🚦 Ekologia na opak
Strefy czystego transportu w Krakowie to pomysł tak genialny, że aż groteskowy. Europa już dawno zaczęła się wycofywać z podobnych eksperymentów, bo okazały się one bardziej źródłem frustracji niż czystego powietrza. Ale u nas – jak zwykle – spóźnieni, nieprzygotowani, ale za to z zaciętością godną lepszej sprawy.
💻 System? Jaki system?
Nie ma informatycznego zaplecza, nie ma sprawnej obsługi, ale jest uchwała i jest determinacja. To trochę jakby ktoś ogłosił zakaz chodzenia po chodnikach, bo przechodnie je brudzą – i kazał wszystkim latać. Szczegóły? „Dopiero się zrobi”.
🚗 Komuniści by się zdziwili
Najbardziej absurdalny jest wymóg pozbycia się legalnie nabytego pojazdu, który ma wszystkie przeglądy i dopuszczenia do ruchu. Nawet komuniści – którzy prywatną własnością gardzili – nie wpadli na pomysł, żeby obywatelowi powiedzieć: „Masz samochód? To go wyrzuć, bo nam się nie podoba”. A tu proszę – XXI wiek, demokracja, a logika rodem z kabaretu.
Ludzie, obywatele Rzeczypospolitej kiedyś kupili auta, które wówczas reklamowano szeroko jako nie trujące ani nie hałasujące. Opłacili podatki, opłaty rejestracyjne i wszelkie inne. Auta te spełniały normy Euro, badano co roku czystość spalin, za co kazano sobie słono płacić. Teraz, po uchwale Rady Miasta Krakowa, nagle stały się trującymi potworami. Ci spośród nas, którzy mają auta nie dość wystarczające radnym krakowskim, od 1 stycznia będą mogli nimi jeździć co najwyżej po alejkach ogrodu działkowego – bo poza obwodnicę już nie wyjadą. Chyba że… zapłacą. Wtedy cudownie stare auto stanie się bardzo ekologiczne.
🔊 Strefa ciszy i czystego powietrza na ROD
Kiedyś, na początku tej ekologicznej farsy myślano nad absurdalnym pomysłem wprowadzenia „strefy czystego powietrza i ciszy” na ogrodach działkowych. Zależałoby to od uchwały Zarządu. Jeden ROD mający ekologiczne zapędy i ekologiczny zarząd miałby zakaz palenia ognisk, grillowania i używania kosiarek, a w pozostałych, wstecznych i reakcyjnych wolno byłoby robić wszystko. I rzekomo w tym „czystym” RODzie nie miałby się unosić zapach spalenizny ani dochodzić hałas kosiarek. Gdzieś, bodajże w Gdańsku usiłowano to wprowadzić, ale okazało się, że działkowcy ekologiczni wdychali obce aromaty grillów, ognisk oraz wysłuchiwali warkotu kosiarek dochodzących zewsząd dookoła sami jedząc chleb z mielonką i patrząc jak trawa wyrasta na metr. Idea "zarażenia" ekologicznym zrywem sąsiednich ogrodów spełzła na niczym. Pomysł upadł, ale głupie pomysły mają jedną cudowną zdolność - ciągłego odradzania, niczym Feniks z popiołów. Brzmi jak żart? Dokładnie tak samo brzmią strefy czystego transportu.
Tylko już teraz nie chodzi o czyste powietrze. Nie chodzi o ciszę. Chodzi o pieniądze. Strefy czystego transportu to ekologiczna iluzja, w której samochód truje, hałasuje i niszczy środowisko – dopóki nie zostanie opłacony. A wtedy, jak za dotknięciem magicznej różdżki, staje się przyjazny naturze. To nie ekologia, to fiskalna sztuczka w zielonym opakowaniu.