźnienia, 20 złotych za użycie telefonu, 40 złotych, gdy telefon zadzwoni.... Po jednym pechowym dniu nieznajomy zasad młody zawodnik mógł w łatwy sposób pozbyć się całego tygodniowego kieszonkowego, a kto wie czy nie nawet miesięcznego!

Młodsi zawodnicy

Warto zwrócić uwagę na traktowanie młodszych zawodników. Zazwyczaj są oni odpowiedzialni za przygotowanie i posprzątanie sprzętu, porządek w szatni, a nawet, jak wspomina mój tata, za czyszczenie butów i pranie ubrań ,,starszej gwardii''. Powszechnie obecne są również ,,chrzty'' nowych zawodników. Mają do wykonania przeróżne zadania, by wkupić się w łaski nowych kolegów.

Szatnia to instytucja jedyna w swoim rodzaju. Przebywając w niej pamiętajcie, by mieć oczy szeroko otwarte i ... nie schylać się po mydło!

twenty one


Mordercza kołysanka

XII, 2021

Dziesięcioletnia Mara siedziała na podłodze w swoim pokoju i nuciła cichą kołysankę, gdy nagle usłyszała z dołu krzyk matki. Następnie zza drzwi dobiegł ją głos tłuczonego szkła. Po chwili zapadła kompletna cisza.

Dziewczynka z głośnym skrzypnięciem uchyliła drzwi i wychyliła głowę na pusty korytarz. Drewniana podłoga na schodach skrzypnęła pod wpływem czyjegoś ciężaru. Mara szybko wróciła do swojego pokoju i schowała się w szafie. Objęła rękami kolana
i rytmicznie kiwała się w tę i z powrotem, nucąc tę samą kołysankę. Drzwi otworzyły się z głośnym jęknięciem. Dziewczynka zamilkła i oparła swoją dłoń o dno szafy, poczuła, że jakiś stary przedmiot lekko wbija się w jej skórę. Odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy. Mara szarpnęła mocno i wyciągnęła spory kawałek zardzewiałego gwoździa chwilę przed tym, jak drzwi szafy zostały otwarte. Ojciec.

W zakrwawionej koszuli Mara trzymała kawałek porcelanowej wazy, która kiedyś znajdowała się w ich salonie. Z trudem oddychający ojciec pochylił się nad dziewczynką, jego oddech cuchnął alkoholem. Energicznie złapał Marę za gardło
i zaczął ją dusić. Oddech. Dziewczyna próbowała złapać oddech, ale nie była w stanie. Bez chwili zastanowienia wbiła w szyję ojca kawałek zardzewiałego gwoździa
i pociągnęła w dół. Z gardła oprawcy momentalnie zaczęła tryskać czerwona, gęsta krew, która natychmiast poplamiła ręce Mary. Mężczyzna puścił ją i złapał się za gardło. Krew przeciekała przez jego szponiaste palce, udało mu się wydać jeszcze jeden, ale już agonalny dźwięk. Padł na ziemię. Dziewczynka powoli wyszła z szafy i spojrzała na twarz ojca. Jego szeroko otwarte oczy zaszły mgłą. Interesujące.

Roztrzęsiona dziewczynka siadła w kącie swojego pokoju i objąwszy kolana ramionami, zaczęła się kołysać, nucąc przy tym kołysankę. Na twarz Mary wpłynął obłąkany uśmiech, lecz jej oczy były martwe tak samo jak oczy jej ojca.

Właśnie umarła dziewczynka.
Właśnie narodziła się płatna zabójczyni.
Jej przyszłe ofiary przed śmiercią usłyszą tę samą kołysankę, jaką nuciła w dzień jej pierwszego morderstwa.


Karioker

Ciach bajera!

III, 2022

- Hej gwiazdeczko! - usłyszałam przez moje lewo ucho, w którym nie było słuchawki, podczas jednych z moich wieczornym wypocin na siłowni.

Trudno powiedzieć, czy w tym ogromnym poczuciu żenady była choć odrobina chęci docenienia i zauważenia, ale z grzeczności nie wypadało nie odpowiedzieć.
- Uśmiechnij się! - kolejny atak skierowany w moją stronę, po którym powinnam poczuć się jak celebrytka otoczona tłumem fotografów i dziennikarzy, krocząca po bieżni jak po czerwonym dywanie, jednak moja odpowiedź: ,,ha ha'' raczej nie była adekwatna do tej roli. W tej chwili w mojej głowie pojawiło się multum myśli, wszystkie były głównie planami na zniechęcenie i odtrącenie tego niezwykle przystojnego,
z zaczesanymi na żelu włosami, przyciętą brodą i koszulką z napisem: ,,Dzik'' CZTERDZIESTOLATKA. Udało się. Poszedł. Odezwała się moja radość w myślach.

Przed dłuższy czas zastanawiałam się, z którego ze sprzętów mogę skorzystać, aby nie zbliżać się zbytnio do mojego potencjalnego kandydata na męża albo raczej ... ojca? Moje starania poszły jednak na marne. Nie trwało kilka minut, od kiedy zaczęłam napinać swój ukryty głęboko sześciopak, a nad moją głową zaczęły unosić się zapachy potu i tanich perfum. Nie były one wcale aż tak złe w porównaniu do odgłosów wydawanych przez owego prężącego się przed lustrem samca. Więc to tak brzmią okrzyki godowe... - pomyślałam, chichocząc pod nosem, co ten, na moje nieszczęście, odebrał jako zachętę to kontynuowania ataku. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, kiedy mężczyzna z ,,piwnym brzuchem'' hodowanym przez kilka lat na kanapie z browarem w ręku, udzielał mi rad dotyczących mojego sposobu rzeźbienia owej partii. Po wysłuchaniu tych niezwykle cennych uwag odetchnęłam z ulgą, widząc, jak mój podrywacz kieruje się do wyjścia.

Niespełna rok zajęło mi przyzwyczajenie się do tego typu zachowań w tym przepełnionym testosteronem budynku. Komentarze dotyczące szczególnie dolnych części ciała, oferowanie pomocy w treningu, prośby o instagrama, numer telefonu czy skupienie kilkunastu par oczu na kobiecych partiach to codzienność.

Wykupienie karnetu na siłowni niesie za sobą małe ryzyko zrazy do płci męskiej, jaka mnie spotkała, a w mojej głowie utarł się stereotyp na temat umięśnionych przystojniaków.

Materka

Spadająca gwiazda

XII, 2021

Czerń spowijała całą przestrzeń na niebie, wszystko było ciemne i wydawało się niebezpieczne, groźne. Gdzieniegdzie jaśniały jedynie drobne punkty - gwiazdy. Było ich mało, lecz czyniły świat piękniejszym, niezwykłym, magicznym.

W jednej chwil w niezmierzonej czerni coś mignęło. Jasny błysk, który nagle oświetlił wszystko wokół, dał poczucie szczęścia bezpieczeństwa, cieszył pięknością nie do wyrażenia. Spadająca gwiazda stała się widoczna przez ułamek sekundy. Tylko ta jedna gwiazda akurat tej nocy postanowiła się poświęcić. Spadając, oddała wszystko, co miała - miejsce dla niebie. Oddała to dla chwili, w której ktoś mógł nacieszyć się jej promiennym widokiem.

Ta noc była ciemna i przerażająca. Ciemność ogarniała świat, ale i każdą duszę. Ta jedna gwiazda dała temu światu nadzieję.

Problem tkwi jednak w tym, że tylko nieliczni, Ci, którzy potrafili cieszyć się tą chwilą, dostrzegli spadającą gwiazdę. Większość ludzi zatopiła się w mroku i smutku. Inni zauważyli piękne zjawisko, ale nie skupili się na nim. Wybrali ciemność. Zatopili się w niej.

sowa

To będzie dobry dzień

XII, 2021

Poniedziałek, jak zwykle w tygodniu wracam ze szkoły do domu, bez sensu i bez nadziei. Wchodzę do autobusu linii 38 i zajmuję miejsce. Muzyka w słuchawkach próbuje uciszyć natłok myśli w moje głowie, lecz każda następna nuta odchodzi w niepamięć. Znowu stracony dzień.

W tym społeczeństwie nie ma szans na poprawę. Jedynie co mogę teraz zrobić to wrócić do domu, ale tam też nie ma odmiany losu, nie ma szczęścia. Dni przebiegają mi przez palce, a to, co kiedyś sprawiało mi przyjemność, teraz nie naje mi chwili relaksu. Z natłoku myśli wyrywa mnie hamowanie autobusu. A więc to już - wyszedłem z pojazdu.

Na przystanku spotkałem kolegę z dawnych lat. Kiedyś siedzieliśmy w jednej ławce, a nie mówimy sobie nawet cześć. Odwracam się i idę do domu.

Otwieram drzwi. Babcia zawsze pyta o szczegóły z kolejnego dnia w szkole. Wyprany
z ludzkich emocji odpowiadam: nic ... i wchodzę do pokoju. Rzucam plecak w kąt i padam na łóżko. Dopada mnie cios wyrzutu sumienia. Babcia. Jej jedynej może jeszcze na mnie zależy, a ja potraktowałem ją tak podle. Przez mgłę widzę teraz swoje całe dzieciństwo, każdą chwilę z nią spędzoną. To ona mnie wychowywała, gdy rodziców nie było w domu. Pięknie się jej odwdzięczam.

Burczenie w brzuchu. Dobrze, że chociaż po posiłku robi mi się raźniej. Czas na trening. Jeszcze sporo czasu do omówionej godziny, ale już teraz opuszczam dom. Jadę na spotkanie z ludźmi, którzy mnie rozumieją. To z nimi spędzam więcej czasu niż z rodziną.

W szatni spotykam Alona, bramkarza, który od momentu dołączenia do drużyny często mi pomaga. Rozmowa z nim i innymi kolegami sprawia, że czuję się lepiej. To jednak będzie dobry dzień.

Wujek