Pamiętam, jak wszystko się zaczęło. Sprzątając strych u babci, znalazłem stary, pożółkły dokument – jej dyplom z technikum handlowego z 1958 roku. Papier był szorstki, pieczęcie wyblakłe, ale czułem, że trzymam w rękach coś wyjątkowego. To był początek mojej przygody z kolekcjonowaniem dyplomów, która trwa już ponad dziesięć lat.
Dziś w mojej kolekcji jest ponad 200 dokumentów edukacyjnych z różnych epok – od przedwojennych świadectw ukończenia gimnazjum, przez dyplomy PRL-owskich techników, aż po nowoczesne dokumenty z lat 90. Każdy z nich to nie tylko kawałek papieru, ale przede wszystkim fragment czyjegoś życia, okienko w minione czasy i świadectwo zmian w polskim szkolnictwie.
Na pierwszy rzut oka dyplom kolekcjonerski może nie robić wrażenia. W końcu to tylko dokument potwierdzający ukończenie nauki – nic nadzwyczajnego. Ale dla nas, kolekcjonerów, te dokumenty są czymś znacznie więcej. To materialne dowody marzeń, wysiłków i ambicji pokoleń Polaków.
Rozmawiałem z wieloma kolekcjonerami na spotkaniach naszego hobby-klubu i każdy ma swoją historię. Marek z Krakowa zbiera dyplomy medyczne – fascynuje go rozwój edukacji lekarskiej w Polsce. Ania z Poznania specjalizuje się w świadectwach dojrzałości z okresu międzywojennego. Ja natomiast koncentruję się na dyplomach zawodowych – techników, zasadniczych szkół zawodowych, szkół rzemieślniczych.
Co nas łączy? Przekonanie, że te dokumenty mają wartość, która wykracza daleko poza ich pierwotne przeznaczenie. Podobnie jak paszporty przedwojenne stanowią perły kolekcji dla miłośników dokumentów tożsamości, tak dyplomy są skarbem dla tych, którzy chcą zachować pamięć o polskiej edukacji.
Wartość sentymentalna to coś, czego nie da się wyrazić w pieniądzach. W mojej kolekcji jest dyplom ukończenia szkoły podstawowej mojego dziadka z 1947 roku. Kiedy go oglądam, widzę nie tylko wyblakłe pismo i oficjalne pieczęcie, ale wyobrażam sobie dziesięcioletniego chłopca w powojennej Polsce, który mimo trudności chce się uczyć i budować swoją przyszłość.
Wiele osób przynosi mi dyplomy swoich dziadków czy rodziców z prośbą o oszacowanie wartości. Zawsze wtedy mówię to samo – prawdziwa wartość jest niemierzalna. To pamiątka rodzinna, która łączy pokolenia. Tak, na rynku kolekcjonerskim taki dokument może być wart 50 czy 100 złotych, ale dla rodziny jego wartość jest bezcenna.
Niedawno dostałem w prezencie dyplom kolekcjonerski z 1963 roku – był to dokument ukończenia technikum mechanicznego przez obcego mi człowieka. Kiedy jednak czytałem nazwiska nauczycieli, oceny z przedmiotów (obróbka metali, rysunek techniczny, podstawy automatyki), czułem jakbym poznawał kogoś osobiście. Ten dokument opowiadał historię – o systemie edukacji tamtych lat, o tym, czego uczono młodych ludzi, jakie zawody były ważne dla rozwijającego się przemysłu PRL-u.
To chyba najciekawszy aspekt mojego hobby. Zbieram świadectwa i dyplomy ze szkół, które przestały istnieć – połączono je z innymi placówkami, przekształcono, a czasem po prostu zlikwidowano. Te dokumenty są jak epitafia dla nieistniejących już instytucji.
W mojej kolekcji mam dyplomy z Technikum Przemysłu Skórzanego w Radomiu, które zostało zlikwidowane w latach 90., świadectwa z Zasadniczej Szkoły Zawodowej przy Zakładach Przemysłu Lniarskiego, której już od dawna nie ma na mapie Polski, czy dyplomy z małomiasteczkowych liceów ogólnokształcących, które w ramach reformy oświaty połączono ze szkołami podstawowymi.
Każdy taki dokument to świadectwo zmiany. Transformacja ustrojowa, reformy edukacyjne, zmiany demograficzne – wszystko to zostawiło ślad w postaci tysięcy dyplomów z nieistniejących już szkół. Dla mnie to fascynujące. Ktoś kiedyś dumnie otrzymał ten dokument, może oprawił go w ramkę, a dziś szkoła istnieje tylko w pamięci i w archiwach. Warto w tym miejscu dodać, że kwestie prawne związane z takimi dokumentami są jasne – czy dyplomy kolekcjonerskie są legalne można sprawdzić z perspektywy prawnej, choć historia i sentyment są tu równie ważne jak formalności.
Nasze środowisko kolekcjonerów dyplomów nie jest duże, ale za to niezwykle zaangażowane. Spotykamy się na giełdach kolekcjonerskich, wymienujemy się egzemplarzami, dzielimy wiedzą. Są wśród nas prawdziwi pasjonaci, którzy potrafią godzinami opowiadać o systemie oceniania w szkołach w różnych okresach historycznych albo o ewolucji pieczęci urzędowych na dokumentach edukacyjnych.
Jednym z najbardziej zagorzałych kolekcjonerów, których znam, jest Pan Henryk z Wrocławia. Ma ponad 800 dyplomów i świadectw! Jego kolekcja jest uporządkowana chronologicznie i tematycznie – ma całe segregatory poświęcone tylko szkołom rolniczym, osobny dział to szkoły artystyczne, kolejny to technika. Kiedy rozmawiam z nim o naszym hobby, widzę błysk w oczach – to prawdziwa pasja życiowa. Interesujące jest również to, jak technologia druku ewoluowała na przestrzeni lat, co wpływa na wygląd i bezpieczeństwo dokumentów z różnych epok.
Są też młodsi kolekcjonerzy, którzy prowadzą profile w mediach społecznościowych poświęcone tej tematyce. Pokazują tam swoje znaleziska, edukują o historii polskiego szkolnictwa, organizują aukcje wymiany. To naprawdę piękne, że ta nisza znalazła swoje miejsce również w cyfrowym świecie.
Co ważne, większość z nas to nie spekulanci. Oczywiście niektóre dokumenty mają swoją wartość rynkową – przedwojenne dyplomy uniwersyteckie mogą kosztować nawet kilkaset złotych, rzadkie świadectwa z okresu zaboru rosyjskiego jeszcze więcej. Ale my zbieramy przede wszystkim dla pasji, dla radości odkrywania historii i dla satysfakcji z posiadania czegoś unikalnego. Dla tych, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę o kolekcjonerstwie dokumentów, dostępne są materiały edukacyjne pomagające rozwijać tę fascynującą pasję.
Kolekcjonowanie dyplomów to hobby, które łączy w sobie kilka wymiarów – historyczny, sentymentalny i społeczny. To nie tylko gromadzenie starych papierów, ale zachowywanie pamięci o ludziach, instytucjach i systemach edukacyjnych, które ukształtowały współczesną Polskę. Każdy dyplom kolekcjonerski w mojej szafie to opowieść czekająca na odkrycie, a ja czuję się jej szczęśliwym strażnikiem.